wtorek, 13 grudnia 2016

Bracia Burgess - Elizabeth Strout

Elizabeth Strout, amerykańska pisarka, autorka bestsellera „New York Times” „Olive Kitteridge” (za którą dostała nagrodę Pulitzera w 2009 roku) to już marka sama w sobie. Nawet na naszym rodzimym rynku. Polacy pokochali ją za powieść „Mam na imię Lucy” i rozpływając się nad jej talentem liczyli na kolejne, przełożone na język polski, publikacje. Nakładem wydawnictwa Wielka Litera pod koniec września ukazała się powieść „Bracia Burgess”. Nie ma w niej ozdobników, przytłaczającej ilości stron i postaci, nie ma moralizatorskiego tonu i nie ma też nudy. A co jest? Czy polscy czytelnicy nie będą rozczarowani stylem autorki? Czy Strout znów okaże się dbającą o język, wnikliwą literatką, której cechą rozpoznawczą jest oszczędność w słowa i powściągliwość paradoksalnie wyrażająca tak wiele?

Tytułowi bracia to Jim i Bob, obaj związani z prawem, mieszkający w Nowym Jorku. Jest jeszcze siostra – Susan, bliźniaczka Boba, która zamiast ruszyć na podbój wielkiego świata, wybrała życie w ich niewielkiej, rodzinnej miejscowość - Shirley Falls w stanie Maine. Rodzeństwo nigdy nie było ze sobą zbyt mocno związane. Już na pierwszy rzut oka wiele ich różni: status materialny, charakter pracy, stan cywilny i usposobienie. Z czasem, w toku lektury, te kontrasty są coraz bardziej widoczne…

Jim Burgess jako dziecko był faworyzowany przez surową matkę. Przekonany o własnej wartości, szybko piął się po szczeblach kariery, niekoniecznie troszcząc się o drugiego człowieka. Ludzie chętnie pytali go o zdanie, występował w telewizji, wygłaszał wykłady. Najbardziej cieszyły go propozycje zawrotnych honorariów, bo dzięki nim nie był wreszcie zależy od majątku bogatej żony. Jim już od dziecka traktował ludzi z wyższością. Drwił z Boba, kiedy matki nie było w pobliżu i odnosił się do niego z pogardą. Nieustannie go prowokował, wyzywał, czerpał satysfakcję, gdy ukazywał mu swoją wyższość: Nic nie wiesz o mieszkaniu wśród dorosłych, ani w akademiku. Nic nie wiesz o opłatach za prywatne szkoły, od przedszkola poczynając, kończąc najwcześniej na college’u. Nic o gosposiach i ogrodnikach, nic o utrzymaniu żony, po prostu nic nie wiesz, ty skretyniały palancie. Jim w przeciwieństwie do niego wiedział wszystko – miał przecież żonę i dorastające dzieci...

Bob był rozwodnikiem, nie miał potomstwa, nie osiągnął też tak wiele jak Jim w pracy zawodowej, na dodatek miał problem z alkoholem. Był przeciwieństwem brata - lubiany i pomocny, wrażliwy na krzywdę bliźniego. Ludzie dobrze się z nim czuli, choć bywał bezradny i miał problem z odnalezieniem się w rzeczywistości. Pracował w wydziale apelacyjnym Legal Aid i udzielał pomocy prawnej. Był wyczulony na niesprawiedliwość losu. Życie Boba było naznaczone dramatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa, kiedy to przez przypadek śmiertelnie potrącił własnego ojca. Ta tragedia sprawiła, iż Bob od dziecka żywił przekonanie, że jest popaprańcem i że do niczego się nie nadaje…

Życie Susan, podobnie jak brata bliźniaka nie było usłane różami. Gnębiona przez oziębłą matkę, która nie lubiła dziewczynek, straciła pewność siebie i odwagę, by realizować swe marzenia. Od siedmiu lat była rozwódką samotnie wychowującą syna, Zacha. Liczne niepowodzenia i problemy wychowawcze sprawiły, że Susan odsunęła się od ludzi i stała się niezwykle samotna (podobnie zresztą jak jej najbliższa rodzina…). Nie mogła się pogodzić z tym, że jej dziecko było inne niż sobie wyobrażała: [U]dawała i udawała, mając cień nadziei, że wszystko się wyprostuje. Zach dorośnie i stanie się sobą. Będzie miał przyjaciół i będzie korzystał z życia. Tak się jednak nie stało.

Pewnego dnia Bob zadzwonił do Jima z wiadomością, iż ich siostrzeniec, Zachary Olson, wrzucił do meczetu (podczas modlitwy w czasie ramadanu!) zamrożony łeb świni. W miasteczku rozpętała się burza – szukano sprawcy, obawiano się rozruchów, a w mediach zawrzało. To zdarzenie sprawiło, że Bob natychmiast wyruszył do Shirley Falls, by wspierać siostrę, a niedługo po nim dołączył do nich Jim, który starał się wyciszyć sprawę z uwagi na dużą grupę uchodźców z Somalii, z którymi niewielkie miasteczko nie mogło sobie poradzić. W obliczu nowych przeciwności rodzeństwo będzie próbowało zrozumieć swoją historię, zaakceptować wzajemne (bolesne) relacje, wyjawić skrywane od lat tajemnice i zatroszczyć się o przyszłość. Najważniejsze, iż będąc razem częściej niż dotychczas, okazując sobie wsparcie, szacunek i miłość, zapisywali nową, czystą kartę wspólnej drogi.

„Bracia Burgess”
to właściwie najzwyklejsza historia pewnej przeciętnej, amerykańskiej rodziny. Jest w niej jednak coś wyjątkowego. Coś, co sprawia, że czytelnik pochłania tę prozę zachłannie, wnika w nią i zaczyna snuć refleksję nad sobą. Tak, analizuje siebie i swoich bliskich przez pryzmat postaci stworzonych przez Elizabeth Strout. Autorka na przykładzie swych protagonistów ukazała nam, jak bardzo jesteśmy naznaczeni przeszłością, jak dalece determinuje ona naszą, niełatwą teraźniejszość i ile warte są relacje międzyludzkie.

Powieść jest bardzo prosta, jej fabuła zaś nieskomplikowana, wręcz powściągliwa. Autorce udało się oddać prozaiczne życie zwyczajnych ludzi, ich codzienne emocje, powszechne problemy, słowem – to, czego ja i ty doświadczamy w naszym życiu. Największą zaletą „Braci Burgess” jest zakorzeniona w niej prawda o ludzkich relacjach i emocjach. Co istotne - bez krzty moralizmu. Warto zwrócić uwagę na poruszony tu również wątek Somalijczyków, ich problemów z asymilacją, akceptacją wśród Amerykanów, strachem przed roznoszeniem chorób, etc. Ten aktualny obecnie temat udało się Strout bardzo dobrze wkomponować w fabułę, a umiejętne połączenie zagadnień dotyczących relacji między jednostką, rodziną i społeczeństwem, jest iście mistrzowskie. Życzmy sobie, by rok 2017 przyniósł nam jedynie tak dobre powieści obyczajowe, jak te wychodzące spod pióra Elizabeth Strout.

Cytaty za: Bracia Burgess, Elizabeth Strout, Wielka Litera, Warszawa 2016.

Ocena: 5/6

Tę książkę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/bracia-burgess, a ciekawe podpowiedzi co komu kupić na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia szukajcie tutaj: www.gandalf.com.pl/opis-promocji/pomysly-na-prezent/ Polecam gorąco!


wtorek, 29 listopada 2016

Ma być czysto - Anna Cieplak

Najnowsza książka Anny Cieplak, animatorki kultury i aktywistki miejskiej, pt. „Ma być czysto”, jest dla części z nas bezradnych, niekiedy niegodnych zaufania dorosłych, niczym wyrzut sumienia. To wołanie młodego człowieka, będącego w trudnym wieku, o pomoc, wsparcie, zrozumienie i miłość. Jest to również próba odnalezienia się w prowincjonalnej, zafajdanej Polsce, do której przeważnie nie mamy albo nie chcemy mieć dostępu. Cieplak snując tę historię przedziera się do skomplikowanego świata nastolatków (przeważnie dziewcząt), w którym oprócz modnych ciuchów, niezłego chłopaka przy boku czy fajnych zdjęć na Snapchacie, liczy się przyjaźń, poczucie wspólnoty czy matczyne ciepło. „Ma być czysto” to obiektywna, prawdziwa i szczera do bólu powieść, która mogłaby uchodzić za książkę o charakterze edukacyjnym. Mogłaby, lecz na szczęście nią nie jest.

[M]ieć piętnaście lat to jak mieć przed sobą perspektywę przynajmniej pięciu lat uporczywych zaburzeń urojeniowych, których nie da się niczym wyleczyć. Kompleks wyrasta na kompleksie i tylko co bardziej gruboskórni nie czują się jak gówno. Albo przynajmniej dobrze udają. Zapamiętujesz dokładnie każdą uwagę na swój temat i odtwarzasz ją w samotności, interpretując na sto sposobów. W takim właśnie wieku są główne bohaterki tej powieści. 15-letnia Oliwka opiekuje się swoim rodzeństwem, Sonią i Oskarem. Towarzyszy im we wszystkim niczym matka – codziennie ich budzi, ubiera, robi śniadania, itd. Zaś ta prawdziwa, dorosła, przebywa za granicą – pracuje tam i rzadko przyjeżdża do Polski. Dzieci, choć przyzwyczajone do ciągłej nieobecności mamy, w głębi duszy tęsknią za nią, za jej czułością, ciepłem, wsparciem w trudnych chwilach. Opiekę nad nimi dość nieudolnie sprawuje ich ojczym, który nieustannie przypomina Oliwce, że ma kuratora i że musi uważać, by jej nie odesłano do ośrodka jak młodej Urbańskiej…

Julka Sajak też ma 15 lat. Jest najlepszą przyjaciółką Oliwki. Obecnie mieszka z ojcem i jego trzynaście lat młodszą dziewczyną, Magdą. Wcześniej, kiedy mieszkała z mamą (Exelą), było jej naprawdę ciężko. Dzięki jej wygórowanym ambicjom ojciec latał z córką na wszystkie zajęcia dodatkowe: te w domu kultury, na basenie, na naukę gra na keyboardzie, na szachy i balet: Od poniedziałku do czwartku popołudnia małej były wypełnione jak kalendarz prezeski. I nie ma zlituj się, choroby nie wchodzą w grę, chyba że grypa żołądkowa. Kiedyś dzieci miały dwutygodniowe anginy, teraz mają kilkunastogodzinne biegunki. Czasy szybkie jak sraczka. Teraz w życiu Juli nadeszły inne czasy, ale to nie znaczy, że jest jej łatwiej…

Oprócz rodziców czy innych opiekunów zawodzą również nauczyciele/przedstawiciele organów państwowych. Łatwo oskarżają (Że demoralizacja, że opuszczone godziny w szkole, że brak nadzoru pedagogicznego, że opuszczanie zajęć w świetlicy kuratorskiej), zamiast rozwiązywać problemy czy wspierać swych uczniów/podopiecznych we wszelkich trudnościach. Bywa i tak, że zamiatają problemy pod dywan. Choćby wtedy, kiedy mają świadomość, gdzie młodzież pali papierosy i dlatego wolą się tam nie pojawiać. Gorsze jest tylko to, gdy okazuje się, że prawo nie traktuje młodych jednakowo. W zależności od tego, w jakiej sytuacji życiowej/materialnej, etc., znajduje się dany delikwent, prawo dobiera odpowiednie środki, choć niekoniecznie są one sprawiedliwe…

Anna Cieplak w swej przejmującej powieści zwraca uwagę na ogromną rolę mediów społecznościowych w życiu młodzieży. Dzięki różnym portalom można dowolnie kreować swój wizerunek lub ocenić kogoś choćby tylko na podstawie jego profilu, zamieszczanych na nim zdjęć, wpisów, itd. W internecie można również publikować rzeczy, które pozwalają zaistnieć wśród rówieśników i zebrać lajki (niekiedy za rzeczy absurdalne), które mogą skutecznie poprawić samoocenę młodego człowieka: Po drodze jeszcze sprawdzi powiadomienia na necie. Kto co jej polubił, skomentował, gdzie ją otagował. Dodała na Snapchata zdjęcie z przystanku autobusowego. #busmiuciekl. Wydaje się niekiedy, iż życie wirtualne jest dla bohaterek Anny Cieplak ważniejsze niż to tu i teraz: [Julka] już miała transfer danych, więc bardziej była w smartfonie niż w szkole. Do tego dochodzi oczywiście kwestia wyglądu – dziewczyny pożyczają sobie ubrania, zbierają kasę na kosmetyki, bo doskonale wiedzą, że odpowiednia stylizacja odgrywa ogromną rolę, jeśli chce się na kimś wywrzeć wrażenie.

