Magdalena Prokopowicz. Żona, matka, założycielka Fundacji Rak’n’Roll, ikona kobiet chorujących na raka nieustanie żyjąca na krawędzi. Choć trudno w to uwierzyć, to właśnie dzięki chorobie nowotworowej dotknęła życia głębiej, poczuła jego sens i zakochała się. Mimo obustronnej mastektomii i przerzutów zawsze piękna, pełna energii, uśmiechnięta, zadbana (kto powiedział, że mając raka, nie można ładnie wyglądać?), starająca się korzystać z czasu, który został jej dany, niczego nie odkładając na później. Każdy dzień jest piękny, tylko i wyłącznie dlatego, że jest. Nieważne, jaki jest, mówiła. Magda nie żyje, ale nie przegrała walki z ciężką chorobą – wygrała z ponurymi statystykami, dawała nadzieję i energię wielu chorym, pięknie walczyła i pokazała, jak zwykły człowiek może być wyjątkowy. Właśnie ukazała się książka „Magda, miłość i rak. Magdalena Prokopowicz o życiu, śmierci… i o nadziei” Aliny Mrowińskiej. Magda współtworzyła tę książkę i tak o niej pisała: Ona ma dać ludziom siłę i nadzieję, nie tylko chorym na raka, ale wszystkim, którzy zmagają się z jakimiś problemami, którym ciężko jest żyć. Wiesz, marzy mi się, żeby to była taka książka, która leży obok łóżka i do której zawsze można sięgnąć, kiedy jest źle. I uśmiechnąć się, że życie jest piękne. Mimo wszystko. Udało się. Wspólne dzieło obu pań jest niezwykle budujące, szczerze ukazuje cierpienie chorego człowieka i trud rodziny, która go wspiera. Zawiera nie tylko wywiad Mrowińskiej z Magdą, rozmowę z jej mężem, Bartkiem Prokopowiczem i psychoonkologiem, Mariolą Kosowicz, ale również obszerne fragmenty z bloga Magdy, tak chętnie odwiedzanego przez wiele osób zmagających się nie tylko z nowotworem. I choć kilka razy zmoczyłam mój egzemplarz łzami wielkimi jak grochy, to „Magda…”, nie jest książka o odchodzeniu, bo na jej końcu widać światełko w tunelu i barwną tęczę na niebie. Tak, choroba nadała mojemu życiu sens, uporządkowała świat wokół mnie, nadała ważności wydarzeniom. Ta choroba przefiltrowała przyjaźnie i znajomości. To ona zmusiła mnie do tego, by zrozumieć, co znaczy dbać o siebie, jak pielęgnować ciało i umysł. Jak kochać siebie. Raczysko odegrało w moim życiu rolę kluczową…
Magda miała duże szanse, by zachorować na raka. Oboje jej rodziców zmarło właśnie na tę okrutną chorobę – tata, gdy miała 14 lat, mama 5 lat później. Młoda Magda dużo czasu spędzała w szpitalach, co sprawiło, że dziewczyna była bardzo samotna. Przez długi czas nie rozmawiała o śmierci rodziców. Mając 27 lat, podczas porannej kąpieli, znalazła na prawej piersi malutki guzek. Wtedy bolesne wspomnienia powróciły z potężną siłą. Nie potrafię na niczym innym się skupić. Rak jest cały czas w mojej głowie. Strasznie się rozpycha. Życie straciło barwy, smaki, pisała kiedy zdiagnozowano u niej nowotwór. Ale to się na szczęście zmieniło. Magda chciała się ratować, żyć, więc zaczęła się leczyć w gabinetach speców od medycyny niekonwencjonalnej(!), zaniechała przy tym wizyt u onkologa, co miało potężne konsekwencje dla jej późniejszej terapii. Ale to właśnie u tych ‘magików’ znalazła pocieszenie, ciepło, nadzieję i rozmowę – wszystko, czego nie dostała w szpitalach i przychodniach. Ona pragnęła wtedy, by ktoś się zatrzymał, zrozumiał ją, wyjaśnił stan zdrowia albo podtrzymał na duchu, ale nikogo takiego nie spotkała: Często mam wrażenie, jakby z chwilą zachorowania ludzie przestawali mieć swoją tożsamość, a stawali się jedynie przypadkami raka w wielkiej szpitalnej maszynie. Żartuje, że niektórzy lekarze pewnie woleliby widzieć same wyniki, a pacjent do niczego nie jest im potrzebny. Wtedy, dość niespodziewanie Magda zakochała się w swoim dawnym szkolnym koledze, Bartku Prokopowiczu, który po 4 miesiącach się jej oświadczył. Nie myśleli o chorobie, wierzyli, że Magda wyzdrowieje. Do walki, do leczenia i ratowania siebie, nie zmobilizował jej maż, ale niespodziewana ciąża: Obudziła się we mnie przeogromna chęć życia. Bartek uważa, że gdyby nie ciąża, nigdy nie zaczęłabym się leczyć. Mimo że lekarze kazali jej usunąć dziecko, ona postanowiła je urodzić. Wbrew wszystkim i wszystkiemu. Wyraziła zgodę na obustronną mastektomię, z którą od dawna zwlekała i nadal się leczyła, nosząc swego synka pod sercem: Może to zabrzmi niedorzecznie, ale dla mnie rosnący brzuch jakby rekompensował utratę piersi. Zabrali mi piersi, ale miałam w sobie człowieka. Nie wiem, czy zdecydowałabym się na tak drastyczny zabieg, gdybym nie była w ciąży. Oprócz piersi pozbawiono ją także innego atrybutu kobiecości – włosów. Kiedy wychodziły po chemii, czuła żal, nie znosiła swojego odbicia w lustrze, ale i na to znalazła radę: Peruki stały się dla mnie protezą normalności. Zakładałam je i nikt nie wiedział, że jestem chora. Aby choć w niewielkim stopniu zrozumieć, co czuła, czytelnik ma możliwość obejrzeć niezwykle intymne zdjęcia Magdy z tego okresu. Jak np. te, kiedy stoi naga w wannie z gołą głową, ciążowym brzuchem i widocznymi ranami po mastektomii. Kobiecość odrodziła się we mnie poprzez bycie matką, urodzenie zdrowego dziecka. To było wręcz symboliczne. Wszystko, czego się wcześniej bałam, przestało być ważne. Już nie wstydziłam się ludzi, nie zastanawiałam się, co myślą o mojej łysej głowie. Wtedy zapragnęła, by ludzie zrozumieli, że łysa głowa to nie symbol śmierci, ale zdrowienia. Poczuła w sobie siłę i doszła do przekonania, że gdyby nie dziecko, nie miałaby siły, żeby o siebie walczyć. Pewnie nie byłoby jej wśród żywych. Zrozumiała wreszcie, że rak to choroba przewlekła i że chce żyć, bo ma dla kogo. Nie poddawała się, by jej organizm nie zrozumiał, że wybiera śmierć. Wyrzuciła lęki z siebie, uwierzyła, że ta choroba to nie koniec świata, a nieustanną motywacją był jej ukochany syn, Leon. Im bardziej jestem chora, tym kolorowiej się ubieram. Kolory dodają mi siły. Mają w sobie jakąś moc uzdrawiania. To, co na siebie zakładam, jak się maluję, wyzwala we mnie energię i pewność siebie. Nowa szminka, lakier do paznokci, sukienka - naprawdę mogą pomóc. Kiedy miała wreszcie dobre wyniki, założyła Fundację Rak’n’Roll. Wygraj życie! Chciała pomagać ludziom, sama czerpała z tego siły i energię. Pojawił się także film o niej „Magda, miłość i rak”. Po premierze w telewizyjnej Jedynce był pokazywany w wielu miejscach w Polsce i na świecie. W Szanghaju wisiały olbrzymie billboardy Magdy i Leosia. Po kilku miesiącach spokoju, rak niestety powrócił w przerzutach do wątroby i kości. Stała się stonowana, może odrobinę bardziej racjonalna, ale nadal walczyła: Myślę, co można zrobić, szukam nowych metod, leków. Chcę się skupić na konkretnym działaniu, a nie na lękach. To czasem bardzo trudne. Dziś już świadomie pozwalam sobie na gorsze dni, nie uciekam od nich, nie winię siebie za nie. Dopuszczam lęki, złe myśli. Nauczyłam się im przyglądać. Czasem sama się dziwię, skąd ja biorę tyle siły, że ciągle się podnoszę i idę dalej. Znów żyła chwilą, studziła oczekiwania wobec życia, niczego nie zakładała, twierdziła, że ‘zwyczajność jest piękna’. Każdego dnia powtarzała sobie ‘Łeb do słońca!’ i delektowała się (pozornymi) drobiazgami: Wczoraj wstałam o piątej rano, patrzyłam z zachwytem na wszystko, co było w zasięgu mojego wzroku. W niebo, na drzewa, kwiaty w moim maleńkim ogródku. Powoli wstawało słońce, kula z każdą minutą stawała się coraz większa. Czułam, że jestem częścią Wszechświata. Dziękowałam za wszystko i podziwiałam piękno. Byłam szczęśliwa, spokojna. Była tylko ta chwila. Kiedyś bała się śmierci, później obawiała się tylko cierpienia, bólu, braku kontroli nad własnym ciałem: Mam różne myśli. Są dni, kiedy wierzę, że rak zatrzyma się na tym etapie, albo może nawet cofnie. Że będę jeszcze bawić się z wnukami. Czasem w głębi siebie naprawdę tak czuję. Ale wiem też, że moja choroba jest bardzo zaawansowana. Pewnego dnia coś się zmieniło, nowotwór sukcesywnie postępował, a ona czuła, że odchodzi, mimo to wciąż pokładała nadzieję w nowej terapii. Często myślę: ‘Dobrze, że mnie to spotkało.’ Rak wiele mi zabrał, ale też dał mi siłę, zgubiłam większość lęków. Uporządkowałam siebie, swoje emocje, niezałatwione sprawy z przeszłości. Uporałam się ze śmiercią rodziców. Gdyby nie rak, nie przeżywałabym życia tak w pełni. Uświadomiłam sobie oczywistą prawdę, że dzisiejszy dzień może być tym ostatnim. Trzeba docenić to, co się ma. Bo jesteśmy tu tylko przez chwilę. Wszyscy jesteśmy przechodniami. Magda umarła 22 czerwca 2012 roku na rękach swego męża.
Oprócz rozmów z Magdą i wpisów z jej bloga książka zawiera także piękną i niezwykle szczerą, momentami wręcz bolesną, rozmowę z Bartkiem Prokopowiczem. Opowiada w niej, jak się czuł, kiedy żona go zostawiła, gdy brakowało dla niego miejsca w jej życiu, gdy jego problemy stały się nieistotne, bo przecież to nie on był śmiertelnie chory: Żyliśmy jak na froncie. Całe nasze życie było podporządkowane rakowi. Rozpychał się i wszystko zawłaszczał. (…) W raku jest ogromna energia, nie tylko zła. Były też pozytywy. Dzięki Magdzie nauczył się żyć tu i teraz, cieszyć małymi rzeczami, wolną chwilą. Choć brzmi to banalnie, to warto sobie uświadomić, że niewiele osób potrafi w ten sposób funkcjonować. Dziś, kiedy Bartek leczy zespół stresu pourazowego, uzmysławia ludziom, że osoba wspierająca musi przede wszystkim zadbać sama o