piątek, 30 grudnia 2011

Podsuma, plany i KONKURS :)

Krótkie podsumowanie:

Ten rok był dla mnie wyjątkowy już chociażby dlatego, że powstał mój blog. Po części przyczyniła się do tego toska82 (dziękuję CI bardzo, Aniu za wszystko) i portal lubimyczytac.pl. Na bloggerze jestem więc od lipca 2011, w tym czasie powstało 28 recenzji (choć książek przeczytałam o wiele więcej, bo ponad 70..., no ale zaczęłam tu pisać dopiero 5 miesięcy temu...), poznałam wiele ciekawych osób i udało mi się nawiązać współpracę z dwoma świetnymi portalami: sztukater.pl i obliczakultury.pl oraz moim ulubionym wydawnictwem W.A.B. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się układała tak dobrze jak do tej pory i że uda mi się nikogo nie zawieść. Liczę także na to, że z każdą chwilą moje recenzje będą coraz ciekawsze i być może uda mi się zarazić tych bardziej opornych do czytania.

Plany:

Moje plany na ten rok to oczywiście chęć przeczytania wielu ciekawych książek, zwłaszcza tych z zapowiedzi. Myślę tu o chociażby takich smakowitych kąskach jak:

- "Listy przeciwko wojnie" Tiziano Terzani
- "Muzeum Ciszy" Yoko Ogawa
- "Rozwiązła" Jarosław Kamiński
- "Listy do młodego pisarza" Mario Vargas Llosa
- "Tajny dziennik" Miron Białoszewski

Konkurs:



Z racji tego, że były Święta, za chwilkę będziemy mieli Nowy Rok, no i do tej pory jeszcze niczego nie zorganizowałam, postanowiłam ogłosić konkurs. Mam nadzieję, że proponowane przeze mnie książki będą dla Was ciekawą propozycją. Do wyboru proponuję zatem 2 pozycje: powieść i biografię:


Zasady są takie:

1. Chętni zgłaszają się w komentarzach pod tym postem
2. Piszą w nim JEDNO swoje postanowienie noworoczne oraz tytuł książki, którą chcieliby otrzymać


3. Następnie podają swój adres e-mail, jeśli nie posiadają bloga
4. Ci zaś, którzy posiadają proszeni są o zamieszczenie na blogach podlinkowanego banerka z informacją o konkursie
5. Jeśli ktoś zechce dodać mój blog do obserwowanych, będzie mi bardzo miło, ale - UWAGA! - nie jest to warunek konieczny. Nie jestem aż takim narcyzem ;)
5. Zgłoszenia przyjmuję do 12.1.2012 do północy, a wyniki ogłoszę - UWAGA! - w piątek 13.1. 2012


Zapraszam Was serdecznie! Mam nadzieję, że będę mogła umilić komuś początek Nowego Roku :) Powodzenia! No i jak to mówią: Do siego roku!

wtorek, 27 grudnia 2011

Prowincja pełna słońca - Katarzyna Enerlich

Nie lubię określenia 'literatura kobieca'. Jeśli kobieca, to zarezerwowana jedynie dla kobiet? Będąca w stanie zaintrygować tylko płeć piękną? Poza tym często pod tym określeniem kryją się teksty na tak słabym poziomie, że psują one wrażenie tych naprawdę wartych uwagi i to one cierpią na tym najbardziej: bo raz sparzony czytelnik, może nie mieć ochoty na kolejne rozczarowanie. Oczywiście pojawia się także pytanie, kto ma decydować o tym, jaka książka jest dobra, a jaka nie - jasna sprawa. Ja jednak nie chcę tego tematu roztrząsać, nikogo obrażać, nazwisk wymieniać, wyliczając niektórym autorkom żerowanie na niskich uczuciach i znanych aż za dobrze motywach. Wolę poświęcić chwilkę książce, która klasyfikuje się do literatury kobiecej (a jakże!), ale nie przysparza jej wstydu. Jest ciekawa, niepospolita i ma w sobie pewien zamysł. Coś, co sprawia, że nie jest tendencyjna, nudna i napisana według utartego schematu: porzucona kobieta, zraniona przez 'złego' faceta, szuka swego szczęścia na wsi. Tam znajduje nie tylko sens życia, ale i nowego mężczyznę, a czytelnik mdły happy end. W tym wypadku jest inaczej, choć elementy składowe są podobne. Chcę dziś napisać słówko o książce pani Katarzyny Enerlich "Prowincja pełna słońca" (jest to kolejna część prowincjonalnego tryptyku tejże autorki). I choć jest tam upokorzona, poszukująca nadziei kobieta, niejeden wart uwagi mężczyzna, a wszystko dzieje się w pięknych okolicznościach przyrody, to w niczym nie przypomina ona babskiego czytadła, tak pogardzanego przez mężczyzn i mnie samą...

Kilka słów dotyczących treści: Ludmiła z dnia na dzień zostaje sama z córeczką Zosią i kredytem do spłacenia. Jej mąż odchodzi bez zbędnych wyjaśnień zupełnie nieoczekiwanie, choć wydawało się, iż kryzys w ich małżeństwie został zażegnany. Pozostawiona sama sobie na mazurskiej wsi, szuka wyjścia z trudnej sytuacji i znajduje je - początkowo w pensjonacie we Włoszech, ostatecznie zaś na swoich ukochanych Mazurach. We włoskiej miejscowości Gatteo spotka Aminę - niezwykle boleśnie doświadczoną przez życie Marokankę, której zapewni schronienie w naszym kraju. Umieszczając ją w leśniczówce u starszego leśnika Janusza, sama znajdzie w niej przyjaźń i wielką przygodę. A może coś więcej? Mam nadzieję, że narobiłam Wam apetytu tymi kilkoma zdaniami, bo więcej nie zamierzam nic dodać...

W prozie Katarzyny Enerlich dużo jest natury: nazw roślin, sposobu ich uprawy, ich zastosowań w kulinariach (te zaś pojawiają się jako lek na gorzkie dni), nazw zwierząt, występujących na ziemi mazurskiej(szkodniki drzew, kwiatów i krzewów). U czytelnika powstaje często wrażenie, jakby pracował razem z Ludmiłą w jej ogródku pachnącym ziołami i warzywami. Jakby razem z nią robił przetwory na zimę czy zajmował się rękodziełem, czerpiąc z tego morze przyjemności. Główna bohaterka uczy nas miłości do świata i pięknej przyrody, z którą żyje w wyjątkowej symbiozie. To natura i pory roku wyznaczają jej rytm życia, a jego prostota jest dla niej najważniejsza i to ją ceni ponad wszystko (alter ego pisarki?). Zawarty w tej powieści lokalny patriotyzm urzekł mnie całkowicie - Enerlich niczym pilotka prowadzi nas po swoich Mazurach, mówi głosem Ludmiły i jej towarzysza - Wojtka, co warto zobaczyć i gdzie się udać (można nawet pokusić się o podróż ich szlakiem, tak dokładnie jest opisana). Jeśli dodamy do tego zainteresowanie przeszłością miejsc, w których mieszkają bohaterowie tej powieści, to "Prowincja pełna słońca" staje się wyjątkowym przewodnikiem po tej pięknej krainie. Czytelnik ma nawet okazję zobaczyć zdjęcia wsi Kulinowo sprzed wojny (w szczególności chodzi o pensjonat Nikolaiken) oraz także te aktualne, będące wizytówką Tykocina, Przemyśla czy Cieszyna. Trudno o lepszą reklamę tego pięknego zakątka naszego kraju.