To, co pozwala idealnie wpasować się w klimat biednej, zapomnianej, menelskiej prowincji (miejsce akcji: Ząbkowice), która pachnie meliną, wyuzdaniem i nieudolnością, to bez wątpienia stylizowany język. Autorka trafiła w sedno – nie przerysowała postaci, nie ośmieszyła ich ze względu na sposób i styl wypowiedzi. Być może to zasługa miejsca, w którym pracuje (od 2009 zajmuje się dziećmi i młodzieżą w Świetlicy Krytyki Politycznej "Na Granicy" w Cieszynie) i wykształcenia (jest absolwentką pedagogiki na Uniwersytecie Śląskim, poza tym prowadzi projekty animacyjne i edukacyjne). Cokolwiek by to nie było – wyszło wiarygodnie. Oto jeden z wielu przykładów: Miała już po dziurki w nosie tego pierdolenia Pani-Zbawiam- Świat. Ona sobie pójdzie ze swoją kremową torbą do domu, do dzieci, zakupów w Internecie, a Oliwka zostanie i tak sama ze schodami, Chomikiem i dziećmi na chacie. Czego chce? O chuj pyta? Dokąd zmierza?

Zapłakana piętnastolatka wymaga więcej współczucia niż wyjące dziecko. Takie poryczą i zapomną, a dziewczyna, która ma okres, przetłuszczające się włosy i chłopaka dziewiętnastolatka? Jej smutek ma coś wspólnego z nieskończonością, leży zresztą zwinięta w kłębek, jakby na moment wróciła do stanu prenatalnego. To prosta prawda, o której my dorośli często zapominamy fundując naszym dzieciom, uczniom czy podopiecznym niezłe piekiełko. Przesuwając odpowiedzialność na młodych, zmuszamy ich do pełnienia ról, do jakich nie dojrzeli (podobnie jak niektórzy dorośli nie dorośli do posiadania dzieci…) Ta smutna diagnoza współczesnego świata nastolatków, świata, który zmienia się w błyskawicznym tempie, który nie zdaje egzaminu wobec młodego, zagubionego człowieka, jest dla nas wskazówką, by zmienić tok rozumowania, by doskonalić przepisy prawne i działanie instytucji państwowych i z obecnego poziomu gimbazy przejść choćby o jeden level wyżej.

Cytaty za: Ma być czysto, Anna Cieplak, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016.

Ocena: 6/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: "Czasy szybkie jak sraczka" – jak żyć?

środa, 16 listopada 2016

Dzielnica występku - Mario Vargas Llosa

„Dzielnica występku”, jeśli idzie o tematykę powieści, ma w sobie wszystko to, z czego Mario Vargas Llosa jest powszechnie znany. Są tu polityka, seks, piękne kobiety i misterne intrygi, wreszcie są też przemoc i denat. Warto podkreślić wulgarny język i śmiałe słownictwo oraz odrażające dziennikarstwo. To taka krótka zapowiedź tego, co nas czeka już za chwilę.

Miejscem akcji jest pogrążona w potężnym kryzysie Lima lat 90. Zamachy i porwania Świetlistego Szlaku i MRTA, Ruchu Rewolucyjnego imienia Tupaca Amaru, eksplozje bomb, morderstwa, porwania, to rzeczywistość limian za rządów reżimu Alberta Fujimoriego. W tej trudnej sytuacji politycznej każdy radzi sobie jak może. Jedni popadają w konflikty z prawem, inni w namiętności, a jeszcze inni próbują w tych ciężkich czasach ugrać coś dla siebie niszcząc przy okazji drugiego człowieka. Peru szuka rozrywki i staje się krajem plotkarzy. Chcemy znać sekrety innych ludzi, a najchętniej te łóżkowe. Innymi słowy i za przeproszeniem, wiedzieć, kto się z kim pieprzy i w jakiej pozycji. Wtykać nos w intymne sprawy znanych osób. Możnych, słynnych, ważnych. Polityków, przedsiębiorców, sportowców, śpiewaków, i tak dalej, szczerze wyjaśni jeden z dziennikarzy. W takiej oto scenerii Llosa przedstawia nam głównych bohaterów swojej najnowszej powieści. Dwa zamożne, powszechnie szanowane małżeństwa, Marisę i Enrique (dla przyjaciół Quique) Cárdenas oraz Chabelę i Luciano Casasbellas.

Pewnego dnia do poukładanego, nieprzyzwoicie bogatego świata Quique’a wkracza odrażający Rolando Garro. To właściciel tygodnika „Destapes”, dzięki któremu [c]ałe Peru (…) mogło zaspokoić chorobliwą ciekawość, apetyt na plotki, odczuć tę niezmierzoną rozkosz, jaką daje miernocie, czyli przeważającej części ludzkości, świadomość, że sławni, szanowani, celebrowani, przyzwoici są ulepieni z takiego samego nędznego błota jak wszyscy inni. Garro przynosi ze sobą plik zdjęć pana Cárdenasa, przedstawiających go w niekorzystnym świetle i zaczyna szantażować go ich publikacją. Biznesmen nie ugina się, a fotografie z jego podobizną szybko trafiają na pierwszą stronę szmatławca tegoż szantażysty wywołując skandal obyczajowy. Od tego momentu zaczyna się walka nie tylko o dobre imię, ale i o wpływy na najwyższym szczeblu. Nie obędzie się bez trupa, nietrafionego wyroku i przemocy. Żeby nie było zbyt drastycznie, Llosa dorzucił częste igraszki w łóżku. Tym razem jednak więcej miejsca poświęcił miłości, tudzież eksperymentom dwóch przyjaciółek, ewentualnie trójkątowi erotycznemu aniżeli tradycyjnie rozumianym namiętnościom damsko-męskim. Bez wątpienia nie każdemu ten wątek przypadnie do gustu, choć noblista znany jest z zamiłowania do opisywania zbliżeń seksualnych. Zdaje się jednakże, iż nie one są w tej książce najistotniejsze.

To, co bez wątpienia wyróżnia tę powieść, to zwrócenie oczu czytelnika na dziennikarstwo, na tendencje w nim panujące i gusta czytelnicze oraz konsekwencje jego stabloidyzowania. Brukowce, tabloidy czy inne szmatławce bardzo często niszczyły reputację swoich przeciwników politycznych w Limie. Jak trafnie podsumował Rolando Garro, [t]en rodzaj dziennikarstwa sprzedaje się najlepiej i jest najbardziej nowoczesny w dzisiejszym świecie (…). Pełne golizny, wulgaryzmów czy plotek, stanowią idealne miejsce na upublicznienie wstydliwych sekretów ludzi. Zaś ich wydobywanie na światło dzienne dziennikarzom czy redaktorom naczelnym przysparzało satysfakcji zawodowej i osobistej. Często to właśnie mierny artykuł w podrzędnej gazecie był w stanie zrujnować komuś karierę lub skutecznie zneutralizować opozycję za czasów Alberta Fujimoriego.

„Dzielnica występków” pełna jest podstępnej polityki, złego dziennikarstwa, wyuzdanego seksu i niebywałego okrucieństwa. To oblicze Limy z lat 90. ubiegłego wieku, kiedy Mario Vargas Llosa mierzył się z Albertem Fujimorim w drugiej turze wyborów prezydenckich. To fikcyjny świat literacki, który zaskakująco dużo ma wspólnego z tym rzeczywistym, co u czytelnika wywołuje gęsią skórkę. Na koniec krótki cytat dla dziennikarzy oraz redaktorów mający na celu uświadomienie, jak ważna jest wolność słowa i dający odpowiedź, dlaczego warto dla niej wszystko postawić na jedną szalę: [B]ez wolności słowa i krytyki władza może popełniać wszelkie nadużycia, zbrodnie, rozboje, takie jak te, które zaciemniły naszą najnowszą historię. I z miłości do prawdy i sprawiedliwości, wartości, dla których dziennikarz powinien być gotów poświęcić wszystko, nawet życie.

Cytaty za: Dzielnica występku, Mario Vargas Llosa, Znak, Kraków 2016.

Ocena: 5/6

Tę książkę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/dzielnica-wystepku a wszystkie inne, w tym m.in. wyjątkową promocję '1000 pomysłów na prezent' znajdziecie tu: www.gandalf.com.pl/opis-promocji/pomysly-na-prezent/ Polecam gorąco!


