Książkę Agnieszki Szpili „Łebki od Szpilki” wydawca reklamuje jako ‘książkę granat’, która nie zabija, ale wyzwala w czytelniku radość życia i ogromną wewnętrzną siłę. Z tym się zgadzam co do joty. Jest to jedna z tych publikacji, po które chętnie sięgamy. Po pierwsze dlatego, że lubimy kogoś podglądać; zwłaszcza tego, kto jest w bardzo trudnej sytuacji, kto zmaga się z potężnym problemem, a my jesteśmy z dala od niego, mamy swój upragniony ‘święty spokój’ i zdrowych bliskich. Możemy popatrzeć i kiedy tylko przyjdzie nam ochota wrócić do własnej, mimo iż nieidealnej, to jednak prostszej rzeczywistości. Nie ukrywam, że pani Agnieszka zaserwowała swoim czytelnikom książkę gęstą; nie tylko w warstwie narracyjnej, ale przede wszystkim ze względu na treść - publikację ociekającą tym wszystkim, czego nie życzy się nawet najgorszemu wrogowi - nieszablonowej, trudnej do zdiagnozowania, rozkładającej życie choroby bezbronnych, najukochańszych istot – dzieci. W tej skomplikowanej sytuacji odnaleźć musi się cała rodzina, znajomi, ale przede wszystkim rodzice. Szczególnie zaś matka towarzysząca własnemu potomstwu nieustannie. Są matki świetne i święte. Świętą nie jestem. Świetną bywam. Najczęściej jednak staram się być wobec Mileny i Heleny po prostu fair, wyznaje Agnieszka Szpila. Poznajcie nieprzeciętną historię tej niezwykłej kobiety i jej dzieci, która zamiast dołować, inspiruje; zamiast onieśmielać – wyzwala energię i ogrom ufności, że zawsze jest szansa na happy end.
To, co przeszło mi przez myśl, kiedy zaczęłam czytać tę książkę to fakt, że jest ona inna niż zbliżone tematycznie publikacje dostępne na naszym rynku. Nie epatuje chorobą, nie zaczyna się od nazw jednostek chorobowych, lekarstw, specjalizacji lekarskich, itp., choć mogłaby (a może wręcz powinna?!?). To zapowiadało inność, nowy format, jaki autorka wprowadziła w swojej, jakby nie było, historii autobiograficznej. Oprócz dramatu, z jakim przyszło się zmierzyć jej, jej rodzinie, a przede wszystkim bliźniaczkom Szpili – Helenie i Milenie (duetowi często pojawiającemu się w książce jako H&M), postawiła na optymizm (szacun, że miała i ma go wciąż tak wiele!) i ukazanie w przeważającej części kolorowych stron życia, w myśl zasady: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Będąc przekonaną, iż trudne sytuacje (tzw. doświadczenia graniczne) są potrzebne, bo często dają ‘uprawomocnienie istnienia’, ma równocześnie świadomość tego, jaką cenę trzeba za zapłacić za przeżywanie tego typu dramatów na co dzień i czym one są: Tak sobie myślę, że życie człowieka dzieli się na to przed ukrzyżowaniem i to piękniejsze, pełniejsze już po. Cokolwiek by o niej nie mówić – droga krzyżowa to triatlon z cross-maratonem razem wzięte. A kto wie, czy nawet nie z kolarskim Wyścigiem Pokoju… Przejdźmy do sedna, czyli do wyjaśnienia, na co cierpią dzieci.
Helenka i Milenka, bliźniaczki Agnieszki Szpili, są owocem związku z dużo starszym mężczyzną. Początkowo nic zapowiadało nieszczęścia. Prowadzili zwykłe życie, zmagali się z prozaicznymi bolączkami młodych rodziców. Z czasem coś zaczęło się zmieniać: Przez pierwszy rok życia dziewczynek starałam się rozpuszczać kłębiące się w moim sercu emocje, gotując, piorąc, zamiatając, piekąc chleby, a nade wszystko – transformować swój gniew poprzez śpiewanie pieśni (…) Codziennie ten sam rozkład dnia, karmienie w podobny sposób, repertuar kołysanek, który według koncertu życzeń drących się dziewczynek, musiał być przeze mnie realizowany punkt po punkcie tak samo jak dzień, tydzień czy miesiąc wcześniej. Gdy do tego doszedł przymus spacerów tylko w prawą stronę (…), miałam chęć zażyć cykutę, arszenik, cokolwiek, byle tylko skrócić swoje cierpienie. Dusiłam się z własnymi dziećmi w narzucanej przez nie co dzień coraz bardziej przygniatającej ‘taksamości’, nie mogłam w niej ani żyć, ani spokojnie umrzeć, nie wspominając o wyciszającym neurologię i zmysły oddychaniu. To właśnie za sprawą owej ‘taksamości’ autorka i jej partner zaczęli podejrzewać, że z ich dziećmi jest coś nie tak. Niepokoiły ich tzw. odloty Helusi – znikanie z pola widzenia, brak reakcji na własne imię, nietypowe zabawy (np. rozmowa z samochodem), halucynacje. Dziewczynki notorycznie nie potrafiły odnaleźć się w żadnej nowej sytuacji. Do tego stopnia, iż rodzice wszędzie musieli zabierać ich ulubione zabawki, płyty CD, książeczki: Bez nich świat był dla nich głęboki jak ocean i czarny jak najciemniejsza noc, a za każdym rogiem czaiły się smoki, potwory i dzikie bestie. Partner Agnieszki uspokajał ją, twierdząc, że dziewczynki są superkreatywne. Ona była jednak bardziej podejrzliwa i obawiała się, że to może być autyzm. Diagnoza na Pileckiej w Warszawie - podana w niezwykle brutalny sposób – brzmiała: częściowe zaburzenia rozwojowe. W przychodni Synapsis sugerowano wspomniany wyżej autyzm. Szpila przez dwa tygodnie krzyczała do jądra ziemi. Coś nie pasowało do tej układanki. Dlaczego np. owa diagnoza nie została poparta rzetelnymi (aczkolwiek podstawowymi!) badaniami jak np. tomografią mózgu, rezonansem czy testami na obecność przeciwciał (np. na bakterie borelli)? Amerykański fizjoterapeuta, Glenn Doman uważa, iż największym wrogiem dziecka skaleczonego neurologicznie jest czas. Ponieważ różne terapie nie skutkowały, rodzice sami zaczęli badać H&M za własne (grube) pieniądze. Korzystali nie tylko z medycyny tradycyjnej (lekarzom Szpila wciąż nie może darować tego, że nie chcą się dokształcać, nie kierują się przysięgą Hipokratesa, itp.), ale również z pomocy szeptuch czy szamanów. Ostatecznie, dzięki uporowi i zaparciu rodziców, stwierdzono, że ich dzieci mają wrodzoną boreliozę i syrinomegalię współwystępującą z zespołem Arnolda-Chiariego. Co to oznacza i jak żyje się z taką diagnozą? Prawdopodobnie bardzo ciężko, ale pani Agnieszka się nie poddaje, a o swoich córkach mówi następująco: Milenka - na ogół piękny człowiek, dziecko kwiat, cielątko najpiękniejsze, łagodna sklonowana owieczka, parówkowy potworek – dała mi w życiu parę razy tak bardzo popalić, że modliłam się tylko o jedno: by już skończyć dzień i nastała noc, żeby nic nie widzieć , zapomnieć choćby na kilka godzin o byciu mamą. O Helusi wypowiada się w podobnym tonie: moje dziadostwo kochane, moja chuda nóżka, mój brzuszek wystający jak u dzieci z Etiopii, być może wypełniony tęgoryjcem lub włosogłówką, który trzeba było już tyle razy leczyć z grzyba i pasożytów i wlewać w niego świństwo z orzecha włoskiego, ach Hesiuńksa – moje trzy piórka na krzyż, moje ćwierć zęba, mój glonojad najpiękniejszy, moja Heluńcia-Pimpuńcia, nie pozostawał, jeśli chodzi o domową działalność przestępczą, w tyle za Milenką. Czyż w tych krótkich charakterystykach nie zawiera się wszystko: miłość, szczęście, choroba, ból i cierpienie?
