czwartek, 15 maja 2014

Bum! - Mo Yan

Dosłownie na chwilę przed premierą najnowszej powieści Mo Yana, pt. „Żaby”, wracam do tej poprzedniej, napisanej w 2003 roku, u nas wydanej dziesięć lat później przez W.A.B., o niezwykle wybuchowym tytule i treści – „Bum!”. Jak wszystkie poprzednie, tak i ta ostatnia, jest publikacją potężną - liczy sobie niemalże 600 stron. Wszak [p]owieść, czyli po chińsku ‘długi utwór’, musi z założenia być długa – inaczej co z niej za powieść?, pyta retorycznie autor, świadomy trudności w odbiorze swoich skomplikowanych, gęstych wręcz dzieł. Mo Yan od pierwszej strony apeluje, by powieści wydłużać, by nie poddawać się terrorowi gustów grupy czytelników, którzy wolą się nie przemęczać – chcą by było krótko i przyjemnie. W jego postulacie chodzi o ‘wielkość zamysłu artystycznego’, którego zdaniem pisarza nie wolno ograniczać. A co jeśli w dzisiejszym świecie, w którym na wszystko brakuje czasu, nie będzie chętnych do zajmowania się tak wymagającymi, rozległymi utworami? Mo Yan ma na to prostą i dość radykalną odpowiedź: [J]eśli ktoś nie chce czytać, to niech nie czyta. I choć miałby mi pozostać tylko jeden jedyny czytelnik, i tak będę pisać w ten właśnie sposób. Przeczytałam „Bum!” i nie żałuję. Akceptuję w pełni styl noblisty i z radością wyczekuję już premiery kolejnej jego powieści. Oto czego możecie się spodziewać po tej poprzedniej niebanalnej publikacji największego talentu współczesnej literatury chińskiej:

