Na pierwszym planie cztery pokolenia położnych (mundrych, babek, akuszerek czy położnych - jak kto woli) towarzyszących Polkom na przestrzeni dziesiątek lat. W sumie dziesięć mundrych, z których najstarsza ma 92 lata i przyjmowała porody podczas drugiej wojny światowej, a najmłodsza liczy sobie zaledwie 26 wiosen i pomagała rodzić Tanzankom z plemienia Sukuma. Wstydliwy temat, w którego centrum nie stoi intelekt, ale ciało, a dokładniej krocze, pochwa i macica, a razem z nimi zagadnienia tak niefotogeniczne, jak samo macierzyństwo. „Mundra” Sylwii Szwed, bo o niej mowa, to książka, w której można znaleźć to wszystko i dodatkowo podejrzeć, jak to właściwie było kiedyś i jak to jest dzisiaj z tym porodem. Jaki obraz akuszerki wyłania się z tych intrygujących rozmów? Czy ów znany od lat zawód ma jeszcze szansę na rehabilitację, uznanie albo godziwą zapłatę? Z czym się wiąże ‘babienie’, jakie niebezpieczeństwa ze sobą niesie i czy w ogóle warto się nim zajmować?
Wieki temu położna była autorytetem – mistrzynią ceremonii, która nie tylko poród przyjmowała, ale i podawała do chrztu narodzone dzieci, wybierała im imiona. To była kobieta znająca jak nikt inny anatomię kobiecych narządów rodnych, posiadająca wiedzę dotyczącą metod ułatwiania porodu, potrafiąca pomóc rodzącej i godnie przywitać na świecie jej maleństwo. Dlatego szybko przylgnęło do niej określenie - mundra, czyli mądra. Pierwsza oficjalna szkoła położnych w Polsce powstała we Lwowie dopiero w 1773 roku, a za nią poszły kolejne, na przykład Szkoła Babienia w Warszawie. Akuszerstwo było domeną wyłącznie kobiet aż do XVIII wieku. Później specjalistami od porodu stali się mężczyźni – lekarze położnicy, ginekolodzy, ordynatorzy, dyrektorzy szpitali. Położne zostały wcielone w tak zwany średni personel szpitalny i straciły swą wysoką pozycję społeczną. Szkoda, bo w „Ustawie o zawodzie pielęgniarki i położnej” ich kompetencje są jasno uregulowane. Mogą one samodzielnie zajmować się ciążą, porodem i połogiem, a ich decyzje są niezawisłe, bo to jest wolny zawód, tak samo jak zawód lekarza. Za swoje decyzje odpowiadają przed samorządem zawodowym i ogólnokrajowym prawem. Mimo to ciężarne najczęściej proszą o lekarza, bo położna to ani pielęgniarka, ani salowa, więc powierzenie siebie samej i bezbronnej istoty utkanej w jej łonie byłoby nierozsądne…
Nie dziwi zatem, że dziś, kiedy dziewczyna (większość w tym zawodzie stanowią jednak kobiety) chce zostać położną, znajomi i rodzina pukają się w głowę. Na myśl przychodzą natychmiast: psie pieniądze, dyżury (ewentualnie bycie pod telefonem 24 godziny na dobę), ciągłe nieobecności w domu, niewyspanie i powszechny brak szacunku dla tej profesji. Przy okazji warto podumać o tym, jak funkcjonują rodziny mundrych. Mężowie skarżą się na brak żon w domach i deficyt pewności, co wydarzy się za pięć minut. Wszyscy jednakże podkreślają zaskakującą umiejętność organizacji swoich kobiet i jednym głosem powtarzają, że nie wiedzą, jak robi się pięćdziesiąt rzeczy naraz i mimo wszystko funkcjonuje…
Położne są różne, bo każdemu potrzebna jest inna. Ważne jest, by wierzyła w swoje umiejętności, w moc natury, siłę kobiecego ciała oraz w dziecko. Bez tej wiary jest ciężko. Zresztą, nawet z nią lekko nie jest. Bo praca położnej to obcowanie ze strachem kobiet i ich partnerów – porodu przecież nie można zaplanować. Trudno jest także przyjąć do wiadomości, że nawet w XXI wieku nie wszystko da się skontrolować i załatwić. W każdej kulturze istnieje lęk przed porodem (ten paniczny nazywamy tokofobią), bo narodziny to wydarzenie ślizgające się na granicy życia i śmierci. Można użyć różnych słów, że to jest mistyczne, że to jest duchowe, że to jest niebezpieczne, ale na granicy pierwszego i drugiego okresu porodu (…) wyrzut adrenaliny jest tak duży, jak w sytuacji zagrożenia życia. Wcześniej, kiedy była wyższa śmiertelność okołoporodowa, było też większe przyzwolenie na śmierć i na stratę niż obecnie. Inaczej także kształcono mundre – nieoficjalnie kształtowano je na królowe sali porodowej, jej ozdobę: Położna miała wyglądać świetnie, mieć odprasowany mundurek, nienaganną fryzurę i oczy wymalowane. Być może z tej przyczyny polskie położne chcą być postrzegane jako osoby bardzo kompetentne, niezwykle profesjonalne i dobrze wynagradzane za swoją pracę. My wiemy, jak jest, ale one mają potrzebę, by ów deficyt prestiżu i finansów nadrobić strojem oraz makijażem. Jesteśmy również świadomi tego, że mimo różnych akcji i rozwoju medycyny na polskiej porodówce wciąż obecna jest przemoc psychiczna i manipulacja, lobbing położnych, a cesarskie cięcie można mieć na życzenie. Podobno 1/3 dzieci rodzi się obecnie w Polsce w ten sposób – w tym co najmniej połowa na życzenie kobiet. Wciąż brakuje możliwości wyboru połączonej z wyczerpującą informacją i wsparciem. Tak, żeby kobieta świadomie wybierała to, co uważa za najlepsze dla siebie i dziecka. To byłoby zbyt piękne…
Pięknie jest w Danii, o czym opowiada jedna z rozmówczyń Sylwii Szwed, Jola Petersen. Tam położnictwo to prestiżowy kierunek, którego absolwentka zarabia tyle, iż jest w stanie bez problemu utrzymać własną rodzinę, a mąż może rzucić pracę! Duńczycy mają na wszystko procedury i doskonale wiedzą, że [i]m więcej czasu położna spędzi z rodzącą, tym bardziej naturalny będzie poród. Nie będą potrzebne znieczulenie, kroplówki czy cesarskie cięcie. Udowodniono to już w latach osiemdziesiątych. Czemu w Polsce się tego nie praktykuje i kto jest za to odpowiedzialny? Dlaczego nie czerpie się z wzorcowych doświadczeń innych państw? Takich pytań nasuwa się podczas lektury wiele…
„Mundra” to pozycja o kobietach i dla kobiet. Głównie dla matek (niezależnie od stażu) posiadających określoną wiedzę. Większość z nich po reportażu Sylwii Szwed dojdzie do wniosku, że na poród ma wpływ nie tylko fizjologia, ale również kultura i polityka. To intrygujące studium, które z jednej strony łamie tabu, odczarowuje kwestie związane z położnymi i samym rozwiązaniem, ale z drugiej pokazujące, jak ważne to wydarzenie i jak bardzo (oczywiście przeżyte w odpowiedni sposób) może nas ubogacić. Ciekawy dobór osób, dużo trafnych spostrzeżeń, możliwość zweryfikowania własnych odczuć poporodowych lub wrażeń zasłyszanych od innych, to główne zalety tej publikacji, a co ważne - wszystko napisane w bardzo przystępny, stonowany sposób, bez szokowania czy epatowania wulgarnością. „Mundra” to świetna książka – warto przeczytać.
Cytaty za: Mundra, Sylwia Szwed, czarne, Wołowiec, 2014.
Ocena 6/6
Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Niedoceniona mistrzyni ceremonii
Wieki temu położna była autorytetem – mistrzynią ceremonii, która nie tylko poród przyjmowała, ale i podawała do chrztu narodzone dzieci, wybierała im imiona. To była kobieta znająca jak nikt inny anatomię kobiecych narządów rodnych, posiadająca wiedzę dotyczącą metod ułatwiania porodu, potrafiąca pomóc rodzącej i godnie przywitać na świecie jej maleństwo. Dlatego szybko przylgnęło do niej określenie - mundra, czyli mądra. Pierwsza oficjalna szkoła położnych w Polsce powstała we Lwowie dopiero w 1773 roku, a za nią poszły kolejne, na przykład Szkoła Babienia w Warszawie. Akuszerstwo było domeną wyłącznie kobiet aż do XVIII wieku. Później specjalistami od porodu stali się mężczyźni – lekarze położnicy, ginekolodzy, ordynatorzy, dyrektorzy szpitali. Położne zostały wcielone w tak zwany średni personel szpitalny i straciły swą wysoką pozycję społeczną. Szkoda, bo w „Ustawie o zawodzie pielęgniarki i położnej” ich kompetencje są jasno uregulowane. Mogą one samodzielnie zajmować się ciążą, porodem i połogiem, a ich decyzje są niezawisłe, bo to jest wolny zawód, tak samo jak zawód lekarza. Za swoje decyzje odpowiadają przed samorządem zawodowym i ogólnokrajowym prawem. Mimo to ciężarne najczęściej proszą o lekarza, bo położna to ani pielęgniarka, ani salowa, więc powierzenie siebie samej i bezbronnej istoty utkanej w jej łonie byłoby nierozsądne…
Nie dziwi zatem, że dziś, kiedy dziewczyna (większość w tym zawodzie stanowią jednak kobiety) chce zostać położną, znajomi i rodzina pukają się w głowę. Na myśl przychodzą natychmiast: psie pieniądze, dyżury (ewentualnie bycie pod telefonem 24 godziny na dobę), ciągłe nieobecności w domu, niewyspanie i powszechny brak szacunku dla tej profesji. Przy okazji warto podumać o tym, jak funkcjonują rodziny mundrych. Mężowie skarżą się na brak żon w domach i deficyt pewności, co wydarzy się za pięć minut. Wszyscy jednakże podkreślają zaskakującą umiejętność organizacji swoich kobiet i jednym głosem powtarzają, że nie wiedzą, jak robi się pięćdziesiąt rzeczy naraz i mimo wszystko funkcjonuje…
Położne są różne, bo każdemu potrzebna jest inna. Ważne jest, by wierzyła w swoje umiejętności, w moc natury, siłę kobiecego ciała oraz w dziecko. Bez tej wiary jest ciężko. Zresztą, nawet z nią lekko nie jest. Bo praca położnej to obcowanie ze strachem kobiet i ich partnerów – porodu przecież nie można zaplanować. Trudno jest także przyjąć do wiadomości, że nawet w XXI wieku nie wszystko da się skontrolować i załatwić. W każdej kulturze istnieje lęk przed porodem (ten paniczny nazywamy tokofobią), bo narodziny to wydarzenie ślizgające się na granicy życia i śmierci. Można użyć różnych słów, że to jest mistyczne, że to jest duchowe, że to jest niebezpieczne, ale na granicy pierwszego i drugiego okresu porodu (…) wyrzut adrenaliny jest tak duży, jak w sytuacji zagrożenia życia. Wcześniej, kiedy była wyższa śmiertelność okołoporodowa, było też większe przyzwolenie na śmierć i na stratę niż obecnie. Inaczej także kształcono mundre – nieoficjalnie kształtowano je na królowe sali porodowej, jej ozdobę: Położna miała wyglądać świetnie, mieć odprasowany mundurek, nienaganną fryzurę i oczy wymalowane. Być może z tej przyczyny polskie położne chcą być postrzegane jako osoby bardzo kompetentne, niezwykle profesjonalne i dobrze wynagradzane za swoją pracę. My wiemy, jak jest, ale one mają potrzebę, by ów deficyt prestiżu i finansów nadrobić strojem oraz makijażem. Jesteśmy również świadomi tego, że mimo różnych akcji i rozwoju medycyny na polskiej porodówce wciąż obecna jest przemoc psychiczna i manipulacja, lobbing położnych, a cesarskie cięcie można mieć na życzenie. Podobno 1/3 dzieci rodzi się obecnie w Polsce w ten sposób – w tym co najmniej połowa na życzenie kobiet. Wciąż brakuje możliwości wyboru połączonej z wyczerpującą informacją i wsparciem. Tak, żeby kobieta świadomie wybierała to, co uważa za najlepsze dla siebie i dziecka. To byłoby zbyt piękne…
Pięknie jest w Danii, o czym opowiada jedna z rozmówczyń Sylwii Szwed, Jola Petersen. Tam położnictwo to prestiżowy kierunek, którego absolwentka zarabia tyle, iż jest w stanie bez problemu utrzymać własną rodzinę, a mąż może rzucić pracę! Duńczycy mają na wszystko procedury i doskonale wiedzą, że [i]m więcej czasu położna spędzi z rodzącą, tym bardziej naturalny będzie poród. Nie będą potrzebne znieczulenie, kroplówki czy cesarskie cięcie. Udowodniono to już w latach osiemdziesiątych. Czemu w Polsce się tego nie praktykuje i kto jest za to odpowiedzialny? Dlaczego nie czerpie się z wzorcowych doświadczeń innych państw? Takich pytań nasuwa się podczas lektury wiele…
„Mundra” to pozycja o kobietach i dla kobiet. Głównie dla matek (niezależnie od stażu) posiadających określoną wiedzę. Większość z nich po reportażu Sylwii Szwed dojdzie do wniosku, że na poród ma wpływ nie tylko fizjologia, ale również kultura i polityka. To intrygujące studium, które z jednej strony łamie tabu, odczarowuje kwestie związane z położnymi i samym rozwiązaniem, ale z drugiej pokazujące, jak ważne to wydarzenie i jak bardzo (oczywiście przeżyte w odpowiedni sposób) może nas ubogacić. Ciekawy dobór osób, dużo trafnych spostrzeżeń, możliwość zweryfikowania własnych odczuć poporodowych lub wrażeń zasłyszanych od innych, to główne zalety tej publikacji, a co ważne - wszystko napisane w bardzo przystępny, stonowany sposób, bez szokowania czy epatowania wulgarnością. „Mundra” to świetna książka – warto przeczytać.
Cytaty za: Mundra, Sylwia Szwed, czarne, Wołowiec, 2014.
Ocena 6/6
Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Niedoceniona mistrzyni ceremonii
Ciekawe, że ze słowem "mundra" spotykam się po raz pierwszy - w ogóle nie skojarzyło mi się ono z położną. Jako że matką nie jestem, od takich tematów raczej stronię (nawet od szeroko reklamowanej książki "Zawołajcie położną"), ale "Mundrę", tak jak ją opisałaś - chętnie bym przeczytała.
OdpowiedzUsuń