"Poczekajka" to pierwsza powieść Katarzyny Michalak z 2008 roku i moje pierwsze spotkanie z jej twórczością. Ta sympatyczna, urokliwa pani patrząca z okładki książki to z zawodu lekarz weterynarii. Jest ona także grafikiem komputerowym, producentem teledysków oraz twórcą scenariuszy i teledysków. Jednym słowem osoba niezwykle pracowita, zdaje się że także wszechstronna, konsekwentnie realizująca swoje marzenia. Pytanie tylko, czy w gąszczu tych wszystkich zadań, celów i obowiązków, które im towarzyszą, jest w stanie realizować się we wszystkich tych dziedzinach w równym stopniu i czy nie traci na tym np. literatura, bo to ona interesuje mnie najbardziej i ją chcę analizować. Przejdźmy zatem do "Poczekajki".
Patrycja Marynowska, główna bohaterka książki, to młoda pani weterynarz z Warszawy, która marzy o wyrwaniu się spod skrzydeł swojej nadopiekuńczej matki-mecenaski, znalezieniu swego miejsca na ziemi poza stolicą, a przede wszystkim o spotkaniu prawdziwego księcia z bajki (kryjącego się pod tajemniczym pseudonimem - Amre), który przybędzie do niej na najprawdziwszym rumaku i będą żyli razem długo i szczęśliwie. W osiągnięciu tego celu dziewczyna nie cofa się przed sięgnięciem po szczyptę magii (zostaje nawet zaliczona w poczet czarownic!), a za sprawą własnej odwagi znajduje Chatkę Wiedźmy, zrujnowany domek we wsi Poczekajka na Zamojszczyźnie, gdzie zamierza spełnić wszelkie swe marzenia. Kiedy dostaje pracę w zoo (wydaje się to być banalnie proste, mimo panującego na tych terenach bezrobocia), błyskawicznie remontuje swe gniazdko, a kiedy do drzwi puka kandydat na Amrego, happy end wydaje się być blisko. Niestety, aż tak pięknie nie będzie...Patrycję spotkają liczne przykrości ze strony wiejskiej społeczności, przypominającej skadinąd tę z telewizyjnego "Rancza". Swoją drogą tak stereotypowe przedstawienie wsi aż mnie zabolało, choć z niej nie pochodzę...
No właśnie i tu zaczynają się schody, bo rzeczy, których nie przypadły mi do gustu jest więcej. Cała historia wydała mi się zbyt płytka, przewidywalna, niczym zwykłe, podrzędne czytadło pisane jedynie do szuflady. Jej język jest prosty, dlatego książkę czyta się szybko i równie szybko się ją zapomina, bo niewiele wnosi (żeby nie powiedzieć, że nic nie wnosi)... Niby wpleciono w nią (wątpliwy) wątek kryminalny, momentami jest uroczo i zabawnie, ale całość tworzy moim zdaniem zwykłego harlequina pełnego namiętności, tęsknot, nienawiści i zdrady. Ot, kolejne romansidło, tym razem z weterynaryjnym tłem i magicznym klimatem (magicznym od czarów, a nie od cudów, wspaniałości). Jest w nim zakochana po uszy kobieta pisząca listy, wysyłane na adres pewnego pisarza, który w całej historii odegra decydującą rolę, pojawią się także przesłodzone postaci takie jak gapowaty ksiądz Plama, dobrotliwy dyrektor zoo, mądry Dziadek Aureliusz czy słodka Hania - przyjaciółka Patrycji oraz dwa czarne charaktery. To, co strasznie przeszkadzało mi w tej książce to poczucie humoru autorki, które w niektórych momentach było moim zdaniem wymuszone, wręcz groteskowe. Pojawiały się wulagryzmy wykropkowane co prawda, które w odbiorze przypominały artykuły nastolatek z Bravo czy fragmenty książek pokroju Grocholi, Sowy czy Kuny - o zgrozo! - (zwolenników wymienionych pań z góry przepraszam, ale nie jest to moja bajka). Dialogi miały chyba być błyskotliwe, magia podobnie jak bajkowy klimat, dodać całej historii smaku, zaś wątki z zoo przywodzić na myśl interesujące opowieści państwa Gucwińskich. I chyba te ostatnie podobały mi się najbardziej, bo dały możliwość przyjrzenia się pracy z dzikimi zwierzętami od drugiej strony i może lepiej by się stało, gdyby pani Katarzyna zajęła się pisaniem swoich wspomnień z obcowaniem z nimi, a nie siliła się na powieści. Poza tym drażniła mnie duża czcionka zastosowana w książce (w jakim celu???) i koszmarnie długie tytuły kolejnych rozdziałów (np. rozdział VI zatytułowano: O legwanie mordercy, wróżbach z papieru toaletowego, drogowskazach na słupie elektrycznym i tym, który powinien być Amrem, a nim nie jest, więc kto jest?). Zastanawiałam się podczas lektury (przyznaję - męczącej dla mnie strasznie), do kogo jest adresowana ta pozycja. Na myśl przyszły mi dwie grupy: młode dziewczyny i kury domowe o niezbyt wyrafinowanym guście literackim. Do żadnej, a zwłaszcza tej drugiej nic nie mam, bo sama się do niej póki co zaliczam, ale po kolejne dzieła pani Michalak ze "Słonecznej Trylogii" z pewnością nie sięgnę. Jest to przykład literatury pisanej tylko dla kobiet z potężną promocją, a jak wiadomo z reguły to, co rozreklamowane marne jest i już. Więcej znęcać się nad "Poczekajką" nie zamierzam, bardzo jestem ciekawa, czy znajdzie się tu ktoś myślący podobnie do mnie, czy też zostanę pożarta żywcem przez wiernych fanów pani Katarzyny.
Na koniec cytat. Przyznam, że znalezienie jakiejś perełki w tej książce graniczyło z cudem, ale coś wybrałam:
"Magia to nic innego, jak siła albo słabość ludzkiego umysłu. Moc, której używasz, wiara w nią i odwaga, by wierzyć - to jest właśnie magia! Wiara, odwaga i moc - nie trzeba niczego więcej! (str. 308)."
Patrycja Marynowska, główna bohaterka książki, to młoda pani weterynarz z Warszawy, która marzy o wyrwaniu się spod skrzydeł swojej nadopiekuńczej matki-mecenaski, znalezieniu swego miejsca na ziemi poza stolicą, a przede wszystkim o spotkaniu prawdziwego księcia z bajki (kryjącego się pod tajemniczym pseudonimem - Amre), który przybędzie do niej na najprawdziwszym rumaku i będą żyli razem długo i szczęśliwie. W osiągnięciu tego celu dziewczyna nie cofa się przed sięgnięciem po szczyptę magii (zostaje nawet zaliczona w poczet czarownic!), a za sprawą własnej odwagi znajduje Chatkę Wiedźmy, zrujnowany domek we wsi Poczekajka na Zamojszczyźnie, gdzie zamierza spełnić wszelkie swe marzenia. Kiedy dostaje pracę w zoo (wydaje się to być banalnie proste, mimo panującego na tych terenach bezrobocia), błyskawicznie remontuje swe gniazdko, a kiedy do drzwi puka kandydat na Amrego, happy end wydaje się być blisko. Niestety, aż tak pięknie nie będzie...Patrycję spotkają liczne przykrości ze strony wiejskiej społeczności, przypominającej skadinąd tę z telewizyjnego "Rancza". Swoją drogą tak stereotypowe przedstawienie wsi aż mnie zabolało, choć z niej nie pochodzę...