siebie. O swoją siłę fizyczną i psychiczną, o pewnego rodzaju dobrostan. Wiedzieć, że moje życie też jest jedną wielką niepowtarzalną wartością, tak jak życie osoby chorej, którą wspieram. Psychoonkolog Mariola Kosowicz, która zajmowała się Magdą, przyznaje: Trochę skrzywdziliśmy Magdę. Chcieliśmy w niej widzieć tylko siłę… Świat zapraszał ją do telewizji, gazet, dawał nagrody. Magda stała się ikoną kobiet chorych na raka, zbudowała obraz osoby, która daje siłę innym. Założyła Fundację, robiła wiele spektakularnych akcji, ale miała też bardzo dużo trudnych przeżyć, trudnych myśli… Był w niej ból, krzyk, złość…
„Magda, miłość i rak” to książka niezwykła, łamiąca stereotypy, ukazująca dzielną, odważną kobietę, zmagającą się ze śmiertelną chorobą z podniesionym czołem i uśmiechem na ustach mimo bólu, zwątpienia, lęku, nieustannie czyhającej śmierci. To, co Magda Prokopowicz zrobiła dla chorych cierpiących na nowotwory, ile dała im nadziei, ile barw wniosła do ich życia, jak wiele dobrego zrobiła jej Fundacja, jest nie do przecenienia. Uświadomiła nam wszystkim, że rak może nie tylko coś zabrać, ale przede wszystkim coś dać, że może być początkiem czegoś wyjątkowego, przyczynkiem do wielkich zmian, których wcześniej nie byliśmy w stanie zrobić. Pomogła nam też odpowiedzieć na pytanie, co jest najważniejsze i po co żyjemy, że przecież liczy się tylko miłość, przyjaźń, szczęście, bycie dobrym człowiekiem i dostrzeganie potrzeb innych ludzi… Na koniec ostatni wpis z bloga Magdy z 10 maja 2012 roku, stanowiący niejako jej przesłanie dla nas:
Nie mogę nacieszyć się majem. Jest tak piękny, kolorowy, ciepły, słoneczny, kojący, wyjątkowy. To najpiękniejszy miesiąc. Bez, konwalie, bratki, magnolie. CUD NATURY! Uwielbiam swój mały ogród przed domem, mam ochotę dosadzać w nim kolory i malować nimi jak na płótnie. Codziennie wstaje o 4 rano i słucham koncertu ptaków. OBŁĘDNE! Mam tyle energii, że mogłabym obiec kulę ziemską jednej nocy. Głowa rośnie od kreatywnych pomysłów. Tak kocham świat, życie, ludzi, naturę, zwierzęta. Staram się robić wszystko wolniej, aby zauważać życie wokół mnie, w każdej minucie napotykam na coś niezwykłego… piękna rozmowa ludzi, napis gdzieś niby nic nie znaczący a jednak symboliczny, twarz człowieka narysowana przez połamania płyty chodnikowej, piękny materiał na sukience, kolorowe paznokcie. Jestem totalnie odurzona majem!!! Kocham patrzeć na mojego synka biegającego po podwórku, jestem taka dumna jak jeździ na rowerze. Przybiega do mnie rano krzycząc: mamusiu, szybko chodź słońce już czeka na nas. Sadzimy razem kwiatki, uwielbia się angażować we wszystko. Teraz planujemy zasadzenie słoneczników i poziomek. Jak urosną oszalejemy ze szczęścia. Takie oto wystarcza mi życie, proste, normalne, codzienne. Całuję majowo i ślę WAM moc!
Magdo, dziękujemy. Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach. Spoczywaj w pokoju.
Cytaty za: Magda, miłość i rak, Alina Mrowińska, Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2013.
Ocena 6/6
Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Łeb do słońca!