W "Prowincji..." dużo jest także ludzkiej mądrości, szczerej, pięknie podanej, a nie takiej w formie nudnych, filozoficznych wywodów. Autorka serwuje ją w taki sposób, że aż chce się mieć przy sobie zeszyt, by po kolei spisywać cytaty. Czuć w tych zdaniach prawdę. Nie taką stylizowaną, by chwilowo urzec czytelników, ale szczerość czerpaną z ludzkich historii: gdzieś zasłyszanych, być może nawet notowanych na skrawku papieru. Największe wrażenie zrobiła na mnie historia dwóch muzułmanek: bitej przez męża Aminy i jej matki Cali - więzionej przez własnego męża wiele lat w niewielkim pokoju, ale także nieszczęśliwie wtłoczonej w małżeństwo z Januszem Weronki czy matki Miriam, okrutnie potratowanej przez Niemców skrzypaczki. Bo "Prowincja..." to także ważny głos, oddany przez panią Katarzynę nieszczęśliwym kobietom - jej własnym bohaterkom literackim, niesprawiedliwie potraktowanym przez los, które dzięki autorce zwracają uwagę na prawdziwe problemy współczesnych kobiet. Jest tu mowa o dokonywanych w zaciszu muzułmańskich domów gwałtach, aborcji, problemach zdradzonych kobiet i samotnych matek, rozdwojonych między pracą a opieką nad dzieckiem czy trudnością znalezienia swego miejsca na ziemi przy boku odpowiedniej osoby... Wszystko to tworzy sieć wzruszających momentów, traktujących o miłości, na brak której cierpi dzisiejszy świat. To przecież samo życie i jego prawdziwe barwy.
Co więc wyróżnia tę książkę od jej licznych 'sióstr po fachu'? Oprócz wspomnianej przeze mnie prawdy - piękny język. W swoich słowach autorka przemyca dużo kobiecości, tchnie w nie poezję, wplątuje swe wiersze. Jej zdania są nastrojowe, melodyjne, czyta się je z wielką przyjemnością. "Prowincja pełna słońca" jest napisana w taki sposób, iż porusza najdrobniejszą strunę naszej duszy, przez co nie można się od niej oderwać. Mnie zauroczyła swoją prostotą, czerpaną z ludzkich historii, niewydumanych czy zmyślonych. Takich, które chwytają za serce i przemawiają do każdego. Jako dowód niech posłuży ten oto fragment:

"Człowiek powinien robić zapasy dobrych myśli, gdy jest szczęśliwy i radosny. Gdy wszystko układa się według jego marzeń i pragnień - miłość i praca, a wokół dobrzy ludzie, pieniądze i powodzenie. Wtedy właśnie powinien budować przekonanie o własnej wartości, by - gdy pojawią się trudniejsze dni - mógł czerpać z duchowych zapasów. Dobrze jest pamiętać smak ulubionej herbaty, zapach ulubionych perfum, dźwięki muzyki... Wracać do tych bodźców zawsze wtedy, gdy trzeba. To pomaga w powrocie do dobrych myśli. Bo jeśli nie wypełnimy swego serca dobrymi myślami, życie nam zgorzknieje. (str.27)"

Kończąc, jak zawsze w moim przypadku zbyt długą, recenzję: jeśli lubicie literaturę kobiecą, niebanalną, mającą w sobie duszę, ogrom realizmu, poezji i serca, polecam "Prowincję pełną słońca". W tych szarych, smutnych kolorach, które pławią się nam za oknem, będzie ona wspaniałą rozrywką i oryginalną odskocznią od powierzchownych, nieskomplikowanych czytadeł z kobietą w roli głównej. Pani Katarzynie dziękuję za to, że dzięki jej książkom wciąż sięgam po literaturę kobiecą.

Ocena 5+/6

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Ratunku, marzenia - Dorota Suwalska

Dorota Suwalska to pisarka, animatorka kultury, ilustratorka, dziennikarka i autorka scenariuszy. W swoim dorobku ma trzy tomiki poetyckie oraz powieści dla dzieci i młodzieży: „Znowu kręcisz Zuźka!” (2004), „Zuźka w necie i w realu” (2006), „Bruno i siostry” (2007), „Marionetki Baby Jagi” (2008) oraz „Ratunku, marzenia!” (2011). Jej utwory tłumaczone były na język hiszpański i słoweński a także... na język przestrzeni ;) To ostatnie dotyczy literacko-internetowego projektu: www.terapia (dla dorosłych). *

Wydana w 2011 roku książka "Ratunku, marzenia" to ciekawa i pełna humoru historia rodziny Słowińskich, w skład której wchodzą rodzice oraz troje dzieci: Julia - przyszła pani reżyser, Mirek - 10-latek będący niekiedy bardziej dojrzały niż jego zwariowani rodzice, tu w roli narratora tejże opowieści oraz najmłodsza i najbardziej czarująca Helenka. Ich życie związane jest z wielkim marzeniem rodziców, warszawiaków mieszkających w Sosnówce - zakupem domu na wsi, z dala od miasta, wśród natury i z nią w zgodzie. Po wielu latach poszukiwań, udaje im się znaleźć wreszcie stary dom w czarującym otoczeniu we wsi (uwaga!) Książki. Oczywiście dom nadaje się do remontu, podczas którego ma miejsce cała sekwencja śmiesznych, choć czasem i tragicznych zdarzeń, z których państwo Słowińscy wychodzą obronną ręką. Wspomnę jedynie o rzekomym duchu w zakupionym domu i odprawianych egzorcyzmach, poszukiwaniach Bursztynowej Komnaty czy problemach z wiejską ekipą budowlaną spowodowaną tym, co takie
ekipy przeważnie spowalnia... Jednym słowem przygody, marzenia, przygody w ciekawym towarzystwie i na wysokim poziomie.

"Ratunku, marzenia" Doroty Suwalskiej to bardzo ciekawa propozycja dla młodzieży (rozpisana jako sztuka w trzech aktach). Ta mądra książka z pewnością poszerzy słownictwo niejednego młodego człowieka. Trudniejsze słowa są na bieżąco wyjaśniane przez Mirka lub znajduje się przy nich odnośnik mówiący, że o dane słowo należy zapytać rodziców. Jest to zabawna opowieść ze świetnymi, doskonale zgranymi z tekstem ilustracjami (ich autorką jest Agata Raczyńska), pisana ciekawym językiem, z lekkim przymrużeniem oka. Dużo jest w niej odniesień do realiów bliskich młodzieży - jest więc znaleziony na allegro dom, a w nim internet i stale buszujący w sieci domownicy, jest też nordic walking w Książkach dla dojrzałych pań, Facebook oraz wszelakie fora o różnej tematyce. Poznamy także problemy nastolatki - pierwsze miłości i mylne wyobrażenie o swojej tuszy oraz te zatroskanych rodziców - ich trudności finansowe nie będące bez znaczenia dla całej rodziny. No i oczywiście zapasy z życiem wiejskiej społeczności, w której sklep jest najlepszym punktem informacyjnym. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, i jest to duża zaleta tej książki, bo młody czytelnik z pewnością się w niej bez problemu odnajdzie. Nie sposób nie zwrócić uwagi na kilka zdań na temat historii Warmii czy naszego poddaństwa względem Związku Radzieckiego, ot walor edukacyjny. Jest także zachęta do poznawania najbliższej okolicy i jej przeszłości poprzez wszelakie wycieczki, do czytania książek (nazwa wsi nie może być przypadkowa!) czy zrozumienia, że rodzina to jest siła i z nią się wszystko uda. Moim zdaniem - świetna propozycja, bezpieczna (bez sensacyjnych wątków czy krwawych scen znanych z gier komputerowych), inteligentna, wiarygodna, z happy endem i jak najbardziej godna polecenia.

* na podstawie strony internetowej autorki: http://suwalska.info/

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia oraz portalowi sztukater.pl

piątek, 23 grudnia 2011

Życzenia świąteczne...

"Wiersz staroświecki"

Pomódlmy się w Noc Betlejemską,
W Noc Szczęśliwego Rozwiązania,
By wszystko się nam rozplątało,
Węzły, konflikty, powikłania.
Oby się wszystkie trudne sprawy
Porozkręcały jak supełki,
Własne ambicje i urazy
Zaczęły śmieszyć jak kukiełki.
Oby w nas paskudne jędze
Pozamieniały się w owieczki,
A w oczach mądre łzy stanęły
Jak na choince barwnej świeczki.
Niech anioł podrze każdy dramat
Aż do rozdziału ostatniego,
I niech nastraszy każdy smutek,
Tak jak goryla niemądrego.
Aby wątpiący się rozpłakał
Na cud czekając w swej kolejce,
A Matka Boska - cichych, ufnych -
Na zawsze wzięła w swoje ręce.


Ks. Jan Twardowski

Wszystkim, którzy tu zaglądają, komentują, wspierają i pomagają życzę ciepłych, rodzinnych Świąt, spędzonych w przyjaznej atmosferze, a w miarę możliwości z dobrą książką :)

Pozdrawiam serdecznie,
Ines

wtorek, 20 grudnia 2011

Śmierć oczami dziecka. Jak pomagać w żałobie? - Marie-Madeleine Kergorlay-Soubrier

"Śmierć oczami dziecka. Jak pomagać w żałobie?" to publikacja na naszym rynku bez wątpienia wyjątkowa. Książka ta wydana przez Wydawnictwo Salwator ma być pomocą dla wszystkich, żyjących w otoczeniu dziecka, którzy towarzyszą bądź będą towarzyszyli mu w momencie najtrudniejszym - stracie matki, ojca lub rodzeństwa. Mogą to być dziadkowie, wujowie, ciocie, rodzice chrzestni, kuzyni, krewni, przyjaciele, ale także nauczyciele i wychowawcy. Autorka, Marie-Madeleine Kergorlay-Soubrier, to francuska nauczycielka z dużym doświadczeniem, prekursorka w dziedzinie radzenia sobie z żałobą. Jako sześcioletnia dziewczynka przeżyła śmierć matki wydającej na świat jej malutką siostrzyczkę, która niestety także nie przeżyła porodu. W okresie dojrzewania Marie straciła kolejne dwie siostry. Ma zatem z czego czerpać, a dowodem na to jest ten wyjątkowy poradnik.