środa, 26 października 2016

Nie jesteś sobą - Michaelle Wildgen

„Nie jesteś sobą” amerykańskiej pisarki, Michaelle Wildgen, to książka trudna, bo opowiadająca o blaskach i cieniach prawdziwego życia. Życia, które zamiast cieszyć, daje mocno w kość i podcina skrzydła. To historia przyjaźni dwóch, obcych sobie początkowo, kobiet, której nikt nie oczekiwał, a której narodziny dały im wielką moc, choć nie doprowadziły, niestety, do happy endu…

Evan i Kate są szczęśliwym małżeństwem. Początkowo ich życie jest pasmem sukcesów: piękny dom, dobra praca, wierne grono przyjaciół. Z czasem pojawia się jednakże problem nie do przeskoczenia - choroba. U Kate lekarze wykrywają stwardnienie zanikowe boczne. Z przedsiębiorczej biznesmenki, idealnej pani domu, podziwianej przyjaciółki i szanowanej sąsiadki, staje się unieruchomioną (obecnie porusza się na wózku) i skazaną na pomoc innych (ma m.in. problemy z mówieniem, jest karmiona dojelitowo), schorowaną kobietą. Do opieki, początkowo jedynie na czas wakacji, zostaje zatrudniona sympatyczna studentka o imieniu Becky (w skrócie nazywana Bec). 21-letnia dziewczyna, której życie też pozostawia wiele do życzenia. Wplątana w beznadziejny romans z żonatym mężczyzną (na dodatek wykładowcą akademickim), bez pomysłu na przyszłość, stale imprezująca, by zagłuszyć wyrzuty sumienia i gorzkie refleksje na temat swojej egzystencji. To przyjaciółka Bec, Jill, namawia ją na przyjęcie posady u Kate. Przekonuje, że to dobra szansa, by zmienić coś w swoim życiu, a poza tym taka praca (nieustanna pomoc drugiej osobie) może dać jej wreszcie satysfakcję. I choć Bec nie jest świadoma, jak wygląda opieka nad osobą niepełnosprawną, jak wygląda dzień z chorym na SLA, przystaje na tę propozycję.
Dziewczyna ma za zadanie ogarnąć ogólne sprawy umożliwiające poruszanie się i komunikację. A więc pomoc Kate na przykład: podczas kąpieli, korzystania z toalety, mycia zębów, itp. Żadne skomplikowane zabiegi medyczne nie są wpisane w jej zakres obowiązków, ale mimo to nieustannie pojawiają się trudności innego rodzaju: niezręczności w kontaktach czy zwykła niewiedza. Becky spędza w domu Evana i Kate coraz więcej czasu, przy okazji mając także możliwość poznać przyjaciół tej pary, ich zwyczaje, problemy, itd. Ku jej wielkiemu zdziwieniu szybko okazuje się, że Evan nie radzi sobie z bolesną rzeczywistością i pewnego dnia bez zbędnych słów opuszcza swą schorowaną żonę, zupełnie nie przejmując się jej stanem. Tym samym Kate może polegać jedynie na Bec, z którą coraz bardziej zacieśnia więzy przyjaźni. Ta szczerze współczuła Kate, choć ona [n]ie lubiła roztkliwiania. Miała rację. Nie musiała martwić się o zdrowie. Cierpiała na chorobę Lou Gehriga od prawie trzech lat, a wielu umierało po dwóch latach od diagnozy. W pewien sposób mogła robić wszystko… Zamiast się załamać, kobieta zaczyna realizować swoje plany i cieszyć się każdą chwilą, jaka jeszcze jej pozostała. Kupuje piękny dom, urządza go, popala jointy z Bec, a niekiedy jada niezdrowe jedzenie przygotowane przez przyjaciółkę. Żyje według własnych zasad, pogardza współczuciem, nie chcąc brać jedynie tego, co jej dawano. Podejście Kate nie do końca odpowiada rodzicom Bec, którzy uważają, że wykorzystuje ich córkę i że to ona sama powinna ponosić konsekwencje swoich decyzji (np. odejście męża), zamiast obarczać troskami ich dziecko. Tymczasem przedsiębiorcza studentka angażuje się coraz bardziej w życie swej pracodawczyni. Czuje się z nią dobrze, przyjmując nieświadomie jej styl bycia. Ku wielkiemu zaskoczeniu – Bec towarzysząc ciężko choremu człowiekowi znajduje wreszcie to, czego szukała – odnajduje siebie, jasny cel w życiu i nową pasję. Każdego dnia (z czasem także każdej nocy…) czuwając przy Kate, jest naocznym świadkiem pogarszającego się jej stanu zdrowia. Te niezwykle trudne momenty wiążą je ze sobą tak mocno, że kobiety nie mają oporów, by wyjawiać sobie najskrytsze tajemnice, nawet te dotyczące własnej seksualności. Kate ma jednakże coraz mniej czasu i chce odejść z tego świata na własnych warunkach. Czy Bec będzie w stanie jej w tym pomóc? Czy ich przyjaźń wytrzyma tę próbę?

„Nie jesteś sobą” to powieść, która od początku intryguje, niepokoi, wzbudza refleksję. Czytelnik czuje napięcie już od pierwszych zdań. To nie jest lektura miła i przyjemna. Niewiele jest tu momentów naprawdę radosnych czy skłaniających do śmiechu. Przytłacza ciężar nieuleczalnej choroby, trud opieki i nieporadność opiekunów, która fizycznie sprawia ból czytającemu. To książka ważna (gratulacje dla autorki za odwagę!), bo łamie tabu m.in. opowiadając o seksualności osób niepełnosprawnych. Intymność, poczucie wstydu połączone z dojrzewaniem do pełnienia nowych ról i czerpaniem radości z życia zawsze i wszędzie, tworzą barwny kolaż prawdziwych emocji, które są główną siłą tej książki. Polecam wszystkim tym, którzy mają odwagę sięgnąć jesienią po nieco mniej optymistyczną literaturę.


Cytaty za: Nie jesteś sobą, Michaelle Wildgen, Marginesy, Warszawa 2016.

Ocena: 4/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.

wtorek, 27 września 2016

Grunt pod nogami. Ksiądz Jan Kaczkowski nieco poważniej niż zwykle - Ks. Jan Kaczkowski

Grunt pod nogami. Ksiądz Jan Kaczkowski nieco poważniej niż zwykle to zbiór kazań wygłoszonych przez księdza Jana Kaczkowskiego między styczniem 2013 a lipcem 2015 roku, będący jednocześnie ostatnią jego książką. Jej tematyka oscyluje wokół choroby, opieki nad osobami śmiertelnie chorymi i umiłowanego dzieła duchownego – puckiego hospicjum, któremu poświęcił dziesięć lat swojego życia. Jeśli myślicie (sądząc choćby po tytule), że jest to pozycja depresyjna, nostalgiczna czy wręcz dołująca – mylicie się. Cierpiący na glejaka mózgu ksiądz Jan nie nudził, nie prosił o współczucie, ale zaskakiwał optymizmem i niespożytą energią: Dziękuję ci, mój raku, że wyzwoliłeś mnie z wielu strachów. Wy też się nie bójcie. Życie jest tak nieprzewidywalne! Za chwilę może się zdarzyć coś, co natychmiast rozwiąże wasze problemy…

Każdy, kto choć raz słuchał Jana Kaczkowskiego lub czytał jego książki, wie, że był wyjątkowy. Nie miał nic wspólnego z ‘pluszowym’ księdzem ani z katotalibem. Nie ma zgody na nieczułość. Nie ma zgody na pogardzanie kimkolwiek, bez względu na to, kim ten ktoś jest. (…) Obowiązkiem księdza jest być czytelnym znakiem, coś pokazywać a nie pouczać, twierdził. Kazania zawsze mówił z głowy, głosił je według zanotowanych przez siebie wcześniej punktów. Podkreślał, że chce budować mosty a nie dzielić, łączyć wierzących z niewierzącymi. Marzył, by rozkochać ludzkość w Eucharystii i nie mieszać religii z polityką. Był łagodny i zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszystkie wybory człowieka są czarno-białe. Pragnął być księdzem z krwi i kości, który prowadzi swych wiernych do nieba, nieustannie im przypominając, że jedynym celem naszego życia jest zbawienie. Wszystkie środki mają służyć temu celowi, nawet zarabianie forsy. W swych kazaniach nie wstydził się mówić wprost o swojej chorobie, o strachu przed nią i obawach przed wznową. Pragnął cudu, korzystał z terapii zagranicą, ale był przygotowany na wszystko. Zdeterminowany w walce z chorobą, był realistą: Jak państwo słyszeli, jestem śmiertelnie chory. I oczywiście modlę się o cud, bo to, co się zagnieździło w mojej głowie, nie jest czymś, co mnie cieszy. Jestem otwarty na cud, ale na niego nie liczę. Modlę się. Nikt mi nie zabroni modlić się o cud, ale nie mogę zbudować swojej nadziei na nim, bo będę załamany, jeśli on nie nadejdzie. To za sprawą swojej ciężkiej choroby, mógł bez ogródek powiedzieć, czego potrzebuje człowiek terminalnie chory i bez wątpienia trafiał swymi opiniami w sedno: My, chorzy, od najbliższych wcale nie potrzebujemy głupiego pocieszactwa. Potrzebujemy, żebyście się nie bali z nami o tym rozmawiać. (…) Potrzebujemy od was takiego przekazu: ‘Boję się o ciebie, jak nie wiem co. To jest trudna sytuacja, zrobimy wszystko, żebyś wyzdrowiał, będziemy walczyć, ale nie bój się. Wszystko jedno jak będzie, czy dobrze, czy źle, ja z tobą będę, nie zostawię cię, bo cię kocham.’

Ksiądz Kaczkowski w zebranych tu kazaniach podkreślał, iż stanowisko Kościoła w sprawie terapii uporczywej jest jednoznaczne – jest ona zakazana moralnie. Nigdy jednak nie można odstąpić od terapii paliatywnej, czyli od zwykłej opieki. Tzn. że pacjentowi nie można pozwolić umrzeć z bólu, głodu, pragnienia, nie może się świadomie udusić. W nauce Kościoła nie ma tym samym zgody na eutanazję: Medycyna ma człowieka leczyć, a nie zabijać. Jeżeli zgodzimy się na usuwanie tych, którzy bardzo cierpią fizycznie lub psychicznie – także za ich zgodą – to medycyna zaprzeczy sama sobie. Tą samą ręką będzie unicestwiać, korzystając z tej samej wiedzy medycznej. Żadnej misji, tylko odpowiedź na zamówienie. Ponadto będzie się samo degradować. Przestanie szukać sposobów radzenia sobie z bólem, bo skoro usuwamy tych, których bardzo boli, to nie ma przestrzeni dla nowych leków, nowych badań, nowych rozwiązań. Katolicką odpowiedzią na dążący do eutanazji świat są hospicja. Na puckie Hospicjum pod wezwaniem św. Ojca Pio, ksiądz Kaczkowski, jego założyciel, nieustannie zbierał fundusze (sam nazywał się ekskluzywnym żebrakiem) i prosił przy każdej okazji, by po jego śmierci nie rozmienić go na drobne.

Najważniejsze już się dokonało – dostrzegłem, że wraz z chorobą nic się nie skończyło, a wiele rzeczy się zaczęło. To, co najpiękniejsze, to, co cudowne, dzieje się bardzo intymnie, przyznawał ksiądz Jan. Pełny nadziei, wiary i miłości chory kapłan pociąga swym błyskotliwym poczuciem humoru, wiernością sobie i wyrozumiałością dla bliźniego. To wyjątkowo mocne świadectwo człowieka, który nawet w obliczu śmiertelnej choroby ufa Bogu i wie, że najważniejsze jest zbawienie i bliska relacja ze Stwórcą. To także lekcja dla nas, by nigdy się nie poddawać i nie przestawać walczyć o lepszą wersję siebie każdego dnia. Trzeba żyć, zamiast narzekać, bo jest o wiele później niż nam się zdaje…


Cytaty za: Grunt pod nogami. Ksiądz Jan Kaczkowski nieco poważniej niż zwykle, Ks. Jan Kaczkowski, Wydawnictwo WAM, Kraków 2016.

