poniedziałek, 25 maja 2015

Sweetland - Michael Crummey

Michaela Crummeya, nowofundlandzkiego poetę i prozaika, czytelnicy mieli okazję poznać już dwukrotnie: najpierw w 2013 roku za sprawą jego niezwykłej powieści „Dostatek” (jego recenzja klik), zaś rok później za przyczyną „Pobojowiska”. Tym razem gdańskie Wydawnictwo 'Wiatr od morza' uraczyło nas kolejną jego książką, p.t.: „Sweetland”. Wszystkich tych, którzy te poprzednie przeczytali z pewnością nie trzeba namawiać, by sięgnęli po tę najnowszą. Zaś tych, którzy jeszcze z twórczością pana Crummeya się nie zaznajomili, spróbuję przekonać, że mający 11 maja premierę „Sweetland” to bardzo ciekawa propozycja na te ciepłe dni, które przed nami.

Chance Cove – to niewielka osada na Nowej Fundlandii, która powoli się wyludnia ze względu na pogarszające się nieustannie warunki życia związane z zapaścią nowofundlandzkiego rybołówstwa. Stopniowo coraz mniej osób decyduje się pozostać na wyspie, szczególnie kiedy pojawia się korzystna propozycja ze strony rządu. Mieszkańcom wyspy oferuje się sowite wynagrodzenie za przeprowadzkę w inne miejsce w obrębie prowincji, ponadto pomoc przy zmianie miejsca zamieszkania i znalezienie pracy, wykwalifikowanie się lub powrót do szkoły - pod jednym tylko warunkiem - jednomyślnej zgody wszystkich mieszkańców. Już w latach 60. nastąpiły przesiedlenia do: Placentia Bay, Burgeo, Hermitage i St. John’s. Nic więc dziwnego, że prawie wszyscy przyjmują tę pomoc z wielką radością. Ale są i tacy, którzy ogromnie przywiązani do ziemi swych przodków za nic w świecie nie dają się przekonać urzędnikom rządowym, a jej opuszczenie traktują jako zdradę. Należy do nich 69-letni Moses Louis Sweetland, główny bohater książki, emerytowany latarnik i rybak (do czasu wprowadzenia moratorium na połów dorsza w dziewięćdziesiątym drugim) oraz Loveless (który dość szybko zmienia zdanie...), jego sąsiad...
Rodzina Mosesa mieszka tu od niepamiętnych czasów (Ludzie łowili tu ryby już dwieście lat temu, może wcześniej), jak sam podejrzewa, prawdopodobnie jego przodkowie dotarli na wyspę jako pierwsi, czego miałby być dowodem fakt, że zarówno wyspa jak i jego rodzina nazywają się tak samo. Jego związek z Chance Cove jest bardzo silny, dlatego też wszelkie urzędnicze próby nakłonienia go do opuszczenia osady nie przekonują go: Gdy wszyscy się wyprowadzą, nie będzie już promu. To oznacza brak zaopatrzenia. Przestaną działać telefony. Nie będzie bankowości online, nie będzie pokera. Ani prądu. Myślę, że każdego, kto zechce tutaj samotnie mieszkać, można z definicji uznać za niepoczytalnego. Decydując się na ten odważny/nieroztropny/brawurowy (?) krok, Sweetland zostałby prawdopodobnie jedynym szaleńcem na środku Atlantyku. Namowy sąsiadów i członków rodziny też nie przynoszą skutku. Nawet Reet Verge, była burmistrz miasteczka, próbuje przekonać go do wysiedlenia. Wszystko na próżno. Kiedy prośby nie przynoszą rezultatu, Verge ucieka się do ostrzeżeń i gróźb: Nie zablokujesz tego wszystkiego w imię swoich mesjańskich uczuć. Wymień cenę, a ja zobaczę, co da się zrobić. (…) Że też potrafisz przysporzyć tylu zmartwień całemu miasteczku i spać z tym spokojnie. (…) Cała