Niewielu ma odwagę, by towarzyszyć młodemu człowiekowi (a co dopiero dziecku) w procesie oswajania śmierci. Nie wynika to z obojętności, ale ze strachu. Swoim milczeniem wyrządzają dzieciom większą krzywdę, bo nie pozwalają im na nazwanie rzeczy po imieniu, na wyrażenie swego bólu, wypłakanie się i próbę powrotu do życia. Wszystko wynika poniekąd z tego, iż ze śmierci uczyniliśmy temat tabu. Dawniej dzieci wiedziały, że stanowi ona integralną część życia - widząc przykładowo umierającego dziadka w otoczeniu całej rodziny czy czuwając i modląc się w domu zmarłego przy trumnie. Dzisiejszy świat próbuje zamieść śmierć pod dywan, co niestety nikomu nie wychodzi na dobre...

Autorka zachęca już we wstępie do rozmowy o śmierci: "(...) rozmowa wywołuje płacz, a są to łzy, które należy wylać". Przekonana o słuszności tego poglądu, na początku swej książki przedstawia relacje osób dorosłych naznaczonych w dzieciństwie śmiercią kogoś bliskiego. Są to świadectwa kruchości życia dokumentujące, jak kostucha zabiera z sobą wszystko: całą radość życia - rodzinne spacery, wyjścia do kina, restauracji, beztroskie dzieciństwo itd.. Z tych historii wynika jednoznacznie, że dzieci nie potrafią opisać swojego bólu czy cierpienia. Demonstrują go na różne sposoby - opuszczają się w nauce, choć wcześniej byli bardzo dobrymi uczniami, albo uczą się jeszcze intensywniej, by udowodnić, że nic się nie stało. Wszyscy są zgodni, iż po podobnym doświadczeniu nic nie będzie już takie jak kiedyś. Pogrążone w żałobie osoby są inne, zagubione, zatroskane... Stają się wrażliwsze, dojrzalsze, boją się kolejnego nieszczęścia. W szkole traktuje się je z litością, a one doświadczają poczucia winy - zastanawiają się, czemu zmarły ich zostawił, czy to z ich powodu umarł. Młodsi nie wierzą w nieodwracalność śmierci, stają się ofiarami regresu rozwojowego (dotyczy on języka, nocnego moczenia, itd.), bo dziecko przeżywa żałobę fizycznie i emocjonalnie - całym sobą. Nic więc dziwnego, że szukają kontaktu z osobami, które mają za sobą podobne doświadczenia, by choć w części czuć się zrozumianym...

Jeśli chodzi o nastolatków pogrążonych w żałobie, to jest z nimi trochę inaczej. Ich żałoba jest bliska przeżyciom osoby dorosłej, lecz w sercu wciąż pozostają dziećmi, stąd wołanie o ratunek wyrażane bezsennością, próbami samobójczymi czy anoreksją. Stwarzają wokół siebie atmosferę nieustającego hałasu (noszone namiętnie odtwarzacze ze słuchawkami), po to by uniknąć konfrontacji z samym sobą. Chcieliby krzyczeć, ale nie udaje im się wydobyć z siebie głosu. Nastolatkowie dobitnie domagają się komunikacji, ale nie mając płaszczyzny porozumienia, pojawia się u nich strach przed niejasną przyszłością i rozgraniczenie czasu na "przed" i "po".

W przeżywaniu żałoby dużą rolę do odegrania mają nauczyciele i wychowawcy. Niestety, jest to liczna grupa, co wyraźnie daje do zrozumienia Marie-Madeleine Kergorlay-Soubrier, która zręcznie 'wykręca' się od pomocy. Mogliby wiele skorzystać, gdyby przeszkolili się w zakresie towarzyszenia dziecku w żałobie, podobnie jak pielęgniarki, psychologowie szkolni, pracownicy ośrodków pomocy społecznej. Nauczyciel powinien być obecny w tak dramatycznych chwilach swoich uczniów nie jako belfer, ale jako współczujący człowiek, gotowy zawsze wysłuchać i spróbować ukoić ból na miarę swoich możliwości.

Z książki "Śmierć oczami dziecka. Jak pomagać w żałobie?" wynika, iż żałoba jest normalną reakcją po stracie i należy w niej od początku towarzyszyć dziecku. Należy je poinformować o śmierci, nie udawać, ale szczerze odpowiadać na wszystkie pytania, by nie musiało się niczego domyślać (w przypadku mniejszych dzieci drastyczne szczegóły należy oczywiście pominąć). Pozwólmy dzieciom uczestniczyć w pogrzebie lub pożegnać się ze zmarłym, jeśli zechcą. My, ludzie dorośli czujemy, że w cierpieniu dziecka zawsze jest coś, czego nie można zaakceptować. Niech zatem to będzie odpowiedni bodziec dla nas, byśmy starali się koić ból śmierci i uczyć dobrze przeżywać żałobę. Tak, by w przyszłości naznaczone śmiercią dzieci nie cierpiały z powodu milczenia, zaniedbań, odrzucenia czy niezręczności. Pamiętajmy, że nie da się przewidzieć długofalowych efektów śmierci, więc trzeba zrobić wszystko, by nie mieć sobie nic do zarzucenia.

Książkę Marie-Madeleine Kergorlay-Soubrier polecam wszystkim, którzy mają dzieci lub z nimi pracują. Jest to zdaje się jedyna (?!?) publikacja poruszająca tak trudną problematykę i stanowi źródło cennych informacji. Dzięki licznym przykładom i wieloletniemu doświadczeniu staje się ona ważnym materiałem do przemyśleń i ewentualnej pracy z młodymi ludźmi.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Salwator oraz portalowi sztukater.pl

sobota, 17 grudnia 2011

Poczytaj mi mamo. Księga druga.

"Poczytaj mi mamo" to seria niewielkich książeczek, wydawanych od 1951 roku. Początkowo miały one po 24 strony i format 16 cm i chyba nie było dziecka, które nie czytało albo chociażby nie słyszało o wydawanych przez Naszą Księgarnię bajeczkach. Dziś, w czasach gdy na rynku pojawia się coraz więcej kolorowych propozycji dla najmłodszych, ta znajduje na nim wyjątkowe miejsce i ma się świetnie. Powodem tego nie jest jedynie sentymentalizm rodziców, gdyż "Poczytaj mi mamo" to po prostu ikona, klasyk, który nie ma równych w swoim gatunku, o czym świadczy chociażby entuzjastyczne przyjęcie "Poczytaj mi mamo. Księgi pierwszej".

"Księga druga" to zestawienie 10 ponadczasowych bajeczek, wydanych prawie dokładnie tak samo jak przed laty - ta sama szata graficzna i prawie niezmieniona forma. Zebrano je w twardo oprawionym, grubym tomie, na wysokiej jakości papierze, z przepięknymi, pobudzającymi wyobraźnię ilustracjami (wśród ilustratorów warto wymienić choćby Elżbietę Gaudasińską, Edwarda Lutczyna, Zbigniewa Rychlickiego czy Zdzisława Witwickiego). Po prostu z klasą, elegancko, tak że aż przyjemnie bierze się tę książkę do ręki. Jeśli chodzi o twórców, to tutaj pojawiają się takie nazwiska jak: Helena Bechlerowa, Danuta Wawiłow, Wanda Chotomska, Julian Tuwim, Małgorzata Musierowicz, Maria Łastowiecka czy Marek Nejman i Sławomir Grabowski. Ich teksty to bajki z prawdziwego zdarzenia: terapeutyczne, edukacyjne, kołyszące do snu czy w formie wpadających w ucho wierszyków. To właśnie one przemycają dziecku odpowiednie treści, gloryfikujące dobro i negujące zło, ukazujące piękno świata i jego różnorodność. Gadatliwe rury, zarozumiała łyżeczka i jej duża rodzina, trudy pierwszego dnia w przedszkolu, konflikty między rodzeństwem - to tylko niektóre z tematów poruszanych w "Poczytaj mi mamo. Księdze drugiej" - uniwersalizm miesza się z magią. Bo ta publikacja to po prostu bajka - dosłownie i w przenośni...

Przyznaję - dzięki tej książce przeniosłam się w krainę dzieciństwa, poczułam ciepło tamtych chwil spędzonych blisko rodziców, ich wielką wartość i sens, toteż zaczęłam za nimi po prostu tęsknić. Tak zachęcona, przetestowałam "Poczytaj mi mamo" na moich dzieciach - mimo 'młodego' wieku, antologia bardzo im się spodobała, choć obawiałam się, że będzie nazbyt poważna. Bąbelki długo ogłądały przykuwające wzrok, wyraźne ilustracje, z powagą wsłuchiwały się w treść i zadawały pytania o te bardziej skomplikowane rzeczy. Było nam miło, usiąść razem z książeczką z mojego dzieciństwa i wsłuchać się w kolejne ponadczasowe historie, opowiadane lekko, sensownie, pięknie. Ot, taki most pokoleniowy... Od teraz to nasz wieczorny rytuał - nasza rodzina i ta książeczka. Uśmiecham się szeroko i zastanawiam, skąd ja to znam?

Polecam z całego serca tę publikację wszystkim rodzicom (i nie tylko!), choć jestem pewna, że nie muszę tego robić - dobre rzeczy obronią się same. Ta zaś jest wyśmienita i przetrwa bez wątpienia lata. Rewelacja bez dwóch zdań!

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję tym razem z moimi dziećmi wydawnictwu Nasza Księgarnia oraz portalowi sztukater.pl

piątek, 16 grudnia 2011

Morderstwo niedoskonałe - Agnieszka Krawczyk

Do książek miłych, lekkich i przyjemnych sięgam rzadko. Powodów tego nie będę podawać, spokojnie, drogi Czytelniku. Tym razem zrobiłam wyjątek dla pani Agnieszki Krawczyk i jej 'kryminału' z jakże intrygującym tytułem: "Morderstwo niedoskonałe". Pewnie zastanawiacie się, co ma wspólnego lekka książka z kryminałem i pukacie się w głowę. Daję słowo, że się nie pomyliłam, bo więcej tu uciechy niż mrożących krew w żyłach wątków. W końcu to kryminał w krzywym zwierciadle...

Autorka tejże powieści ma w swoim dorobku dwie inne: "Napisz na priv" oraz "Magiczne miejsce", których jak dotąd (przyznaję otwarcie) nie udało mi się niestety przeczytać. Pani Krawczyk twierdzi, iż pisze wyłącznie zabawne książki, które mają na celu rozśmieszyć czytelnika, dać mu chwile wytchnienia i zapomnienia od problemów dnia codziennego. Jej ostatnia propozycja, a dla mnie pierwsza z kolei, zdaje się trafiać w te zamierzenia w stu procentach...

Małe krakowskie wydawnictwo, któremu nie wiedzie się najlepiej, wydające prawie wszystko, co się da (malowanki dla dzieci, wszelkiej maści poradniki, słowniki,itd.) decyduje się wydać książkę science fiction niejakiego Zenona Kusibaba. "Klany księżyców Marsa" otrzymały bowiem dotację z Ministerstwa Kultury i Sztuki i mają szansę poprzez to stać się bestsellerem, uzyskując darmową reklamę. Z racji tego, iż ten nieznany nikomu 'autor' z Bielska napisał coś, co z dobrą literaturą ma niewiele wspólnego, jedna z pracownic wydawnictwa jakiś czas przed nagłym i niespodziewanym zainteresowaniem Kusibabem, książkę oddała do archiwum (czytaj: niszczarki). Rozpoczyna się więc wyścig z czasem i próba odzyskania choć części owego 'gniota', którego wątpliwej wartości chyba nikt nie kwestionuje. Tu jednak nie o poziom chodzi, a o pieniądze i przetrwanie... Aby nie skompromitować siebie i wydawnictwa zawiązuje się kilkuosobowa grupa pracowników, tzw. 'Zemsta shitu', która stawia sobie za cel napisanie lepszej, przynajmniej fragmentarycznie, pozbawionej plagiatów i banałów powieści. Jak trudno się tworzy, kiedy pojawiają się niepokojące plotki o śmierci autora "Klanów..", gdy do gry wkracza Grażyna Kusibabina, rzekoma siostra rzekomego denata lub dociekliwy funkcjonariusz policji, należy się samemu przekonać czytając "Morderstwo niedoskonałe". Ja więcej zdradzić nie mogę, by nie psuć Wam dobrej zabawy, no i oczywiście nie spalić zakończenia...

"Morderstwo niedoskonałe" to błyskotliwy, śmieszny, a momentami nawet bardzo zabawny 'kryminał'. Lekki język, cięte riposty oraz zabawne powiedzonka (zwłaszcza Adeli) to mocna strona tej książki. Podobnie jak wyraziste, temperamentne, karykaturalne postaci (wśród nich czarne charaktery), czyli bohaterowie wnoszący do niej coś swojego, coś dzięki czemu do "Morderstwa" zasiada się z uśmiechem na ustach, a w trakcie lektury naprawdę nie jest nudno. Dużo tu odniesień do kultury masowej (wspomnę jedynie znane wszystkim tasiemce: "M jak Miłość", "Moda na sukces"), poważnych portali internetowych i gazet zamieszczających niepoważne informacje (choć przyznaję się od razu, że pojawiający się pod każdym rozdziałem cykl "Z encyklopedii absurdów Adeli" nie przypadł mi niestety do gustu).

Agnieszka Krawczyk daje czytelnikowi szansę, by przyjrzał się pracy w wydawnictwie i pewne wnioski dla siebie wyciągnął, oczywiście jeśli marzy mu się wydanie własnej książki jak Kusibabowi. Autorka demaskuje bowiem proces selekcji, promocji i podejmowanych tam działań. Z lekkim przymrużeniem oka oczywiście.

Podsumowując: Jeśli chcesz się rozerwać przy kawałku dobrej, intrygującej komedii z kryminalnym aspektem, kiedy za oknem robi się szaro, zimno i smutno, to "Morderstwo niedoskonałe" nadaje się do tego doskonale. Polecam!

Ocena 4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu SOL oraz portalowi sztukater.pl

niedziela, 11 grudnia 2011

W mroku depresji - ks. Krzysztof Grzywocz

Ksiądz Krzysztof Grzywocz jest rekolekcjonistą, ojcem duchowym w Wyższym Seminarium Duchowym w Opolu i wykładowcą teologii duchowości na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Jego książka
“W mroku depresji” to zapis wyjątkowej sesji, cieszącej się dużym zainteresowaniem - "Ból ludzkich zranień a radość przebaczenia", którą przeprowadził w dniach 17-19 listopada 2000 roku w Krakowie. Dotyczy ona zagadnienia: depresja a życie duchowe i zdaje się być ciekawą publikacją, wartą uwagi.

Czy wiecie, że naszą cywilizację nazywa się ‘cywilizacją smutku’? Coraz więcej osób zmaga się z depresją, coraz więcej się do niej przyznaje. To choroba, którą charakteryzuje: pogorszenie nastroju, zmniejszenie energii i aktywności oraz zainteresowań. Ksiądz Grzywocz pięknie pisze o cierpiących na ten stan: “Osoby depresyjne to często ludzie o niezwykłej wrażliwości, delikatni jak cienkie kartki tajemniczej księgi, z której tak wiele można wyczytać” (str. 8). To prawda - na depresję zapadają głównie ci wrażliwsi, którym gaśnie światło poczucia wartości. Kiedy widzą jak traktuje się człowieka: nie jak osobę, a zwykłą rzecz; gdy wzrastają wymagania w stosunku do nich; mają zbyt duże tempo pracy i ciągłą konkurencję na głowie, przestają sobie radzić. Stają się niczym osierocone dziecko - całkiem bezradne i słabe, potrzebujące opieki i nieustannego wsparcia. Boją się zranienia, a ich nadzieja stopniowo zanika. Patrzą na świat tylko przez pryzmat straty, stają się egocentryczni, a ich intymne serce jest autystyczne. Deficyt uwagi, zainteresowania, sprawia, że stają się silnie skoncentrowani na 'ja', co prowadzi do straty poczucia 'my' i wyobcowania w społeczeństwie. Są coraz bardziej skłonni do izolacji, a jednocześnie ogromnie się jej boją. Pełno w nich sprzeczności, co jest także charakterystyczne dla depresji. Kiedy czują się opuszczeni przez Boga, tracą wiarę i sens życia. Wtedy często pojawiają się myśli samobójcze i wciąż obecne nałogowe porównywanie do innych, będące stałym źródłem frustracji.