No właśnie i tu zaczynają się schody, bo rzeczy, których nie przypadły mi do gustu jest więcej. Cała historia wydała mi się zbyt płytka, przewidywalna, niczym zwykłe, podrzędne czytadło pisane jedynie do szuflady. Jej język jest prosty, dlatego książkę czyta się szybko i równie szybko się ją zapomina, bo niewiele wnosi (żeby nie powiedzieć, że nic nie wnosi)... Niby wpleciono w nią (wątpliwy) wątek kryminalny, momentami jest uroczo i zabawnie, ale całość tworzy moim zdaniem zwykłego harlequina pełnego namiętności, tęsknot, nienawiści i zdrady. Ot, kolejne romansidło, tym razem z weterynaryjnym tłem i magicznym klimatem (magicznym od czarów, a nie od cudów, wspaniałości). Jest w nim zakochana po uszy kobieta pisząca listy, wysyłane na adres pewnego pisarza, który w całej historii odegra decydującą rolę, pojawią się także przesłodzone postaci takie jak gapowaty ksiądz Plama, dobrotliwy dyrektor zoo, mądry Dziadek Aureliusz czy słodka Hania - przyjaciółka Patrycji oraz dwa czarne charaktery. To, co strasznie przeszkadzało mi w tej książce to poczucie humoru autorki, które w niektórych momentach było moim zdaniem wymuszone, wręcz groteskowe. Pojawiały się wulagryzmy wykropkowane co prawda, które w odbiorze przypominały artykuły nastolatek z Bravo czy fragmenty książek pokroju Grocholi, Sowy czy Kuny - o zgrozo! - (zwolenników wymienionych pań z góry przepraszam, ale nie jest to moja bajka). Dialogi miały chyba być błyskotliwe, magia podobnie jak bajkowy klimat, dodać całej historii smaku, zaś wątki z zoo przywodzić na myśl interesujące opowieści państwa Gucwińskich. I chyba te ostatnie podobały mi się najbardziej, bo dały możliwość przyjrzenia się pracy z dzikimi zwierzętami od drugiej strony i może lepiej by się stało, gdyby pani Katarzyna zajęła się pisaniem swoich wspomnień z obcowaniem z nimi, a nie siliła się na powieści. Poza tym drażniła mnie duża czcionka zastosowana w książce (w jakim celu???) i koszmarnie długie tytuły kolejnych rozdziałów (np. rozdział VI zatytułowano: O legwanie mordercy, wróżbach z papieru toaletowego, drogowskazach na słupie elektrycznym i tym, który powinien być Amrem, a nim nie jest, więc kto jest?). Zastanawiałam się podczas lektury (przyznaję - męczącej dla mnie strasznie), do kogo jest adresowana ta pozycja. Na myśl przyszły mi dwie grupy: młode dziewczyny i kury domowe o niezbyt wyrafinowanym guście literackim. Do żadnej, a zwłaszcza tej drugiej nic nie mam, bo sama się do niej póki co zaliczam, ale po kolejne dzieła pani Michalak ze "Słonecznej Trylogii" z pewnością nie sięgnę. Jest to przykład literatury pisanej tylko dla kobiet z potężną promocją, a jak wiadomo z reguły to, co rozreklamowane marne jest i już. Więcej znęcać się nad "Poczekajką" nie zamierzam, bardzo jestem ciekawa, czy znajdzie się tu ktoś myślący podobnie do mnie, czy też zostanę pożarta żywcem przez wiernych fanów pani Katarzyny.
Na koniec cytat. Przyznam, że znalezienie jakiejś perełki w tej książce graniczyło z cudem, ale coś wybrałam:
"Magia to nic innego, jak siła albo słabość ludzkiego umysłu. Moc, której używasz, wiara w nią i odwaga, by wierzyć - to jest właśnie magia! Wiara, odwaga i moc - nie trzeba niczego więcej! (str. 308)."
Moja ocena: 1/5
Wypunktowane błędy skutecznie mnie odstraszyły. Na półce mam Lato w Jagódce ale myślę, że jako wakacyjna lektura będzie w sam raz. Zobaczymy
OdpowiedzUsuńJak ja lubię krytyczne, rzetelne recenzje! A ta jest doskonała! Nigdy mnie nie ciągnęło do tego typu literatury, a Tobie udało się napisać, dlaczego!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Ja tez nie przepadam za taką literaturą. A wczoraj czytałam, po raz kolejny, peany na cześć literatury Pani Michalak i nie rozumiem skąd fenomen takiej literatury ;) Książka na raz, tak jak telenowela. Ale o gustach się nie dyskutuje.
OdpowiedzUsuńDziękuję za słowa wsparcia. Cieszę się, że nie jestem osamotniona w krytyce twórczości pani Katarzyny Michalak. Przez chwilę bałam się, że może tylko ja nie poznałam się na tej "wysokich lotów" książce, o której tak wiele dobrego się mówi.
OdpowiedzUsuńJussi - jestem bardzo ciekawa Twojej recenzji na temat "Lata w Jagódce".
Isadora - dziękuję za komplement. W Twoich ustach jest dla mnie wielkim wyróżnieniem :)
Ramona i Natalia - Pod ostatnim zdaniem podpisuję się cała sobą. Pozdrawiam!
mnie się też akurat ta nie podobała, ale mam zamiar dać pani Kasi Michalak jeszcze jedną szansę, żeby miec spokój sumienia, że nie dla mnie. Bo uważam, ze w tym tkwi diabeł, że jej powieści muszą trafić do odpowiednich ludzi. Czytam autorki bloga i jawi mi się jako bardzo interesująca osoba.
OdpowiedzUsuńBardzo krytyczna recenzja. Myśl, że na pierwszy rzut oka książka by mnie zachęciła, ale chyba typowy harlequin jednak nie jest dla mnie:) Z polskimi autorami bywa naprawde różnie, jeśli chodzi o to, z czym ja się spotykam. Chciałabym przeczytać coś niesamowitego :)
OdpowiedzUsuńWiem, że moja recenzja jest bardzo krytyczna. Zastanawiałam się, czy powinnam ją opublikować, ale doszłam do wniosku, że ostatnio w polskiej literaturze jest tyle samo "wybitnych" pisarzy, co w polskim kinie "aktorów". Mam dość książek wychodzących spod pióra pani Grocholi, Szwai czy Kalicińskiej (do tego grona zaliczyłabym też panią Michalak), bo wszystkie one są z pewnością cudownymi kobietami, natomiast piszą moim skromnym zdaniem słabo. Z literatury polskiej zawsze można liczyć na Myśliwskiego, Chwina czy Dehnela. Te nazwiska są synonimem dobrej literatury, a nie czytadła. Pozdrawiam wszystkich i przepraszam, jeśli kogoś uraziłam moja ostrą krytyką :) Zwłaszcza wymienione przeze mnie autorki...
OdpowiedzUsuńKalicińską i jej "Dom..." nie skończyłam, a 100 stron czytałam 3 miesiące i za każdym razem, gdy przewracałam stronicę mruczałam z nerwów pod nosem "dlaczego ja nie rozumiem genialności tej książki, przecież milion kobiet nie może się mylić" :D / Ramona
OdpowiedzUsuńRamona - nawet nie wiesz, jak Cię rozumiem :) Ja też nie mogłam się doczekać końca tej książki, podobnie jak i genialnego serialu w TVP...
OdpowiedzUsuńMamy zupełnie inne gusta:)
OdpowiedzUsuńJa zaczytuje się w takiej literaturze:)!
Nie przepadam za książkami p. Kalicińskiej, ale książki p. Michalak bardzo lubię:)
Będę często zaglądać, lubię czytać recenzje kogoś kto ma zupełnie inne zainteresowania książkowe:)
Izuś! Cieszę się, że wpadłaś! Byłam też u Ciebie i dochodzę do wniosku, że to bardzo przyjemnie móc porównać opinie osób, mające tak odmienne gusta jak my :) Też będę do Ciebie zaglądać, obiecuję! Może zarazisz mnie miłością do Katarzyny Michalak :) choć to nie lada wyzwanie... Pozdrawiam gorąco!
OdpowiedzUsuń