Głównym bohaterem „Bum!” jest Lou Xiatong, opowiadający w Świątyni Pięciu Bóstw wielkiemu mnichowi Lanowi o swoim dzieciństwie spędzonym w Wiosce Rzeźników. Fizycznie był to już dorosły mężczyzna, który w głębi duszy pozostał jednakże dzieckiem. Dzieckiem zranionym i głęboko nieszczęśliwym, wielokrotnie upokorzonym i głodzonym. Sierotą, naznaczoną przez konflikt rodziców, trudne warunki życiowe, ale i nieustanny wstyd oraz konieczność ciągłego wyrzekania się niemalże wszystkiego. Lou Xiatong był przede wszystkim wielkim smakoszem mięsa. Być może z racji miejsca urodzenia - jego wieś specjalizowała się w uboju, a on, jak sam wyznawał, napatrzył[…] się na mięso żywe i chodzące, jak również na takie, co już chodzić nie mogło; na mięso spływające krwią i na to wymyte już do czysta; na mięso wędzone w siarce i niewędzone; moczone w wodzie i niemoczone; zanurzane w formaldehydzie i nie zanurzane - wieprzowina, wołowina, baranina, psina, do tego oślęcina, konina, wielbłądzina… Trzeba przyznać, że w obliczu takiego 'towarzystwa', nie dziwi fakt, iż Lou Xiatong miał obsesję na punkcie mięsa. Dziwne byłoby gdyby jej nie miał! Niecodzienny było za to coś innego - chłopiec traktował mięso z nabożeństwem, nierzadko układał litanie do niego, identyfikował się z nim, a nawet rozmawiał: W mojej wyobraźni bowiem mięsa miały twarze, miały swój język, były żywymi istotami pełnymi emocji, z którymi mogłem się porozumieć. Mówiły one do mnie: ‘Chodź, zjedz nas, chodź nas zjeść, Luo Xiaotong, choć szybko…’. Był zazdrosny kiedy ktoś jadł mięso, a sam, gdy tylko miał możliwość, pochłaniał je jak opętany. Pewnego razu dopadł go nawet ‘mięsny zawrót’ z powodu nadmiernego spożycia umiłowanego mięs(k)a. Ale nie zawsze było tak różowo. Kiedy odszedł ukochany ojciec chłopca - Lao Luo, by ze swoją kochanką, Dziką Mulicą, założyć nową rodzinę, matka dzielnego Luo Xiaotonga, Yang Yuzhen, typowa córka średniej klasy chłopskiej, nauczona ciężkiej pracy, oszczędnego gospodarowania, niefolgowania sobie w wydatkach, oraz tego, że trzeba odkładać na budowę domu i kupno ziemi, zaczęła oszczędzać bez umiaru. Często nie było czego włożyć do ust, bo energiczna i nieustraszona kobieta oszczędzała na wszystkim, by się dorobić i w ten sposób pokazać mężowi, że bez niego żyje im się lepiej i dostatniej. Razem z synem zajęli się zbieraniem śmieci. Dokonywali ścisłej segregacji, a znalezione ‘łupy’ przebiegle obrabiali - np. makulaturę nasączali wodą, by dostać za nią więcej pieniędzy na skupie. Podczas gdy matka wszystkie pieniądze odkładała, chłopiec przymierał głodem. Yang Yuzhen, choć szybko dorobiła się przezwiska Królowa Śmieci, nie cieszyła się niestety dobrą reputacją. W całej wsi była doskonale znana ze skąpstwa (nawet kości brała z odzysku i na nich gotowała zupę dla dziecka, które traktowała niczym niewolnika). Życie w biedzie, bez ukochanego ojca, zahartowało Luo Xiaotonga i nauczyło używać siły argumentów. Mimo iż nie chodził do szkoły, nie był głupi, miał w sobie ikrę, był dobrym obserwatorem i korzystał z życia mimo skromnych warunków w jakich żył. Wiedzę czerpał z tego, co znalazł w śmieciach: Wyrzucone rzeczy są jak encyklopedia, a proces zbierania i segregacji to jej czytanie. W miarę upływu czasu coraz bardziej się przekonuję, że lata spędzone z matką na zbieraniu odpadów zaprocentowały na całe życie – była to moja podstawówka, liceum i uniwersytet. Sytuacja rodziny zmieniła się, kiedy po śmierci kochanki wrócił do domu ojciec razem z córką ze związku z Dziką Mulicą. Matka, początkowo pełna obaw, niechęci czy wręcz nienawiści do męża i jego dziecka, chciała się ich pozbyć, ale później pozwoliła im zostać i stworzyć 'patchworkową rodzinę'. Kiedy zyskali przychylność przebiegłego Lao Lana, najsłynniejszego wśród rzeźników, łasego na pieniądze sołtysa i największego autorytetu (?!?) we wsi w jednej osobie, ich życie nabrało rumieńców. Praca całej trójki w Związkowych Zakładach Mięsnych Huachong (Lao Xiaotong trafił na stanowisko kierownika działu obmywania mięsa mając zaledwie 12 lat!), pozwalała im najeść się do syta i zapomnieć o ciężkich czasach, jakie były ich udziałem jeszcze niedawno. W dobie dobrobytu pojawiły się jednakże kolejne problemy, które skutecznie niszczyły rodzinę i doprowadziły do tragedii, której nikt nie mógł przewidzieć…

Historia Lao Xiaotonga i jego najbliższych, opisana niezwykle obrazowo i dokładnie, jest bez wątpienia mało prawdopodobna. Obdarzony niezwykłą wyobraźnią Mo Yan przyznał, że wykorzystał tę opowieść, by przypomnieć o swoim dzieciństwie, a poprzez to zachować je w pamięci – od tej chwili już nie tylko własnej: Ustami bohatera odtwarzam lata mojej młodości - ta walka z szarzyzną życia, z porażką, z upływającym czasem jest jedynym, co daje mi powód do dumy jako pisarzowi. Każdy, kto nie znajduje zadowolenia we własnym życiu, może je znaleźć w opowiadaniu, i fakt ten przynosi mi pewną pociechę. Piękno i pełnia opowiadania pozwalają pisarzowi wynagrodzić sobie szarość życia i wady charakteru: jest to odwieczna cecha twórczości. Tak właśnie powstała ta wielogłosowa, pełna ukrytych znaczeń i konotacji powieść, której celem samym w sobie jest opowiadanie. Mo Yan składa nią hołd wyrażaniu myśli, samemu aktowi tworzenia dzieła literackiego. Czyni to ubarwiając swoją publikację elementami zaczerpniętymi z naturalizmu i surrealizmu. Nie dajcie się jednakże zwieść – chiński literat skutecznie kieruje myśli czytelnika ku trudnym tematom (nie tylko) z jego ‘podwórka’: chciwym, operującym kłamstwem i bezwzględnością kapitalistom żądnym szybkiego sukcesu za wszelką cenę; nieudolnym i niegospodarnym rodzicom, którzy za nic mają edukację i zdrowie własnych dzieci; niesprawiedliwości społecznej ([W] naszym społeczeństwie ludzie pracowici zarabiają bardzo niewiele, a niektórzy nawet mniej, ledwo im starcza na jedzenie i ubranie. Tylko śmiali i bezwstydni łajdacy mogą się dorobić…) oraz korupcji, niekiedy dość opacznie postrzeganej przez władzę (Korupcja nie jest zbrodnią, ale marnotrawstwo – owszem, i to największą – tak brzmiało kontrrewolucyjne hasło głoszone przez naszego sołtysa Lao Lana, wyjaśniał skwapliwie chłopiec).
Dwa słowa o narracji: bardzo ciekawa, przypadła mi do gustu od samego początku. Wspomnienia z dzieciństwa Lao Xiaotonga, które referuje wielkiemu mnichowi Lanowi są konfrontowane z tym, co niedojrzały kandydat na mnicha widzi przed sobą, czyli co się dzieje w świątyni Mięsnego Bożka w Podwójnym Mieście. I tu zaczyna się inna opowieść – historia groteskowego Festiwalu Mięsa - wielkiego przedsięwzięcia ze stylizowanymi zwierzętami i wymalowanymi dziećmi w tle, z przemarszem przedsiębiorstw, popisami zespołów gimnastycznych, fajerwerkami, itp. O tym musicie jednak przeczytać sami.

Ci, którzy mdleją na widok krwi czy słabną na samą myśl o ugotowanym bez żadnych przypraw świńskim łbie pokrytym warstwą białego tłuszczu, mogą przez „Bum!” nie przebrnąć - ostrzegam. Książka jest ciężka, momentami nużąca i prowokacyjna: nosi zapach psiny w restauracji Wenxianglai (pompowanej oczywiście formaldehydem i innymi substancjami zapachowymi) albo odoru sprowadzonej przez Shen Ganga kiełbasy, która pleśniała, bo nie trafiła do chłodni; razi widokiem wypełnianych wodą żywych zwierząt, a obsesyjna wręcz konsumpcja mięsa może wrażliwego czytelnika prowadzić do odruchów wymiotnych. To wszystko miłośników twórczości Mo Yana, nie zdziwi, nie napełni zbytnią odrazą, pewnie też nie zaskoczy… „Bum!” podobnie jak i inne utwory tego kontrowersyjnego pisarza nadają się dla osób o mocnych nerwach i obojętnych na wszelkie opisywane przez niego obrzydliwości. Nie są to jednostki nieliczne – mimo protestów obrońców wolności, na próżno żądających, by Mo Yan otwarcie skrytykował chińskie władze, jego książki sprzedają się bardzo dobrze, w Chinach jest bohaterem narodowym, a do jego rodzinnej wsi podróżują turyści. U nas w Polsce, pewnie zwolenników jego twórczości jest mniej niż w ojczyźnie autora, ale bez wątpienia są. Ja również się do nich zaliczam.

Cytaty za: Bum!, Mo Yan, W.A.B., Warszawa 2013.

Ocena 5+/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

6 komentarzy :

  1. Zaliczam się do tych, co mdleją na widok krwi (choć na widok, a nie na czytanie o niej), nie przepadam też za konsumowaniem mięsa, więc Mo Yana się na pewno nie tknę - jego twórczość mnie chyba przerasta ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja na przekór radzę spróbować - tu wystarczy kilka stron i już wiesz, czy Mo Yana czytać chcesz! Ale mi się zrymowało :)) A na poważniej - warto zajrzeć, żeby wiedzieć, czy jego twórczość na pewno nas przerasta czy tylko nam się tak zdaje. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Moje pierwsze spotkanie z Mo Yan odbyło się podczas lektury "Obfitych piersi i pełnych bioder", gdzie główny bohater także miał obsesję, ale nie na punkcie mięsa, a kobiecych piersi. Dlatego, też doskonale wiem czego się po tym autorze spodziewać. "Bum!" wydaje się intersujące, więc pogłębię swoją znajomość z tym pisarzem ;) Zresztą, tak na marginesie, strasznie podobają mi się okładki jego książek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzę dużo podobieństw~między nami! "Obfite..." też czytałam i też od nich zaczynałam przygodę z Mo Yanem - podobały mi się bardzo, dlatego nie waham się sięgać po kolejne jego publikacje. Mam jeszcze w zanadrzu "Klan czerwonego sorga", no i czekam już na "Żaby". Co do okładek - również się zgadzam. Zachwycają - chyba najbardziej swoją prostotą i wyrazistością. Pozdrawiam ciepło!

      Usuń