niedziela, 21 sierpnia 2011

Niewinny - Harlan Coben

Po moich ostatnich, kiepskich doświadczeniach z powieścią Eileen Goudge z wątkiem sensacyjno-kryminalnym w tle, tym razem postanowiłam sięgnąć po nazwisko, które zapewne wielu (a może wszystkim?) jest dobrze znane i które gwarantuje odpowiedni poziom adrenaliny podczas lektury. Mowa oczywiście o Harlanie Cobenie. Ta megagwiazda współczesnego thrillera, porównywana do Agathy Christie czy Roberta Ludluma, zaskarbiła sobie rzesze czytelników (a co ciekawsze także krytyków) na całym świecie i przyznam się Wam, że doskonale ich rozumiem. Książki Cobena to interesujący materiał, nawet dla najbardziej przenikliwych osób oraz wszystkich tych, którzy lubią się głowić, kombinować i rozwiązywać pogmatwane zagadki. Ja raczej do tego grona nie należę (preferuję innego typu literaturę), co nie oznacza, że po tego autora sięgnęłam z przymusu i źle się bawiłam podczas lektury.

"Niewinny" to powieść wydana w 2005 i uznawana za najlepszą w dorobku tego amerykańskiego pisarza (kilka Cobenowskich dzieł przeczytałam i chyba z tą opinią się jednak nie zgodzę). Jest to historia Matta Huntera, który po latach spędzonych w więzieniu za zabicie człowieka w przypadkowej bójce, wraca do społeczeństwa (jaki on zatem niewinny skoro zabił??? już przy tytule się zaczyna niezła zabawa). Jego powrót to splot szczęśliwych chwil (praca w kancelarii prawniczej, ślub z piękną Olivią i wiadomość o ciąży, plany zakupu domu w porządnej dzielnicy, opieka nad rodziną brata po jego śmierci) oraz tych kompletnie niezrozumiałych, gdy dowiaduje się, że jego ukochana żona ma romans, kiedy na ekranie wideotelefonu widzi ją z jakimś obcym mężczyzną w hotelowym pokoju. Bezpieczny od niedawna świat nagle przestaje istnieć dla zresocjalizowanego Matta, pojawiają się koszmary senne i pytania pozostające bez odpowiedzi: kim jest ten człowiek z filmu? czy to na pewno była jego Olivia? Kiedy Matt orientuje się, że jest obserwowany, postanawia szukać pomocy u prywatnego detektywa, Cingle Shaker. Wtedy na scenę wchodzą także kolejne zagadkowe postaci: matka zabitego przez Huntera mężczyzny, Sonja McGrath, emerytowany policjant Max Darrow oraz długowłosy Charles Talley, widoczny na nagraniu. Kiedy jako przeciwwaga pojawia się zamordowana siostra zakonna Mary Rose (posiadająca implanty piersi, a jakże!) oraz martwa prostytutka Candance Potter, dwóch nieskazitelnych funkcjonariuszy FBI - Cal Dollinger i Adam Yates oraz dociekliwa Loren Muse, piękna pani inspektor z biura prokuratora, której rola w tej historii jest niebanalna, mamy już prawie wszystkie składniki iście mistrzowskiej układanki. Wszelkie próby rozwikłania tej zagadki właściwie kończą się fiaskiem, bo na koniec otrzymujemy taki deser, jakiego byśmy nigdy nie przyrządzili z dostępnych nam "produktów". Powiało kulinariami :-), ale przyznajcie sami: jakie może być powiązanie fałszywej zakonnicy ze sprawą Matta i jego żony? Trudno powiedzieć, chyba żadne na pierwszy rzut oka. Skoro tak, to czemu Hunter jest głównym podejrzanym o morderstwo???

Więcej napisać nie mogę, żeby nie popsuć wrażenia końcowego, i nie dostać od razu etykietki: spoiler. Mogę za to zdradzić, czego możecie się spodziewać po lekturze "Niewinnego". Przygotujcie się na to, że Wasze emocje będą wzrastać wraz z ilością przeczytanych stron tej powieści. Na końcu z pewnością przyznacie, że intryga była doskonale skonstruowana, fałszywe tropy (to chyba znak rozpoznawczy Cobena) nieraz wyprowadziły Was w pole, a równolegle prowadzone wątki właściwie bardziej przeszkadzały niż pomagały. Mimo ich obecności fabule tej książki nie sposób odmówić spójności, podobnie jak wartkiej i trzymającej w napięciu akcji. To wszystko sprawia, że nie będziecie mogli się od książki oderwać póki nie dobrniecie do końca.

