Obok Jana Pawła II i Lecha Wałęsy był najbardziej znanym Polakiem. Mąż, ojciec, rektor Śląskiej AM, polityk, jeden z najwybitniejszych Ślązaków i Zagłębiaków XX wieku (znalazł się w tym rankingu na 8. miejscu, choć nie pochodził ze Śląska!), ale przede wszystkim niezwykły lekarz – kardiochirurg. Życie profesora Zbigniewa Religi opisane przez Dariusza Kortko i Judytę Watołę w książce „Religa. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga” sprawia, że chcemy ponownie uwierzyć w polskich lekarzy, dla których praca to misja i służba, i którzy walczą o każde życie do końca. Bez względu na wszystko. Jak on…
Urodził się 16 grudnia 1938 roku w Miedniewicach koło Żyrardowa. Wychował się w rodzinie o sympatiach socjalistycznych, pełnym ciepła i tolerancji. Chciał zostać dziennikarzem albo filozofem, lecz to właśnie rodzice namówili go, by studiował medycynę. Zdał egzaminy już w pierwszym podejściu i jesienią 1956 roku rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie. Na początku był przekonany, że nigdy nie wybierze chirurgii jako swojej specjalizacji: Kojarzyła mi się ze strasznie nudnym rzemiosłem. Po prostu trzeba coś wyciąć, dociąć, ale nie ma w tym żadnego wyzwania, powiedziałbym intelektualnego, wspominał. Kończąc studia miał na swoim koncie 130 samodzielnych operacji, a później było już tylko lepiej. Duża w tym zasługa najbliższych, co potwierdzał sam Religa w jednym z wywiadów: Rodzice nauczyli mnie jednej niezwykle ważnej rzeczy. Cały czas zwracali mi uwagę, że nie jestem najważniejszy na świecie. Wciąż przypominali, że ludzie będący wokół nas są tak samo ważni jak ja. W ten sposób nauczyli mnie szacunku do innych. Pokazali, aby traktować bardzo poważnie sprawy naszych bliźnich, a na wszystko w życiu trzeba samemu zapracować. Tę zasadę wziął sobie do serca i uczynił ją widoczną w całym swoim życiu. Zawsze traktował pacjenta jak partnera (to wynik jego pobytu na szkoleniach w Stanach Zjednoczonych) i robił dla niego wszystko, co było możliwe. Nigdy nie pytał, kto jest kim, co robi, ani skąd pochodzi. Nie ocenia[ł] przydatności społecznej, inteligencji ani wyglądu. Serce da[wał] pacjentom, którzy umiera[li]. Miał w sobie magnetyczny urok, niezwykły dar zjednywania ludzi, charyzmę. Przy nim wszystkim rosły serca. Każdemu dawał kredyt zaufania, był bezpośredni, szczery, prostolinijny. Ale jeśli ktoś go zawiódł, nie mógł się już nigdy spodziewać z jego strony przyjaźni i sympatii. Nie wybaczał niepunktualności, zaniedbania, niedopatrzenia czegoś, niesprawdzenia - od tego zależało ludzkie życie. Nie było możliwe, żeby lekarz dyżurny nie wiedział wszystkiego o pacjentach, których zostawił pod jego opieką. Nie znosił kłamstwa, zwalania winy na kogoś innego, cwaniactwa, podkreślają znajomi profesora. W jego klinice istniała jedna, najważniejsza zasada: dbać o dobro chorego: Nie można było wyjść z pracy, bo to czy tamto. Nie. Najpierw trzeba było wykonać robotę, przytakują pracownicy. On sam nigdy nie brał dyżurów. Jak był potrzebny, zostawał na noc w szpitalu, wtedy spał na tapczanie w swoim gabinecie. Nie odżywiał się najlepiej – głównie kawą i papierosami. Nieustannie brakowało mu czasu, był szaleńczo zapracowany. Mimo to codziennie łamał zasady hierarchii, dzielnie zmagał się z problemami interpersonalnymi, zazdrością i zawiścią środowiska. Na początku swej drogi w Zabrzu miał trudności z pozyskaniem zachodniego sprzętu do kliniki, ale przede wszystkim trudno było mu przekonać wszystkich, że transplantacje serca są w naszym kraju możliwe, nawet w PRL-u. Rzucając wyzwanie naturze stwierdził: Nie czuję się lepszy od innych chirurgów ani odważniejszy. W ogóle nie chodzi o mnie, tylko o pacjenta. Był załamany, kiedy pacjenci wkrótce po przeszczepach umierali (Wchodził, wychodził, palił papierosy). Po trzecim zgonie Religa upił się na umór. Jego sekretarka, Ewa Maksymowicz, wspomina: Pił, nie zaprzeczę. Tylko że on zawsze miał powód. Inni lekarze powodu nie potrzebowali, taka była różnice. Profesor napił się w stresie, jak chory zmarł. Myślałam, że po tylu latach można się na takie zdarzenie uodpornić. Ale u niego tego nie było, on cały czas przeżywał to strasznie. Jak się napił, ludzi do niego nie wpuszczałam.
