Kliknięcie wprawia w ruch kulę ziemską, kliknięcie ją zatrzymuje. Ludzie do dzisiaj nie zdają sobie sprawy z tego, jaka odpowiedzialność ciąży na jednym kliknięciu. Trudno dyskutować z tym faktem w dzisiejszym świecie. Większość z nas nie wyobraża sobie życia bez internetu, a znaczna część nie potrafi funkcjonować bez portali społecznościowych (wśród nich na pierwszy plan w naszym kraju wybija się popularny FB). Podobno, jeśli nie ma Cię na Facebooku, nie istniejesz, a przecież każdy chce zaistnieć... Masowo więc tworzymy intrygujące profile, wymyślne fanpejdże, wciągając się coraz bardziej w wirtualny świat, w którym mamy przyjaciół, o których nic nie wiemy i w którym wierzymy we wszystko, co umieszczone w sieci... Piotr Czerwiński w swojej najnowszej książce „Pigułka wolności” przygląda się ‘pokoleniu kciuka’ w panującej wszechobecnie atmosferze konsumpcjonizmu, cyfrowej niewoli i popkulturze, w której siedzimy po uszy. Do jakich wniosków dochodzi?
Aleksander Roleksy, w skrócie zwany „Aleksem” to hipster, samotnik, życiowy nieudacznik o nieokreślonym wieku. Ów „Morrison polskiego internetu” jest bezrobotny, a jego życie jest skoncentrowane w wirtualnym świecie iluzji: Mimo pozornego zastoju, jego życie było bardzo bogate: miał profil na Facebooku i konta w Gadu-Gadu, a także Google Plus, Linked In, Twitterze, Blipie, Naszej Klasie, Wyskopie, My Space, Flickr, Yahoo Groups, siedmiu forach internetowych oraz Vimeo i Youtube (…) Pewnego dnia zakłada na FB dla żartu fanpejdż „Fart For Malawi” (w dosłownym tłumaczeniu „Pierdź dla Malawi”...). Wkrótce przekonuje się, że zyskuje on szybko olbrzymie rzesze fanów na całym świecie („Stronie przypisywano wartości i moce, których nie miała, Roleksowi zaś mądrość, o której nie miał najmniejszego pojęcia”) - w jaki sposób się to odbywało - nie zdradzę. Jego inicjatywa staje się ważna, podoba się wielu ludziom, którzy jednakże nie do końca wiedzą, o co w niej chodzi. Aleks przeistacza się w duchowego guru przez przypadek, zaś jego zwolennicy lubią wszystko, co napisze, mimo że nie ma absolutnie nic do powiedzenia i nic do zaoferowania. Lecz oni [l]ubili lubić. Lubili wszystko, co nadaje się do polubienia, wszystko, co się do tego nie nadaje, a także wszystko inne, o czym nie da się w tej kategorii wypowiedzieć jednoznacznie. Lubili rzeczy, które jedzą, lubili rzeczy, które piją. Lubili sen i jawę, lubili powietrze i wodę. Lubienie tego wszystkiego nie kosztowało wiele wysiłku. Żyli w czasach, kiedy nawet najwyższe uczucia można było wyrażać za pomocą jednego kliknięcia. Ale to nie wszystko... Za sprawą fanpejdżu FFM na ulicach europejskich miast dochodzi do zamieszek, a jego fenomenem zajmują się eksperci. Z jednej strony Aleks jest tym wszystkim przerażony, a z drugiej bawi[..] go, że może być przez chwilę stroną, a przez chwilę człowiekiem (!). Początkowo odrzuca zaproszenia do telewizji, a kiedy wreszcie je przymuje, szybko traci anonimowość (ktoś wybija mu nawet szybę w mieszkaniu) i staje się celebrytą. Momentalnie przestaje być nieśmiały, a w okamgnieniu uzależnia się od ‘sławy’, bo wielbiące go i bijące mu pokłony tłumy (czego wyrazem jest jedynie danie marnego kciuka) schlebiają mu ogromnie: Kciuki jego wiernych pozwalały mu obudzić się i kłaść się wieczorem do snu. Jadł je na śniadanie i mył nimi zęby, a po południu spłukiwał nimi obiad, na który również podane były one same. Wtedy pojawiają się też piękne i władcze kobiety, podejrzani ludzie korporacji oraz duże pieniądze. Na pierwszy plan wysuwa się Aneta Flinta alias Ultra Maryna, [w]alcząca o wolną wolę człowieka, nie o sławę, którą uważa za zniewolenie. Kiedy zaczyna mówić słowami Aleksa, spełniać jego najskrytsze pragnienia i obdarowywać prezentami, mężczyzna marzy, by być z nią na zawsze. Zdają się nawet do siebie pasować, bo „[l]ubienie czegokolwiek było ich największym hobby, uwielbiali uwielbiać, a FB zdawał się wciągnąć ich jak miliony innych… Czy to tylko gra pozorów, zniewolenie czy zwykłe oszustwo?
„Pigułka wolności” Czerwińskiego ma wyjątkowo gorzki smak i zawiera w sobie kwintesencję naszego współczesnego świata: Żyjemy w zamkniętym obiegu, wracamy, uciekając, zaprzeczamy, zgadzając się, kochamy, nienawidząc, dajemy, biorąc. Jesteśmy walutą i towarem jednocześnie. Kupują nami nas samych po to, żeby nas sprzedać nam samym po wyższej cenie. Od wirtualnej rzeczywistości nie ma już ucieczki, bo od lat nieodwracalnie zmienia ona naszą sytuację. To poniekąd dzięki niej tak wiele w nas smutku, poczucia beznadziei czy samotności. Można to zaakceptować, przyjąć ze spokojem i spróbować ją po swojemu urządzić. To nie zmienia faktu, że internet coraz bardziej wpływa na człowieka, obnaża jego wątpliwe zachowania i decyzje, widoczne w sieci jak na dłoni. Profil na FB przeważnie odbiega od tego, kim jesteśmy w ‘realu’ (tak jest także w przypadku Aleksa i Ultra Maryny). To jedynie jakaś część naszej osobowości, którą kształtujemy wedle upodobania. Zresztą nie musimy obstawać jedynie przy Facebooku - wiadomo przecież, że ludzie mają konta dosłownie na wszystkim i tam kreują siebie na wyjątkowych, ważnych i mających coś do powiedzenia. Czym jest to COŚ? Zazwyczaj niczym, co nosi znamiona jakiejkolwiek wartości, bo przecież chodzi o to, żeby na Twitterze pisać o tym, ci się robi na Facebooku, a na Facebooku pisać o tym, co się robi na blogu, a na blogu pisać o tym, co się robi na swojej stronie internetowej. Tam z kolei pisze się o tym, co się robi w realu, a o realu pisze się na Twitterze...
„Pigułka wolności” może być książką dla przyszłych pokoleń, które będą chciały dowiedzieć się, jak wyglądało życie ludzi na początku XXI wieku. Jeśli rzeczywiście tak się stanie, zostawimy po sobie marne wrażenie. Polecam tę powieść wszystkim bez wyjątku, bo to inteligentna proza, przesycona celnymi spostrzeżeniami, a często także ironią, pozostawiająca ocenę rzeczywistości bohaterów (i nas samych) czytelnikowi, która otwiera oczy i naprawdę zmusza do myślenia. Warto!
Ocena 5+/6
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera
Aleksander Roleksy, w skrócie zwany „Aleksem” to hipster, samotnik, życiowy nieudacznik o nieokreślonym wieku. Ów „Morrison polskiego internetu” jest bezrobotny, a jego życie jest skoncentrowane w wirtualnym świecie iluzji: Mimo pozornego zastoju, jego życie było bardzo bogate: miał profil na Facebooku i konta w Gadu-Gadu, a także Google Plus, Linked In, Twitterze, Blipie, Naszej Klasie, Wyskopie, My Space, Flickr, Yahoo Groups, siedmiu forach internetowych oraz Vimeo i Youtube (…) Pewnego dnia zakłada na FB dla żartu fanpejdż „Fart For Malawi” (w dosłownym tłumaczeniu „Pierdź dla Malawi”...). Wkrótce przekonuje się, że zyskuje on szybko olbrzymie rzesze fanów na całym świecie („Stronie przypisywano wartości i moce, których nie miała, Roleksowi zaś mądrość, o której nie miał najmniejszego pojęcia”) - w jaki sposób się to odbywało - nie zdradzę. Jego inicjatywa staje się ważna, podoba się wielu ludziom, którzy jednakże nie do końca wiedzą, o co w niej chodzi. Aleks przeistacza się w duchowego guru przez przypadek, zaś jego zwolennicy lubią wszystko, co napisze, mimo że nie ma absolutnie nic do powiedzenia i nic do zaoferowania. Lecz oni [l]ubili lubić. Lubili wszystko, co nadaje się do polubienia, wszystko, co się do tego nie nadaje, a także wszystko inne, o czym nie da się w tej kategorii wypowiedzieć jednoznacznie. Lubili rzeczy, które jedzą, lubili rzeczy, które piją. Lubili sen i jawę, lubili powietrze i wodę. Lubienie tego wszystkiego nie kosztowało wiele wysiłku. Żyli w czasach, kiedy nawet najwyższe uczucia można było wyrażać za pomocą jednego kliknięcia. Ale to nie wszystko... Za sprawą fanpejdżu FFM na ulicach europejskich miast dochodzi do zamieszek, a jego fenomenem zajmują się eksperci. Z jednej strony Aleks jest tym wszystkim przerażony, a z drugiej bawi[..] go, że może być przez chwilę stroną, a przez chwilę człowiekiem (!). Początkowo odrzuca zaproszenia do telewizji, a kiedy wreszcie je przymuje, szybko traci anonimowość (ktoś wybija mu nawet szybę w mieszkaniu) i staje się celebrytą. Momentalnie przestaje być nieśmiały, a w okamgnieniu uzależnia się od ‘sławy’, bo wielbiące go i bijące mu pokłony tłumy (czego wyrazem jest jedynie danie marnego kciuka) schlebiają mu ogromnie: Kciuki jego wiernych pozwalały mu obudzić się i kłaść się wieczorem do snu. Jadł je na śniadanie i mył nimi zęby, a po południu spłukiwał nimi obiad, na który również podane były one same. Wtedy pojawiają się też piękne i władcze kobiety, podejrzani ludzie korporacji oraz duże pieniądze. Na pierwszy plan wysuwa się Aneta Flinta alias Ultra Maryna, [w]alcząca o wolną wolę człowieka, nie o sławę, którą uważa za zniewolenie. Kiedy zaczyna mówić słowami Aleksa, spełniać jego najskrytsze pragnienia i obdarowywać prezentami, mężczyzna marzy, by być z nią na zawsze. Zdają się nawet do siebie pasować, bo „[l]ubienie czegokolwiek było ich największym hobby, uwielbiali uwielbiać, a FB zdawał się wciągnąć ich jak miliony innych… Czy to tylko gra pozorów, zniewolenie czy zwykłe oszustwo?
„Pigułka wolności” Czerwińskiego ma wyjątkowo gorzki smak i zawiera w sobie kwintesencję naszego współczesnego świata: Żyjemy w zamkniętym obiegu, wracamy, uciekając, zaprzeczamy, zgadzając się, kochamy, nienawidząc, dajemy, biorąc. Jesteśmy walutą i towarem jednocześnie. Kupują nami nas samych po to, żeby nas sprzedać nam samym po wyższej cenie. Od wirtualnej rzeczywistości nie ma już ucieczki, bo od lat nieodwracalnie zmienia ona naszą sytuację. To poniekąd dzięki niej tak wiele w nas smutku, poczucia beznadziei czy samotności. Można to zaakceptować, przyjąć ze spokojem i spróbować ją po swojemu urządzić. To nie zmienia faktu, że internet coraz bardziej wpływa na człowieka, obnaża jego wątpliwe zachowania i decyzje, widoczne w sieci jak na dłoni. Profil na FB przeważnie odbiega od tego, kim jesteśmy w ‘realu’ (tak jest także w przypadku Aleksa i Ultra Maryny). To jedynie jakaś część naszej osobowości, którą kształtujemy wedle upodobania. Zresztą nie musimy obstawać jedynie przy Facebooku - wiadomo przecież, że ludzie mają konta dosłownie na wszystkim i tam kreują siebie na wyjątkowych, ważnych i mających coś do powiedzenia. Czym jest to COŚ? Zazwyczaj niczym, co nosi znamiona jakiejkolwiek wartości, bo przecież chodzi o to, żeby na Twitterze pisać o tym, ci się robi na Facebooku, a na Facebooku pisać o tym, co się robi na blogu, a na blogu pisać o tym, co się robi na swojej stronie internetowej. Tam z kolei pisze się o tym, co się robi w realu, a o realu pisze się na Twitterze...
„Pigułka wolności” może być książką dla przyszłych pokoleń, które będą chciały dowiedzieć się, jak wyglądało życie ludzi na początku XXI wieku. Jeśli rzeczywiście tak się stanie, zostawimy po sobie marne wrażenie. Polecam tę powieść wszystkim bez wyjątku, bo to inteligentna proza, przesycona celnymi spostrzeżeniami, a często także ironią, pozostawiająca ocenę rzeczywistości bohaterów (i nas samych) czytelnikowi, która otwiera oczy i naprawdę zmusza do myślenia. Warto!
Ocena 5+/6
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera
Przerażające. Co będzie dalej? W co jeszcze zostaniemy wkreceni?
OdpowiedzUsuńCzasem mam ochotę otworzyć okno i wyrzucić przez nie cały ten wirtualny świat.
Z tego co piszesz nie ma mnie bo nie mam konta na FB, nie cierpię tego miejsca! Mam nadzieję że do reszty nie zgłupieję i go nie polubię;-)
Nigdy nie mów nigdy. Może FB i Ciebie złapie swoimi wszechmocnymi mackami i co wtedy? A tak poważnie: przerażająca jest nasza nieświadomość i łatwość, z jaką można nami manipulować w sieci. Bez internetu żyć się nie da, fakt, ale ważne, by używać go z głową i tak jak w ruchu drogowym stosować zasadę ograniczonego zaufania...
UsuńOd portali społecznościowych się nie ucieknie, zawsze ktoś gdzieś założy konto. Akurat popularności Fb totalnie nie rozumiem, nie podoba mi się ta strona, nie interesują mnie te wszystkie funkcje itd. Chętnie przeczytam jak to jest, gdy traci się kontrolę nas swoim wizerunkiem w internecie, gdy życie w realu wymyka się z rąk.
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że nie rozumiem fascynacji tymi wszystkimi portalami, nie tylko FB. A już posiadanie kilku kont przez jedną osobę po prostu mnie przeraża. Podobnie jak kreowanie własnego wizerunku, które zamiast przynosić korzyści, rodzi jedynie ból, samotność i rozczarowanie...
UsuńTwoja recenzja pochłonęła mnie bez reszty dawno nie czytałem równie smutnych i zatrważających wiadomości o stanie społeczeństwa doby XXI wieku. Mógłbym z Twoją recenzją polemizować nie jeden krytyk, ale nie miałby więcej do dodania. Książka po Twojej opinii zyskała w moich oczach. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, zaczerwieniłam się :) Moje pierwsze wrażenie po obejrzeniu okładki było takie, że książka będzie zabawna, taka po jaką sięgamy, gdy chcemy się pośmiać z popkultury. Po lekturze stwierdzam, że dawno nie czytałam tak dobrej analizy kondycji współczesnego człowieka. Mimo iż jedna z postaci, Ultra Maryna, daje jakąś nikłą nadzieję, to gorycz pozostaje. Polecam Ci "Pigułkę". Pan Piotr wykonał kawał dobrej roboty, choć pewnie namęczył się na fejsie strasznie, kiedy podglądał mechanizmy tam panujące :/ Pozdrawiam również :)
UsuńHej! Nominowałam Twój blog do wzięcia udziału w pewnej zabawie i mam nadzieję, że się przyłączysz :) http://kronikachomika.blogspot.com/2012/11/liebster-blog.html Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że znów zostałam wyprzedzona przez tikichomiktaki, ale jeśli będziesz miała ochotę odpowiedzieć i na moje pytania to zapraszam ;)
OdpowiedzUsuńhttp://malice-czyta.blogspot.com/2012/11/liebster-blog.html
Tematyka interesująca, ale na półeczce czeka kilkadziesiąt książek do przeczytania, więc "Pigułkę wolności" raczej sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!