Na początek banalne pytanie: z czym kojarzy Wam się Ameryka? Ja wypowiem się jako pierwsza: z jedzeniem ociekającym tłuszczem, plagą otyłości, bogactwem, pięknymi krajobrazami, zaawansowaną technologią, Hollywood, no i terroryzmem oczywiście... Spokojnie, nie zamierzam przeprowadzać tu dogłębnej analizy przedstawicieli tego narodu, bo czegoś na jej kształt dokonała Elizabeth Gilbert w swojej najnowszej książce "Ostatni taki Amerykanin" (zapewne znacie tę autorkę z bestsellerowej powieści "Jedz, módl się, kochaj", dlatego nie będę jej przedstawiać), którą właśnie miałam okazję przeczytać. Prawda jednak jest taka, że nasze (a przynajmniej moje) myślenie jest często krzywdzące dla Amerykanów, bo przesiąknięte stereotypami. Tymczasem w Północnej Karolinie żyje pewien człowiek, któremu do przeciętnego Amerykanina bardzo daleko...
Człowiek, o którym mowa to Eustace Conway, postać prawdziwa, główny bohater książki Elizabeth Gilbert. To charyzmatyczny, pewny siebie podróżnik, współczesny traper, pionier, niewiarygodnie sprawny obrońca natury, pragnący za wszelką cenę zmienić świat. Przekonany o tym, iż cywilizacja bezwzględnie niszczy środowisko, wypowiedział jej wojnę i już jako 17-letni chłopak uciekł z domu do lasu (prawdziwej głuszy!), by żyć w zgodzie ze swymi zasadami z dala od rodziców, a zwłaszcza od niszczącego Eustace'a ojca. Po kilku latach ten odważny młodzieniec był w stanie porwać tłumy młodych ludzi na swoją Żółwią Wyspę, atrakcyjnie położoną osadę w Północnej Karolinie na Wschodnim Wybrzeżu Ameryki.
Conway to wybitny człowiek czynu, wołający głos Ziemi, przekonany o swojej racji oraz konieczności wykonania pewnej misji - kultywowania dawnych idei świętości życia. Eustace to nie żaden dzikus, ale gruntownie wykształcony człowiek - w 1984 roku ukończył dwa kierunki studiów z wyróżnieniem, poznał języki plemion z Karoliny Północnej, nauczył się tańczyć nawet ich skomplikowane, rytualne tańce. Działając zgodnie z zasadą "Im więcej wiesz, tym mniej potrzebujesz" Conway rezygnował ze wszelkich udogodnień. Sam buduje, hoduje, tworzy i zabija. Przemierzył całą Amerykę na wszelkie możliwe sposoby: pieszo, autostopem, w wagonach towarowych i samochodem, często także konno, wszak konie to zwierzęta, które uwielbia. Jego wprawa Szlakiem Appalachów dowodzi, do czego zdolny jest człowiek. Gdy nie miał co jeść, razem ze swoim towarzyszem podróży polował na wszystko, co się ruszało. Dochodziło nawet do takich sytuacji, iż zabijali grzechotniki i szukali w ich wnętrznościach młodych królików. Przeszukiwali kosze na śmieci i zjadali resztki, niekiedy nawet te, przeznaczone dla świń...
Człowiek, o którym mowa to Eustace Conway, postać prawdziwa, główny bohater książki Elizabeth Gilbert. To charyzmatyczny, pewny siebie podróżnik, współczesny traper, pionier, niewiarygodnie sprawny obrońca natury, pragnący za wszelką cenę zmienić świat. Przekonany o tym, iż cywilizacja bezwzględnie niszczy środowisko, wypowiedział jej wojnę i już jako 17-letni chłopak uciekł z domu do lasu (prawdziwej głuszy!), by żyć w zgodzie ze swymi zasadami z dala od rodziców, a zwłaszcza od niszczącego Eustace'a ojca. Po kilku latach ten odważny młodzieniec był w stanie porwać tłumy młodych ludzi na swoją Żółwią Wyspę, atrakcyjnie położoną osadę w Północnej Karolinie na Wschodnim Wybrzeżu Ameryki.
Conway to wybitny człowiek czynu, wołający głos Ziemi, przekonany o swojej racji oraz konieczności wykonania pewnej misji - kultywowania dawnych idei świętości życia. Eustace to nie żaden dzikus, ale gruntownie wykształcony człowiek - w 1984 roku ukończył dwa kierunki studiów z wyróżnieniem, poznał języki plemion z Karoliny Północnej, nauczył się tańczyć nawet ich skomplikowane, rytualne tańce. Działając zgodnie z zasadą "Im więcej wiesz, tym mniej potrzebujesz" Conway rezygnował ze wszelkich udogodnień. Sam buduje, hoduje, tworzy i zabija. Przemierzył całą Amerykę na wszelkie możliwe sposoby: pieszo, autostopem, w wagonach towarowych i samochodem, często także konno, wszak konie to zwierzęta, które uwielbia. Jego wprawa Szlakiem Appalachów dowodzi, do czego zdolny jest człowiek. Gdy nie miał co jeść, razem ze swoim towarzyszem podróży polował na wszystko, co się ruszało. Dochodziło nawet do takich sytuacji, iż zabijali grzechotniki i szukali w ich wnętrznościach młodych królików. Przeszukiwali kosze na śmieci i zjadali resztki, niekiedy nawet te, przeznaczone dla świń...