Niektórzy mieli Zbigniewowi Relidze za złe, że wykorzystywał swoje stanowisko, by pozyskać sponsorów na zbudowanie sztucznego serca oraz że flirtował z władzą. W 1988 roku gościł w swojej klinice generała Wojciecha Jaruzelskiego i przyjął jego zaproszenie do wzięcia udziału w pochodzie pierwszomajowym. Odpowiadał na to: Pójdę z każdym, byle załatwić tym setkom tysięcy biednych, chorych ludzi dostęp do najlepszego leczenia. Tak naprawdę polityka go nie interesowała. Walczył o pieniądze dla kliniki, rozwój swoich lekarzy, lepszą przyszłość chirurgii, a wszystko po to by leczyć i ratować ludzi. Po latach profesor kończąc te dywagacje stwierdził krótko: Największą pomoc miałem zawsze od czerwonych, a nie od swoich. Żeby zrealizować zamierzone cele, założył również Fundację Rozwoju Kardiochirurgii. Nigdy nie chodziło o niego (był biednym lekarzem, nigdy nie prowadził prywatnej praktyki, nie miał drogich samochodów, był też pierwszym VIP-em, który się leczył w kraju a nie zagranicą), ale zawsze o pacjenta. Szczerze przyznawał, że gdyby nie jego najbliżsi nigdy nie doszedłby tak daleko: Wszystko, co robiłem w swoim życiu zawodowym, było też dla mojej rodziny. Nigdy nie myślałem: mój sukces. Nie osiągnąłbym tak wiele, gdyby nie moja żona. Powiem więcej, gdyby była kobietą inaczej myślącą, inaczej patrzącą na świat, na mnie, to nasze małżeństwo dawno by się rozpadło. Wtedy nie miałbym siły płynącej z domu, byłoby mi o wiele trudniej…
Był wyjątkowy, w to nie wątpi nikt. Do swojej pracy podchodził z zapałem, wizją i sercem. Chorzy uważali go za świętego, bliscy współpracownicy uwielbiali z nim pracować, a rodziny pacjentów nie bały podejść się do niego na korytarzu i zapytać o zdrowie najbliższych. Był ambitny, nie miał kompleksów, a przede wszystkim nie bał się realizować własnych marzeń. I choć zdarzało mu się poświęcić dla nich swe poglądy i siebie samego, robił to mając zawsze na uwadze lepszą przyszłość polskich pacjentów. Armia świetnie wyszkolonych przez niego kardiochirurgów to największe dziedzictwo profesora – wrażliwego wizjonera. Biografia Zbigniewa Religi daje pełen obraz tego niezwykłego człowieka, który chciał reformować polską kardiochirurgię. Duża ilość zdjęć i informacji ze sfery medycznej (aby nakreślić problemy z jakimi profesor musiał się zmierzyć) dopełniają jego wizerunku i choć nie brak na nim rys, stawiają go na piedestale. Zwyczajny czy też niezwyczajny Zbigniew Religa nadal pozostaje niedościgłym wzorem dla kolejnych pokoleń młodych lekarzy…
Cytaty za: Religa. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga, Dariusz Kortko, Judyta Watoła, Agora, 2014.
Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: (Nie)zwyczajny
Urodził się 16 grudnia 1938 roku w Miedniewicach koło Żyrardowa. Wychował się w rodzinie o sympatiach socjalistycznych, pełnym ciepła i tolerancji. Chciał zostać dziennikarzem albo filozofem, lecz to właśnie rodzice namówili go, by studiował medycynę. Zdał egzaminy już w pierwszym podejściu i jesienią 1956 roku rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie. Na początku był przekonany, że nigdy nie wybierze chirurgii jako swojej specjalizacji: Kojarzyła mi się ze strasznie nudnym rzemiosłem. Po prostu trzeba coś wyciąć, dociąć, ale nie ma w tym żadnego wyzwania, powiedziałbym intelektualnego, wspominał. Kończąc studia miał na swoim koncie 130 samodzielnych operacji, a później było już tylko lepiej. Duża w tym zasługa najbliższych, co potwierdzał sam Religa w jednym z wywiadów: Rodzice nauczyli mnie jednej niezwykle ważnej rzeczy. Cały czas zwracali mi uwagę, że nie jestem najważniejszy na świecie. Wciąż przypominali, że ludzie będący wokół nas są tak samo ważni jak ja. W ten sposób nauczyli mnie szacunku do innych. Pokazali, aby traktować bardzo poważnie sprawy naszych bliźnich, a na wszystko w życiu trzeba samemu zapracować. Tę zasadę wziął sobie do serca i uczynił ją widoczną w całym swoim życiu. Zawsze traktował pacjenta jak partnera (to wynik jego pobytu na szkoleniach w Stanach Zjednoczonych) i robił dla niego wszystko, co było możliwe. Nigdy nie pytał, kto jest kim, co robi, ani skąd pochodzi. Nie ocenia[ł] przydatności społecznej, inteligencji ani wyglądu. Serce da[wał] pacjentom, którzy umiera[li]. Miał w sobie magnetyczny urok, niezwykły dar zjednywania ludzi, charyzmę. Przy nim wszystkim rosły serca. Każdemu dawał kredyt zaufania, był bezpośredni, szczery, prostolinijny. Ale jeśli ktoś go zawiódł, nie mógł się już nigdy spodziewać z jego strony przyjaźni i sympatii. Nie wybaczał niepunktualności, zaniedbania, niedopatrzenia czegoś, niesprawdzenia - od tego zależało ludzkie życie. Nie było możliwe, żeby lekarz dyżurny nie wiedział wszystkiego o pacjentach, których zostawił pod jego opieką. Nie znosił kłamstwa, zwalania winy na kogoś innego, cwaniactwa, podkreślają znajomi profesora. W jego klinice istniała jedna, najważniejsza zasada: dbać o dobro chorego: Nie można było wyjść z pracy, bo to czy tamto. Nie. Najpierw trzeba było wykonać robotę, przytakują pracownicy. On sam nigdy nie brał dyżurów. Jak był potrzebny, zostawał na noc w szpitalu, wtedy spał na tapczanie w swoim gabinecie. Nie odżywiał się najlepiej – głównie kawą i papierosami. Nieustannie brakowało mu czasu, był szaleńczo zapracowany. Mimo to codziennie łamał zasady hierarchii, dzielnie zmagał się z problemami interpersonalnymi, zazdrością i zawiścią środowiska. Na początku swej drogi w Zabrzu miał trudności z pozyskaniem zachodniego sprzętu do kliniki, ale przede wszystkim trudno było mu przekonać wszystkich, że transplantacje serca są w naszym kraju możliwe, nawet w PRL-u. Rzucając wyzwanie naturze stwierdził: Nie czuję się lepszy od innych chirurgów ani odważniejszy. W ogóle nie chodzi o mnie, tylko o pacjenta. Był załamany, kiedy pacjenci wkrótce po przeszczepach umierali (Wchodził, wychodził, palił papierosy). Po trzecim zgonie Religa upił się na umór. Jego sekretarka, Ewa Maksymowicz, wspomina: Pił, nie zaprzeczę. Tylko że on zawsze miał powód. Inni lekarze powodu nie potrzebowali, taka była różnice. Profesor napił się w stresie, jak chory zmarł. Myślałam, że po tylu latach można się na takie zdarzenie uodpornić. Ale u niego tego nie było, on cały czas przeżywał to strasznie. Jak się napił, ludzi do niego nie wpuszczałam.
