poniedziałek, 9 grudnia 2013

Dwanaście słów - Jan Jakub Kolski

Co łączy zakonnicę, nauczyciela muzyki i Afrykę? Być może podejrzewacie, że odmienność, oryginalność, duża wrażliwość. Może celujecie też w tytułowe "Dwanaście słów". Żeby się przekonać jak jest naprawdę, warto przeczytać najnowszą powieść Jana Jakuba Kolskiego o takim właśnie tytule. Znajdziemy w niej odbicie niezwykłej wrażliwości autora, która zderzona z dość ostrym słownictwem, daje niepowtarzalny efekt. Niebanalne wrażenia estetyczne dopełnia dokładność opisów (tak, czuć tu wyraźnie pióro reżysera), które pozwalają wyobrazić sobie poetyczne wręcz ujęcia, znane nam z filmów tego utalentowanego filmowca. Już na wstępie zaryzykuję stwierdzenie, że to właśnie ta powieść jest lepsza, bardziej dopracowana, nieprzegadana, jednym słowem - ciekawsza niż „Egzamin z oddychania” (wydana jesienią 2012 roku). Po tej zachęcie liczę na to, że zechcecie przeczytać nie tylko moją recenzję, ale przede wszystkim książkę, bo jest to taka proza, która zostaje z czytelnikiem na długo, wgryza się w jego podświadomość i zostawia w niej trwały ślad. Nie żartuję.

Marianna nie była brzydka. Miała trzydzieści jeden lat, niebieskie oczy, czarne włosy, zrośnięte brwi i jasną, klasztorną cerę. Tę bladość da się łatwo wytłumaczyć: kobieta większość czasu przebywa w klasztorze, jest bowiem boromeuszką. Jej działalność to nie tylko obowiązki zakonne, ale i opieka nad chorymi w szpitalu, gdzie siostra Marianna posługuje jako pielęgniarka. To tam słucha historii osób umierających, ich pokręconych życiorysów, z których składa swój własny (choć fałszywy!), ten najbardziej do niej pasujący. Bo jak się z czasem okaże skromna, pomocna zakonnica ani nie jest skromna, ani nie ma nawet na imię Marianna! Pewnego dnia opuszcza po kryjomu zakon, zabiera ze sobą wizerunek Oblubieńca (przy którym nie jeden raz zgrzeszy!) i udaje się do pewnej starszej kobiety, Marii Greszel-Kochanowskiej, na którą namiary dostała od swojej zmarłej podopiecznej. Zatrzymuje się u niej na trzy miesiące, zajmuje się domem, by po tym czasie pojechać do brata pracodawczyni, Fryderyka, kulejącego nauczyciela muzyki z wioski Regny Leśne. Mężczyzna jest dość osobliwy, niesympatyczny, i ma dziwne wymagania: pozwala służącej używać jedynie dwunastu słów dziennie (Wszystkie te słowa służą mi jak apostołowie Jezusowi; zaświadczają o mnie, wypierają się mnie, zdradzają, ogłaszają radość, zwątpienie, nadzieję, wyjaśnia muzyk). Z moralnością też u niego kiepsko - za naukę gry na pianie odbiera zapłatę w naturze od matki swego ucznia, w wychodku poniewierają się karty z roznegliżowanymi paniami, lubi seks, nie ukrywa swych namiętności, momentami jest wulgarny, grubiański, chamski. Nie dziwi zatem, że w jego zimnym, pełnym tajemnic, zgorzknienia i smutku domu, także Marianna przyzwyczaja się do grzechu. Tłumaczy swoje przewinienia faktem, że jest człowiekiem jak każdy inny, więc zdarzają jej się słabości. Pod osłoną nocy przychodzi jednakże czas na surowszą ocenę – zagubiona kobieta widzi siebie jako świecką dziwk[ę], zboczoną służącą, kurw[ę] z robaczywymi myślami. Ponieważ rozpaczliwie potrzebuje akceptacji i nie ma dokąd pójść, to traktuje nauczyciela jak swojego pana, który zastępuje coraz wyraźniej Oblubieńca z obrazu wykradzionego z klasztoru. Jego dłonie, pierś, brzuch, nogi, stopy, ramiona, szyję, pozwól mi całować, Panie – wyznaje pełna żądzy pod obrazem Bożego Syna, by chwilę później w pokoju Fryderyka wypowiedzieć zaklęcie: Kocham mężczyznę. Chcę go mieć na własność. Nie zamierzam się nim dzielić z nikim na świecie (…). Szkoda tylko, że Fryderyk nie czuje do niej niczego innego poza litością. Zajęty jest samym sobą, swoją twórczością, a nieudolna, nieurodziwa i męcząca służąca burzy jego ustabilizowaną, aczkolwiek nudną, beznadziejną wręcz egzystencję: Komponuję suitę afrykańską. Taki utwór… i muszę mieć spokój. Właściwie miałem go, póki się nie pojawiłaś. Wszystko ułożone tak jak należy, rutyna, powtarzalność. Jeden uczeń, jedna kochanka, jedna pozycja do spółkowania, do tego kurwy od czasu do czasu. No i … dwanaście słów na dzień. Sam nie mogę uwierzyć, że tak było. Ale było. Mimo tych gorzkich słów, zarówno Fryderyk jak i Marianna, są świadomi, iż potrzebują obecności drugiego człowieka. Obojętność mężczyzny dość niespodziewanie zmienia się po śmierci małego, biednego śmiertelnie chorego chłopca - Kazia Mączki. W liście do swojej siostry, Marii, muzyk pisze, ile znaczyło w jego życiu to obce mu całkowicie dziecko: [B]oli mnie pamięć jego bezbronności. To był piękny mały człowiek. Mały i wielki. W sprzeczności, którą uosabiał, mieści się metafora ogólnoludzka; wskazanie na całą możliwą rozpiętość człowieczeństwa. Kazio Mączka, mój przyjaciel o pospolitym nazwisku, nauczył mnie więcej niż wszyscy nauczyciele przed nim (chociaż to mnie nazywają nauczycielem). Płaczę po nim jak dziecko po dziecku... We Fryderyku nagle budzi się czułość do własnej służącej, choć wcale się nie zmieniła - nadal jest ‘psia, sucza, podległa i nieistniejąca osobno’. Pobierają się. Fryderyk jest zaskoczony metamorfozą, którą przechodzi i dumny z 'pokona[nia] dystans[u] między własną głową i sercem'. Nie byłaby ona możliwa gdyby nie Kazio i Marianna, którzy 'otworzyli w nim małą dróżkę'. W korespondencji z Marią mężczyzna otwarcie przyznaje: Odkrywam po prostu, że we mnie samym jest coś, co dotąd uśpione - budzi się do życia. Ani się z tego nie cieszę, ani się tym nie smucę...
Jak potoczą się losy tej nietuzinkowej pary? Czy Marianna ma w zanadrzu jeszcze jakąś tajemnicę dla Fryderyka, która jest związana z przeszłością jej męża? Czy to małżeństwo ma szansę przetrwać?

„Dwanaście słów” to bardzo męska, filmowa, gorzka, symboliczna książka, z której kart wylewa się beznadzieja, smutek, ale momentami również groteska i jaśniejące światełko w tunelu. Nie sposób nie zauważyć, iż atmosfera tu panująca jest momentami dość gęsta, przepełniona bólem, zapowiadająca katastrofę. Kolski porusza wątki wojenne, podróżnicze, kryminalne, dużą rolę odgrywają pamiątki po przodkach, wspomnienia, ale także seks, pożądanie i polityka. Warto wspomnieć o przepięknej okładce, pełnej nawiązań do treści książki, która skutecznie przykuwa wzrok czytelnika i nie pozwala mu przejść obojętnie.

Bez wątpienia „Dwanaście słów”, podobnie jak inne przejawy twórczości Jana Jakuba Kolskiego, nie jest pozycją dla wszystkich. Polecam ją zdecydowanie tym, którzy nie są nazbyt wrażliwi, których wulgarne słownictwo nie zniechęci, podobnie jak i obrazy pełne pornografii czy pedofilii. Nie będę rozczarowani fani tegoż autora, osoby lubiące skomplikowane, psychologiczne historie, które zmuszają do refleksji, do szukania odpowiedzi, choć może poszukiwania te okażą się bezowocne. To jest powieść, w której sacrum miesza się z profanum, w której matka jest dla jednego dziecka niedoścignionym wzorem, a dla drugiego największym wrogiem; w której zakonnicy dalej jest do Boga niż wiejskiemu zbereźnikowi. Pojawia się tu wiele przeróżnych związków, drobnych elementów, które da się poukładać niczym idealną, choć skomplikowaną układankę. To naprawdę bardzo dobra, choć wymagająca polska proza, która ukazuje Kolskiego w świetnej formie literackiej.

Cytaty za: Dwanaście słów, Jan Jakub Kolski, Wielka Litera, Warszawa 2013.

Ocena 6/6

Tę oraz inne, warte polecenia książki znajdziecie na www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz