środa, 12 września 2012

Tajny dziennik - Miron Białoszewski

Mimo mojej niewątpliwej sympatii do „Pamiętnika z powstania warszawskiego” nie należę do fanów Mirona Białoszewskiego. Za mało poznałam jego twórczość, choć zawsze pociągała mnie ta jego oryginalność, zainteresowanie słowem, rzeczami banalnymi czerpanymi z codzienności. Kiedy na rynku pojawił się „Tajny dziennik”, określany mianem najważniejszego wydarzenia literackiego 2012 roku, postanowiłam się ‘poprawić’ i najpierw poznać pisarza, a dopiero później jego dzieła. Nie ukrywam, iż ta „domowa epopeja”, jak się określa najnowszą publikację Białoszewskiego, zaskoczyła mnie. I nie chodzi o liczbę stron, ale o fakt, iż napisać prawie 1000 stron o szarej rzeczywistości PRL-u, życiu codziennym, zwyczajnym, pozbawionym spektakularnych wydarzeń jest nie lada wyczynem. Nie ukrywam, że dla mnie „Tajny dziennik” był wyzwaniem, bo jak pisze sam autor jego „dziennik jest żywą powieścią, w której ja i inni jesteśmy bohaterami niewiedzącymi, jak i co będzie jutro, za godzinę. Zmieniamy nieraz zdanie, poglądy, zapominamy się, wydajemy na łup obserwatora z przyszłości”, potrzeba więc do niego dużo cierpliwości i chęci, by zajrzeć w przeszłość i odnaleźć w niej człowieka, syna, partnera, przyjaciela, pisarza, mistrza – Mirona Białoszewskiego we wszystkich rolach jakie pełnił w życiu…

Pierwszy wpis datuje się na dzień 20. listopada 1975 roku, a ostatni na 22. kwietnia 1983, kiedy dziennik zostaje niespodziewanie przerwany. Miron jawi się czytelnikom jako pustelnik, co potwierdza słowami: „Mam wiele obcości do ludzi, do społeczeństwa. Żyję na boku, sceptyk. Narzekam na buntowników”, ale to samotnik żywo zainteresowany tym, co się dzieje dookoła niego, taki który ma oczy i uszy szeroko otwarte. To bez wątpienia człowiek bardzo nieśmiały, który często nie wygłasza sądów, bo nie jest pewien swojej racji, cierpiący na bezsenność, spacerujący nocami po ulicach (albo po ciemnym korytarzu swego bloku), do późna wyglądający przez okno, a o świcie pospiesznie robiący zakupy. To także mężczyzna zakompleksiony, świadomy braku własnej atrakcyjności: „Odkąd zbrzydłem, zgrubłem, nienawidzę swoich odbić na ulicy. Unikam, jak mogę”. Ogrom osób, które przewijają się na kartach „Tajnego dziennika” trudno ogarnąć. Ułatwieniem są przypisy, bez których nie przebrnęłabym przez te książkę na pewno (przy okazji należy pochwalić wydawnictwo za wspaniałą pracą, jaką włożyło w opracowanie materiału). Spotykamy tu zatem ludzi sztuki, kultury i nauki oraz rodzinę i najbliższych przyjaciół autora. Są tu m.in.: Wojciech Siemion, Janusz Głowacki, Adam Ważyk, Adam Mauersberger, Zofia Nałkowska, Joanna Żółkowska, Wanda Chotomska, Maria Janion, Adolf Rudnicki, Julia Hartwig i wiele, wiele innych. Nie dziwi więc, iż atmosfera iście kulturalna (ciągłe wystawy, spotkania literackie) mieszają się z domową (pełną zadań dobrze znanych każdemu z nas). Jesteśmy świadkami wydarzeń historycznych (m.in. śmierć Bieruta, morderstwo Stanisława Pyjasa, wizyta Cliva Harrisa, olimpiady w Monachium i Montrealu, zima stulecia, wybór kardynała Wojtyły na papieża, wybuch gazu w rotundzie PKO, strajki na Wybrzeżu), które jednakże nie odgrywają istotnej roli. Są za to w nadmiarze prozaiczne rozmowy w gronie najbliższych na tematy błahe (o tym, że sąsiadka pani Białoszewskiej ma syna pijaka, że Miron ma przymiarkę sztucznych zębów, a jego ojciec zażywa diabetol), ale i poważne, przykładowo na tematy ostateczne, bo śmierć była w jego życiu obecna od zawsze („Ja tak nie lubię tego, że ludzie umierają. Najgorzej ze wszystkiego na świecie nie lubię właśnie tego”). Pisarz często przytacza prowadzone bądź zasłyszane dialogi i skrupulatnie zapisuje swoje sny. Dowiemy się także paru rzeczy dotyczących jego zdrowia, np. to, iż chodzi do Poradni Przeciwgruźliczej, że często miewa bóle nerek, pęcherza czy odciski na stopie oraz że przebył operację na prostatę. Tak jak w swoich utworach, tak i tu dąży do nadania waloru estetycznego temu, co niepoetyckie, brzydkie, pospolite, zwyczajne. Nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza w bezbarwnych czasach, w których przyszło mu żyć. Często wielokrotnie coś przypomina, w inny sposób się o czymś wyraża i jest tego świadomy: „Wiem, że niektóre rzeczy powtarzam. Ale w innych zestawach, w odległych miejscach. A świadkowi życia - czytelnikowi pośmiertnemu, na pewno mylą się cudze przeżycia, imiona, daty. Dlaczego ten świadek ma istnieć – nie bardzo wiem. Nie bardzo wiem, po co to piszę. Zabrnąłem z rozpędu. Nie chcę półprawdy...”
Z „Tajnego dziennika” dowiemy się także, iż Białoszewski lubi zwierzęta, obserwuje ptaki (dużo pisze o wronach), z czułością głaszcze koty i psy, ale nie może znieść cudzych zapachów we własnym domu. Często chodzi do kina i uwielbia pomidory. Nie znosi za to hałasu (jego znajomi z kwiatami i książkami Mirona proszą sąsiadów, by ściszali muzykę), podobnie jak światła w domu (każe malować okna czarną farbą, by nie przepuszczały promieni!). Z przyjaciół czyni sobie często ochronny parasol. Kiedy mu przeszkadzają, stroni od nich i nie wpuszcza do mieszkania. Sam reguluje ich ruch w swoim domu i własne wizyty u nich.
Białoszewski wspomina pobyty w „literackich” Oborach i w Magdalence, dokąd przyjeżdżał jako dziennikarz „Kuriera Codziennego”. Podróżuje także za granicę do Macedonii, Egiptu i ostatecznie do Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1982 roku odbiera Nagrodę im. Jurzykowskiego. Będąc w Nowym Jorku, spędza dużo czasu na Manhattanie w kinach dla homoseksualistów, kupuje akty, zwiedza muzea i spotyka się z ludźmi (m.in. Barańczakiem i Miłoszem), choć nie do końca czuje ten amerykański klimat: „Wysiadłem w środku Bostonu, wyszedłem z metra, od razu mnie dopadła nuda. Teatry, trochę ludzi, trochę sklepów, trochę pusto. Siusiu pod drzewem".
W „Tajnym Dzienniku” znajdziemy też przyznanie się Białoszewskiego do homoseksualizmu. Skłonności do niego rozpoznał już jako nastolatek, nie próbował z nimi walczyć, po prostu je zaakceptował. Mówi trochę o swoich przygodach seksualnych, przelotnych związkach czy prawdziwych miłościach. Nie ma tu jednak sensacji, opowieści ociekających erotyzmem czy fantazji. Z pewnością niektórych to rozczaruje…

Drobne, pozornie nieważne fragmenty życia w takiej liczbie doskonale oddają rzeczywistość tamtych czasów. Ten dziennik jest dla Mirona walką o siebie, o uznanie tego, kim jest. To możliwość przyjrzenia się samemu sobie z zewnątrz, a może nawet rodzaj autoterapii. Wnioski: „Jestem optymista z natury, sceptyk z rozumu i doświadczenia. Życie mnie nie oszczędzało, ale czułem swój gwiazdę. Wpadanie w choroby i zaniedbania, potem organizowanie się w wyzdrowienie. Ciągnie mnie gotyckie przełamywanie natury, przemawia do rozumu Kalwin. Lgnę do ludzi i im nie otwieram. Nieraz otwieram i żałuję. Nie cierpię zimna, czytam zachłannie o Antarktydzie. Skromność i nieprzyzwoitość. Pisanie nieraz wbrew sobie, choć jestem jednocześnie w tym, co robię”, oto cały Miron Białoszewski, oto jego nieskomplikowany świat. Teraz potrzebny jest tylko wrażliwy czytelnik, który zechce wkroczyć do jego rzeczywistości, pokochać to, co na pozór banalne, a co niesie z sobą prawdziwe wartości i jest dowodem wielkiego talentu. To niezwykle cenna publikacja, choć bez wątpienia nie dla wszystkich.

Cytaty za: „Tajny dziennik”, Miron Białoszewski, Znak, 2012.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury

5 komentarzy :

  1. No proszę, mam sentyment do Białoszewskiego - w liceum robiliśmy spektakl, na który składały się jego wiersze, było mnóstwo śmiechu i świetnej zabawy przy tym, a niektóre z jego utworów zostały mi w pamięci do dziś. Chętnie zajrzałabym do tego dziennika, tak z ciekawości:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A u mnie w liceum był tylko "Pamiętnik" i kilka wierszy Mirona, więc mam niedosyt. Do "Dziennika" zachęcam, choć jest to dość oryginalne dzieło :)

      Usuń
  2. Ines, kochana, trzeba się było ujawnić, chętnie bym Cię poznała osobiście! Nie mogę odżałować, że taka ze mnie gapa i jakoś mi umknęłaś w tłumie:( Dziękuję za miłe słowa, pozdrowienia przekazane adresatce:)
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z kolei przeczytałam w liceum "Szumy, zlepy, ciągi" Białoszewskiego i zakochałam się jego oryginalności. Chętnie sięgnę po Tajny dziennik, bo Białoszewski wciąż pozostaje dla mnie niezmiernie ciekawą i trochę egzotyczną postacią:)
    Pozdrawiam!
    PS. Bardzo podoba mi się Twój blog i na pewno będę tu częściej zaglądać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, oryginalność to cecha charakterystyczna Mirona :) Witam Cię bardzo serdecznie, miło mi Cię gościć u siebie :)

      Usuń