Eustace Conway |
Jako społecznik Conway jest dogłębnie rozczarowany podejściem młodych Amerykanów do życia. Pojmuje ich jako materialistów, którym brak empatii. Zastanawia się, co jeszcze wydarzy się w społeczeństwie, które utraciło wszelkie ideały. Próbuje zrozumieć, dlaczego Amerykanie nie słuchają, nie potrafią się skupić i w konsekwencji nie mają kontaktu ze światem rzeczywistym. Jest ponadto przerażony zepsuciem własnego narodu, jego zachłannością, przedsiębiorczością i zwyrodnieniem, co w efekcie skutkuje głęboką alienacją jednostek, depresjami i niepokojem o wszystko, słabszymi więzami z rodziną czy lokalną społecznością oraz coraz słabszym zdrowiem. Szansę dla Amerykanów ten wybitny pionier widzi jedynie w swojej filozofii życia - "obcowanie ze sztuką wysoką i świętością przyrody" (str. 27). Zastanawiacie się być może, co wobec tego Conway robi, by przekonać ludzi do swojego trybu życia? Absolutnie wszystko, wykorzystuje dosłownie każdą nadarzającą się okazję, by przekonać bliźnich do swoich racji! Naucza w szkołach o rozkoszach "prostego życia" i mądrości Indian oraz zaprasza liczne grupy na swoją wyspę, by wśród zróżnicowanego ekosystemu, blisko natury i w otoczeniu krystalicznie czystej źródlanej wody, mogły wyrwać się ze swoich "pudełek" w których funkcjonują i dostrzec walory życia blisko Matki Ziemi. Naucza na rynkach i placach niczym starożytni filozofowie, głosząc swe poglądy jak "nawiedzony" kaznodzieja czy najlepszy nauczyciel. Przyjmuje grupy dzieci na Żółwiej Wyspie, by mogły wszystkiego dotknąć, doświadczyć na własnej skórze, przekonać się, jak miły i pożądany jest bliski kontakt z naturą. Przecież rozumiejąc ją, pojmujemy siebie; tracąc zaś z nią kontakt, zatracamy powoli nasze człowieczeństwo...Jakie to smutne!
Czego ponadto dowiemy się z książki Elizabeth Gilbert (poza tym, że istnieje ktoś taki jak Eustace Conway)? Z całą pewnością przyjrzymy się męskiej naturze i przekonamy się, że w Ameryce, inaczej niż w Europie chłopcy chcąc stać się prawdziwymi mężczyznami nie przeprowadzają się do dużej aglomeracji, ale uciekają w góry i tam dojrzewają, stając się silnymi i sprawnymi ludźmi. "Ostatni taki Amerykanin" ukazuje bowiem gorzką prawdę o amerykańskich (niestety, nie tylko amerykańskich) mężczyznach. Kryzys męskości jakiego obecnie doświadczamy jest min. związany z tym, iż 1/3 kobiet w Ameryce zarabia więcej niż ich partnerzy. To one piastują coraz wyższe stanowiska, pnąc się po szczeblach kariery na sam szczyt. W konsekwencji zamiast płodzić dzieci w normalnych związkach w odpowiednim dla siebie czasie, szukają nasienia w bankach spermy już jako dojrzałe, prawie przekwitające kobiety... Mężczyzna plasuje się daleko w tyle w tej kobiecej hierarchii - może być częścią ich życia, ale wcale nie musi.
Książka Gilbert to dowód także na to, że Ameryka to kraj idealny dla utopistów. To miejsce, gdzie rozegrała się rewolucja kontrkulturowa, w której pierwszoplanowe role zagrały różnorodne, zamknięte społeczności, min. ruch robotników, hippisi, Drop City, Ikarianie, Kolonia Bishop Hill i inne, co ma wciąż duży wpływ na ludność tamtych terenów. Autorka wyjaśni nam także, dlaczego Amerykanie pracowali kiedyś tak szybko i czemu dawno temu cechowała ich nadzwyczajna wręcz zaradność. Napotkamy tu także na prawdziwą apoteozę mężczyzn Ameryki i sami będziemy musieli zdecydować, ile w tym prawdy...
Co nieco zdradzi nam także o swoim życiu i dorastaniu sama Elizabeth Gilbert - surowe wychowanie, dorastanie na farmie w Nowej Anglii w warunkach bliskich amiszom według zasady "Miejsce zaradności jest tuż obok pobożności" czy chęć zrobienia z siebie mężczyzny, to tylko niektóre smakowite kąski :) Będziecie zaskoczeni, gwarantuję!
