poniedziałek, 11 lutego 2013

Terminal - Marek Bieńczyk

„Terminal”, pierwsza powieść Marka Bieńczyka z 1994 roku, to historia pewnej miłości czy raczej jej utraty, ale opowiedziana w zupełnie inny sposób niż ten, do którego przyzwyczaiły nas publikowane współcześnie banalne powieści adresowane głównie do kobiet. [T]o tutaj to nie jest powieść ani list otwarty, to jest gawęda przy kominku dla nieznanych i przyjaciół i bliskich nieznajomych, gdy skończę, zgasimy ogień, legniemy pokotem spać, uprzednio się wysiusiawszy. Może też będą pytania, przyznaje narrator. Jeśli mamy do czynienia z gawędą, to czytelnik musi się nastawić na bezpośrednie zwroty, liczne powtórzenia i mnogość wątków swobodnie wplecionych w otwartą kompozycję dzieła. Czy to wszystko pasuje do powieści, która ma nam opowiedzieć o uczuciach: tych, które dają nam siłę do życia i tych, które skutecznie nas niszczą? Zobaczmy.

Ona, Błękit Na Ziemi, profesjonalistka i artystka, nie szła na skróty, nie kondensowała istot i rzeczy, ‘Nieustraszona Poetka Egzystencji’ - mogła nie spać, nie jeść i nic sobie nie kupować, ‘była nocy żeglarzem’. On, Marek, narrator, poznał ją kiedy [b]yła; była daleką, milczącą, niedostępną kobietą, gdy z kamienną miną przechodziła koło [niego] z ciemnym mężczyzną u jej boku, z tym kontynentem, który postanowił zignorować morze. Oboje są stypendystami, którzy spotkali się we Francji. Ich wzajemna fascynacja rosła powoli, jak przyznaje Marek, [ich] miejsce jest gdzieś między bytem a niebytem, między dwiema fikcjami (…). Kiedy udało im się wreszcie stworzyć coś na kształt związku [t]ak sobie niby żyli[…], nie zmieniając przyzwyczajeń, rzeczy [ich] codzienne wzywając na apel poranny i odśpiewując [ich] hymn wierności na wieczornym (…). Wtedy zaczęły wychodzić na jaw dzielące ich różnice, o których narrator opowiada, dużo wspominając, a w międzyczasie stawiając czytelnikowi pytania filozoficzne. Marek sam o sobie mówił: duszę miałem lekką i pustą, życzliwą dla minusów, niechętną znakom równości. Był człowiekiem, który niewiele miał, pragnął jedynie miłości. Związek, który próbował budować z ‘Nieustraszoną Poetką Egzystencji’, był jak się zdaje pozorny, pozostający raczej w świecie marzeń i nie mający zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Towarzysząc mu podczas samotnych wędrówek przez miasto, oswajał uczucie opuszczenia, porzucenia, samotności i życie w pojedynkę: Lubiłem te wieczorne powroty, obmywałem się ze znużenia w światłach wystaw, zaglądałem do księgarń, by sprawdzić, co piszą inni, a nieźle im szło; przypatrywałem się przez szyby jedzącym, zaglądałem im do talerzy, obliczając ilość zjedzonych oliwek, i wydawało mi się, nawet bezczelnie miłe i dramatycznie naiwne, że ludzie z dumą ujawniają, co trafia im do wnętrz i za jaką cenę. Kiedy Ona zdecydowała, że odchodzi, on pisał: Ja wiem, że szanse są niewielkie. Staram się domyślić, co szepce ci w ucho głos jutrzenki, gdy otworzysz powieki. I czym pluje ci w twarz wiatr nadlatujący z przyszłości. (…) Nie będę o nic pytał. Gdy się już wszystko stanie, zachowaj na pamiątkę mój kapelusz, przyślę ci go pocztą (…) Przeżyłem z tobą niezapomniane chwile. Oglądałem arcydzieła dostępne garstce szczęśliwych wybrańców. Na odwiecznym piasku zobaczyłem nasz ślad. Zostawiła go, powiedziała, że się odezwie i podarowała mu jego własny portret (To był jej ostatni prezent, lecz nic z siebie już nieobecnej, nic z tego, czego nie ma, na pamiątkę po stracie), który sama namalowała. Może wrócisz kiedyś jak Rambo drugi i Rocky trzeci, jak czwarty zabór i piąte koło. Jak liść na drzewo i światło pod powiekę. Będę czekał, jak zawsze a jeśli się spóźnisz o rok czy dwa, przymknę na to oko, a nawet kupię ci jogurtu, tego droższego, z takimi specjalnymi bakteriami, które skutecznie zadbają o twoją florę żołądkową i posmutniałe fauny mojej miłości… Czy wróciła, nie wiadomo.