Ocena: 6/6

Tę książkę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/grunt-pod-nogami a wszystkie inne, w tym m.in. jesienne nowości znajdziecie jak zwykle na: www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!


poniedziałek, 5 września 2016

Czarne liście - Maja Wolny

„Czarne liście” utalentowanej i wrażliwej Mai Wolny to książka niebanalna, której tematyka oscyluje wokół historii, pamięci i traumy oraz wydarzeń, o których niekoniecznie chcemy pamiętać. To powieść o silnych i odważnych kobietach, ale przeznaczona zdecydowanie nie tylko dla płci pięknej. To wreszcie publikacja o rodzinie, która choć niedoceniana jest przecież najważniejsza, a tu dodatkowo zobrazowana bez krzty lukru. Umiejętność łączenia kontrowersyjnych, z punktu widzenia polskiego społeczeństwa, treści z poetyckim językiem oraz oszczędnością w słowie, czynią z „Czarnych liści” pozycję ze wszech miar godną uwagi.

Głównymi bohaterkami tej książki są trzy kobiety, które dzieli wszystko – przede wszystkim wiek, ale również stan cywilny, historia i problemy. Łączy zaś (o dziwo!) zaskakująco wiele: wiara w prawdę za wszelką cenę oraz niestrudzone dążenie do celu.

Pierwsza z owych protagonistek, notabene postać autentyczna, to Julia Pirotte (z domu Diamant) z Końskowoli. To komunistka żydowskiego pochodzenia, utalentowana fotografka i fotoreporterka. Losy jej oraz jej najbliższych (siostry Mindli, brata Majera i męża Jeana) poznajemy na tle drugiej wojny światowej i tuż po niej. Gdy Niemcy napadli na Polskę, Julia doskonale wiedziała, że nie zobaczy już krewnych. Toteż jej domem staje się Marsylia, gdzie kończy z wyróżnieniem kurs fotograficzny, dający jej możliwość skutecznej pomocy ruchowi oporu. Kiedy Pirotte wraca po wojnie do Polski zdaje sobie sprawę, że świat, który porzuciła zaledwie dziesięć lat temu, po prostu przestał istnieć: wypalony, zasypany gruzem, zduszony popiołem, pogrzebany żywcem. Zostali tylko niemi świadkowie dawnej rzeczywistości – drzewa, wzgórza, rzeka. Czwartego lipca 1946 roku ma miejsce tzw. pogrom kielecki, podczas którego ginie 40 osób, w tym kobiety i dzieci. Julia przybywa do Kielc, żeby zrobić fotorelację dla „Żołnierza Polskiego”. Kobieta ma możliwość przeprowadzenia rozmów z poszkodowanymi, ochoczo pomaga jej w tym również milicja. Zdjęcia, które zrobi ofiarom, a które później trafią do międzynarodowych archiwów, są podobnie jak informacje do niej docierające, przerażające. Poprzedniego dnia Kielce obiegła wiadomość o zaginionym ośmioletnim Heniu Błaszczyku. Dziecko zniknęło na głównej ulicy miasta. Ponoć widziano je w towarzystwie Żyda. Kiedy chłopiec nie wraca na noc, wybucha panika, że został rytualnie zamordowany. Następnego dnia wzburzony tłum owładnięty chęcią zemsty (wśród niego np. robotnicy z Huty ‘Ludwików’ z łomami i żeberkami od kaloryfera) ruszył na ulicę Planty 7/9, gdzie mieszkało ponad sto osób pochodzenia żydowskiego. Dokonano tam okrutnej zbrodni. Jeden z Żydów, któremu udało się przeżyć, tak relacjonował Julii te dramatyczne wydarzenia: Spędziłem trzy lata w Auschwitz. Koszmar. Ale wczoraj było straszniej, bo przyszli po nas swoi, nie żadni esesmani. Kop od esesmana mniej boli, bo nienawiść tłumi ból. A kop od swojego wbija się w mięso. Robi się otwarta rana wołająca o pomstę do nieba. Masakrowali twarze obcasami...

Jest rok 2011. Kwestia pogromu kieleckiego, którą kielczanie w znacznym stopniu wyparli ze świadomości, jest żywo obecna w życiu historyczki, Weroniki Czerny. Kiedy kobieta, obecnie zajmująca się postawami cywilnymi wobec Żydów, głośno mówi o tym, iż niekiedy to także polscy chłopi mordowali Żydów, staje się dla polskiego społeczeństwa ‘kieleckim Grossem’ oraz ‘łowcą antysemickich sensacji na polskiej wsi’. Patrioci Kielc nazywają ją zdzirą, żydowską szmatą i zdrajczynią narodu. Ale Weronika, której rodzina również ma krew na rękach, chce udowodnić swoim krajanom, że nie należy odcinać się od historii własnego miasta, nawet jeśli nie jest ona szczególnie chwalebna: Od tak dawna czekamy na to, że nienawiść i podejrzliwość, zasiane w nas, zwykłych ludziach, przez lata wojny i komunizmu, wreszcie wymrą. Te wielopokoleniowe niedobory prawdy, pieniędzy, wolności, uczyniły z nas naród zawistny i jednocześnie bardzo się tej zawiści wstydzący. Maskujemy ją rozmaitymi teoriami, wiarą, tradycją, poczuciem wyższości, sarmacką sławą, legionowym wąsem i Bóg wie jeszcze czym. Wciąż wierzę w zmianę pokoleniową. Moi studenci są inni: ci młodzi ludzie chłoną również i tę wiedzę, która jest ciężka do udźwignięcia. W tej atmosferze wzrasta trzecia, najmłodsza bohaterka, córka Weroniki - Laura. Dziewczynka wierzy mocno, że to, co się wydarzyło w czasie wojny, musi przetrwać w pamięci. Ochoczo bierze udział w szkolnym przedstawieniu o partyzantach z Gór Świętokrzyskich, które z pasją współtworzy jej mama. Nauczycielka Laury również uważa, że [d]zieci muszą poznawać prawdę o przeszłości. Nawet tę okrutną… Uczennica bierze sobie te słowa mocno do serca. Dzień po spektaklu, będącym jednocześnie pierwszym dniem wakacji, Laura niespodziewanie znika. Poszukiwania zakrojone na szeroką skalę, wsparte lokalnymi mediami, początkowo nie przynoszą efektu. Wiadomo na pewno jedno – dziewczynki nie ma u jej chorego psychicznie ojca, Żyda, mieszkającego w Niemczech. Co zatem się stało? Czy Laura uciekła z domu czy może została porwana? A jeśli uprowadzona, to czy ma to związek z pracą jej matki? Czy jest szansa na odnalezienie żywej dziewczynki? Jakie tajemnice skrywa Weronika i dlaczego jej córka nie poznała do tej pory własnej babci? Czy Weronika ma coś wspólnego z utalentowaną Julią Pirotte? Komu uda się rozwikłać tę trudną zagadkę – żądnemu sławy dziennikarzowi Andrzejowi Kaliszowi czy sympatycznemu, zauroczonemu panią Czerny policjantowi, komisarzowi Mirosławowi Zarębie?

Maja Wolny zaserwowała czytelnikom bardzo mądrą powieść, sprytnie przemycając walor edukacyjny. Autorka nieprzypadkowo na miejsce akcji wybiera Kielce wraz z ich trudną przeszłością. Daje tym samym do zrozumienia, że pogrom kielecki jest faktem i należy to przyjąć do wiadomości. „Czarne liście” to powieść wielowątkowa. To dobitne studium matczynej i rodzicielskiej miłości, związanej z samotnością, bólem, pielęgnowaniem przez lata kompleksów i wreszcie trudną sztuką przebaczania. To rzecz o przeszłości, o tym, jak wielki wpływ wywiera ona na nasze przyszłe życie i o tym, że nierzadko potrzeba wielu lat, by poradzić sobie z traumami z zamierzchłych czasów. To również swoista powieść drogi, dzięki której możliwe jest katharsis, odpuszczenie starych win i nowe uczucie. Pomyślałam, że droga do domu dana jest człowiekowi raz na zawsze, bez pytania, czy mu wygodnie i czy mu się ona podoba. Musimy ją przebyć po każdym ważnym doświadczeniu, żeby się upewnić, czy wciąż jeszcze istniejemy...

Cytaty za: Czarne liście, Maja Wolny, Czarna Owca, Warszawa 2016.

Ocena: 5+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Żmudna droga do domu

środa, 31 sierpnia 2016

Cztery rzęsy nietoperza - Hanna Kowalewska

W „Czterech rzęsach nietoperza”, szóstym tomie bestsellerowego i uwielbianego przez czytelników cyklu o Zawrociu, Hanna Kowalewska kreśli portret małej społeczności, w której główni bohaterowie muszą się zmierzyć z przeciwnościami losu i walczyć o swoje szczęście. Zmagają się również z samymi sobą, z własnymi lękami, niepewnościami, ograniczeniami oraz ludźmi, którzy chcą zniszczyć ich miłość. Narratorką zostaje Matylda, która relacjonuje bieżące wydarzenia zmarłej babce, dzięki której dworek i cała posiadłość znalazły się w jej rękach. W tej powieści, której daleko do sentymentalnych czy ckliwych romansideł, najbardziej przypadł mi do gustu poetycki styl autorki. Poza tym warto od razu zaznaczyć, że zarówno postaci jak i fabuła są dopracowane, co pozwala czytelnikowi przez ponad sześćset stron przejść bezboleśnie.

Nadchodzą jesienne, mgliste i mroczne dni. Zakochani nie zdążyli się dobrze poznać ani ułożyć swoich spraw, a już muszą się rozstać. Paweł jedzie do Ameryki, by spotkać się z producentem filmu, do którego napisał muzykę. Poza tym musi porozmawiać z rodzicami o swoim nowym związku i planach na przyszłość. Tymczasem ciężarna Matylda zostaje sama w Zawrociu i już od pierwszych stron powieści musi stawić czoła mrożącym krew w żyłach knowaniom. Telefony z pogróżkami, przyczepiona do klamki ropucha pachnąca Chanel No.5, papuga z poderżniętym gardłem czy ociekający czerwonym atramentem nietoperz, to tylko preludium do tego, co ją czeka. Żadna z najbliższych osób nie popiera związku Maty i Pawła. Także znajomi chłopaka nie akceptują nowej dziewczyny i nie potrafią zrozumieć, jak mógł pozwolić wykiełkować temu uczuciu. Mają za złe Matyldzie, że owinęła sobie ich przyjaciela wokół palca i że to przez nią odsunął się od nich. Jego siostra, Emila, też nie może sobie poradzić z wyborem brata. Nie wystarczyło jej spalenie fortepianu-teraz knuje nowe intrygi, które zachęciłyby młodą właścicielkę Zawrocia do powrotu do Warszawy i skutecznie zniechęciły ją do Starskiego. Jest jeszcze na podorędziu kilka starych miłości Pawła i związanych z nimi pikantnych wspomnień. To wszystko sprawia, że dookoła pełno jest negatywnych uczuć. Na szczęście Maty to osoba, która potrafi szybko otrząsnąć się z przykrych sytuacji i z nadzieją patrzeć w przyszłość, mimo że los jej nie oszczędza i że wciąż musi radzić sobie sama. I choć narratorka nie ma zbyt wielu znajomych w miasteczku, jest nieustannie porównywana do babki Milskiej, staje się ofiarą wielu plotek, a na dodatek zdaje się kompletnie nie pasować do tego małomiasteczkowego społeczeństwa, nie załamuje się. Stara się pozyskać sympatię otoczenia i krok po kroku, ostrożnie, próbuje nawiązać kontakty towarzyskie, co stanowi nie lada wyzwanie. Ma dość kontaktu jedynie z Jóźwiakami i psami (choć bez wątpienia bez nich byłoby dużo gorzej!), pracy przy tłumaczeniach, czytania, a przede wszystkim nieustannego rozmyślania i dzielenia włosa na czworo. Chce działać, by stworzyć dla ‘Fasolki’ i narzeczonego cudowny, pełen ciepła i miłości dom. Bez problemu nawiązuje nić porozumienia z kuzynką Ewą, młodą mamą, która nieraz okaże jej prawdziwe wsparcie. Matylda bardzo go potrzebuje. Jest w ciąży, w jej ciele buzują hormony. Kobieta bardzo przeżywa, że z każdym dniem zmienia się nie tylko jej psychika, ale i ciało. Kiedy Paweł wróci, nie będzie już wyglądała tak jak wcześniej. Jest już psychicznie gotowa na zmianę życiowej roli, ale swoją wspólną drogę zakochani będą musieli zacząć już w zupełnie innym miejscu. Czy Paweł jest na to przygotowany? Z poprzednich części cyklu wiemy, że Maty ma apetyt na życie i seks, jest pewna siebie i ciekawa świata. W szóstym tomie będzie miała wiele okazji, by wykazać się również uporem w dociekaniu prawdy i próbować walczyć z okrutnymi intrygami i stalkingiem. Czy jej wojna zakończy się sukcesem? Czy zły los/źli ludzie rozdzielą zakochanych? Jak zakończy się ten pełen zawirowań i zaklętego kręgu zranień tom?