Agnieszka Szpila w swojej książce przedstawia czytelnikowi nie tylko opowieść o trudnym macierzyństwie i historię błędnych diagnoz. Opowiada dużo o sobie, swoim dzieciństwie, związku, który nie przetrwał, życiu na wsi i relacji z chorymi dziećmi. Nie przypadkowo dziewczynki umieściłam na końcu tej wyliczanki. Mam nieodparte wrażenie, że „Łebki od Szpilki” stanowią dla niej swoistą terapię, próbę zwrócenia uwagi na siebie. Po długim okresie, kiedy wszystkie oczy skierowane były na chore, pozostające bez właściwej diagnozy dzieci, nadszedł czas, by opowiedzieć, o tym, co przeszła, kierując uwagę czytelnika na nią samą. To, co autorka mu proponuje to dość chaotyczne, momentami bardzo zabawne serwowane w formie słowotoku przemyślenia, odczucia, relacje, oddawane w ekspresowym tempie, w kwiecistym stylu z bardzo dużą ilością epitetów. To zaś, co najbardziej mi się w tym 'galimatiasie' podoba, to optymizm i wyciągnięta nauka z tego, co los zesłał Agnieszce. Mam na myśli tę cudowną umiejętność radowania się wszystkim o każdym czasie; to niewiarygodne szczęście znalezione w każdym okruchu dnia, które można dostrzec dzięki odpowiedniej optyce: I zawsze, ale to zawsze, patrzę w niebo. Przyglądam się chmurom. Wtedy wszystko wydaje się takie lekkie. (…) Trzeba umieć spojrzeć na kąpiącą się w kałuży srokę albo sikorkę bogatkę. To lekcja uważności i bycia tu i teraz. Spojrzeć wysoko, w korony drzew i w niebo z chmurami w kształcie smoków i ściętych głów Jana Chrzciciela. To kosmogonia...
Cytaty za: Łebki od Szpilki, Agnieszka Szpila, W.A.B, Warszawa 2015.
Ocena: 4/6
Tę oraz inne, warte polecenia książki znajdziecie na www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!
To, co przeszło mi przez myśl, kiedy zaczęłam czytać tę książkę to fakt, że jest ona inna niż zbliżone tematycznie publikacje dostępne na naszym rynku. Nie epatuje chorobą, nie zaczyna się od nazw jednostek chorobowych, lekarstw, specjalizacji lekarskich, itp., choć mogłaby (a może wręcz powinna?!?). To zapowiadało inność, nowy format, jaki autorka wprowadziła w swojej, jakby nie było, historii autobiograficznej. Oprócz dramatu, z jakim przyszło się zmierzyć jej, jej rodzinie, a przede wszystkim bliźniaczkom Szpili – Helenie i Milenie (duetowi często pojawiającemu się w książce jako H&M), postawiła na optymizm (szacun, że miała i ma go wciąż tak wiele!) i ukazanie w przeważającej części kolorowych stron życia, w myśl zasady: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Będąc przekonaną, iż trudne sytuacje (tzw. doświadczenia graniczne) są potrzebne, bo często dają ‘uprawomocnienie istnienia’, ma równocześnie świadomość tego, jaką cenę trzeba za zapłacić za przeżywanie tego typu dramatów na co dzień i czym one są: Tak sobie myślę, że życie człowieka dzieli się na to przed ukrzyżowaniem i to piękniejsze, pełniejsze już po. Cokolwiek by o niej nie mówić – droga krzyżowa to triatlon z cross-maratonem razem wzięte. A kto wie, czy nawet nie z kolarskim Wyścigiem Pokoju… Przejdźmy do sedna, czyli do wyjaśnienia, na co cierpią dzieci.
Helenka i Milenka, bliźniaczki Agnieszki Szpili, są owocem związku z dużo starszym mężczyzną. Początkowo nic zapowiadało nieszczęścia. Prowadzili zwykłe życie, zmagali się z prozaicznymi bolączkami młodych rodziców. Z czasem coś zaczęło się zmieniać: Przez pierwszy rok życia dziewczynek starałam się rozpuszczać kłębiące się w moim sercu emocje, gotując, piorąc, zamiatając, piekąc chleby, a nade wszystko – transformować swój gniew poprzez śpiewanie pieśni (…) Codziennie ten sam rozkład dnia, karmienie w podobny sposób, repertuar kołysanek, który według koncertu życzeń drących się dziewczynek, musiał być przeze mnie realizowany punkt po punkcie tak samo jak dzień, tydzień czy miesiąc wcześniej. Gdy do tego doszedł przymus spacerów tylko w prawą stronę (…), miałam chęć zażyć cykutę, arszenik, cokolwiek, byle tylko skrócić swoje cierpienie. Dusiłam się z własnymi dziećmi w narzucanej przez nie co dzień coraz bardziej przygniatającej ‘taksamości’, nie mogłam w niej ani żyć, ani spokojnie umrzeć, nie wspominając o wyciszającym neurologię i zmysły oddychaniu. To właśnie za sprawą owej ‘taksamości’ autorka i jej partner zaczęli podejrzewać, że z ich dziećmi jest coś nie tak. Niepokoiły ich tzw. odloty Helusi – znikanie z pola widzenia, brak reakcji na własne imię, nietypowe zabawy (np. rozmowa z samochodem), halucynacje. Dziewczynki notorycznie nie potrafiły odnaleźć się w żadnej nowej sytuacji. Do tego stopnia, iż rodzice wszędzie musieli zabierać ich ulubione zabawki, płyty CD, książeczki: Bez nich świat był dla nich głęboki jak ocean i czarny jak najciemniejsza noc, a za każdym rogiem czaiły się smoki, potwory i dzikie bestie. Partner Agnieszki uspokajał ją, twierdząc, że dziewczynki są superkreatywne. Ona była jednak bardziej podejrzliwa i obawiała się, że to może być autyzm. Diagnoza na Pileckiej w Warszawie - podana w niezwykle brutalny sposób – brzmiała: częściowe zaburzenia rozwojowe. W przychodni Synapsis sugerowano wspomniany wyżej autyzm. Szpila przez dwa tygodnie krzyczała do jądra ziemi. Coś nie pasowało do tej układanki. Dlaczego np. owa diagnoza nie została poparta rzetelnymi (aczkolwiek podstawowymi!) badaniami jak np. tomografią mózgu, rezonansem czy testami na obecność przeciwciał (np. na bakterie borelli)? Amerykański fizjoterapeuta, Glenn Doman uważa, iż największym wrogiem dziecka skaleczonego neurologicznie jest czas. Ponieważ różne terapie nie skutkowały, rodzice sami zaczęli badać H&M za własne (grube) pieniądze. Korzystali nie tylko z medycyny tradycyjnej (lekarzom Szpila wciąż nie może darować tego, że nie chcą się dokształcać, nie kierują się przysięgą Hipokratesa, itp.), ale również z pomocy szeptuch czy szamanów. Ostatecznie, dzięki uporowi i zaparciu rodziców, stwierdzono, że ich dzieci mają wrodzoną boreliozę i syrinomegalię współwystępującą z zespołem Arnolda-Chiariego. Co to oznacza i jak żyje się z taką diagnozą? Prawdopodobnie bardzo ciężko, ale pani Agnieszka się nie poddaje, a o swoich córkach mówi następująco: Milenka - na ogół piękny człowiek, dziecko kwiat, cielątko