środa, 16 maja 2012

Woja powietrzna i literatura - W.G. Sebald

Kto wywołał drugą wojnę światową – wiadomo. Kto jest winny zagłady Żydów – wiadomo. Kto jest ofiarą a kto katem – też powszechnie wiadomo. Co zatem jest niejasne, co nie zostało powiedziane, napisane, zarejestrowane? Zdaje się, że wszystko już omówiono. Błąd. Są jeszcze tematy, po tylu latach od zakończenia wojny, o których pisało/pisze się niechętnie lub sprytnie się pomijało/pomija. Jednym z nich zajął się wybitny niemiecki poeta, prozaik i krytyk literacki – W.G. Sebald w książce „Wojna powietrzna i literatura”. Naloty aliantów na miasta niemieckie i śmierć tysięcy cywilów – oto rzeczona kwestia przedstawiana w wykładach wygłoszonych przez autora w Zurychu w 1997 roku, składająca się na treść tej publikacji.

W.G. Sebald przyszedł na świat maju 1944 roku w Alpach Algawskich. Makabryczny krajobraz powojenny towarzyszył mu od dziecka i był zawsze akcentowany w jego twórczości. On nie bał się dotykać trudnych tematów jak niektórzy jego koledzy, przesadnie dbający o swój wizerunek, zmieniający własne życiorysy czy dostosowujący się do sytuacji politycznej kraju. Zresztą Niemcy jako naród, w przeciwieństwie do Sebalda, nie interesują się własną historią, a lata 1930-1950 pozostawiają bez komentarza jakby nie było o czym mówić. Gdyby niemieccy literaci mieli więcej odwagi i zechcieli napisać, co widzieli w czasie zagłady i całkowitego zniszczenia ich miast, z pewnością mielibyśmy dziś wierne świadectwa lepiej dokumentujące krwawą historię tamtych lat. My, Polacy, także nie mówimy o stratach poniesionych przez niemiecką ludność cywilną. Boimy się, że zostaniemy posądzeni o chęć wybielenia ich winy czy postrzeganie ich (o zgrozo!) w kategorii ofiar. U Sebalda skandalu nie będzie, bo nikogo nie będzie przekonywał, że to Niemcy zostali skrzywdzeni. Będzie za to przestroga, by nigdy więcej do takiej tragedii nie dopuścić.

„Sama tylko Royal Air Force podczas 400 000 nalotów zrzuciła na obszar nieprzyjacielski milion ton bomb, […] spośród 131 miast, zaatakowanych po części jednorazowo, po części wielokrotnie, niektóre zburzone zostały niemal doszczętnie, […] ofiarą wojny powietrznej padło w Niemczech około 600 000 osób cywilnych, […] trzy i pół miliona mieszkań poszło w ruinę, […] pod koniec wojny było siedem i pół miliona bezdomnych, […] na każdego mieszkańca Kolonii przypadło 31,4, a na każdego mieszkańca Drezna 42,8 metrów sześciennych gruzu”(str. 11-12) – oto fakty. Co z tym zrobił naród niemiecki? Jak zachowali się pisarze? Nijak. Niemcy heroicznie zabrali się do prac porządkowych, bo jak pisze Sebald: „Na skutek szoku pamięć została częściowo zablokowana albo pracowała kompensacyjnie według dowolnego wzorca. Ci co ocaleli z katastrofy, byli świadkami nierzetelnymi, dotkniętymi częściową ślepotą” (str.43) Brak dzieł literackich dokumentujących choćby bombardowania Hamburga zdają się świadczyć, iż Niemcy „z wyniszczającej wojny wyszł[y] na oko bez poważniejszych szkód”(str.20). Nasi sąsiedzi wówczas zapragnęli odbudować to, co im zniszczono, bo byli ukierunkowani na przyszłość, a krwawą i niechlubną przeszłość woleli puścić w niepamięć. Nastąpiło coś, co można określić mianem zbiorowej amnezji czy deficytem świadectw, będącym rezultatem mechanizmu wyparcia. Autorzy, którzy wracali z emigracji opisywali własne przeżycia wojenne, w których raził sentymentalizm w obliczu ogromu katastrofy po stronie niemieckiej. Naloty dywanowe były dla tego społeczeństwa niczym „sprawiedliwa kara, jeśli nie wręcz akt odwetu jakiejś wyższej instancji” (str.23), stąd milczenie cywilów w kręgach rodzinnych, ale i w historiografii. I choć opisy burz ogniowych latem 1943 roku nad Hamburgiem sprawiają, że cierpnie skóra: ogień bijący na dwa tysiące metrów pod niebo, płomienie wysokości domów, a rankiem dym wznoszący się na wysokość ośmiu tysięcy metrów, okropnie zmasakrowane ludzkie zwłoki i doszczętnie zniszczone osiedla mieszkaniowe, to po stronie niemieckiej dźwięczy w uszach cisza. Takie było oblicze długotrwałej, gigantycznej kampanii nienawiści, której ofiarą padł niewinny lud. Czy nie ma zatem prawa dziwić milczenie niemieckich pisarzy? Czy naprawdę nikt nie był w stanie przelać na papier czegoś konkretnego o tej tragedii i jej skutkach, nie narażając się na śmieszność, sentymentalizm czy epatowanie masakrą? Nieliczni próbowali. Sebald podaje kilka nazwisk i dzieł, które nie zapisały się w historii niemieckiej literatury powojennej złotymi zgłoskami: Peter de Mendelssohn i jego „Die Katedrale”, Arno Schmidt „Aus dem Leben eines Fauns” czy Alfred Andersch i jego twórczość. Temu ostatniemu niemiecki prozaik poświęcił nawet esej w drugiej części swojej książki, by ukazać jego pokrętną drogę życiową, niejasną postawę, wspierające reżim dzieła. Być może wszelkie wątpliwości literatów w tamtym okresie najpełniej określił Sally Zucekramann stwierdzając: „Moje pierwsze wrażenie z Kolonii domagało się czegoś bardziej wymownego, niż kiedykolwiek mógłbym napisać”(str.42) Tym jednym zdaniem dotknął prawdopodobnie zasadniczego problemu: granic języka. Sebald przerwał milczenie i postanowił się tym zapomnianym w literaturze niemieckiej tematem zająć. Po publikacji jego książki rozpętała się głośna dyskusja, autor otrzymał wiele listów, często proszono go o udzielenie wywiadu, bo w ludziach nagle zaczęła kiełkować chęć poznania faktów, czyli okazała się potrzebna. Niemcy chcieli wreszcie zrozumieć, co powodowało kobietą myjącą okna w zbombardowanym Hamburgu, sprzątającą piwnicę ocalałego domu pełną nadpalonych szczątków ludzkich czy ludźmi pijącymi na tarasie kawę jakby nic się nie stało, kiedy wokół czuć odór zgnilizny i rozkładu, gdy owady i szczury spotkać można na każdym kroku, a w serach brakuje tej zwykłej, ludzkiej empatii czy wrażliwości…

„Wojna powietrzna i literatura”
przede wszystkim nie zakłamuje historii i nie wybiela Niemców, którzy są w pełni odpowiedzialni za ogrom cierpienia po obu stronach frontu. Sebald na wszelki wypadek przypomina genezę ofensywy bombowej aliantów. Książka tego wybitnego pisarza to refleksja nad człowiekiem i cierpieniem, którego źródłem jest drugi, pałający chęcią wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę, człowiek. Ten zbiór esejów doskonale dowodzi, że wydarzeń traumatycznych nie da się zepchnąć, zapomnieć ot tak. Traumę trzeba „przepracować”, by móc żyć dalej. Wrażenie, jakie ta publikacja wywołuje, potęgują zdjęcia - stały element w twórczości Sebalda - realistycznie dokumentujące zniszczenia tej straszliwej hekatomby. Nie sposób także nie wspomnieć świetnej okładki.
Z całego serca namawiam do przeczytania tej książki, by dostrzec ogrom nieszczęścia, który dotknął CZŁOWIEKA. Bo powtarzając za Stefanem Żeromskim: „Człowiek jest to rzecz święta, której krzywdzić nikomu nie wolno”. Nigdy, niezależnie skąd pochodzi i jakie ma korzenie…

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

8 komentarzy :

  1. Współczuję ofiarom, ale strasznie irytuje mnie wspominanie, że Niemcy TEŻ cierpieli podczas wojny. Kiedy byłam w Hildesheimie, we wnętrzu dzwonnicy jednego z kościołów było powiększone lotnicze zdjęcie wojennych zniszczeń tego miasta. Szlag mnie trafia! Podobnie nie potrafię słuchać Steinbach i jej bredzenia o wypędzeniach - może jestem tendencyjna i niesprawiedliwa, ale są rzeczy, o których akurat Niemcy nie powinni mówić, polemizować i dyskutować, bo są tematy bezdyskusyjne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, co masz na myśli - ja czasem też jestem zadziwiona jaki Niemcy potrafią sobie zrobić PR. Ale nie w przypadku tego autora. Sebaldowi nic nie można zarzucić. To nie Steinbach. Ta książka ma uświadomić cierpienie człowieka. Moim zdaniem nie można nikomu odebrać prawa do życia, obrony, godności. Nie ma to znaczenia, kim jest. W czasie wojny byli także Niemcy, którzy nie zgadzali się z Hitlerem i jego polityką, którzy cierpieli równie bardzo jak nasz naród, bo ktoś zafundował im piekło na ziemi, choć wcale go nie chcieli, bo nie mieli zapędów imperialistycznych. Byli szarymi obywatelami, mieli dzieci, żony, mężów, marzenia i nadzieje. Nie można wszystkich oceniać jednakowo. To niesprawiedliwe. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Czytasz niecodzienne książki, nie widuje ich ani w sklepach ani na innych blogach xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zarzut czy raczej pochwała??? :D

      Usuń
    2. Myślę że pochwała, w końcu wielu z nas podąża za tym co jest akurat w sprzedaży, niekoniecznie tym, co jest wartościowe :)
      A co do książki: chętnie przeczytam, ale nie wiem czy jestem na nią gotowa mentalnie. :)

      Usuń
    3. Dziękuję :) Taki był poniekąd zamysł mojego bloga :)) Czytać to, co jest wartościowe, a nie to, co ma się sprzedawać, a w zamian nie oferując nic... Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Widziałam ją w bibliotece, ale odłożyłam i teraz widzę, że to chyba był błąd ;)

    OdpowiedzUsuń