„Cztery rzęsy nietoperza” to poruszająca powieść o dojrzewaniu do różnych życiowych ról. To historia pełna intryg, zdrad i tęsknoty, ale również nienawiści i zazdrości. To opowieść o ludziach z krwi i kości, którym zdarza się popełniać błędy. To także rzecz o intrygujących, mocnych kobietach, które nigdy się nie poddają, ale walczą za wszelką cenę wszystkim dostępnymi sposobami. To dobrze, bo wciąż brakuje polskiej literatury, która pomogłaby Polkom zacząć wierzyć we własne możliwości, dodającej im pewności siebie i uczącej radości z każdego dnia.

Cztery rzęsy nietoperza, Hanna Kowalewska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

Ocena: 4/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Zaklęty krąg zranień

czwartek, 25 sierpnia 2016

Wszystkie śmierci dziadka Jurka - Matthias Nawrat

Wszystkie śmierci dziadka Jurka” to trzecia powieść w dorobku 37-letniego Matthiasa Nawrata, ale pierwsza jak dotąd opublikowana w Polsce. Autor jako dziesięciolatek przeprowadził się z rodzicami do Niemiec, gdzie obecnie z powodzeniem tworzy i zdobywa liczne nagrody literackie. Jego najnowsza książka powstała m.in. po to, by historie życia dziadków zachować dla potomności. Nie jest to jednakże powieść biograficzna, choć bez wątpienia jest oparta na faktach. By ją uwiarygodnić autor wrócił do kraju, który kojarzy z dzieciństwa - jeździł po Polsce, rozmawiał z ludźmi, próbował poczuć klimat swojej ojczyzny, etc. Efektem owych podróży jest omawiana właśnie publikacja. Zapraszam Was w podróż po XX-wiecznej Polsce, w której co rusz tragizm miesza się z komizmem, a nad wszystkim czuwa tytułowy bohater, (po)ważny dziadek Jurek...

Dziadek Jurek umierał wiele razy: nocą na ulicach okupowanej Warszawy, kiedy wpadł w ręce niemieckich żołnierzy; w Auschwitz; w zniszczonym przez wojnę Opolu oraz gdy jego córka zakochała się w synu opozycjonistów, który chciał ja porwać do Kanady. Zanim umarł naprawdę, mieszkał w Opolu, robił błyskotliwą karierę i z wielkim zaangażowaniem opowiadał swoim wnukom przeróżne historie z własnego życia. Krótko przed śmiercią przykazał im, by niczego z nich nie zapomnieli. Pierwszoosobowy narrator konsekwentnie się do tego stosuje i relacjonuje czytelnikowi to, czego się za młodu nasłuchał: o dzieciństwie dziadka w Warszawie, o mieszkaniu na Woli oraz o jego ulubionym miejscu - księgarni Gebethner i Wolff na Krakowskim Przedmieściu prowadzonej przez pana Mikulskiego. Jest też relacja z Zielonki pod Warszawą, kiedy młody Jurek pomagał przy wykopkach i spotykał się z kuzynką bez jednego oka. Z czasem jednak te wspomnienia stają się coraz poważniejsze – pewnego dnia dziadek i jego towarzysze z fabryki świec zostają zabrani pociągiem do Oświęcimia, gdzie doświadczają ‘odwracania rzeczy’ oraz przykrego stanu, w którym człowiek [jest] przez cały czas martwy, mimo że przez cały czas wierzy […], że żyje (…). Dziadek Jurek na szczęście przeżyje obóz koncentracyjny i szczęśliwie wróci do Warszawy, gdzie będzie świadkiem akcji zbrojnej w getcie oraz powstania warszawskiego. Później, po wojnie, zdaje się już być zdecydowanie lepiej. Np. kiedy zostaje kierownikiem filii sklepu spożywczego nr 6, dyrektorem największego domu towarowego w Opolu „Raj” przy Krakowskiej czy dyrektorem ośrodka wczasowego w Turawie. To właśnie za sprawą barwnego życiorysu dziadka Jurka czytelnik ma okazję poznać ówczesne polskie realia.

Największą zaletą tej powieści jest umiejętne wplatanie tragicznej historii Polski z czasów wojny oraz komunizmu i zgrabne połączenie jej z humorem, tak by nie zamęczyć czytelnika (przede wszystkim niemieckiego) ciężką tematyką. Jest tu więc ‘sławny niemiecki polityk z wąsikiem jak Charlie Chaplin’ (a nie Adolf Hitler) i ‘światowej sławy radziecki mąż stanu w białej kelnerskiej marynarce’ (Józef Stalin). Nawrat wspomina o Bierucie i wprowadzonych przez niego zmianach, o Jaruzelskim i stanie wojennym, o Solidarności i wizycie Jana Pawła II w Polsce. I choć te retrospekcje mają niestety szary kolor (Spojrzenia w oknach – szare. Apel na szkolnym dziedzińcu – szary. Kolejka do punktu sprzedaży drobiu w przejściu między blokami 24 i 26, kurczaki wiszące głowami w dół na hakach przy ścianie – szare), dzięki błyskotliwości Matthiasa Nawrata zaczynają nabierać rumieńców.

„Wszystkie śmierci dziadka Jurka” to przykład powieści, w której pisarz prowadzi inteligentną grę z inteligentnym czytelnikiem. Od początku uderza wiara w człowieka, jego siłę, moc pozwalającą przekraczać granic i ostateczne zwycięstwo. Bo choć dziadek Jurek umierał kilkukrotnie, to za każdym razem się podnosił, by walczyć dalej. By smutną, szarą rzeczywistość z uporem maniaka raz po raz kolorować. Piękne jest w życiu to, powiedział nam kiedyś [dziadek], że człowiek, gdy mu się zdaje, że znalazł się w najczarniejszej sytuacji bez wyjścia, dostrzega nagle nad sobą kosmos z miliardami słońc i planet. A ten kosmos nosimy tak naprawdę w sobie, między ciałkami krwi i w myślach, w każdym wspomnieniu, jakie w nas tkwi. I to właśnie sprawia, że człowiek zawsze nosi w sobie wszystko, co wydarzyło się dotychczas w miejscu, w którym żyje. Oto owa moc człowieka i jego wspomnień…

Cytaty za: Wszystkie śmierci dziadka Jurka, Matthias Nawrat, Czarna Owca, Warszawa 2016.

Ocena: 5/6

Tę książkę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/wszystkie-smierci-dziadka-jurka a wszystkie inne, w tym m.in. ostatnie wakacyjne nowości znajdziecie jak zwykle na: www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!


poniedziałek, 27 czerwca 2016

We mgle - Linn Ullmann

„We mgle” norweskiej dziennikarki i pisarki, Linn Ullmann, to powieść, która ciągle jest we mnie, choć minęło już kilka tygodni od zakończenia lektury. Książka ze skromną okładką, wydana bez nachalnej promocji, wkradła się do mojego serca i zostanie w nim na zawsze. To zasługa melancholijnego klimatu i minimalistycznego stylu charakterystycznego dla surowej Skandynawii. Połączenie to sprawia, że cała uwaga czytelnika kierowana jest na postaci, które muszą poradzić sobie z sytuacją graniczną. Jaką? Dlaczego? Z jakim skutkiem? Odpowiedzi na (niektóre) pytania znajdziecie poniżej.

Jon Dreyer i jego żona Siri mają dwoje dzieci – Almę (12 lat) i Liv (5 lat). Siri prowadzi restaurację, Jon nieustannie (i co ważne - bezskutecznie) pisze swoją trzecią powieść. Są zabiegani, brakuje im czasu dla siebie nawzajem oraz dla córek. Pewnego dnia dochodzą do wniosku, że potrzebują kogoś do opieki nad dziećmi, by mogli się realizować. Wybór pada na młodziutką i urodziwą 19-letnią Mille. Dziewczyna jest chętna do pracy i szybko zdobywa sympatię swoich podopiecznych oraz pana domu, który wyraźnie ją intryguje. Siri przeciwnie – nieustannie ma do Mille uwagi, krytykuje ją, jest niezadowolona z jej działalności w ich domu i najchętniej by się jej pozbyła. Niestety, jej pretensje najczęściej są bezpodstawne i ewidentnie powoduje je coś z przeszłości: Było coś w tej dziewczynie – może spojrzenie – co przypominało Siri o niej samej w tym wieku. Nie chciała do tego wracać. Uśmiechnęła się (zamiast oddychać), myśląc, w jaki sposób się z tego wyplątać. Jon miał rację. To był zły pomysł. Bardzo, bardzo zły. Pewnego dnia, po przyjęciu, które pani Dreyer organizuje dla swojej matki z racji jej 75-tych urodzin, Mille znika bez wieści. Mimo dużego zaangażowania gazet, TV, policji i znajomych sprawy nie udaje się szybko wyjaśnić. Dopiero po dwóch latach przypadkowo zostaje odnalezione zmasakrowane ciało dziewczyny. Kto dopuścił się tego haniebnego czynu? Czy sprawcą był ktoś z pracodawców młodej kobiety? Dlaczego matka Mille nieustannie nęka Jona smsami? A przede wszystkim - czy można było tej śmierci uniknąć? Czy ktoś mógł uratować atrakcyjną Mildred?