Magda miała duże szanse, by zachorować na raka. Oboje jej rodziców zmarło właśnie na tę okrutną chorobę – tata, gdy miała 14 lat, mama 5 lat później. Młoda Magda dużo czasu spędzała w szpitalach, co sprawiło, że dziewczyna była bardzo samotna. Przez długi czas nie rozmawiała o śmierci rodziców. Mając 27 lat, podczas porannej kąpieli, znalazła na prawej piersi malutki guzek. Wtedy bolesne wspomnienia powróciły z potężną siłą. Nie potrafię na niczym innym się skupić. Rak jest cały czas w mojej głowie. Strasznie się rozpycha. Życie straciło barwy, smaki, pisała kiedy zdiagnozowano u niej nowotwór. Ale to się na szczęście zmieniło. Magda chciała się ratować, żyć, więc zaczęła się leczyć w gabinetach speców od medycyny niekonwencjonalnej(!), zaniechała przy tym wizyt u onkologa, co miało potężne konsekwencje dla jej późniejszej terapii. Ale to właśnie u tych ‘magików’ znalazła pocieszenie, ciepło, nadzieję i rozmowę – wszystko, czego nie dostała w szpitalach i przychodniach. Ona pragnęła wtedy, by ktoś się zatrzymał, zrozumiał ją, wyjaśnił stan zdrowia albo podtrzymał na duchu, ale nikogo takiego nie spotkała: Często mam wrażenie, jakby z chwilą zachorowania ludzie przestawali mieć swoją tożsamość, a stawali się jedynie przypadkami raka w wielkiej szpitalnej maszynie. Żartuje, że niektórzy lekarze pewnie woleliby widzieć same wyniki, a pacjent do niczego nie jest im potrzebny. Wtedy, dość niespodziewanie Magda zakochała się w swoim dawnym szkolnym koledze, Bartku Prokopowiczu, który po 4 miesiącach się jej oświadczył. Nie myśleli o chorobie, wierzyli, że Magda wyzdrowieje. Do walki, do leczenia i ratowania siebie, nie zmobilizował jej maż, ale niespodziewana ciąża: Obudziła się we mnie przeogromna chęć życia. Bartek uważa, że gdyby nie ciąża, nigdy nie zaczęłabym się leczyć. Mimo że lekarze kazali jej usunąć dziecko, ona postanowiła je urodzić. Wbrew wszystkim i wszystkiemu. Wyraziła zgodę na obustronną mastektomię, z którą od dawna zwlekała i nadal się leczyła, nosząc swego synka pod sercem: Może to zabrzmi niedorzecznie, ale dla mnie rosnący brzuch jakby rekompensował utratę piersi. Zabrali mi piersi, ale miałam w sobie człowieka. Nie wiem, czy zdecydowałabym się na tak drastyczny zabieg, gdybym nie była w ciąży. Oprócz piersi pozbawiono ją także innego atrybutu kobiecości – włosów. Kiedy wychodziły po chemii, czuła żal, nie znosiła swojego odbicia w lustrze, ale i na to znalazła radę: Peruki stały się dla mnie protezą normalności. Zakładałam je i nikt nie wiedział, że jestem chora. Aby choć w niewielkim stopniu zrozumieć, co czuła, czytelnik ma możliwość obejrzeć niezwykle intymne zdjęcia Magdy z tego okresu. Jak np. te, kiedy stoi naga w wannie z gołą głową, ciążowym brzuchem i widocznymi ranami po mastektomii. Kobiecość odrodziła się we mnie poprzez bycie matką, urodzenie zdrowego dziecka. To było wręcz symboliczne. Wszystko, czego się wcześniej bałam, przestało być ważne. Już nie wstydziłam się ludzi, nie zastanawiałam się, co myślą o mojej łysej głowie. Wtedy zapragnęła, by ludzie zrozumieli, że łysa głowa to nie symbol śmierci, ale zdrowienia. Poczuła w sobie siłę i doszła do przekonania, że gdyby nie dziecko, nie miałaby siły, żeby o siebie walczyć. Pewnie nie byłoby jej wśród żywych. Zrozumiała wreszcie, że rak to choroba przewlekła i że chce żyć, bo ma dla kogo. Nie poddawała się, by jej organizm nie zrozumiał, że wybiera śmierć. Wyrzuciła lęki z siebie, uwierzyła, że ta choroba to nie koniec świata, a nieustanną motywacją był jej ukochany syn, Leon. Im bardziej jestem chora, tym kolorowiej się ubieram. Kolory dodają mi siły. Mają w sobie jakąś moc uzdrawiania. To, co na siebie zakładam, jak się maluję, wyzwala we mnie energię i pewność siebie. Nowa szminka, lakier do paznokci, sukienka - naprawdę mogą pomóc. Kiedy miała wreszcie dobre wyniki, założyła Fundację Rak’n’Roll. Wygraj życie! Chciała pomagać ludziom, sama czerpała z tego siły i energię. Pojawił się także film o niej „Magda, miłość i rak”. Po premierze w telewizyjnej Jedynce był pokazywany w wielu miejscach w Polsce i na świecie. W Szanghaju wisiały olbrzymie billboardy Magdy i Leosia. Po kilku miesiącach spokoju, rak niestety powrócił w przerzutach do wątroby i kości. Stała się stonowana, może odrobinę bardziej racjonalna, ale nadal walczyła: Myślę, co można zrobić, szukam nowych metod, leków. Chcę się skupić na konkretnym działaniu, a nie na lękach. To czasem bardzo trudne. Dziś już świadomie pozwalam sobie na gorsze dni, nie uciekam od nich, nie winię siebie za nie. Dopuszczam lęki, złe myśli. Nauczyłam się im przyglądać. Czasem sama się dziwię, skąd ja biorę tyle siły, że ciągle się podnoszę i idę dalej. Znów żyła chwilą, studziła oczekiwania wobec życia, niczego nie zakładała, twierdziła, że ‘zwyczajność jest piękna’. Każdego dnia powtarzała sobie ‘Łeb do słońca!’ i delektowała się (pozornymi) drobiazgami: Wczoraj wstałam o piątej rano, patrzyłam z zachwytem na wszystko, co było w zasięgu mojego wzroku. W niebo, na drzewa, kwiaty w moim maleńkim ogródku. Powoli wstawało słońce, kula z każdą minutą stawała się coraz większa. Czułam, że jestem częścią Wszechświata. Dziękowałam za wszystko i podziwiałam piękno. Byłam szczęśliwa, spokojna. Była tylko ta chwila. Kiedyś bała się śmierci, później obawiała się tylko cierpienia, bólu, braku kontroli nad własnym ciałem: Mam różne myśli. Są dni, kiedy wierzę, że rak zatrzyma się na tym etapie, albo może nawet cofnie. Że będę jeszcze bawić się z wnukami. Czasem w głębi siebie naprawdę tak czuję. Ale wiem też, że moja choroba jest bardzo zaawansowana. Pewnego dnia coś się zmieniło, nowotwór sukcesywnie postępował, a ona czuła, że odchodzi, mimo to wciąż pokładała nadzieję w nowej terapii. Często myślę: ‘Dobrze, że mnie to spotkało.’ Rak wiele mi zabrał, ale też dał mi siłę, zgubiłam większość lęków. Uporządkowałam siebie, swoje emocje, niezałatwione sprawy z przeszłości. Uporałam się ze śmiercią rodziców. Gdyby nie rak, nie przeżywałabym życia tak w pełni. Uświadomiłam sobie oczywistą prawdę, że dzisiejszy dzień może być tym ostatnim. Trzeba docenić to, co się ma. Bo jesteśmy tu tylko przez chwilę. Wszyscy jesteśmy przechodniami. Magda umarła 22 czerwca 2012 roku na rękach swego męża.
Oprócz rozmów z Magdą i wpisów z jej bloga książka zawiera także piękną i niezwykle szczerą, momentami wręcz bolesną, rozmowę z Bartkiem Prokopowiczem. Opowiada w niej, jak się czuł, kiedy żona go zostawiła, gdy brakowało dla niego miejsca w jej życiu, gdy jego problemy stały się nieistotne, bo przecież to nie on był śmiertelnie chory: Żyliśmy jak na froncie. Całe nasze życie było podporządkowane rakowi. Rozpychał się i wszystko zawłaszczał. (…) W raku jest ogromna energia, nie tylko zła. Były też pozytywy. Dzięki Magdzie nauczył się żyć tu i teraz, cieszyć małymi rzeczami, wolną chwilą. Choć brzmi to banalnie, to warto sobie uświadomić, że niewiele osób potrafi w ten sposób funkcjonować. Dziś, kiedy Bartek leczy zespół stresu pourazowego, uzmysławia ludziom, że osoba wspierająca musi przede wszystkim zadbać sama o siebie. O swoją siłę fizyczną i psychiczną, o pewnego rodzaju dobrostan. Wiedzieć, że moje życie też jest jedną wielką niepowtarzalną wartością, tak jak życie osoby chorej, którą wspieram. Psychoonkolog Mariola Kosowicz, która zajmowała się Magdą, przyznaje: Trochę skrzywdziliśmy Magdę. Chcieliśmy w niej widzieć tylko siłę… Świat zapraszał ją do telewizji, gazet, dawał nagrody. Magda stała się ikoną kobiet chorych na raka, zbudowała obraz osoby, która daje siłę innym. Założyła Fundację, robiła wiele spektakularnych akcji, ale miała też bardzo dużo trudnych przeżyć, trudnych myśli… Był w niej ból, krzyk, złość…
„Magda, miłość i rak” to książka niezwykła, łamiąca stereotypy, ukazująca dzielną, odważną kobietę, zmagającą się ze śmiertelną chorobą z podniesionym czołem i uśmiechem na ustach mimo bólu, zwątpienia, lęku, nieustannie czyhającej śmierci. To, co Magda Prokopowicz zrobiła dla chorych cierpiących na nowotwory, ile dała im nadziei, ile barw wniosła do ich życia, jak wiele dobrego zrobiła jej Fundacja, jest nie do przecenienia. Uświadomiła nam wszystkim, że rak może nie tylko coś zabrać, ale przede wszystkim coś dać, że może być początkiem czegoś wyjątkowego, przyczynkiem do wielkich zmian, których wcześniej nie byliśmy w stanie zrobić. Pomogła nam też odpowiedzieć na pytanie, co jest najważniejsze i po co żyjemy, że przecież liczy się tylko miłość, przyjaźń, szczęście, bycie dobrym człowiekiem i dostrzeganie potrzeb innych ludzi… Na koniec ostatni wpis z bloga Magdy z 10 maja 2012 roku, stanowiący niejako jej przesłanie dla nas:
Nie mogę nacieszyć się majem. Jest tak piękny, kolorowy, ciepły, słoneczny, kojący, wyjątkowy. To najpiękniejszy miesiąc. Bez, konwalie, bratki, magnolie. CUD NATURY! Uwielbiam swój mały ogród przed domem, mam ochotę dosadzać w nim kolory i malować nimi jak na płótnie. Codziennie wstaje o 4 rano i słucham koncertu ptaków. OBŁĘDNE! Mam tyle energii, że mogłabym obiec kulę ziemską jednej nocy. Głowa rośnie od kreatywnych pomysłów. Tak kocham świat, życie, ludzi, naturę, zwierzęta. Staram się robić wszystko wolniej, aby zauważać życie wokół mnie, w każdej minucie napotykam na coś niezwykłego… piękna rozmowa ludzi, napis gdzieś niby nic nie znaczący a jednak symboliczny, twarz człowieka narysowana przez połamania płyty chodnikowej, piękny materiał na sukience, kolorowe paznokcie. Jestem totalnie odurzona majem!!! Kocham patrzeć na mojego synka biegającego po podwórku, jestem taka dumna jak jeździ na rowerze. Przybiega do mnie rano krzycząc: mamusiu, szybko chodź słońce już czeka na nas. Sadzimy razem kwiatki, uwielbia się angażować we wszystko. Teraz planujemy zasadzenie słoneczników i poziomek. Jak urosną oszalejemy ze szczęścia. Takie oto wystarcza mi życie, proste, normalne, codzienne. Całuję majowo i ślę WAM moc!
Magdo, dziękujemy. Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach. Spoczywaj w pokoju.
Cytaty za: Magda, miłość i rak, Alina Mrowińska, Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2013.
Ocena 6/6
Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Łeb do słońca!
Nawet ni wiesz jak mnie wzruszyłaś swoją recenzją. Piękny tekst.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Książka jest piękna, warto przeczytać.
UsuńZgadzam się z awiolą - świetny tekst. Skutecznie zachęcasz do sięgnięcia po książkę.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Zachęcam i gwarantuję, że nie będziecie żałować!
UsuńPolecam również książkę Joanny Sałygi "Chustka".
OdpowiedzUsuńMam tę książkę również. Zrobię sobie chwilkę przerwy, bo "Chustka" zapewne też niesie w sobie ogromny ładunek emocjonalny, i przeczytam ją.
UsuńUwielbiam takie książki. Napisałaś piękną recenzję.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie: www.szeptyduszy.blog.onet.pl
Pozdrawiam
Dziękuję za miłe słowa i zaproszenie - będę zaglądać :)
Usuń