Marek, główny bohater, jest twórcą, któremu możemy towarzyszyć podczas pracy (albo jej prób): Zrobiłem sobie herbaty, jak to Polak przed pisaniem, i usiadłem przy stole bez ruchu. Po leżącej przede mną białej, pustej kartce biegał karaluch; rozpędził się na całego. Po co ten pośpiech, gdzie tak lecisz, czego szukasz, daj spokój, zawołałem do niego w ciemną noc. Sprawiłby mi radość, gdyby mnie usłuchał i sobie odpuścił. Ale wychować sobie uczniów jest trudniej, niż się zdaje, poleciał gdzieś w nieznane za szafą. Jako narrator analizował to, co pisał. Często bardziej niż na treści rozmów skupiał się na formie do tego stopnia, że granica między narracją a dialogami postaci zacierała się. Jego wypowiedzi to potoki słów, nieprzerywane rozmowami, w których królowały zdania wielokrotnie złożone i często banalne rozmowy. Nie potrafił odpowiednio komunikować się z czytelnikiem, a wręcz sprawiał wrażenie, jakby nie chodziło mu o porozumienie. Ty, czy mógłbyś powiedzieć coś normalnie, prosiła Ona. Ale On nie mógł, on był 'zwolennikiem lektury uciążliwej'. [B]o ja nie mówię przecież do rymu i formy nie pilnuję nie stawiam wersetów pod sobą, a gdy za długie, to nie ściubię ostatnich słów po prawej stronie, pół linijki niżej; nawet na akapitach oszczędzam i rozdziałów nie rozdzielam (…) W „Terminalu” nie ma akcji; tu ważne są jedynie uczucia i odczucia bohaterów i jakieś banalne czynności, jak np. sposób, w jaki ona je jogurt, tańczone tango czy wykład o twarzy, skutecznie stylizowane na filozofię.

Ta postmodernistyczna historia miłosna dwojga stypendystów przybyłych do Francji ukazuje cierpienie człowieka porzuconego, który nie ma szans na zrealizowanie swojego pragnienia. Zamiast szczęścia i spełnienia nadziei ma pustym dom i notorycznie towarzyszące mu uczucie samotności. Książka napisana jest charakterystyczną dla Marka Bieńczyka manierą, a on sam zdaje się nieustannie mrugać okiem do czytelnika. Dużo tu niedomówień, gier słownych, humoru, zabawy z konwencjami stylistycznymi, ale i pytań filozoficznych, które zmieszane z banalnością dnia codziennego dają dość niecodzienny efekt i ukazują autora jako wirtuoza stylu. Niestety, często pisze on dość zawile, buduje długie zdania, które męczą i sprawiają, że łatwo zgubić wątek. Prawda jest taka: jeśli czytelnik przywyknie do techniki Bieńczyka, „Terminal” przeczyta. Jeśli zaś będzie ona dla niego torturą, to nie dobrnie nawet do połowy książki, mimo, iż posiada ona niezwykle subtelną, piękną, ciepłą okładkę :-) Bez wątpienia jest to powieść dla wytrwałych i tych, którzy z zabawami stylistycznymi są za pan brat i sobie je cenią, wszak jest to 'lektura uciążliwa' bez dwóch zdań.

Cytaty za: Terminal, Marek Bieńczyk, Wielka Litera, Warszawa 2012.

Ocena 4/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera



3 komentarze :

  1. Nawet w zwyczajnym artykule prasowym autorstwa Bieńczyka można wyczuć tę specyficzną manierę, o której wspominasz. Ciekawa jestem jak wygląda to w jego książkach. Muszę w końcu zaopatrzyć się w jakąś powieść tego pisarza!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, warto zobaczyć jakiś dłuższy kawałek tekstu pana Marka. Choćby po to, by się przekonać, czy jego styl nam odpowiada. W swojej recenzji specjalnie zastosowałam tyle cytatów, by choć odrobinę naświetlić, jak ta jego maniera wygląda.

    OdpowiedzUsuń