sobota, 15 października 2011

Cień mojego dziecka - P.F.Thomése.

"Cień mojego dziecka" to niewielka książeczka. Właściwie swymi wymiarami przypomina większą broszurę, którą z łatwością można przegapić wśród grubych, kolorowych gazet czy opasłych powieści. Okładka - dość dziwna, właściwie czarna, raczej nie przykuwająca uwagi, podobnie jak i tytuł - niewiele wyjaśnia. "Cień mojego dziecka"? Gdzie ten cień? Na ścianie? Cień, bo dziecko takie chude? Cień, bo to ostatecznie nie moje dziecko? Niestety, żadne z tych przypuszczeń nie jest prawdziwe. Szkoda, bo gdyby było, ta miniaturowa książeczka pewnie nie przyniosłaby mi tylu łez i wzruszeń, nie poruszyłaby mnie w takim stopniu...

"Cień mojego dziecka" to niezwykle osobiste świadectwo P.F.Thomése'a, holenderskiego pisarza, autora powieści i opowiadań, który opowiada o śmierci swojej malutkiej córeczki, Isy. To studium wielkiego bólu, hołd złożony zmarłemu dziecku i poważna deklaracja miłości. Wszystko w niej dotyczy rzeczy ostatecznej - śmierci. Nie ma tu zbędnych opisów skomplikowanych procedur medycznych, dokładnych analiz chemicznych, wyliczeń czy pytań w stylu 'Dlaczego właśnie moje dziecko?'. Czytelnik ma za to możliwość obserwować zbolałego ojca, który krok po kroku zbliża się do momentu ostatecznego rozstania ze swoim najdroższym dzieckiem i musi odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Wypowiedzi autora dotyczą różnych spraw, są niekiedy chaotyczne i próżno szukać w nich kontynuacji myśli, ale “dziwnym” trafem  układają się w pewną logiczną całość, dając dramatyczny obraz tej wyjątkowej sytuacji...

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, kiedy czytałam tę książkę, to fakt, iż zupełnie inaczej wyglądałaby ona, gdyby jej autorką była matka dziecka. Thomése pisze jako stuprocentowy mężczyzna, więc brakuje tu sentymentalizmu, morza łez czy nadmiaru słów. I może właśnie ten wybieg autora wywołuje takie piorunujące wrażenie. Poprzez niego ukazany zostaje nagi człowiek, który nie może znaleźć miejsca w życiu, dla którego wraz z odejściem córki właściwie się ono skończyło. Na myśl przychodzą niewypowiedziane słowa, niespełnione nadzieje, śmiałe plany, które nic już nie znaczą, bo nie ma tej, dla której cały świat stał otworem. Ta nieobecność, ukazana w sposób rzeczywisty, jest na wskroś odczuwalna i boli także czytelnika, bo Isa umarła nawet tam, gdzie jeszcze jej nie było... Wciąż w uszach dźwięczą mi jakże prawdziwe słowa: "Bo z nieobecności której doświadczam, z niej nie mogę się 'otrząsnąć'. Ona jest zawsze, cokolwiek bym robił" (str.77). Życie zaś biegnie dalej, nie ma litości i bywa okrutne. Z jednej strony potoki słów ze strony bliskich, męczące telefony, a z drugiej kotłujące się w głowie myśli, głucha cisza i świadomość, że nikt nie zrozumie tego bólu, który noszą w sercu osieroceni rodzice. I tu pojawia się proste pytanie: “Kobietę, która pochowała męża, nazywa się wdową, mężczyznę, który stracił żonę – wdowcem. Dziecko bez rodziców jest sierotą. A jak nazwać ojca i matkę, którym zmarło dziecko?” Temat granic języka, który mimo swej różnorodności nie jest w stanie przekazać wszystkich emocji, kryjących się na dnie umęczonego serca, jest w tej książce wszechobecny i bardzo wyrazisty. Język nie potrafi bowiem oddać tego ogromnego bólu, nie znajduje odpowiednich określeń i ostatecznie także zawodzi. I jak brzmi wobec tego pełne nadziei wyznanie ojca: "Jeśli ona gdzieś jeszcze jest, to w języku"???    

Książkę "Cień mojego dziecka" można potraktować jako swoistą spowiedź lub pamiętnik ojca, który zaprosił nas, czytelników, do uczestnictwa w jego żałobie, do odczuwania z nim jego cierpienia, do bycia (jedynie) obserwatorem podczas takich momentów, gdy przytula on swe martwe dziecko lub ściąga pokarm matce, bo jej organizm nie rozumie, że mleko nie będzie już potrzebne i produkuje je nadal... Odniosłam wrażenie, że ojca jest w tych zapiskach najmniej, iż nie przytłacza swoją obecnością, nie "konkuruje" ze zmarłą Isą, bo to nie on, a emocje grają tu pierwsze skrzypce i to im oddany został głos. 

Jest to bez wątpienia lektura bardzo ciężka, nie dająca nadziei, niestety bez happyendu, taka podczas której łzy leją się strumieniami na kartki papieru, a w głowie kołaczą się miliony smutnych myśli. Polecam ją wszystkim, którzy chcą przeżyć swego rodzaju katharsis, którzy nie są spragnieni jedynie lektur lekkich i przyjemnych, ale szukają także prawdy, niezależnie od tego, jak bolesna i niesprawiedliwa ona jest...

Ocena: 6/6 
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czarne


oraz portalowi


3 komentarze :

  1. Boże, uwielbiam takie wstrząsające lektury! Trochę obawiam się swojej reakcji, ale z całą pewnością muszę przeczytać:)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nie miałam okazji czytać o śmierci dziecka z punktu widzenia ojca, dlatego jak tyko będzie taka możliwość to na pewno przeczytam

    OdpowiedzUsuń
  3. Isadora, toska82 - zachęcam, warto :) emocje są jednakże nieuniknione...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń