poniedziałek, 27 stycznia 2014

Kochanie, zabiłam nasze koty - Dorota Masłowska

Dorota Masłowska dość długo kazała czekać na swoją kolejną książkę. Dla jej fanów okres po wydaniu dramatu "Między nami dobrze jest" w 2008 roku aż do października 2012 roku, kiedy to pojawiła się jej ostatnia powieść „Kochanie, zabiłam nasze koty” była wiecznością. Owo milczenie utalentowanej autorki sprawiło, że ich apetyt systematycznie wzrastał aż urósł do potężnych rozmiarów. Kiedy wreszcie oczekiwana publikacja pojawiła się na rynku za sprawą Oficyny Literackiej Noir sur Blanc oczekiwano zbiorowej euforii. Ale aż tak wielkich zachwytów, jakich można by się spodziewać po tejże autorce, nie było. Dlaczego? Być może dlatego, iż spodziewano się mocnego uderzenia, mnogości wulgaryzmów, innowacyjnej formuły, ‘odjechanego’ tematu. Tymczasem zarówno według Masłowskiej jak i jej czytelników najnowsza powieść jest ‘skandalicznie nieskandaliczna’. Jak sama przyznaje pisarka jej głównym celem […] nie [było] wywołanie jakiejś reakcji medialnej, a sprawienie sobie samej przyjemności. Czy mimo to czytelnicy czerpali zadowolenie z tej niezbyt szokującej lektury czy nie? No i czy w ogóle warto sięgać po tę pozycję?

Bohaterowie tej powieści to młodzi, dość dobrze sytuowani ludzie, przedstawiciele współczesnego społeczeństwa konsumpcyjnego. Ich największym problemem jest samotność i uczucie pustki, które próbują zapełnić jogą, wegetarianizmem, wolnością, odmiennością seksualną i częstymi imprezami. Budując toksyczne związki i nawiązując patologiczne kontakty, będące namiastką prawdziwych, trwałych relacji, krzywdzą siebie, czego nie są chyba świadomi…
Farah (Fah) i Joanne Jordan są przyjaciółkami, o ile to w tym ułudnym, zawieszonym między jawą a snem, świecie możliwe. Joanne jest fryzjerką, ma twarz o bardzo mięsnych ustach i policzkach jak porzeczki, alabastrow[ą], sklepion[ą] jak u lalki i tak też wymalowan[ą], pełn[ą] sterczących rzęs i wywracanych wymownie oczu, z włosami koloru sztucznych kasztanów doprowadzonymi za pomocą lakieru do perfekcyjnej odporności na najsilniejsze warunki pogodowe. Ubierała się zawsze według sobie tylko znanego klucza, coś jakby ‘i wygodnie, i brzydko, i z nutą ekstrawagancji’, maskując swoje atuty pod nadmiernymi ekspozycjami nie tego, co trzeba. Jak zapewne wywnioskowaliście, Joanne nie jest zbyt atrakcyjna i niczym się nie wyróżnia. Nic jej nie interesuje, nie ma pasji, ale nie przeszkadza jej to, że jest nijaka i daleko jej choćby do przeciętnych: słuchała najbardziej obmierzłych piosenek i nuciła je fałszywie, strzygąc swoje klientki; nie umiała gotować i oglądała w telewizji wszystko jak leci, nie przebierając, czy to ‘Powiększenie’, czy dokument o godach antylop, czy program o życiu osób ćwiczących na orbitreku; w niepoważaniu miała tytuły, reżyserów, końce i początki filmów, przyjmując telewizję jako rwący strumień mary, w której ochoczo bez ładu i składu się pluskała.
Fah podobnie, zresztą w tym dziwacznym świecie każdy żyje z dnia na dzień, nie zawraca sobie głowy głębokimi przemyśleniami. Być może dlatego obie kobiety chętnie ze sobą przebywają, dając sobie poczucie dość złudnej bliskości. Poznajemy je lepiej za sprawą płytkich rozmów, które są w istocie krótkimi, hasłowymi monologami, rzucanymi beztrosko w przestrzeń. Oto przykład jednej z nich: „i sama rozumiesz, ona miała na sobie wtedy taką niebieską sukienkę z weluru, zresztą welur prędko się przeciera”, „à propos niebieskiego, jedne niebieskie dresy, w których ostatnio pojechałam na jogę…”, „nie, co ty, ja zawsze na jogę chodzę pieszo, „ja lubię w ogóle chodzić, ale szybkim, sprężystym krokiem, nie zaś powoli”. Pewnego dnia dochodzi jednak do przełomu - Farah czuje się naprawdę osamotniona, bo jej koleżanka nie ma dla niej czasu. Okazuje się bowiem, że zaczęła się spotykać się ze sprzedawcą ze sklepu z armaturą. Fah zdaje sobie sprawę, jakie to niespotykane dotąd w ich relacji wydarzenie będzie miało konsekwencje dla jej własnej psychiki: To właśnie wtedy zaczęły dopadać ją te zwały, te góry samotności. Ten nieprzebrany sezam pustki, z którego wyciągała szare klejnoty druzgocącej samotności, kolie zawiesistej ciszy, bele matowych godzin. Aby ukoić smutek, dziewczyna rzuca się w wir imprezowego stylu życia. To właśnie w takich okolicznościach poznaje rozkapryszoną i rozwiązłą Go, córkę wpływowego przedsiębiorcy z branży spożywczej, która uważa bycie z Polski (to taki kraj w byłej Jugosławii, gdzie wszyscy jedzą koplatki i zgniłe ogórki!) za słodkie...
Czy nowa znajomość okaże się wydarzeniem bez precedensu? Czy jest szansa, że ten porażający bezsensem, beznadzieją i brakiem empatii świat przeobrazi się w miejsce, gdzie ludzie nie będą bali się być sobą, niezależnie od ponoszonych konsekwencji?

Bohaterowie Masłowskiej nie są indywidualistami, mówią podobnym do siebie językiem, prowadzą nudne życie pozbawione sensu i radości w ponurej erze globalizacji i konsumpcjonizmu. Autorka z uwagą przygląda się rzeczywistości, w jakiej żyje, a że jest spostrzegawcza i wnikliwa, to i jej diagnoza jest krytyczna. Postacie przez nią wykreowane zajmują się rzeczami, które choć błahe, mają sprawić, że poczują się lepiej, jak choćby: zastawianie miłosnych sideł, zapraszanie do znajomych na Facebooku, zdobywanie adresów i numerów telefonów, wysyłanie ryzykownych esemesów (…). Pisarka krytykuje nie tylko sposób bycia młodych ludzi, ale i otaczający ich świat – np. ofertę branży filmowej. Relacja Fo z wizyty w kinie dosłownie poraża: z ponurą rzetelnością śledziła film, jeden z tych niezrozumiałych europejskich smętów, w których wszyscy tak długo na siebie patrzą, by na koniec powiedzieć nagle ‘rozkosz’, podczas gdy kamera śledzi już latającą siatkę. Co gorsza, sama się uparła, by na niego poszli zamiast na ‘Naprawdę szklaną pułapkę 134’ czy ten kolejny sequel ‘Śmiertelnej biegunki’. Podobnie wyglądają w omawianej powieści współczesne kanony mody, zgodnie z którymi ubierają się jej bohaterowie: wyglądali jakby wysmarowani klejem zanurkowali w kontenerze z odzieżą dla biednych. Jednak kto modny dziś tak nie wygląda? I jeszcze inny przykład ‘efektownej’ stylizacji: Miała bolec w nosie, jazzowe skarpetki w tęczowe paski i wyliniały rudy kołnierz wyłożony bezpośrednio na męską koszulę. Szyję miała trochę brudną, jednak niechbyś tylko jej to wytknął, na pewno okazałoby się, że to część stylizacji, modna dopiero za dwa sezony, o czym ty, elegancie z koziej pały, oczywiście nie wiesz. Jest tu także miejsce na sztukę współczesną, którą ochoczo objaśniają nam znający się na rzeczy protagoniści: Nie, nie kochani, jeśli myślicie, że robić sztukę to znaczy malować przez trzydzieści lat grubą babę z dzieckiem i ze skąpanymi w słońcu arkadami w tle, to grubo się mylicie. Lepiej przez trzydzieści sekund pociąć pościel na kawałki, a resztę tego czasu przeznaczyć na palenie gandzi, mamrotanie pod nosem, śmianie się z filmików na Youtubie i wchodzenie na znaki drogowe. W tym artystycznym szaleństwie szczególnie dwa eksponaty warte są uwagi: rower obwieszony winogronami z napisem ‘Guantanamo’ i nocnik, w którym leżała kupka niemowlęcia z puszystej włóczki bouclé. Skąd my to znamy chciałoby się powiedzieć, prawda? W świecie, w którym żyją bohaterowie młodej literatki, królują wieczne promocje, które kuszą nośnymi hasłami: Pomniejszanie mózgu! Za dużo myślisz? Wspominasz? Zastanawiasz się, dlaczego spotkało cię tyle cierpienia? Pomniejszenie mózgu wybawi cię od tych kłopotów!”/ „Tylko teraz promocja: BEZ LĘKU PRZED ŚMIERCIĄ! Przy całkowitym usunięciu mózgu usunięcie lęku gratis. Z twórczości artystycznej i branży reklamowej przechodzimy sprawnie do rzeczy absolutnie nieodzownych, czyli do jedzenia - śmieciowego jedzenia w tym wypadku, tzw. 'styropianu z posiłkiem', które Fo kupuje będąc przekonaną, że je zdrowo i ekologicznie. Jej przykładowe ekomenu z bliska wygląda dość przerażająco: Biofasolka (…) kupiona i niesiona […] do mieszkania, niepostrzeżenie stygła, wiotczała i butwiała, tak by po otwarciu okazywać się apatycznym kleksem brei o smaku masy Play-Doh. Takich smakowitych kąsków jest tu bez liku…

„Kochanie, zabiłam nasze koty” nie jest prozą zaangażowaną, nie ma w niej tematów poruszanych w telewizji, czy znanych z pierwszych stron gazet. Zamiast tego są wnikliwe obserwacje antropologiczne, z których wyłania się dość pesymistyczny obraz życia młodych ludzi. Świat Masłowskiej (akcja dzieje się gdzieś w Ameryce, gdzie dokładnie nie wiadomo) jest niby sztuczny (niczym kolor włosów Joanne-sztuczne kasztany), ale zaskakująco dobrze nam znany, albo coś nam przypominający... Jej bohaterowie są samotni, choć starają się brylować w towarzystwie i żyć w zgodzie z panującymi trendami. By się pokazać nie wolno zapomnieć o notorycznym lansie, misternie ukutej masce, która ma ukryć, kim się jest naprawdę. Protagoniści marzą o tym, by być swoim całkowitym przeciwieństwem, ale niestety mimo wielu udogodnień, zaawansowanych technologii i własnych wysiłków, nie udaje im się uciec od ułomnych ciał i słabej psychiki. Te wszystkie męczące zabiegi nie wystarczają także, by czuć się kochanym, potrzebnym i akceptowanym. W ich wypowiedziach, działaniu wyraźnie czuć rozgoryczenie, rozczarowanie współczesnym światem, jego jedno wymiarowością, i tym, co ma do zaoferowania.

Moim zdaniem powieść ta jest bardzo dobra językowo (zniekształcenia języka, jakim mówią bohaterowie, dodają wiarygodności, są intrygującym zabiegiem), cechuje ją również doskonały zmysł obserwatorski i celna ironia. Trzeba ją czytać bardzo uważnie, bo u Masłowskiej diabeł śpi w szczegółach i można poprzez zbyt szybkie tempo wiele przeoczyć. Ja, przyznaję się, przeczytałam „Kochanie…” zachłannie, bo książka bardzo przypadła mi do gustu. Odpowiadając na pytanie, czy warto po nią sięgać – bez wahania powiem TAK. Jest trochę mrocznie, czasem zabawnie, choć to głównie śmiech przez łzy. I choć wszystko, o czym pisze Dorota Masłowska już było i nie ma w jej prozie recepty na sukces, to czasem warto przejrzeć się w swojej rzeczywistości jak w lustrze, by odetchnąć z ulgą (czyżby?), że być może to wszystko to tylko literacka fikcja.

Cytaty za: Kochanie, zabiłam nasze koty, Dorota Masłowska, Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2012.

Ocena 6/6

Tę książkę Doroty Masłowskiej oraz inne z jej dorobku znajdziecie w przyjaznej swoim klientom Księgarni Gandalf :-) Polecam gorąco!


5 komentarzy :

  1. Nie czytałam nic Masłowskiej i trochę mnie to uwiera. Myślę, że na początek wezmę się właśnie za tę książkę. Zastanawiam się jak tytuł odnosi się do treści i czy w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też to męczyło. "Kochanie..." to moje pierwsze z nią spotkanie. Uważam je za bardzo udane. Będę się systematycznie zagłębiać w jej wcześniejsze teksty. Co do tytułu - nic nie zdradzę - no, może tyle, że nie jest to krwista powieść, w której męczą zwierzęta :)))

      Usuń
    2. Tego się domyślam, ale im dłużej się zastnawiam, tym bardziej mnie ciekawi ten tytuł. Możliwe, że z jego powodu szybciej sięgnę po książkę :)

      Usuń
    3. Tym bardziej nic nie zdradzę :P

      Usuń
  2. Mnie i pani Masłowskiej jest jakoś nie po drodze. Czytam i wydaje mi się, że czytam bełkot. Chociaż rozumiem, że niektórzy mogą się tym zachwycić. W "Morfinie" Twardocha także jest niby bełkot, ale mnie dogłębnie on zachwycił. Tutaj między mną a Masłowską niestety nie zaiskrzyło.

    OdpowiedzUsuń