Ot, streszczenie fabuły „We mgle”. Autorka nie analizuje samej zbrodni (choć krótki opis gwałtu wywołał u mnie gęsią skórkę), nie przeprowadza drobiazgowego dochodzenia – skupia się na ludziach, którzy żyją i muszą poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Jest to coś, co rozkłada czytelnika lubującego się w psychologii na łopatki. Przy okazji tej makabrycznej zbrodni na jaw wychodzą mroczne sekrety, rodzinne niesnaski, dawne przewinienia. Śmieć tej młodej, obcej Dreyerom dziewczyny, zmusza ich do konfrontacji z własnym sumieniem i sobą nawzajem. Okazuje się, że w małżeństwie Jona i Siri nie dzieje się dobrze. Nie sypiają ze sobą, a Jon nie zawsze bywa wierny swej żonie. Siri też nie jest kryształowa – dawno temu nie uchroniła swego brata od tragicznej śmierci (czego wciąż nie może wybaczyć jej matka), a obecnie nie radzi sobie z własną samotnością, na którą prawdopodobnie zasłużyła własną biernością przez lata: Umiała tylko płakać, chociaż wiedziała, że to w niczym nie pomoże... Oboje mają do siebie mnóstwo pretensji i żalów. Jon przykładowo zarzuca Siri, że ta odgrywa teatr, kiedy są wśród ludzi - udaje pogodną, ustępliwą, czarującą, a w rzeczywistości jest przygnębiona i wściekła. Ich córka – Alma - nienawidzi ojca, nie rozmawia z matką i ma problemy w szkole (obcięła nauczycielce włosy!). Jest jeszcze babcia, matka Siri – Jenny Brodal, która mieszka z obcą kobietą, nie stroni od alkoholu i ewidentnie nie pasuje do obrazu idealnej matki i babci…

„We mgle” to powieść o relacjach rodzinnych – m.in. matki i córki. O dawnych urazach, o trudności w zapominaniu zaprzeszłych spraw, o braku miłości do członków rodziny, o wiecznym, wzajemnym żalu. To niezwykle sugestywna książka o granicach, które ciężko jest przekraczać każdego dnia. Bo kiedy nie potrafimy wyrażać własnych emocji, kiedy nie chcemy ze sobą szczerze rozmawiać, odgradzamy się murem od innych i skazujemy na samotność oraz cierpienie. To wyjątkowa publikacja o złu, samotności i czasie, który zmarnowany, nigdy nie wraca…

„We mgle” to książka pod każdym względem rewelacyjna, w której bez wątpienia czuć ducha Ingmara Bergmana, którego córką jest Linn Ullmann. Gorąco polecam - naprawdę choćby z tego względu warto.

Cytaty za: We mgle, Linn Ullmann, W.A.B., Warszawa 2016.

Ocena: 6/6


Tę książkę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/we-mgle, a wszystkie inne, w tym m.in. bardzo ciekawe wakacyjne nowości znajdziecie jak zwykle na: www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!



wtorek, 31 maja 2016

Wieczorny wiatr - Jean d'Ormesson

"Wieczorny wiatr" to pierwszy tom trylogii o historii arystokratycznych rodów. To opowieść autorstwa francuskiego pisarza, dziennikarza i filozofa Jeana d'Ormesona o świecie, który już nie istnieje i który wspomina się z nostalgią. To wreszcie kalejdoskop wrażeń, wspomnień i barw, w którym historia XIX i XX wieku nieustannie przeplata się z życiem książkowych bohaterów, a którą poznajemy z relacji dociekliwego narratora. Ponieważ Jean d’Ormeson jest erudytą oraz członkiem Akademii Francuskiej (prestiżowej państwowej instytucji, której celem jest ochrona kultury i dbałość o wysoki poziom języka francuskiego) mamy do czynienia z prozą ze wszech miar wyjątkową, ale i nieszablonową zarazem.

Jak już nadmieniłam "Wieczorny wiatr" nie jest zwyczajną lekturą. To z jednej strony pastisz epoki, a z drugiej próba zachowania w pamięci wielu ważnych dla narratora osób: Świat istnieje i ludzie istnieją, a to, że są nieobecni i że już ich nie widzimy, to za mało, by przestali istnieć. Udaje się ich wskrzesić za sprawą wspomnień, a niekiedy również wyobraźni. Ponieważ d’Ormeson zdaje się unikać rozbudowanych opisów (rzeczywiście jest ich stosunkowo mało), szczególny nacisk kładzie na ludzkie losy. Narrator odtwarza je, próbuje odgadnąć myśli, uczucia i refleksje swoich bohaterów. To trudne zadanie, ale wykonuje je najlepiej jak potrafi: To, co robię, przypomina trochę układankę, śledztwo, policyjny raport. Na podstawie tego, co wiem, na podstawie tego, czego się domyślam, proponuję rekonstrukcję, która wydaje mi się najbardziej ze wszystkich wiarygodna. A nawet już teraz wiem, że tu i ówdzie mylę się i że wiele szczegółów wyglądało inaczej. Obawiam się zwłaszcza, że w mojej chronologii jest trochę bałaganu, zresztą wcale nie twierdzę, że wszystkie wydarzenia relacjonuję we właściwej kolejności (…) Próbuję nadać im trochę klarowności, ale nie zawsze im się to udaje. A wszystko po to, by wskrzesić miniony świat, który nadal żyje w opowiadającym i przywrócić światu jego bliskich na nowo: To, co ich spotykało, i to, co ja wam relacjonuję, określa jedno i to samo słowo: tym słowem jest historia. Wszyscy ci Romerowie i Finkelsteinowie, Rivera i Wrońscy, O’Shaughnessy’owie i Landsdownowie mieli jakiś swój minimalny udział w tworzeniu naszej zbiorowej historii. Niesieni nurtem czasu w pewnym znikomym stopniu przyczynili się do takiego, a nie innego jej oblicza. Odeszli już lub właśnie odchodzą – a ja, nim sam umrę, opowiadam wam ich historię. Tych historii jest całe mnóstwo, podobnie jak i przewijających się w nich postaci. Są to przede wszystkim przedstawiciele dwóch rodzin. Pierwsza – Romerów – składa się z czterech braci. Druga – O’Shaughnessych – z czterech sióstr. Lecz ilość osób w tej powieści jest ogromna (stąd nieodzowne drzewa genealogiczne i noty biograficzne o głównych bohaterach), podobnie jak i miejsc akcji i związanych z nimi wydarzeń historycznych (np. zniesienie niewolnictwa w Brazylii, panowanie dynastii mandżurskiej, tajpingowie, powstanie bokserów, pogromy Żydów polskich, rosnący w siłę socjalizm, itd.). Nie będę próbowała zarysować ani jednego wątku, bo jest ich naprawdę dużo. Obejmują one kilka pokoleń i kilka kontynentów. Uwierzcie mi jednak, że Jean d'Ormeson balansując na granicy fikcji i prawdy, stwarza mistrzowskie wręcz złudzenie, że wszystko, co opisuje, wydarzyło się naprawdę. …

Zgodnie z wolą autora, powieść ta ma być dla czytelnika przede wszystkim rozrywką. To dość kontrowersyjny pomysł. Choćby ze względu na poważną, na pierwszy rzut oka, tematykę tejże publikacji oraz na częste nawiązania do kultury europejskiej: malarstwa, muzyki, idei i obyczajów. Ponadto jest to połączenie sagi rodzinnej z powieścią historyczną, a w książce przewijają się postaci historyczne (m.in.: Cyd Waleczny, Giuseppe Verdi, Marcel Proust, Królowa Wiktoria, Adolf Hitler) czy literackie (Desdemona, Ulisses).

Najbardziej nieprawdopodobną ze wszystkich powieści przygodowych jest i zawsze będzie samo życie – deklaruje Jean d’Ormeson. Bez obaw – w „Wieczornym wietrze” nie ma za grosz sentymentalizmu. Jest za to nieustannie snuta refleksja o życiu i upływającym czasie, a momentami także wspomniany wyżej dowcip. Czas jest tu wyjątkowo tolerancyjny i uczy każdego z nas wymazywać z pamięci wszystko to, co nie jest warte zapamiętania. Powieść tego francuskiego twórcy napisana w niezwykle ciepły sposób, pięknym językiem i z poczuciem humoru, ma szanse znaleźć uznanie w oczach czytelnika. W czerwcu w księgarniach pojawi się drugi tom trylogii – „Mężczyźni za nią szaleją”. Polecam!

Cytaty za: Wieczorny wiatr, Jean d'Ormesson, Marginesy, Warszawa 2016.

Ocena: 3/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Wind of change

czwartek, 12 maja 2016

Nieśmiertelność. Prometejski sen medycyny - Andrzej Szczeklik

Nieśmiertelność. Prometejski sen medycyny to ostatnia książka (zawierająca dwanaście esejów) wybitnego lekarza-naukowca, humanisty, pisarza i filozofa medycyny, Andrzeja Szczeklika. Już sam jej tytuł jest symboliczny w obliczu przedwczesnej śmierci profesora. Dlatego też możemy tę publikację rozpatrywać w kategorii testamentu zmarłego, który współczesna medycyna powinna rozpoznać i wypełnić. Warto w tym miejscu podkreślić, iż Nieśmiertelność to przede wszystkim dowód erudycji autora, który podobnie jak inni wielcy medycy pragnął zapewnić ludzkości nieśmiertelność. Do jakich wniosków doszedł? Czy nadzieje rozbudzone przez odczytany genom, medycynę regeneracyjną i komórki macierzyste mają szansę urzeczywistnić ów odwieczny sen? Czy współczesna medycyna ma jeszcze szansę czerpać ze swych humanistycznych korzeni?

Długą mamy historię. Zanim wyjdziemy na świat, powtarzamy ją w łonie matki. I jest w nas wówczas ryba, co przemienia się w płaza, ten z kolei w gada, a z niego wyłania się ssak, relacjonował ewolucję Andrzej Szczeklik. Sam był naocznym świadkiem ogromnego postępu w medycynie, sam pisał jej historię, poznając nowe, trudne do zdiagnozowania i leczenia choroby. Profesor lubił sięgać do źródeł, zgłębiał interesujące go tematy. Np. dokładnie przeanalizował, w jaki sposób nasi przodkowie szukali sposobów leczenia ran, przepędzenia choroby czy przywracania zdrowia. Odkrył, że często sięgali po rośliny lub znajdywali w sobie samych magiczne siły uzdrowicielskie. W tym kontekście celnie nawiązywał do Empedoklesa (czarodzieja i przyrodnika zarazem, filozofa i poety, kapłana i uzdrowiciela), Paracelsusa (opromienionego czarodziejską sławą lekarza cudotwórcy) oraz dążących do zawładnięcia przemianami materii alchemików z XVI i XVII wieku.

Andrzej Szczeklik uważał, iż nie da się zrozumieć człowieka bez pierwiastka duchowego. Sam dobór naturalny nie wszystko tłumaczy: Jeśli jest prawdą, że mieszka w nas, żyje, mała dziewczynka Kore – nasze ‘ja’, dusza – która odbiera równocześnie wydarzenia toczące się na wszystkich scenach naszego wnętrza, to może nie tylko widzi ona, ale też słyszy? Słucha symfonii, której rytm nadaje serce, tempo – szum krwi, a grają ją organy wewnętrzne? W chwilach zachwytu, olśnienia, spotkania z Najwyższym, woła nas głosem muezina i posyła do tańca w ekstazie szamanów i chasydów. Wówczas odpowiadamy echem na to pierwsze, niebiańskie w nas wtargnięcie, my – 'Echo Przedwczesnej Twórczej Potęgi'. Do religii nawiązywał również, gdy poruszał temat śmierci – szczególnie, kiedy o byciu w zaświatach opowiadali mu zmarli, którzy wrócili do życia. Współczesna medycyna opóźnia odejście z tego świata, wspomaga nawet tych, których umysł umarł, a ciało znajduje się w ‘życiu-nieżyciu’. Te skomplikowane procedury, podobnie jak wszystko, co związane z rozwojem medycyny (np. nowe techniki diagnostyczne i wciąż udoskonalane leki) sprawiają, że wydatki na nią rosną w tempie ekspresowym. W tym chorym, nastawionym przede wszystkim na pieniądz systemie, choruje także lekarz. Wypala się. Objawia się to wyczerpaniem emocjonalnym, depersonalizacją, zagubieniem sensu pracy i utratą ideałów. Potocznie mówi się o medycynie zdehumanizowanej, technokratycznej, rządzącej się ekonomią. ‘Wypalenie się’ to ‘rozziew między tym, czym ludzie są, a tym, co robić muszą’, to ‘erozja ludzkiej duszy’…

Profesor był również doskonałym obserwatorem zmieniających się na przestrzeni wieków relacji lekarz - pacjent. Jako wzór stawiał własnym studentom ojca medycyny i twórcę etyki lekarskiej – Hipokratesa, który w swoich pismach wymieniał cechy, jakie winien wykształcić w sobie lekarz. Były to cechy osobowości, charakteru, zachowania i postępowania. Szczeklik dobrze diagnozował dzisiejsze relacje lekarz - pacjent, określał je mianem modelu konsumpcyjnego: Lekarz jest w nim sprzedawcą usług medycznych (…) Ma być naturalny, może radzić – i to lepiej dystansu – ale nie wpływać na decyzję chorego. Zresztą nawet radzić nie bardzo ma już kiedy. Spętany siecią obowiązków administracyjnych, wtłoczony w tryby machiny ‘służby zdrowia’ coraz rzadziej znajduje czas na rozmowę z chorym...

Nieśmiertelność to niezwykle cenne i ubogacające spotkanie z wyjątkowym człowiekiem, a właściwie z wieloma wybitnymi postaciami nauki, sztuki, religii. Wymienię zaledwie kilka z nich: Pascal, Kartezjusz, Henri Bergson, Zygmunt Freud, Albert Schweitzer, Cicely Saunders (twórczyni medycyny paliatywnej) oraz święci: Albert Chmielowski, Matka Teresa czy Jan Paweł II. Ogromną zasługą profesora jest fakt, że pisał tak pięknym językiem o skomplikowanych zagadnieniach z zakresu medycyny i humanistyki (np. o badaniach nad klonowaniem, genomem oraz o medycynie nuklearnej) w sposób porywający i zrozumiały dla wszystkich. Podobnie, kiedy przywoływał niektóre fakty z mitologii, medycyny starożytnych Egipcjan i Greków, szamańskich rytuałów czy magii. Wartość książki podnoszą osobiste wspomnienia profesora i liczne anegdoty, które ukazują go jako niezwykle ciepłego, życzliwego pacjentowi specjalistę, który świetnie odnajduje się nie tylko wśród zagadnień medycznych, ale potrafi również przybliżyć swoim czytelnikom kulturowe korzenie człowieka.

Cytaty za: Nieśmiertelność. Prometejski sen medycyny, Andrzej Szczeklik, Znak, Kraków 2012.

Ocena: 5/6

Tę książkę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/niesmiertelnosc-prometejski-sen, a wszystkie inne, w tym m.in. bardzo ciekawe majowe nowości znajdziecie jak zwykle na: www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!


czwartek, 28 kwietnia 2016

Mały przyjaciel - Donna Tartt

Mały przyjaciel Donny Tartt na pierwszy rzut oka zachwyca: twarda oprawa z obwolutą, na niej fragment pięknego obrazu Melchiora de Hondecoetera, barokowego malarza holenderskiego, pt. Zając i piękny. Jeśli dołożymy do tego jeszcze dobre tłumaczenie i staranną korektę, to mamy zestaw prawie idealny. Prawie, bo najważniejsza jest przecież treść. A z tym nie jest już tak wesoło. Wbrew szumnym rekomendacjom umieszczonym na okładce, nowo wydana powieść tej amerykańskiej autorki nie ma nic wspólnego z kryminałem ani z mrożącą krew w żyłach historią. Czym zatem jest i czy warto po nią sięgać? To trudne pytanie, ale postaram się na nie odpowiedzieć.

Mały przyjaciel to książka o tragedii, jaka spotkała pewną amerykańską rodzinę. Syn Charlotty i Dixa, ich kochany mały Robs jak go nazywali, został zamordowany przed ich własnym domem w Dniu Matki. Po tej tragedii nic już nie było takie jak dawniej. Matka do końca życia będzie miała wyrzuty sumienia i nigdy nie przestanie się obwiniać o śmierć syna. W każdą rocznicę jego śmierci wybucha płaczem, ogarnia ją irracjonalna panika (np. nie jest w stanie wyjść z domu) i zachowuje się agresywnie w stosunku do córek. Staje się zimna, obojętna i nieczuła. W domu pan[uje] ciężka, przygnębiająca atmosfera. Pokoje wypełnia[…] duszący zapach wspomnień, starych ubrań i kurzu. Dixon, zapewnia rodzinie byt materialny, ale nie wspiera córek, nie interesuje się ani nimi ani żoną. O dzieciach ma zresztą niskie mniemanie. Dość szybko po tym tragicznym wydarzeniu zmienia pracę i wyjeżdża do innego miasta. Chce zakończyć żałobę i żyć wystawnie – inaczej niż jego bystra, dumna i dominująca córka, Harriet. Dziewczynka koniecznie chce się dowiedzieć, kto przed dwunastu laty zabił jej brata. W tym celu przesłuchuje najbliższych i ludzi z miasteczka oraz spędza dużo czasu w bibliotece przeszukując gazety z tamtego okresu. Każe również swej nieśmiałej siostrze, 16-letniej Allison (która [p]rawie wcale nie myślała o przeszłości, czym znacząco różniła się od rodziny, która nie myślała właściwie o niczym innym…) spisywać sny. Wierzyła bowiem, że skoro wciąż nie natrafiła na żaden ślad, to może w snach siostry pojawi się wyjaśnienie śmierci Robina. Kiedy nic takiego się nie zdarza, razem ze swym kolegą, Hely’m, próbują prześwietlić podejrzaną rodzinę Farishów, narażając się na ogromne niebezpieczeństwo. Czy im się uda? Czy zagadkowa śmierć małego chłopca zostanie wreszcie rozwikłana?

Mały przyjaciel to powieść psychologiczna, której tematem jest śmierć ukochanego dziecka i jej skutki - odbijające się na życiu całej rodziny, zmieniające rzeczywistość każdego z jej członków. To obraz pełen cierpienia, rozpadu więzi i braku nadziei – ciągłego egzystowania bez celu. W tym zestawieniu niekorzystnie wypadają dorośli, którzy zawodzą na całej linii. Pozostawiając dzieci samym sobie, przyśpieszają proces ich dojrzewania emocjonalnego i zmuszają ich niejako, by sami poradzili sobie z traumą śmierci ich brata/ kolegi. To mogło mieć (miało?!?) negatywny wpływ na delikatną psychikę tych dzieci. Próba wyjaśnienia zagadki sprzed lat przyczynia się do tego, że Harriet (ale również Holy) doświadcza przemocy, ma kontakt z kłamstwem i środkami odurzającymi przy braku całkowitej wiedzy, interwencji czy wreszcie bierności najbliższej rodziny.

Małemu przyjacielowi daleko do literatury grozy. To przede wszystkim powieść o poszukiwaniu prawdy, która ma moc zmieniania rzeczywistości. Donna Tartt serwuje czytelnikowi wielowątkową powieść, której zakończenia nie sposób przewidzieć. Początkowo zarówno postaci jak i sama akcja są barwne, intrygujące i wciągające. Niestety, dość szybko się to zmienia. A ponieważ książka jest gruba (zdecydowanie ZA gruba!) czytelnik ma problem. Przyznam szczerze, że długie, niekończące się opisy Donny Tartt i rozwleczona do granic możliwości akcja bardzo mnie zmęczyły. Ponadto irytowały mnie szybko zmieniające się czas i miejsce akcji, na dodatek bez wyraźnego zaznaczenia. Zabrakło mi również prawdziwych emocji, pewnego rodzaju napięcia, które napędzałoby całą tę historię. Z bólem przyznaję, że czuję się rozczarowana.
Oczekiwałam książki konkretnej (powieści gotyckiej!), z mocno zarysowaną akcją i z silnym przekazem, a trzymałam ponad 600 przegadanych stron oraz miałkie zakończenie :(

Cytaty za: Mały przyjaciel, Donna Tartt, Znak Literanova, Kraków 2016.

Ocena: 2/6

Tę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/maly-przyjaciel, a wszystkie inne, w tym m.in. bardzo ciekawe kwietniowe nowości znajdziecie jak zwykle na: www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!


piątek, 15 kwietnia 2016

Ginekolodzy - Jürgen Thorwald

Do rąk czytelnika trafiła niedawno kolejna publikacja niemieckiego pisarza, znanego z książek z zakresu historii medycyny, Jürgena Thorvalda, pt. Ginekolodzy. To właśnie ginekolodzy [t]worzą (…)pokaźną armię uzbrojoną w kleszcze porodowe, łyżeczki chirurgiczne, skalpele, pesaria, hormony i fotele ginekologiczne. I jak każde wojsko dzielą się na szeregowców, oficerów i generałów... Zmarły w 2006 roku literat chronologicznie ukazując sylwetki najważniejszych specjalistów z tej dziedziny (także z ginekologii chirurgicznej), nie wybiela żadnego z nich, ale obiektywnie demonstruje ich dokonania; wskazuje, dlaczego niektórych ginekologów określano kiedyś mianem morderców. Już choćby ten fakt wzbudza ogrom emocji. W ich gąszczu bez wątpienia znajduje się poczucie ulgi – za to, że to właśnie dziś przyszło nam żyć…

Słowo ginekologia pochodzi od greckiego 'gyne'(gr), oznaczającego kobietę. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie była to gałąź medycyny przyjazna płci pięknej. Książka Thorvalda poraża bólem i cierpieniem, jakie musiały znosić kobiety na przestrzeni lat za sprawą ginekologów, niestety. To z jednej strony smutna opowieść o brutalności lekarzy, o chęci dowiedzenia przez nich swych (jakże często mylnych!) przekonań i racji, czy o ich całkowitym oddaniu naukom Kościoła. To także prowokacyjna historia współzawodnictwa, zabobonów, zacofania i aspektów moralnych, blokujących możliwość podejmowania decyzji przez kobiety. Z drugiej strony, to hołd złożony kilku śmiałkom, którym nie brakło wiedzy, fantazji, a przede wszystkim odwagi, by wprowadzać innowacje w leczeniu żeńskich dolegliwości.