Niektórzy mieli Zbigniewowi Relidze za złe, że wykorzystywał swoje stanowisko, by pozyskać sponsorów na zbudowanie sztucznego serca oraz że flirtował z władzą. W 1988 roku gościł w swojej klinice generała Wojciecha Jaruzelskiego i przyjął jego zaproszenie do wzięcia udziału w pochodzie pierwszomajowym. Odpowiadał na to: Pójdę z każdym, byle załatwić tym setkom tysięcy biednych, chorych ludzi dostęp do najlepszego leczenia. Tak naprawdę polityka go nie interesowała. Walczył o pieniądze dla kliniki, rozwój swoich lekarzy, lepszą przyszłość chirurgii, a wszystko po to by leczyć i ratować ludzi. Po latach profesor kończąc te dywagacje stwierdził krótko: Największą pomoc miałem zawsze od czerwonych, a nie od swoich. Żeby zrealizować zamierzone cele, założył również Fundację Rozwoju Kardiochirurgii. Nigdy nie chodziło o niego (był biednym lekarzem, nigdy nie prowadził prywatnej praktyki, nie miał drogich samochodów, był też pierwszym VIP-em, który się leczył w kraju a nie zagranicą), ale zawsze o pacjenta. Szczerze przyznawał, że gdyby nie jego najbliżsi nigdy nie doszedłby tak daleko: Wszystko, co robiłem w swoim życiu zawodowym, było też dla mojej rodziny. Nigdy nie myślałem: mój sukces. Nie osiągnąłbym tak wiele, gdyby nie moja żona. Powiem więcej, gdyby była kobietą inaczej myślącą, inaczej patrzącą na świat, na mnie, to nasze małżeństwo dawno by się rozpadło. Wtedy nie miałbym siły płynącej z domu, byłoby mi o wiele trudniej…
Był wyjątkowy, w to nie wątpi nikt. Do swojej pracy podchodził z zapałem, wizją i sercem. Chorzy uważali go za świętego, bliscy współpracownicy uwielbiali z nim pracować, a rodziny pacjentów nie bały podejść się do niego na korytarzu i zapytać o zdrowie najbliższych. Był ambitny, nie miał kompleksów, a przede wszystkim nie bał się realizować własnych marzeń. I choć zdarzało mu się poświęcić dla nich swe poglądy i siebie samego, robił to mając zawsze na uwadze lepszą przyszłość polskich pacjentów. Armia świetnie wyszkolonych przez niego kardiochirurgów to największe dziedzictwo profesora – wrażliwego wizjonera. Biografia Zbigniewa Religi daje pełen obraz tego niezwykłego człowieka, który chciał reformować polską kardiochirurgię. Duża ilość zdjęć i informacji ze sfery medycznej (aby nakreślić problemy z jakimi profesor musiał się zmierzyć) dopełniają jego wizerunku i choć nie brak na nim rys, stawiają go na piedestale. Zwyczajny czy też niezwyczajny Zbigniew Religa nadal pozostaje niedościgłym wzorem dla kolejnych pokoleń młodych lekarzy…
Cytaty za: Religa. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga, Dariusz Kortko, Judyta Watoła, Agora, 2014.
Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: (Nie)zwyczajny
Na pewno przeczytam :) Póki co mam na stosiku inną książkę o Relidze w formie wywiadów.
OdpowiedzUsuńMogłabyś podać mi tytuł? Byłabym wdzięczna!
UsuńTa książka też na mnie zrobiła duże wrażenie. Uważam jednak, że Relidze polityka nie była potrzebna do szczęścia - ale każdy człowiek ma prawo do swoich decyzji.
OdpowiedzUsuńRacja, zbyt wiele nie osiągnął, a że był łatwowierny - ostro go wykorzystano. Mimo wszystko wierzę, że chciał iść krok dalej w trosce o pacjentów.
UsuńMam ogromną ochotę na tą książkę! Film widziałas?
OdpowiedzUsuńJeszcze nie, ale to kwestia czasu :) Ty pewnie odwrotnie - film widziałaś, a książki nie czytałaś? :)
UsuńZdecydowanie profesor Religa był wyjątkowym człowiekiem. Prawdziwy lekarz z powołania, o czym świadczy cytat: Pójdę z każdym, byle załatwić tym setkom tysięcy biednych, chorych ludzi dostęp do najlepszego leczenia. Altruizm jak nic :)
OdpowiedzUsuń:)))
Usuń