Książka "Ostatni taki Amerykanin" jest bez wątpienia pozycją bardzo ważną w dzisiejszym świecie, w którym naturę wciąż się bezprawnie i skutecznie niszczy. Głos Eustace Conway'a jest kroplą w morzu potrzeb, ale ten człowiek daje swoją niezłomną postawą niezwykłe świadectwo i jest przy tym prawdziwy, uświadamiając nam nasze liczne, cywilizacyjne grzechy. Dlatego polecam tę książkę nie tylko amerykanistom czy ludziom z Greenpeace, ale wszystkim, którym leży na sercu dobro naszej planety i którym bliskie są refleksje nad skomplikowaną naturą ludzką i jej niszczycielską siłą.
Moja ocena 4/5
Na koniec przesłanie Conway'a. Dziecinnie proste, lecz tak często ignorowane przez nas, ludzi współczesnych, nowoczesnych, wygodnych, przyzwyczajonych do dobrobytu:
Moja ocena 4/5
Na koniec przesłanie Conway'a. Dziecinnie proste, lecz tak często ignorowane przez nas, ludzi współczesnych, nowoczesnych, wygodnych, przyzwyczajonych do dobrobytu:
"Pamiętajcie, że świat nie jest po to, by go zużyć i zniszczyć. Pamiętajcie, że nie jesteście ostatnimi ludźmi, którzy będą szli przez ten las. Ani ostatnimi żyjącymi na tej planecie. Musicie zostawić coś dla innych." (str. 167)
I jeszcze jeden cytat:
I jeszcze jeden cytat:
"Nie spędzaj dni w otępieniu, z zadowoleniem przełykając wszelkie wodniste idee, jakimi karmi cię współczesne społeczeństwo za pośrednictwem mediów i nie daj się wprowadzić w śpiączkę wywołaną natychmiastowym zaspokajaniem życzeń. Najbardziej niezwykłym darem, jaki otrzymałeś, jest twoje człowieczeństwo, a ono oznacza świadomość, zatem strzeż tej świadomości." (str 372-373)
Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego Rebis:
Zdjęcia pochodzą ze strony: http://www.google.pl/search?q=eustace+conway&hl=pl&client=firefox-a&hs=wpm&rls=org.mozilla:pl:official&biw=1280&bih=668&prmd=ivnso&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=FC9pTqzEK5TA8QOt0qQJ&ved=0CBoQsAQ
Ciekawe. Nie słyszałam jeszcze o tej książce Pani Gilbert. Choć brzmi interesującą, to jednak odnoszę wrażenie jakby Conway trochę na siłę chciałby wszystkich zmienić :/.
OdpowiedzUsuńChoćby nie wiem, jak wielkimi dziwakami byli tacy ludzie jak Conway (zresztą - kogo uważamy za dziwaka? Kogoś, kto postępuje inaczej,niż większość!), są potrzebni! Być może nie zmienią świata swoimi czynami, ale może dadzą trochę do myślenia... Poza tym stereotyp Amerykanina nie wziął się z powietrza i tak do końca stereotypem nie jest...Conway jest chlubnym wyjątkiem, który potwierdza regułę.
OdpowiedzUsuńNie cierpię Amerykanów za to, co zrobili - i co nadal robią z Indianami, za to, jakie mają o sobie mniemanie i za to, jak beztrosko obchodzą się z naszą planetą. Głosy osób takich jak Conway zwracają uwagę nie tylko na blichtr "american dream", ale także na to, jak naprawdę daleko odeszliśmy od prawdziwego, mądrego życia.
Pozdrawiam serdecznie!
Bardzo mnie zainteresowałaś swoją recenzją. Jak trafi mi ręce przeczytam.
OdpowiedzUsuńMaya - chyba masz rację. Conway jest przekonany o tym, że słuszność jest po jego stronie i wszelkimi sposobami próbuje tego dowieść.
OdpowiedzUsuńIsadora - wiele jest prawdy w tym, co napisałaś. Ja bym jednak nie wrzucała wszystkich Amerykanów do jednego wora, bo jak sama napisałaś są wyjątki, czego dowodem jest Eustace Conway.
Agnieszka Wawka - bardzo się cieszę, że Cię zainteresowałam, bo już myślałam, że tak długiej recenzji nikt nie przeczyta, a tu proszę, są osoby, które dały radę i jeszcze są chętne na książkę pani Gilbert :)
Pozdrawiam Was wszystkie drogie Panie i dziękuję, że poświęciłyście chwilę na tę moją (przyznaję się bez bicia) zbyt długą recenzyjkę :)
Szczerze mówiąc, to myślałam tak o amerykanach. Macdonald, zamachy itp. Poznałam jakiś czas temu Magdę, przyjechała z Texasu i wcale nie była chodzącą baryłką. Do dziś utrzymują z nią kontakt i dowiaduję się naprawdę fajnych rzeczy o Ameryce. Zaciekawił mnie ten kraj, dlatego chętnie zajrzę do książki:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!