Ksiądz Grzywocz pokazuje nam w swoich przemyśleniach przede wszystkim, jak ważna jest obecność innych osób przy człowieku chorym na depresję. Jego zadanie to sprowadzenie chorego z powrotem do życia. Ważne jest, by go wysłuchać i spróbować zrozumieć. Nie można zapomnieć o tym, by dobrze przeżywać stratę (będącą podwaliną depresji) i pojednać się po niej, uwzględniając przede wszystkim możliwość wypłakania się i wykrzyczenia. Człowiek jest bowiem najbardziej wrażliwą istotą na świecie i łatwo go zranić. Niby banał, a jednak tak często o tym zapominamy, krzywdząc siebie nawzajem...

Autor zwraca także naszą uwagę na fakt, iż każda depresja jest inna, a wszelkie klasyfikacje tej choroby są bardzo ogólne. W literaturze rozróżnia się depresję wielką i małą, co tylko dobitnie powinno uwrażliwić na złożoność zagadnienia. Ze względu na to, iż Krzysztof Grzywocz jest księdzem dużo jest tu odniesień do wiary, która pomaga wyjść z choroby. Zwraca on uwagę na fakt, iż nawet święci byli depresyjni, jak przykładowo św. Jan od Krzyża, którego depresja stała się grobem, z którego jednakże wyszedł zwycięsko dzięki bożej pomocy. W jego życiu początkowo było ciemno, niczym w głuchej nocy, a może nawet tak źle jak w piekle. Ale właśnie to doświadczenie dało mu możliwość spojrzenia na świat pod innym kątem, z większą siłą. Brat Roger z Taizé powiedział kiedyś: "Gdy pojawia się nasza ludzka noc, gdy wszystko staje się ciemne, wtedy wyraźniej widać światło wiary." (str.117) i to zdanie wydaje mi się być myślą przewodnią tej niewielkiej książeczki, niosącą nadzieję chorym na depresję. Według księdza Krzysztofa depresja ma pewien ukryty sens i można z niej pozyskać dużo dobra, pytając o jej zasadność i chcąc wyjść z niej zwycięsko.

Polecam tę książeczkę nie tylko osobom chorym na depresję, czy tym, szukającym potwierdzenia, że są na nią chore, ale także (a może przede wszystkim) wszystkim, którzy towarzyszom chorym i mają stanowić dla nich wsparcie w życiu codziennym. Będzie ona szczególnie istotna w przypadku osób wierzących ze względu na autora i rozwiązania przez niego proponowane, mające swoje zakorzenienie w Bogu.

Ocena 4/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu SALWATOR oraz portalowi Sztukater.pl

piątek, 9 grudnia 2011

List miłosny pismem klinowym - Tomáš Zmeškal

Większość tych, którzy przeczytali książkę "List miłosny pismem klinowym" Tomáša Zmeškala zaznacza, że jest to jego debiut literacki, będący zarazem wielkim wydarzeniem w Czechach. Samego autora porównuje się natomiast do Topola i Hrabala. Trudno się temu dziwić, bo ta powieść to rzeczywiście niezwykle udane dzieło, które czyta się świetnie i którego treści na długo zostają w pamięci. Jeszcze ciężej zrozumieć jednak fakt, że jakiś czas temu nikt nie chciał wydać tej 'sagi rodzinnej' z bolesnym rozliczeniem z historią w tle...

Josef i Kwieta poznają się jeszcze przed drugą wojną światową na wykładach profesora Hroznego, który jako pierwszy odczytał skomplikowane teksty hetyckie. Oboje zafascynowani tym odkryciem, zaczynają interesować się nie tylko tym szczególnym rodzajem pisma, ale i sobą nawzajem. Zakochują się i decydują na ślub, pełni marzeń i wspaniałych planów na przyszłość. W roku 1950 na świat przychodzi ich córka Alicja. Niestety, na tym szczęście tej rodziny zdaje się kończyć, gdyż Josef niespodziewanie zostaje aresztowany za rzekomo wrogą działalność na rzecz państwa, co zdaje się pogrzebać tę rodzinę niezaprzeczalnie. 10 lat bez męża i ojca ma olbrzymi wpływ na losy nie tylko ukochanej żony i dziecka, ale i najbliższych. Kwieta nie mogąc sobie poradzić w własnymi emocjami i trudną sytuacją rodzinną, szuka pomocy u wspólnego przyjaciela z lat młodzieńczych, Hynka Jansky, który kiedyś się w niej podkochiwał, a obecnie jest znanym adwokatem. Kwieta by ratować ukochanego jest w stanie poświęcić wiele. Jak się później okazuje nawet własną godność... Zamiast współczucia i wsparcia znajduje dzikie żądze mężczyzny i chęć zaspokojenia jego popędu. Wychodząc na wolność w 1963 roku, Josef zastanie zatem nie tylko inną rzeczywistość polityczną, ale i własną sytuację życiową: zdradzającą go z innym mężczyzną żonę oraz zagubioną córkę, dla której jest właściwie obcym człowiekiem...
Obok tych wspomnianych wyżej postaci poznamy także męża Alicji - Maksymiliana (początkowo to oni stają na pierwszym planie) i ich syna Krzysztofa, którym los nie oszczędzi zranień oraz całą plejadę postaci dokumentujących niełatwe życie w Czechosłowacji w tamtym czasie...

Zmeškal w mistrzowski sposób ukazuje nam ciekawe historie ludzkie na tle powojennej Czechosłowacji. Znajdziemy tu wspomnienie lat 50-tych, roku 1968 czy aksamitnej rewolucji. Co ważne, autor nie dręczy nas nudnymi datami, wydarzeniami czy rzeczywistymi postaciami, które zapisały się na kartach podręczników do historii. Wybiera do tego szarych, niewyróżniających się z tłumu ludzi, mających swoje plany, marzenia i śledzi ich codzienność, z całą mocą zniekształcaną przez komunizm. Przemycając wydarzenia historyczne mające decydujący wpływ na życie bohaterów autor kreśli prawdopodobne, trudne i skomplikowane losy Czechosłowaków. Ukazanie drogi Hynka, początkowo dręczyciela więźniów politycznych, zesłanego później do hurtowni warzyw i owoców na przeczekanie niesprzyjających czasów, by ostatecznie zostać wykładowcą na nowo powstałej uczelni przedmiotu, o jakże dobitnej nazwie 'Specjalne techniki przesłuchań niepolicyjnych', wydaje się nam jakby znana, zasłyszana skądś, bardzo wiarygodna, wręcz bliska... Jeśli dodamy do tego fakt, iż jego akta osobowe zaginęły przez co nie można go sprawiedliwie osądzić, to mamy już pełen wachlarz komunistycznych zagrywek i rozgrywek, w których na straconej pozycji stoją oczywiście najbiedniejsi i całkiem bezbronni wobec potężnego aparatu państwowego.

Każda postać utkana przez Zmeškala ukazuje konkretny wycinek z życia naszych sąsiadów: dość oryginalny cukiernik Svoboda, który w ramach prezentu ślubnego wykonał dla Alicji i Maksymilina gigantyczny tort, na którym uwzględnił zabytki Pragi; dwóch obcokrajowców mających okazję poznać Czechosłowację z bliska - lekarz Rom i kuzyn z Wielkiej Brytanii, borykający się z problemami w niepojętym dla nich czechosłowackim chaosie; lekarz psychiatra czy jego pacjenci ze szpitala psychiatrycznego. Bohaterowie Zmeškala są prawdziwi, z krwi i kości, mają swoje wady i zalety, przez co są nam bliscy. Dobrze nakreślone, barwne i ciekawe postaci zwracają uwagę i zmuszają do refleksji swym zachowaniem. Podobnie jak: donosy, oszczerstwa i zawiść jako nieodłączne komponenty reżimu komunistycznego (znamy je aż za dobrze z naszej historii), okupowany kraj, czołgi na ulicach miast i budzący się w sercach zamiar emigracji. Zaś pośmiertne odznaczenie Josefa za odwagę, którą wykazał się w czasie uwięzienia kiedy z narażeniem własnego życia pomógł kilku więźniom i przeciwstawił się dyktaturze totalitarnej, zakrawa na farsę, i słusznie, bo takich elementów w tej czeskiej powieści jest więcej. Jeśli dodamy do tego oryginalną narrację, wielowątkowość, dowcip i umiejętność wnikliwej obserwacji i czerpania z niej ciekawych wniosków, to "List miłosny pismem klinowym" zdaje się pozycją obowiązkową dla wszystkich bibliofilów i nie tylko...

Jak się pewnie domyślacie "List miłosny pismem klinowym" bardzo mi się podobał. Ta niepozbawiona humoru i satyry powieść wpisuje się w nurt literatury rozliczeniowej, którą bardzo lubię, cenię i po którą chętnie sięgam. Zasmuca mnie jedynie konkluzja książki: to pismem klinowym (a nie żadnym innym!) Josef napisze swój ostatni list miłosny do Kwiety, w którym da upust swoim, do samego końca skrywanym, uczuciom. Czemu zatem tak trudno nam mówić o miłości, niezależnie od czasów, położenia geograficznego i sytuacji, w jakiej przyszło nam żyć???

Na pocieszenie zostaje nam jedynie jedno zdanie, wypowiedziane przez niezwykłego cukiernika Svobodę: ”Słońce świeci tak samo dla wszystkich” (str.47). Pamiętajmy o tym, kiedy nasze słońce zajdzie przez chwilkę za chmurę...

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B. oraz portalowi Sztukater.pl

poniedziałek, 28 listopada 2011

Maria - Heinz-Lothar Worm

"Maria" Heinza-Lothara Worma zaintrygowała mnie z kilku powodów. Po pierwsze akcja tej powieści toczy się częściowo w Niemczech na przełomie XIX i XX wieku; po drugie jej tematyka zdawała się być niezmiernie interesująca oraz po trzecie została wydana w serii Okna, dzięki której miałam się otworzyć na siebie, na innych i na świat zewnętrzny, ale przede wszystkim na światło. To płynące z góry. Czy tak się stało? Zapraszam do przeczytania mojej recenzji, wtedy wszystko będzie jasne...

Na południu księstwa Waldeck, w małym miasteczku Kleinern żyje dwoje bez pamięci zadłużonych w sobie ludzi: Maria i Karol. Ojciec dziewczyny, Ludwik, nie zgadza się na ich związek, więc młodzi decydują się na dziecko, mając nadzieję, że ten zmieni zdanie i zezwoli na ich ślub. Tak się niestety nie dzieje i trudno się mu dziwić, gdyż okazuje się, że skrywał przez lata okrutny sekret: zakochani są rodzeństwem. Ta tragedia podcina młodym skrzydła i sprawia, że ich wszelkie plany i zamierzenia muszą ulec zmianie. Oboje nie biorą pod uwagę 'dobrych' rad ludzi, by pozbyć się dziecka i zrezygnować z siebie. Toteż decydują się częściowo w tajemnicy na wyjazd do Ameryki, gdzie nikt nie będzie wiedział, jakie brzemię noszą. Mimo trudności finansowych, udaje im się dostać na statek do Baltimore w stanie Maryland, gdzie czeka ich przygód bez liku. Maria na "Ferdynandzie" pozna pobożną staruszkę, która umrze na jej rękach i zostawi w spadku Biblię, Karol przeżyje katusze choroby morskiej, a wszyscy razem będą świadkami śmierci kapitana i zatonięcia ich statku oraz 'napaści' na amerykańską jednostkę, której kapitan nie zechce przyjąć na swój pokład pasażerów niemieckiego statku. Za czyn ów Karolowi grozić będzie nawet szubienica i widmo ostatecznego rozstania z ukochaną. Jeśli dodam do tego, iż młodzi znajdą na swej drodze rannego Indianina, a ich dom spłonie właśnie dzięki jego pobratymcom, zaś ostoję i wsparcie znajdą u małżeństwa Schade'ów (będących rodziną dobrej staruszki ze statku) oraz że narodzi się im ukochane dziecko, to z pewnością jesteście ciekawi, czy nastąpi happy end. Tego niestety nie zdradzę, bo nie weźmiecie "Marii" do ręki...

Heinz-Lothar Worm jest germanistą i nauczycielem, autorem książek oraz dyrektorem Muzeum Ludowego w Linden i to znajduje swoje odbicie w "Marii". Książka jest napisana prostym językiem, poprawnie, niczym krótka legenda, powiązana z losów kilku rodzin (być może znana autorowi ze słyszenia bądź pracy muzealnej?). Czyta się ją szybko i stosunkowo dobrze. Mnie niestety nie porwała i właściwie nie mogłam doczekać się jej końca. Główni bohaterowie są ledwo nakreśleni i trudno cokolwiek o nich powiedzieć. Kiedy jakiś wątek zaczyna się 'rozkręcać' mówiąc kolokwialnie i jest szansa, by czytelnik wciągnął się w akcję, Worm szybko go kończy, nie dając możliwości na wczucie się w sytuację postaci bądź identyfikację z nimi. Za dużo w niej także przewidywalnych momentów, szczęśliwych, pozytywnych i w konsekwencji aż nudnych przypadków. Tak więc styl autora kompletnie nie przypadł mi do gustu.

"Maria" to bez wątpienia propozycja dla ludzi wierzących, gdyż dużo w niej odwołań do Pisma Świętego. Podczas lektury towarzyszyła mi wciąż piękna myśl wypowiedziana przez tę staruszkę na statku: 'Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu. On sam będzie działał', która mogłaby stanowić motto tej powieści. Cóż jednak z tego, skoro całość prezentuje się mizernie i nie budzi zachwytu? Z Serią Okna wiązałam duże nadzieje, bo miałam ochotę na uduchowioną książkę, która poprawiłaby mój nastrój i wlała w moje serce odrobinę światła. Niestety, "Maria" nie spełniła pokładanych w niej nadziei i nawet jej piękne wydanie nie zatarło wrażenia, że wieje od niej nudą...

Ocena 3/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Promic oraz portalowi Sztukater.pl


sobota, 26 listopada 2011

Propoyzcje dla najmłodszych czytelników...

Literozagadki - Łukasz Dębski
Kiedy pogoda za oknem nie zachęca do spacerów, a w domu wieje nudą, warto mieć pod ręką jakąś książeczkę, która urozmaici czas naszym najmłodszym czytelnikom. "Literozagadki" Łukasza Dębskiego zdają się być odpowiednią lekturą, zapewniającą oprócz nauki, dobrą zabawę. Sam autor ma już pewne doświadczenie w pisaniu dla dzieci, o czym świadczą przekłady jego książek na język angielski, niemiecki, czeski i rosyjski. Jeśli dodam, iż publikował w Misiu, Polityce i The Guardian, dochodzę do wniosku, że nie mógł napisać nudnej i naiwnej książeczki. I rzeczywiście takiej nie napisał!

"Literozagadki" adresowane są do dzieci w wieku 6-9 lat (choć ja przerobiłam je z moim synkiem, który jest dopiero przedszkolakiem), pragnące poznać alfabet za sprawą krótkich rymowanek i kolorowych ilustracji, pobudzających skutecznie wyobraźnię. Na każdej stronie mamy do czynienia z prostą zagadką, dotyczącą słowa rozpoczynającego się na kolejne litery alfabetu. Nie napiszę chyba nic odkrywczego, jeśli stwierdzę, iż dzieci kochają łamigłówki, a kiedy ich uzupełnieniem staje się intrygujący obrazek, zasiadają z radością, by wykazać się swoją 'erudycją'.
Co do samych ilustracji, to trzeba oddać pani Annie Kaszubie-Dębskiej, iż wykonała doskonałą pracę, gdyż jej obrazki nie są statyczne, ale żywe, pełne ekspresji i dynamiczne, co bez wątpienia jet kolejnym atutem tej 40-stronicowej książeczki edukacyjnej. Nie brak w nich także groteski, przejaskrawienia bądź absurdu, co sprawia, że dzieci z pewnością chętnie do nich nawiążą. Jeśli zechcą je jeszcze opisać: co się na nich dzieje, dlaczego pojawiły się tu takie, a
nie inne zwierzęta, to możemy być pewni, że za sprawą swej nieograniczonej wyobraźni, rozwiną je w piękną historię.

Polecam tę ślicznie wydaną książkę nie tylko dzieciom, które mają problemy z zapamiętaniem alfabetu, ale wszystkim, którzy chcą się mądrze pobawić, poszerzając swoją wiedzę i nie marnując bezczynnie czasu przed telewizorem. Jeśli uda się Wam, rodzicom, zaangażować także młodsze rodzeństwo, pęd do wiedzy będzie zapewne jeszcze większy, a radość rodziców i nauczycieli ogromna. Polecam - moje dziecko było zachwycone, Wasze też będą!

Ocena 6/6
Moje miłe bajki - Urszula Kozłowska

Publikacji zawierających bajki dla dzieci jest na naszym rynku wiele. Wszystkie są pięknie wydane, solidnie oprawione, czasem nawet grające, a przede wszystkim cudownie kolorowe, bo oprócz treści ważne są także ilustracje, będące w przypadku dzieci nieodłącznym ich uzupełnieniem.

Podobnie jest w przypadku "Moich miłych bajek" wydanych przez Wydawnictwo Wilga, a przetłumaczonych na język polski przez Urszulę Kozłowską. Książka zwiera osiem znanych i lubianych bajek: Złotowłosa i trzy niedźwiadki, Czerwony Kapturek, Trzy małe świnki, Śpiąca Królewna, Piernikowy ludzik, Królewna Śnieżka, Jaś i czarodziejska fasola, Kopciuszek.
Każda ma do dyspozycji dwie strony i moc pięknych obrazków, które przyciągają dziecięce spojrzenia niczym magnes. Obrazki oceniam bardzo wysoko: są przyjazne dla oka i zachęcają do dyskusji, rozwijając wyobraźnię naszych maluchów. Co zaś z treścią? Każda bajka zaczyna się krótkim nierymowanym wprowadzeniem, by za moment przejść w rymowanki, czyli wierszowany tekst z łatwością wpadający w ucho młodego odbiorcy. No i właśnie te momenty przejścia mi się nie spodobały. Kiedy zasiadłam z moimi dziećmi do czytania i miałam na ich wyraźną prośbę przeczytać od razu wszystkie bajeczki, przyznam szczerze, że się zmęczyłam (nie ze względu na ich ilość, ile właśnie - hmm... tłumaczenie? sposób narracji?). Być może delektując się 'miłymi bajkami', czytując jedną dziennie, nikt nie wyłapie tego ‘utrudnienia’, może ktoś takie wariacje nawet lubi. Mnie się niestety nie spodobało i mając nieograniczony wybór podobnych tytułów, do "Moich miłych bajek" nie sięgam zbyt często...

Ocena 3/6

Za możliwość przeczytania obu książek serdecznie dziękuję w imieniu własnym, a zwłaszcza moich dzieci Wydawnictwu WILGA oraz portalowi Sztukater.pl


czwartek, 24 listopada 2011

Blondyn i Blondyna - Magdalena Kulus

Przyznaję, iż byłam w stosunku do tej książki odrobinę nieufna. Bałam się, że jej główna bohaterka oprócz swej przyjaźni z psem zechce przemycić też garść utyskiwań na jej tragiczny i niesprawiedliwy los, tudzież bariery architektoniczne, nieustanne cierpienie, brak refundacji za leczenie z NFZ i inne pretensje podobnego kalibru. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Magdalena Kulus nie tylko się w swej książce nie skarży, ale wręcz zaraża swoich czytelników optymizmem i pozytywnym podejściem do życia... Jako osoba niepełnosprawna mogłaby zamknąć się w czterech ścianach i płakać, a tymczasem ona pracuje w Urzędzie Miasta Tychy, robi doktorat z polonistyki na Uniwersytecie Śląskim, założyła stowarzyszenie osób chorych na zanik mięśni "SMAk życia" i świetnie się bawi za sprawą swych przyjaciół, w tym tego najwierniejszego - psa asystenta, o którym jest jej książka "Blondyn i Blondyna".

Tytułowy Blondyn to biszkoptowy golden retriever o imieniu Igor (przez panią zwany pieszczotliwie Królewiczem, Ajkusiem lub Gusiem), który pomaga Megi, chorej na rdzeniowy zanik mięśni w życiu codziennym. Pies wspiera ją we wszystkich możliwych czynnościach: począwszy od przynoszenia leków, telefonu, pilota, poprzez podawanie z zamkniętej szafy pidżamy, a na wyciąganiu kasety z magnetowidu (nie) kończąc. Pomaga jej bowiem także w rehabilitacji, bezpośrednio wpływając na komfort życia i jest iskierką, dla której chce się żyć. Nic więc dziwnego, że Ajkuś bez problemu zjednuje swoją pracą oraz siłą woli sympatię nawet najtwardszych przeciwników i wszędzie jest mile widziany.

Owa wyjątkowo 'ruchliwa' osóbka jaką jest Megi zabiera swego prawdziwego przyjaciela - Blondyna dosłownie wszędzie. Na spotkanie z przedszkolakami w ramach dogoterapii (Królewicz jest do tego stworzony!), do biblioteki, na uczelnię czy na spotkanie autorskie z Normanem Davisem, gdzie trudno kontrolować nieodgadnioną psią naturę... Nie byłoby jednakże aktywności Magdy, gdyby nie jej bliscy: niezastąpieni rodzice oraz przyjaciele (w tym klerycy zapisujący się na kilka tygodni naprzód na 'dyżur' u niej). To w tej książce Magda chce im za wszystko podziękować, docenić ich trud i nieustanną pomoc. Im oraz Blondynowi, którym ta książka jest przesiąknięta. Proszę zwrócić uwagę na sam tytuł "Blondyn i Blondyna": to pies jest na pierwszym miejscu, nie właścicielka... Opisując ich wspólne przebywanie, pracę, przyjaźń, nie sposób nie uronić łzy wzruszenia czy wydobyć z siebie okrzyku radości. Okazuję się bowiem, iż nawet taki ułożony Ajkuś, ma jak każdy golden słabsze chwile, kiedy zje 15 kg karmy lub garść śmieci z trawnika...

Książka "Blondyn i Blondyna " składa się z postów, jakie Magda zamieszcza na swym blogu (http://blondyniblondyna.blox.pl - polecam!). Czyta się ją świetnie i bardzo szybko, momentami wręcz zachłannie. Jest bowiem w niej sama prawda, sprawy życia codziennego - przez nas wykonywane automatycznie, a dla osoby niepełnosprawnej urastające do wielkiej rangi - głębokie przemyślenia i wielka nadzieja. Ten swoisty pamiętnik dotyczący zmagań z nieuleczalną chorobą, to doskonała okazja dla ludzi w pełni zdrowych, by poznać inną jakość życia, dowiedzieć się, ile problemów nastręcza Megi prysznic, zapakowanie się do samochodu, wyjście na imprezę sylwestrową czy udział w rekolekcjach Ruchu Światło Życie poza miejscem zamieszkania. Mimo, iż można odnieść niekiedy wrażenie, że ta mnogość tematów może męczyć, zapewniam Was, iż to właśnie dzięki owemu 'chaosowi', poznajemy pełny obraz życia głównej bohaterki i jej najbliższych, z wyjątkowym psiakiem na czele. Autorka, jak sama pisze o sobie jest osobą zachłanną na życie, na wrażenia, na jutro i dobrze wie, że każdy z nas - zdrowy czy chory - ma mało czasu. Postarajmy się o tym pamiętać narzekając kolejny raz na nasz los i uczmy się afirmacji życia od tak pozytywnych, lecz doświadczonych ciężką chorobą, bohaterów ...
Ocena 5+/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu SOL oraz portalowi Sztukater.pl

niedziela, 20 listopada 2011

Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki - Mario Vargas Llosa

Piękna, zmysłowa, charakterna kobieta. Femme fatale. Zdolna do wszystkiego kokietka, doprowadzająca mężczyzn do szaleństwa. Inteligentny, rozsądny, bez pamięci zakochany w niej mężczyzna, potrafiący wybaczyć dużo. Bardzo dużo. Historia miłosna jakich setki. Powieść na pierwszy rzut oka dająca się porównać z ambitniejszą telenowelą, taką w której brak banału, monotonii, przewidywalności czy zwykłej śmieszności. Piękny język, wartka akcja, doskonale zarysowani bohaterowie. Po prostu mądra książka naznaczona odważnym, inteligentnym i realistycznym piórem autora. Proszę Państwa, oto literatura z najwyższej półki: "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" Mario Vargas Llosy!

Historia owego uczucia ma swoje korzenie W Peru, w okresie dojrzewania Ricardo Somocurcio i jego niegrzecznej dziewczynki (sama nie wiem, jakie imię powinnam tu wpisać, by ją odpowiednio określić nie pomijając niczego - Chilijeczka Lilly, towarzyszka Arlette, madame Robert Arnoux, Mrs. Richardson, Kuriko, madame Ricardo Somocurcio czy Otilia). Pośród różnych zawirowań politycznych, w kilku miastach świata, na tle różnorodnych osób rozgrywa się szaleńcza pogoń za zimną i chciwą kobietą, która uparcie dąży do celu, konsekwentnie zdobywając to, na czym najbardziej jej zależy: odpowiedniej pozycji społecznej i pieniądzach, dzięki którym będzie mogła korzystać z uroków życia do woli. Czy to nieuchwytność zimnej Chilijeczki, wyrachowanie, umiejętność zaskoczenia głównego bohatera, namiętność czy prawdziwa miłość sprawia, że Ricardo spełnia każde jej życzenie, jest na każde jej zawołanie i swoje szczęście upatruje jedynie przy jej boku, trudno powiedzieć. Faktem jest, że "Szelmostwa.." są właśnie zapisem emocji, jakie narastają u Somocurcio podczas kontaktów (lub ich braku) z Lilly i dokumentem jego wielkiej miłości i gorącej namiętności do tej kobiety aż po jej kres. Ta trudna relacja grzecznego chłopca i niegrzecznej dziewczynki, daje także możliwość sięgnięcia głębiej, do polityki, wszak Llosa to pisarz zaangażowany, który nie stroni od ważkich problemów. Mamy okazję obserwować skomplikowaną historię Peru na przestrzeni wielu burzliwych dla niego lat. Wszelkie informacje dotyczące rewolucji (np. olbrzymia chęć Paula, przyjaciela Ricardo, zrobienia z Peru drugiej socjalistycznej republiki Ameryki Łacińskiej, członkostwo Arlette w MIRU) nie przeszkadzają takim czytelnikom jak ja, którzy o historii tego kraju wiedzą tyle co kot napłakał, zagłębić się w lekturze i czerpać z niej całe morze satysfakcji. Co warte podkreślenia, Llosa nie ogranicza się tylko do swej ojczyzny, ale daje nam także możliwość podejrzenia, co się dzieje w Paryżu (wszak Ricardo jest wziętym tłumaczem przy UNESCO - sam pisarz ma także w swojej biografii podobny epizod, a podobieństw jest więcej - obaj marzyli o Paryżu, by ostatecznie w nim zamieszkać, obaj fascynowali się chwilowo rewolucją, mieli podobne spojrzenie na świat), ale i w Londynie (razem z hippiską Marcellą) czy Tokio. Jednym słowem dzieje się dużo, tak dużo, że od książki nie mogłam się oderwać, będąc wciągnięta w jej akcję i całkowicie nią pochłonięta. Nie zmienia to jednak faktu, że trudno opisać tę miłosną fabułę...

Jest to moje pierwsze spotkanie z Mario Vargas Llosa i z pewnością nie ostatnie. Choć "Szelmostwa..." są postrzegane jako jego słabsze dzieło, ja jestem pod WIELKIM wrażeniem stylu tego pisarza. Odbija się w nim doskonały zmysł obserwatorski, wielka wrażliwość skryta pod pozorem wulgarności czy pikanterii oraz błyskotliwość i inteligencja. Po przeczytaniu ostatniej strony czułam wielki żal, że to już koniec gonitwy Ricardo za uciekającym króliczkiem, który absolutnie nie jest naiwny i godny pożałowania. Bowiem bohaterowie tej powieści mają swoje wady i zalety, gorsze i lepsze dni przez co i nasza identyfikacja z nimi jest łatwiejsza. Mimo, iż czasem jest nam trudno zrozumieć ich sposób postępowania, nie można odmówić im realizmu, prawdy, jaką kryją w swoim sercu, co udowodniają na każdym kroku błądząc. Llosa ma wielki dar - swoim pięknym tekstem, komunikatywnym stylem i żywiołowymi opisami - sprawił, iż byłam wszędzie tam, gdzie Ricardo i jego Chilijeczka, czułam emocje, które im towarzyszyły i było mi z tą parą tak dobrze, że nie chciałam wracać do mojego uporządkowanego świata. Teraz z jeszcze większą odwagą sięgnę po kolejne utwory tego wybitnego Noblisty i już się cieszę, bo z pewnością dostarczą mi wielu niezapomnianych wrażeń.

Ocena 6/6

czwartek, 10 listopada 2011

Dotknąć prawdy - Antoinette van Heugten

O tym, że matka dla swego dziecka zrobi wszystko nie trzeba nikogo przekonywać. Z narażeniem własnego życia jest w stanie walczyć o swoje potomstwo niczym lwica. Nie tracąc nadziei, z uporem maniaka trwa przy swym dziecku zawsze, nawet kiedy ją zawiedzie lub popełni najcięższy grzech. Tej niewiarygodnej więzi matka-dziecko poświęcono wiele miejsca w literaturze, ale wciąż pojawiają się nowe publikacje, które próbują ów motyw przedstawić w innym świetle, uczynić ciekawszym, bogatszym, zaskakującym, itd. Do tego grona dołączyła także Antoinette van Heugten, absolwentka University of Texas School of Law, prawniczka zajmująca się tematyką autyzmu, której książka "Dotknąć prawdy" zaskoczyła mnie i poruszyła do głębi, choć czułam, że tak będzie...

Danielle Parkman, nowojorska prawniczka, to matka, której ukochane dziecko dotknięte jest autyzmem, a dokładniej  jego szczególną formą - zespołem Aspergera.Choć 16-letni Max jest inteligentny i nie sposób odmówić mu wielu umiejętności, to jego ekscentryczne zachowanie i upośledzone umiejętności uczenia się, sprawiają, że staje się pośmiewiskiem kolegów ze szkoły, a jego dziewczyna Sonya opuszcza go bez zająknięcia. Chorobę chłopca Parker niesie na swych ramionach bez jakiejkolwiek pomocy, uparcie wspierając spychanego coraz bardziej na margines społeczny syna. Przez to więź depresyjnego Maxa i jego dzielnej mamy jest niezwykle silna, wypróbowana i zdająca się być niezniszczalna. Kiedy Danielle przeczyta w pamiętniku Maxa skomplikowany opis przerażającego planu samounicestwienia, a później Max stanie się agresywny i sięgnie po narkotyki, kobieta błyskawicznie postanawi szukać pomocy. Ostatecznie zdecyduje się umieścić go w szpitalu psychiatrycznym, gdzie liczy na szybkie postawienie diagnozy i zastosowanie odpowiedniej terapii. Tam jednakże Max zmieni się nie do poznania - straci nad sobą kontrolę i pobije innego pacjenta. Lekarze zaś stwierdzą, iż jest nieuleczalnie chory psychicznie, bo cierpi na zespół schizoafektywny. W tych dramatycznych momentach Danielle może liczyć na wsparcie Marianne Morrison, matki autystycznego Jonasa, którego Max nie toleruje... Kobiety początkowo obserwują się wzajemnie, dużo rozmawiają, wspierają się i podglądają swoje zmagania z chorobą ukochanych synów. Kiedy Jonas zostaje zabity, a głównym i właściwie jedynym podejrzanym staje się Max, świat Danielle wywraca się do góry nogami. Jak bowiem matka ma uwierzyć, że jej ukochany, chory syn brutalnie zamordowało bezbronne dziecko, kolegę jej bliskiej koleżanki?!? Danielle jednakże nawet kiedy znajduje Maxa zakrwawionego i zamroczonego obok ofiary, nawet przez chwilę nie wątpi w niewinność Maxa. Jej jedynym celem jest udowodnić światu, że się myli, bo kiedy dowody zbrodni giną bezkarnie lub są niszczone za sprawą błędnych decyzji policji, to nie może być przypadek! Oskarżana o zatracenie kontaktu z rzeczywistością oraz próbę wyparcia, niepogodzenia się z losem i chorobą syna kobieta stawia wszystko na jedną kartę i sukcesywnie odkrywa prawdę, niezależnie jak bardzo bolesna by ona nie była...

W dalszej części książki jesteśmy świadkami walki, jaką ta odważna prawniczka toczy, by oczyścić z zarzutów swoje jedyne dziecko. Za sprawą języka Antoinette van Heugten, książka aż kipi od emocji, przerażających sytuacji czy zapierających dech w piersi momentów. Czytelnik obserwuje cierpienie bezbronnego chłopca, jego straszliwie pokłute i posiniaczone ramiona, powiązane ręce, bezradność matki i okrucieństwo amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości i systemu opieki zdrowotnej. 
Autorka "Dotknąć prawdy" napisała bardzo mądrą książkę, w której porusza ważkie tematy (dziecko autystyczne a społeczeństwo, możliwość socjalizacji chorego z zespołem Aspergera, itd.) co nasuwa mi automatycznie porównanie do Jodi Picoult, łącząc je z wartką, sesnacyjną akcją, znaną dajmy na to z thrillerów Cobena. To sprawia, że powieść ta może trafić w gust absolutnie każdego czytelnika. Jeśli dodam do tego fakt, iż książka trzyma w napięciu do samego końca, jest nieprzewidywalna, pełno w niej intryg, dobrze nakreślonych postaci, a przede wszystkim bezgranicznej miłości matki do syna, zdołającej przetrwać wszystko, to mam nadzieję, że więcej zachęcać Was już nie muszę. Zapraszam do lektury i obiecuję, że nie odłożycie książki póki jej nie skończycie!

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Mira


oraz portalowi Sztukater.pl