Czego mi zatem brakowało? Czasem trochę żałowałam, że Coben nie poświęcił więcej czasu portretom psychologicznym postaci (oczywiście oprócz Matta Huntera). Choć z drugiej strony, czy powieść kryminalna nie stałaby się wtedy obyczajową??? Jak wcześniej pisałam nie jestem wielką fanką tego typu powieści i pewnie dlatego się czepiam. Niekiedy chciałam też, by zagadka wreszcie się rozwiązała, bo ta ciągła mnogość wątków lekko mnie zmęczyła... Jestem jednakże przekonana, że zwolennicy sensacji nie poczują się rozczarowani i będą "Niewinnego" wspominali pozytywnie.

Moja ocena to 3/5. Niższa niżby to wynikało z recenzji ze względu na dającą się zauważyć schematyczność w budowie klasycznego kryminału - zło nawet po latach zostanie ukarane, a dobro zatriumfuje (zgodnie z napisem z okładki: "Od przeszłości nie ma ucieczki..."). Drugi zarzut to naginanie faktów, by osiągnąć upragniony, lekko przesłodzony, lecz rzadko realny scenariusz w prawdziwym życiu, jak np. przyjaźń matki z mordercą jej syna. Całość oceniam pozytywnie, ale musiałam też niestety dodać tę przysłowiową łyżkę dziegciu do smaku...

Cytat: „Świat nie jest ani okrutny, ani radosny. Jest po prostu chaosem pędzących na oślep cząsteczek, mieszaniną reagujących ze sobą substancji chemicznych. Nie ma w nim prawdziwego ładu. Nie ma uświęconego potępienia zła i zwycięstwa słusznej sprawy. Chaos, dziecino. To wszystko chaos.”

PS Dziś wyjątkowo na koniec chciałam się z Wami podzielić linkiem do świetnego artykułu z Polityki. Jeśli macie jakiekolwiek wyrzuty, że nie przeczytaliście czegoś, co należy do klasyki, albo co wypada znać, zajrzyjcie i poczytajcie, jak radzą sobie z takimi problemami intelektualiści, literaturoznawcy, filozofowie, krytycy i sami pisarze. Polecam gorąco! 
A oto link: 
http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1518376,1,arcydziela-literackie-ktore-omijalismy-z-daleka.read

piątek, 12 sierpnia 2011

Drugi rodzaj ciszy - Eileen Goudge

Książka Eileen Goudge "Drugi rodzaj ciszy" rozpoczyna się bezpośrednim zwrotem do czytelnika w ramach podziękowań za życzliwe słowa (lubię takie zwroty, a Wy?), a nastepnie pojawia się sentencja Henry'ego Wadswortha Longfellowa, króla poezji amerykańskiej i prekursora nowoczesnej filologii:
Są trzy rodzaje ciszy:
Pierwszy to mowa,
Drugi - pożądanie,
Trzeci - myślenie...


Z cytatu tego wynika, że ta powieść będzie zatem o pożądaniu. I tak jest po trosze, ale nie tylko namiętności w niej rządzą. Znajdziecie tu także miłość, a nawet jej brak, nienawiść, a nawet morderstwo, skrywaną przez lata tajemnicę, a także kłopoty dnia codziennego przeciętnej rodziny i zarys relacji między pokoleniami... Interesująca mieszanka, prawda?
O czym zatem jest "Drugi rodzaj ciszy", który nie ukrywam, tym dziwnym tytułem nie porwał mnie, choć powinien, bo jego autorka, to twórczyni wielu amerykańskich bestsellerów. Czyżbym znowu nie poznała się na jakimś wybitnym dziele?

Kiedy poznajemy Mary Jeffers, ma ona zaledwie 17 lat i właśnie została matką. Jej życie zostaje wywrócone do góry nogami, bo na świat przychodzi dziecko, wymagające nieustannej opieki, a rodzice jej nie wspierają, podobnie jak teściowie. Jak więc ona sama, będąca wciąż jeszcze dzieckiem, ma stać się dla swojej córki Noelle wzorem i autorytetem? Trudne to zadanie, przyznacie, zwłaszcza kiedy mieszka się w kiepskich warunkach lokalowych i pieniędzy nie starcza właściwie na nic. Gdy dziewczynka dostaje gorączki, Mary postanawia schować dumę do kieszeni i błagać Doris, własną matkę (notabene pielęgniarkę) o pomoc. Tym razem ją otrzymuje, czym jest niewątpliwie tak zaskoczona, że decyduje się opuścić swego kochanego męża Charliego i zostać w pięknym i ciepłym domu rodziców razem z dzieckiem. I tu wątek Mary się urywa, by zrobić miejsce Noelle, która popada w jeszcze większe tarapaty...

Noelle to żona majętnego, przystojnego, lecz dużo starszego od niej Roberta van Dorena, niegdyś jej własnego szefa. To mężczyzna z wyższych sfer, powszechnie szanowany obywatel ich małego miasteczka, przed którym ludzie czują respekt. Historia tego ośmioletniego związku, to niemalże bajka o Kopciuszku, której finał niestety nie jest różowy i zdecydowanie się od niej różni. Okazuje się bowiem, że kiedy Noelle, niepijąca od 6 lat alkoholiczka, dotąd bierna i cicha niczym mysz kościelna, bierze sprawy w swoje ręce i domaga się rozwodu, powoduje wściekłość u Roberta i wyzwala w nim najgorsze żądze. Obserwujemy u niego iście diabelską przemianę, wywołującą u czytelnika odrazę i niechęć. Kobieta nie chcąc dłużej tkwić w związku, który nie przynosi jej szczęścia i mając dość zdrad Roberta, żąda rozwodu, co zdecydowanie nie podoba się van Dorenowi. Ten nie zamierza pójść na ugodę i robi wszystko, by pozbawić Noelle najważniejszej dla niej osoby - własnej córki Emmy, będącej oczkiem w głowie mamusi. Uknuta misternie przez Roberta intryga (alkoholiczka nie jest w stanie sprawować odpowiedniej opieki nad dzieckiem! To przecież każdy z nas wie doskonale), wciągnięcie w nią mieszkańców małego miasteczka (jakim jest Burns Lake w Kanadzie) poprzez zastraszenie i wybielenie własnej osoby, skutkuje odebraniem matce dziecka i wprowadzeniem zakazu zbliżania się na 30 metrów do domu i biura van Dorena. Noelle pogrążona w rozpaczy wszelkimi sposobami próbuje odzyskać małą, po drodze poznając nieznane jej dotychczas fakty z życia swojego męża. Rozwikłać zagadkę pomagają jej rozwiedzeni przed laty rodzice - realizująca się zawodowo w Nowym Yorku Mary i owdowiały Charlie razem z córką z drugiego małżeństwa - Bronwyn. Jak trudno przekonać ludzi, że osoba o tak nieposzlakowanej opinii jaką jest Robert, jest zwykłym  przestępcą, dla którego nie ma żadnych świętości i uczuć, zaś alkoholiczka, która wydaje się powróciła do nałogu jest odpowiednią kandydatką na matkę, można się tylko domyślać. Nieszczęście, jakie dotyka Noelle, sprawia, że rodzice coraz bardziej lgną do siebie (po raz kolejny okazuje się, że stara miłość nie rdzewieje), a ona sama zaczyna nawiązywać z matka, która do tej pory wychowanie dziecka zrzuciła na barki Doris, rzeczywiste relacje. Uzyskuje także prawdziwe męskie wsparcie od lekarza babci, niejakiego Hanka, rozwodnika, z którym będzie jej coraz częściej po drodze i dzięki któremu odkryje w sobie olbrzymie pokłady sił i energii, zdolnej góry przenosić. Żeby nie było zbyt nudno, w historii tej pojawi się także wątek kryminalny (obawiam sie jednak, ze fani Coebna i spółki będą zawiedzeni). Charlie jako właściciel gazety i wzorowy dziennikarz będzie uparcie (niezważając nawet na groźby i razy) tropił Roberta i jego rodzinę, szukając niewłaściwych związków ze światem biznesu i prawa. Rozwikłana zostanie dzięki temu zagadka przedwczesnej śmierci brata Roberta, Bucka, i Corinne, przyjaciółki Mary i dziewczyny Roberta z lat młodzieńczych. Na koniec Eileen Goudge postarała się dla swoich wiernych czytelników o (niestety) przewidywalne rozwiązanie...

A teraz czas na fakty i moją subiektywną opinię. Przede wszystkim książkę czytałam bardzo długo, choć zależało mi, by ją szybko skończyć, bo ciekawsze pozycje niecierpliwią się już w kolejce. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego szło mi tak opornie. Były takie momenty, w których dosłownie zasypiałam nad książką, a naprawdę rzadko mi się to zdarza. Na koniec, przy rozwikłaniu zagadki, tempo akcji trochę się poprawiło, ale moja końcowa ocena jest niestety niska, bo tą lekturą się umęczyłam...
Książka "Drugi rodzaj ciszy" była dla mnie przede wszystkim zbyt przewidywalna, a pojawiające się co jakiś czas przeciwności losu były moim zdaniem wynajdywane na siłę, by zwiększyć ilość stron i nie pozwolić czytelnikowi zbyt szybko rozstać się z lekturą (może to być moja nadinterpretacja). Ciekawie zapowiadała się relacja matka-córka-babcia, ale Goudge zarysowała tylko ten temat delikatnie, wnioski zrzucając na barki czytelnika. Poświęciła za to swoją uwagę rozgrywce o dziecko, która została ostatecznie i tak przesłonięta nieczystymi interesami rodziny van Dorenów. Całość wypadła w moich oczach blado :( Odniosłam wrażenie, że "Drugi rodzaj ciszy", to przeciętne czytadło, dobre np. na wakacje, przy którym nie trzeba się przemęczać, ot, byle tylko coś poczytać. Ja niestety tego typu książek nie lubię i więcej do Eileen Goudge nie powrócę.
Ocena 2/5

Cytaty. Tym razem dwa, ale krótkie:
- "Zawsze jest dobra pora na spotkanie odpowiedniego człowieka" (str. 268)
- "Póki żyjemy, wszystko może się zmienić" (str. 273)  

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Najpiękniejsza księgarnia na świecie...


Nawiązując do nazwy mojego bloga, nie mogłam oprzeć się pokusie, by nie zaprezentować Wam kilku zdjęć najpiękniejszej księgarni na świecie, wybranej przez angielski "Guardian". Została nią księgarnia Lello w Porto, która powstała w 1906 roku i po dziś dzień jest w rękach jednej rodziny. Przyznacie sami, że jest imponująca, wnętrza są iście królewskie, przepięknie zdobione sufity, kolorowe witraże, no i te kręte, czerwone schody...

Z ciekawostek dodam, iż podobno w pobliżu Lello mieszkała J.K. Rowling, kiedy pracowała jako nauczycielka języka angielskiego. Czyżby to właśnie ta księgarnia była pierowowzorem tej z ''Harrego Potera" ? 

Nie wiem jak Wy, ale ja nie miałabym nic przeciwko, gdyby mnie tam, w tej najpiękniejszej księgarni świata zamknęli niczym w więzieniu na zawsze :) w otoczeniu tylu wspaniałych książek, nawet brak słońca nie byłby problemem...  

Zdjęcia pochodzą ze strony: http://www.bwphotography.pl/blog/?p=5807

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Poczekajka - Katarzyna Michalak

Poczekajka"Poczekajka" to pierwsza powieść Katarzyny Michalak z 2008 roku i moje pierwsze spotkanie z jej twórczością. Ta sympatyczna, urokliwa pani patrząca z okładki książki to z zawodu lekarz weterynarii. Jest ona także grafikiem komputerowym, producentem teledysków oraz twórcą scenariuszy i teledysków. Jednym słowem osoba niezwykle pracowita, zdaje się że także wszechstronna, konsekwentnie realizująca swoje marzenia. Pytanie tylko, czy w gąszczu tych wszystkich zadań, celów i obowiązków, które im towarzyszą,  jest w stanie realizować się we wszystkich tych dziedzinach w równym stopniu i czy nie traci na tym np. literatura, bo to ona interesuje mnie najbardziej i ją chcę analizować. Przejdźmy zatem do "Poczekajki". 