Już na wstępie czytelnik dowiaduje się, że ginekolodzy przez okres dwustu lat unikali kwestii nagości jak ognia, stając się niewolnikami obyczajowości swoich czasów. Oto przykład: Prekursorzy ginekologii z roku 1750 i 1800, którzy wczołgiwali się do sal chorych z przewiązanymi oczyma, byli tak szczęśliwi, mogąc po jakimś czasie zdjąć przepaski, podczas gdy ich dłonie badały i operowały pod kobiecymi sukniami i kołdrami, że przez następne sto pięćdziesiąt lat nawet nie pomyśleli o zerknięciu pod przykrycia. Nie wiem, jak Was, ale mnie obowiązek rodzenia w ubraniu, będący najczęściej przyczyną urazu krocza i głębszych obrażeń, całkowicie osłabił… Podobnie zresztą jak nieodzowny palec wskazujący lekarzy nazywany wówczas okiem ginekologa. Uważano bowiem, że obnażenie kobiety nie przynosiło żadnych korzyści dla jej leczenia…

Przejdźmy do porodów. Bolesne skurcze porodowe próbowano początkowo niwelować podając duże dawki opium. Na skutek tego rodziły się martwe, odurzone opium dzieci. Później stosowano również morfinę, aplikowano eter, chloroform i skopolaminę, wywołującą stan półświadomości. Jeszcze dalej poszli Anglicy i wypróbowywali przedwczesny, sztucznie wywołany poród. Sądzili, że siedmiomiesięczne dziecko przejdzie przez wąską miednicę. Stosowali lewatywy z terpentyny, podrażniali piersi ciężarnych lub tak długo grzebali palcem w szyjce, aż następowały bóle porodowe (…) Doktor James Lucas z Londynu głodził ciężarne, które borykały się z problemem wąskiej miednicy. Uważał, że dzięki temu dziecięca główka zrobi się tak miękka, iż da się wyjąć przez wąski otwór miednicy… Szok, nieprawdaż!?!

Natomiast panie, które próbowały uniknąć ciąży, stosowały trujące napary ziołowe, modlitwy i zaklęcia. By pozbyć się spermy po stosunku, wywoływały gwałtowny kaszel lub podskakiwały energicznie. Niekiedy próbowały bardziej drastycznych metod, niestety z opłakanym skutkiem: Niektóre kobiety wsuwały w tylną część pochwy gałganki, wełnę, buraki czy ziemniaki, aby zagrodzić nasieniu drogę. Mimo to i tak zachodziły w ciążę, a w dodatku chorowały. Kiedy aborcje były zakazane dziewczęta okładały pięściami podbrzusze albo dźgały macicę drutami do robótek ręcznych!
Dołożę do tego jeszcze kilka innych przerażających faktów: brak miesiączki leczono pijawkami, a przeciw nadmiernemu miesiączkowaniu stosowano upuszczanie krwi. To jednak nie wszystko – podjęto próby wypalania raka z pochwy rozgrzanym żelazem! Z czasem, kiedy pojawiły się rad, a wraz z nim problemy z odpowiednim jego dozowaniem, dr Bell dywagował, czy włożyć fiolkę z solą radu w zrakowaciałą pochwę/ macicę, czy ‘wszyć’ ją w nowotwór i pozwolić jej promieniować… Więcej podobnych, porażających przykładów znajdziecie w książce.

Ginekolodzy napisani są w dość chłodnym, typowo męskim stylu. Książka zawiera dużo faktów, bardzo ciekawych i zaskakujących informacji, mnóstwo dat i wybitnych nazwisk, przełomowych momentów, tworzących historię ginekologii w zarysie. Jürgen Thorwald nie rozczula się nad kobietami, którym przyszło żyć w bezdusznych dla nich czasach. Oschle opisuje ich sytuację, kiedy to służyły głównie prokreacji i wychowaniu niezliczonej ilości dzieci. Więcej uwagi poświęca medykom–pionierom i eksperymentatorom. Zdaje się jednakże przekonywać, że niekiedy nie trzeba było być ani nowatorem ani rewolucjonistą, by osiągnąć sukces w tej dziedzinie. Czasem wystarczyła po prostu sumienna praca. Niestety, nawet ona nie gwarantowała zrozumienia wśród współczesnych ani powodzenia proponowanych pacjentkom kuracji.
Ginekolodzy to zdecydowanie warta uwagi, choć z pewnością bulwersująca i nieprzeznaczona dla wrażliwców, literatura faktu. Polecam!

Cytaty za: Ginekolodzy, Jürgen Thorwald, Marginesy, Warszawa 2016.

Ocena: 4/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.


środa, 17 lutego 2016

Uległość - Michael Houellebecq

Bestsellerowa „Uległość” Michaela Houellebecq’a już zawsze będzie łączona z atakami na redakcję satyrycznego tygodnika 'Charlie Hebdo' w Paryżu 7 stycznia 2015. Książka ta - świetnie przyjęta przecz czytelników i krytyków literackich - uczyniła z autora niemalże proroka. Jego futurystyczna wizja literacka dobitnie ukazująca pustkę współczesnego człowieka Zachodu, jego samotność, utratę sensu życia, odejście od Boga, ewidentnie staje się na naszych oczach smutną rzeczywistością. Poraża bystrość spojrzenia autora i jego radykalność w krytyce nowoczesności. Houellebecq demaskuje zaślepione różnymi ideologiami francuskie społeczeństwo, a korzystając z konwencji political fiction, idealnie wpisuje się we wszechobecny strach przed islamem i trudnym do rozwiązania kryzysem migracyjnym. Pozostaje tylko pytanie, czy ta religia niesie Europie ratunek czy zagładę?

Głównym bohaterem „Uległości”, której akcja toczy się w 2022 roku we Francji, jest 44-letni François. Wielkomiejski singiel, depresyjny profesor wykładający literaturę XIX wieku na Sorbonie, specjalizujący się w twórczości dekadenckiego Jorisa-Karla Huysmansa. Żyje z dnia na dzień, nic nie planuje. Spotyka się ze studentkami (a raczej zmienia je jak rękawiczki), ogląda strony porno (Yuporn!), chadza do agencji towarzyskich i nie potrafi (nie chce?) zbudować stałego związku. Pustkę duchową wypełnia seksem. Tak, to człowiek bardzo samotny. Ze swoimi, rozwiedzionymi zresztą, rodzicami od dziesięciu lat nie miał kontaktu. Nie nawiąże go również później – nie zdąży – umrą. Jest przekonany, że jego życie się skończyło – zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej nic mu nie wychodzi. Ten marazm przerywa bieżąca polityka. Nadchodzą wybory prezydenckie. Pierwsza tura okraszona zostaje licznymi aktami bezprawia - na przedmieściach dochodzi do starć między muzułmańskimi imigrantami, a rdzenną ludnością Europy. Po ulicach biegają grupy mężczyzn w kominiarkach, uzbrojonych w karabiny i pistolety automatyczne, tłuczone są witryny, a samochody - podpalane. Dochodzi również do morderstw. Kilkanaście lokali wyborczych zostaje napadniętych przez uzbrojone bandy, kradnące urny. W drugiej, spokojniejszej już, turze liczy się jedynie umiarkowany i tolerancyjny Mohammed Ben Abbes - kandydat Bractwa Muzułmańskiego oraz kontrowersyjna Marine Le Pen – niemająca dobrego PR-u liderka Ruchu Narodowego. W tych niecodziennych okolicznościach przyrody prezydentem Francji zostaje człowiek dialogu i wyznawca islamu - Mohammed Ben Abbes. Poparcia udzielają mu nawet w ramach szerokiego frontu republikańskiego: Unia na rzecz Ruchu Ludowego, Unia Demokratów i Niezależnych oraz Partia Socjalistyczna. Tym samym Francja staje się republiką islamistyczną. Nowo wybrana głowa państwa, której nie sposób łączyć z fundamentalizmem, zapowiada powrót do tradycyjnych wartości rodzinnych, renesans życia duchowego, spadek przestępczości i bezrobocia. Islamizacja początkowo dotyczy tylko edukacji i kultury, przebiega wręcz niezauważalnie. Sorbona, kupiona przez kapitał saudyjski, wymaga od swych wykładowców konwersji na islam. François odmawia i zostaje zwolniony z uniwersytetu, a tym samym kończy również karierę naukową. Nowy rektor, Robert Rediger, proponuje mu na odchodne emeryturę w takiej wysokości, jaką dostałby w wieku 65 lat. Ten zaś czuje się dziwnie. Będąc bez pracy jeszcze dobitniej odczuwa wewnętrzną pustkę. Ma dość maskowania samotności seksem i jest znudzony samym sobą. W obliczu zmian, jakie zachodzą w jego życiu, decyduje się na wyjazd do najstarszego w Europie Zachodniej chrześcijańskiego klasztoru – opactwa Ligugé. Ma nadzieję, że tam jego życie nabierze barw, że zatopiony w relacji z Bogiem odnajdzie jego sens i powróci na łono Kościoła, jak kiedyś Joris-Karl Huysmans. Czy rzeczywiście znajdzie tam ukojenie? Czy w nasiąkniętej islamem Francji, która toczy negocjacje z Algierią i Tunezją, z Libanem i Egiptem w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej, chrześcijaństwo może odżyć i zmienić los swoich wyznawców? A może ratunkiem stanie się islam?

[S]zczytem ludzkiego szczęścia jest bezwzględna uległość (…). [D]ostrzegam wyraźny związek między bezwzględną uległością kobiety wobec mężczyzny (…), a uległością człowieka wobec Boga, o której mówi islam, wyznaje nowy rektor Sorbony. Nowa, obca Europie religia, wprowadzona za sprawą demokratycznych wyborów ma wyplenić panoszący się laicyzm, zlikwidować państwo świeckie, zniszczyć ateistyczny materializm. Wszechobecny w powieści Houellebecqa islam ani nie kieruje się siłą niszczycielską, ani nie dokonują makabrycznych egzekucji. Okazuje się raczej wybawieniem, bo niszcząc francuską obyczajowość, ratuje pokiereszowane życie obywateli 'niewiernej córki Kościoła'. Przenikliwy autor ukazując podstawowe problemy Republiki Francuskiej, zdaje się zauważać, że bez błyskawicznej refleksji i radykalnej przemiany od zaraz, realizacja jego wizji z 2022 roku wydaje się być nieunikniona. [P]rzeszłość zawsze jest piękna, przyszłość zresztą również, tylko teraźniejszość zadaje ból, który nam towarzyszy jak ropiejący wrzód między dwiema nieskończonościami beztroskiego szczęścia…

„Uległość” to dość depresyjna, bardzo stonowana i momentami nudnawa książka. Bez wątpienia pomogła jej tragiczna promocja, która miała miejsce w redakcji 'Charlie Hebdo' w styczniu zeszłego roku. Jeśli panicznie boicie się wyznawców Mahometa, przeraża Was morze uchodźców napływających do Europy, lecz mimo to macie ochotę podejrzeć pozbawione chrześcijaństwa narody europejskie [stające się] tylko ciałami bez duszy, jak zombie, to ta powieść jest właśnie dla Was. Jeśli jednak potrzebujecie pokrzepienia zamiast mrocznych obrazków i fatalistycznych, aczkolwiek bardzo prawdopodobnych, wizji przyszłości, które serwują nam codziennie media, odpuście sobie „Uległość”. Tam nie znajdziecie ani krzty nadziei. Jak to u Houellebecq'a zazwyczaj.

Cytaty za: Uległość, Michael Houellebecq, W.A.B., Warszawa 2015.

Ocena: 4/6

Tę książkę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/uleglosc, a wszystkie inne, w tym m.in. bardzo ciekawe lutowe nowości znajdziecie jak zwykle na: www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!