poniedziałek, 28 listopada 2011

Maria - Heinz-Lothar Worm

"Maria" Heinza-Lothara Worma zaintrygowała mnie z kilku powodów. Po pierwsze akcja tej powieści toczy się częściowo w Niemczech na przełomie XIX i XX wieku; po drugie jej tematyka zdawała się być niezmiernie interesująca oraz po trzecie została wydana w serii Okna, dzięki której miałam się otworzyć na siebie, na innych i na świat zewnętrzny, ale przede wszystkim na światło. To płynące z góry. Czy tak się stało? Zapraszam do przeczytania mojej recenzji, wtedy wszystko będzie jasne...

Na południu księstwa Waldeck, w małym miasteczku Kleinern żyje dwoje bez pamięci zadłużonych w sobie ludzi: Maria i Karol. Ojciec dziewczyny, Ludwik, nie zgadza się na ich związek, więc młodzi decydują się na dziecko, mając nadzieję, że ten zmieni zdanie i zezwoli na ich ślub. Tak się niestety nie dzieje i trudno się mu dziwić, gdyż okazuje się, że skrywał przez lata okrutny sekret: zakochani są rodzeństwem. Ta tragedia podcina młodym skrzydła i sprawia, że ich wszelkie plany i zamierzenia muszą ulec zmianie. Oboje nie biorą pod uwagę 'dobrych' rad ludzi, by pozbyć się dziecka i zrezygnować z siebie. Toteż decydują się częściowo w tajemnicy na wyjazd do Ameryki, gdzie nikt nie będzie wiedział, jakie brzemię noszą. Mimo trudności finansowych, udaje im się dostać na statek do Baltimore w stanie Maryland, gdzie czeka ich przygód bez liku. Maria na "Ferdynandzie" pozna pobożną staruszkę, która umrze na jej rękach i zostawi w spadku Biblię, Karol przeżyje katusze choroby morskiej, a wszyscy razem będą świadkami śmierci kapitana i zatonięcia ich statku oraz 'napaści' na amerykańską jednostkę, której kapitan nie zechce przyjąć na swój pokład pasażerów niemieckiego statku. Za czyn ów Karolowi grozić będzie nawet szubienica i widmo ostatecznego rozstania z ukochaną. Jeśli dodam do tego, iż młodzi znajdą na swej drodze rannego Indianina, a ich dom spłonie właśnie dzięki jego pobratymcom, zaś ostoję i wsparcie znajdą u małżeństwa Schade'ów (będących rodziną dobrej staruszki ze statku) oraz że narodzi się im ukochane dziecko, to z pewnością jesteście ciekawi, czy nastąpi happy end. Tego niestety nie zdradzę, bo nie weźmiecie "Marii" do ręki...

Heinz-Lothar Worm jest germanistą i nauczycielem, autorem książek oraz dyrektorem Muzeum Ludowego w Linden i to znajduje swoje odbicie w "Marii". Książka jest napisana prostym językiem, poprawnie, niczym krótka legenda, powiązana z losów kilku rodzin (być może znana autorowi ze słyszenia bądź pracy muzealnej?). Czyta się ją szybko i stosunkowo dobrze. Mnie niestety nie porwała i właściwie nie mogłam doczekać się jej końca. Główni bohaterowie są ledwo nakreśleni i trudno cokolwiek o nich powiedzieć. Kiedy jakiś wątek zaczyna się 'rozkręcać' mówiąc kolokwialnie i jest szansa, by czytelnik wciągnął się w akcję, Worm szybko go kończy, nie dając możliwości na wczucie się w sytuację postaci bądź identyfikację z nimi. Za dużo w niej także przewidywalnych momentów, szczęśliwych, pozytywnych i w konsekwencji aż nudnych przypadków. Tak więc styl autora kompletnie nie przypadł mi do gustu.

"Maria" to bez wątpienia propozycja dla ludzi wierzących, gdyż dużo w niej odwołań do Pisma Świętego. Podczas lektury towarzyszyła mi wciąż piękna myśl wypowiedziana przez tę staruszkę na statku: 'Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu. On sam będzie działał', która mogłaby stanowić motto tej powieści. Cóż jednak z tego, skoro całość prezentuje się mizernie i nie budzi zachwytu? Z Serią Okna wiązałam duże nadzieje, bo miałam ochotę na uduchowioną książkę, która poprawiłaby mój nastrój i wlała w moje serce odrobinę światła. Niestety, "Maria" nie spełniła pokładanych w niej nadziei i nawet jej piękne wydanie nie zatarło wrażenia, że wieje od niej nudą...

Ocena 3/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Promic oraz portalowi Sztukater.pl


7 komentarzy :

  1. Skoro książka nie zachwyca, a wręcz przeciwnie - nudzi, to nie będę się za nią rozglądać. Okładka ładna, opis fabuły też zapowiada się interesująco, a jednak nieudana powieść.

    OdpowiedzUsuń
  2. A zapowiadało się tak ciekawie... no cóż, skoro nudy, to nawet nie będę próbować:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dosiak, Isadora - nawet nie wiecie, jak mi przykro, bo "Maria" zapowiadała się niezwykle obiecująco. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Choć zaliczam się do osób wierzących to jednak zbyt mocne akcenty wiary psują mi to co w książce jest dobre. Nie wiem czy się skuszę,czas pokaże :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, nie dla mnie tego typu książki. Raczej sobie odpuszczę.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. toska82 - Ja też jestem wierząca i lubię przykładowo serię Labirynty, w której ukazało się kilka naprawdę dobrych tytułów. Przecież obecność akcentów teologicznych nie wyklucza dobrego poziomu książki! Problem w tym, że u Worma wszystko jest na jedną 'modłę', widać tylko jeden możliwy kierunek, żadnego odstępstwa czy urozmaicenia. "Maria" to takie przeciętne kazanie, mające szansę porwać co najwyżej nielicznych...

    Maruda007 - wcale się nie dziwię. Moja recenzja chyba nikogo nie zachęciła...

    OdpowiedzUsuń
  7. prosty jezyk, plus za watki religijne

    OdpowiedzUsuń