Patrycja Marynowska, główna bohaterka książki, to młoda pani weterynarz z Warszawy, która marzy o wyrwaniu się spod skrzydeł swojej nadopiekuńczej matki-mecenaski, znalezieniu swego miejsca na ziemi poza stolicą, a przede wszystkim o spotkaniu prawdziwego księcia z bajki (kryjącego się pod tajemniczym pseudonimem - Amre), który przybędzie do niej na najprawdziwszym rumaku i będą żyli razem długo i szczęśliwie. W osiągnięciu tego celu dziewczyna nie cofa się przed sięgnięciem po szczyptę magii (zostaje nawet zaliczona w poczet czarownic!), a za sprawą własnej odwagi znajduje Chatkę Wiedźmy, zrujnowany domek we wsi Poczekajka na Zamojszczyźnie, gdzie zamierza spełnić wszelkie swe marzenia. Kiedy dostaje pracę w zoo (wydaje się to być banalnie proste, mimo panującego na tych terenach bezrobocia), błyskawicznie remontuje swe gniazdko, a kiedy do drzwi puka kandydat na Amrego, happy end wydaje się być blisko. Niestety, aż tak pięknie nie będzie...Patrycję spotkają liczne przykrości ze strony wiejskiej społeczności, przypominającej skadinąd tę z telewizyjnego "Rancza". Swoją drogą tak stereotypowe przedstawienie wsi aż mnie zabolało, choć z niej nie pochodzę...
No właśnie i tu zaczynają się schody, bo rzeczy, których nie przypadły mi do gustu jest więcej. Cała historia wydała mi się zbyt płytka, przewidywalna, niczym zwykłe, podrzędne czytadło pisane jedynie do szuflady. Jej język jest prosty, dlatego książkę czyta się szybko i równie szybko się ją zapomina, bo niewiele wnosi (żeby nie powiedzieć, że nic nie wnosi)... Niby wpleciono w nią (wątpliwy) wątek kryminalny, momentami jest uroczo i zabawnie, ale całość tworzy moim zdaniem zwykłego harlequina pełnego namiętności, tęsknot, nienawiści i zdrady. Ot, kolejne romansidło, tym razem z weterynaryjnym tłem i magicznym klimatem (magicznym od czarów, a nie od cudów, wspaniałości). Jest w nim zakochana po uszy kobieta pisząca listy, wysyłane na adres pewnego pisarza, który w całej historii odegra decydującą rolę, pojawią się także przesłodzone postaci takie jak gapowaty ksiądz Plama, dobrotliwy dyrektor zoo, mądry Dziadek Aureliusz czy słodka Hania - przyjaciółka Patrycji oraz dwa czarne charaktery. To, co strasznie przeszkadzało mi w tej książce to poczucie humoru autorki, które w niektórych momentach było moim zdaniem wymuszone, wręcz groteskowe. Pojawiały się wulagryzmy wykropkowane co prawda, które w odbiorze przypominały artykuły nastolatek z Bravo czy fragmenty książek pokroju Grocholi, Sowy czy Kuny - o zgrozo! - (zwolenników wymienionych pań z góry przepraszam, ale nie jest to moja bajka). Dialogi miały chyba być błyskotliwe, magia podobnie jak bajkowy klimat, dodać całej historii smaku, zaś wątki z zoo przywodzić na myśl interesujące opowieści państwa Gucwińskich. I chyba te ostatnie podobały mi się najbardziej, bo dały możliwość przyjrzenia się pracy z dzikimi zwierzętami od drugiej strony i może lepiej by się stało, gdyby pani Katarzyna zajęła się pisaniem swoich wspomnień z obcowaniem z nimi, a nie siliła się na powieści. Poza tym drażniła mnie duża czcionka zastosowana w książce (w jakim celu???) i koszmarnie długie tytuły kolejnych rozdziałów (np. rozdział VI zatytułowano: O legwanie mordercy, wróżbach z papieru toaletowego, drogowskazach na słupie elektrycznym i tym, który powinien być Amrem, a nim nie jest, więc kto jest?). Zastanawiałam się podczas lektury (przyznaję - męczącej dla mnie strasznie), do kogo jest adresowana ta pozycja. Na myśl przyszły mi dwie grupy: młode dziewczyny i kury domowe o niezbyt wyrafinowanym guście literackim. Do żadnej, a zwłaszcza tej drugiej nic nie mam, bo sama się do niej póki co zaliczam, ale po kolejne dzieła pani Michalak ze "Słonecznej Trylogii" z  pewnością nie sięgnę. Jest to przykład literatury pisanej tylko dla kobiet z potężną promocją, a jak wiadomo z reguły to, co rozreklamowane marne jest i już. Więcej znęcać się nad "Poczekajką" nie zamierzam, bardzo jestem ciekawa, czy znajdzie się tu ktoś myślący podobnie do mnie, czy też zostanę pożarta żywcem przez wiernych fanów pani Katarzyny. 

Na koniec cytat. Przyznam, że znalezienie jakiejś perełki w tej książce graniczyło z cudem, ale coś wybrałam:
"Magia to nic innego, jak siła albo słabość ludzkiego umysłu. Moc, której używasz, wiara w nią i odwaga, by wierzyć - to jest właśnie magia! Wiara, odwaga i moc - nie trzeba niczego więcej! (str. 308)."

Moja ocena: 1/5