najpiękniejsze, łagodna sklonowana owieczka, parówkowy potworek – dała mi w życiu parę razy tak bardzo popalić, że modliłam się tylko o jedno: by już skończyć dzień i nastała noc, żeby nic nie widzieć , zapomnieć choćby na kilka godzin o byciu mamą. O Helusi wypowiada się w podobnym tonie: moje dziadostwo kochane, moja chuda nóżka, mój brzuszek wystający jak u dzieci z Etiopii, być może wypełniony tęgoryjcem lub włosogłówką, który trzeba było już tyle razy leczyć z grzyba i pasożytów i wlewać w niego świństwo z orzecha włoskiego, ach Hesiuńksa – moje trzy piórka na krzyż, moje ćwierć zęba, mój glonojad najpiękniejszy, moja Heluńcia-Pimpuńcia, nie pozostawał, jeśli chodzi o domową działalność przestępczą, w tyle za Milenką. Czyż w tych krótkich charakterystykach nie zawiera się wszystko: miłość, szczęście, choroba, ból i cierpienie?
Agnieszka Szpila w swojej książce przedstawia czytelnikowi nie tylko opowieść o trudnym macierzyństwie i historię błędnych diagnoz. Opowiada dużo o sobie, swoim dzieciństwie, związku, który nie przetrwał, życiu na wsi i relacji z chorymi dziećmi. Nie przypadkowo dziewczynki umieściłam na końcu tej wyliczanki. Mam nieodparte wrażenie, że „Łebki od Szpilki” stanowią dla niej swoistą terapię, próbę zwrócenia uwagi na siebie. Po długim okresie, kiedy wszystkie oczy skierowane były na chore, pozostające bez właściwej diagnozy dzieci, nadszedł czas, by opowiedzieć, o tym, co przeszła, kierując uwagę czytelnika na nią samą. To, co autorka mu proponuje to dość chaotyczne, momentami bardzo zabawne serwowane w formie słowotoku przemyślenia, odczucia, relacje, oddawane w ekspresowym tempie, w kwiecistym stylu z bardzo dużą ilością epitetów. To zaś, co najbardziej mi się w tym 'galimatiasie' podoba, to optymizm i wyciągnięta nauka z tego, co los zesłał Agnieszce. Mam na myśli tę cudowną umiejętność radowania się wszystkim o każdym czasie; to niewiarygodne szczęście znalezione w każdym okruchu dnia, które można dostrzec dzięki odpowiedniej optyce: I zawsze, ale to zawsze, patrzę w niebo. Przyglądam się chmurom. Wtedy wszystko wydaje się takie lekkie. (…) Trzeba umieć spojrzeć na kąpiącą się w kałuży srokę albo sikorkę bogatkę. To lekcja uważności i bycia tu i teraz. Spojrzeć wysoko, w korony drzew i w niebo z chmurami w kształcie smoków i ściętych głów Jana Chrzciciela. To kosmogonia...
Cytaty za: Łebki od Szpilki, Agnieszka Szpila, W.A.B, Warszawa 2015.
Ocena: 4/6
Tę oraz inne, warte polecenia książki znajdziecie na www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!
Interesująca pozycja :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńNie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że tematyka tej książki jest zupełnie inna (miałam ją kilka razy w ręce i przeglądałam, więc mówię tu tylko o pierwszym wrażeniu). Jeśli przedstawia się tak, jak ją opisałaś, to bardzo, bardzo chętnie po nią sięgnę - lubię podobne świadectwa, a to rzeczywiście wydaje się świetnie przygotowane i ciekawie ujęte.
OdpowiedzUsuńPolecam, warto poznać historię "szpileczek" :)
Usuń