ta historia skończy się tak, że komuś stanie się krzywda. A ty będziesz mógł winić za to tylko Boga lub siebie. Zapamiętaj sobie moje słowa. Cierpliwość mieszkańców zostaje wystawiona na próbę. Kiedy nie pomagają naciski i prośby o przedstawienie racjonalnego powodu, dla którego Moses nie chce opuścić wyspy, ludzie próbują zasiać w nim strach, sądząc, że być może w ten sposób uda im się go przepędzić. Pojawiają się anonimowe liściki z pogróżkami, okaleczone króliki, które Sweetland znajduje w sidłach czy podpalony składzik i odwiązana łódka. To ma go przekonać do zmiany decyzji. Nikt z mieszkańców nie próbuje nawet poddać w wątpliwość, że te wydarzenia są przypadkowe – każdy z nich ma przecież powody do zniszczenia jego majątku, bo wszyscy czują do niego urazę i nie potrafią zrozumieć jego toku myślenia. Moses sam na to zasłużył swoją postawą. Ostatecznie – kapituluje. Można by rzec, że presja przyniosła spodziewany efekt, że się udało, ale, jak pewnie niektórzy z Was się domyślają, tylko połowicznie...
Sweetland bardzo umiejętnie wszystkich zmylił. Zadeklarował, że przystępuje do programu i zgadza się na opuszczenie wyspy, po czym ukrył się na niej, a wszyscy byli przekonani, że zginął tragicznie na morzu: Uważał to za sprawę prywatną, że postanowił ukryć się w dolinie i odwrócić plecami do całego świata; sądził, że to nie dotyczy nikogo poza nim. Długo to planował i solidnie przygotowywał się do zbliżającej się zimy, którą miał przecież spędzić samotnie. Odłożył sobie całą łódź produktów spożywczych, które wcześniej przemycił z wysepki Miquelon. Zasalał ryby, robił przetwory, zapomniał jedynie o zrobieniu zapasów papieru toaletowego, ale i z tym sobie poradził. Niestety, jego decyzja wiązała się również z cierpieniem. Odkąd został sam jeden na wyspie, każdego dnia zmagał się z wyalienowaniem: [O]d czasu do czasu spadała na niego samotność tak apokaliptyczna, że zaczynał się bać, iż jej nie sprosta. Zawczasu nie rozważał świadomie, jak to będzie tkwić samemu na wyspie, mgliście wyobrażał to sobie jako przedłużenie doświadczeń z pracy w latarni, gdy większość dni spędzał w pojedynkę. Zaczynał jednak rozumieć, że w porównaniu z chwilą obecną tamte lata odosobnienia zbladły – były tylko tymczasowym stanem, zaledwie przybliżeniem samotności. Te długie, zimowe dni, dokumentują, że samotność jest okrutna, że łatwo prowadzi do obłędu, choć została wybrana świadomie i bez przymusu. To właśnie ona wymusza konkretne zajęcia, zmianę trybu życia, by nie doprowadzić do szaleństwa: Wiedział, że musi znaleźć sobie jakieś zajęcie poza pasjansem, jeśli nie chce na dobre postradać zmysłów. Zaczął czytać książki Queenie (te, którymi z czasem podcierał sobie tyłek, jak zabrakło mu papieru...), wrócił do opieki nad cmentarzem (prostował pokrzywione nagrobki, podpierał płot, kosił trawę), wciąż słuchał prognozy pogody, grał w pasjansa i spędzał czas z psem Lovelessa, który się zgubił i nie zdążył wsiąść na statek. Z czasem doszedł do wniosku, że świat ogarnia coraz głębszy zastój. Że od kiedy tak siedzi, nie dostrzegł ani jednej żywej istoty. Zdawało się, że zniknęły nawet mewy. Przez miesiące spędzone samotnie zdążył się już przyzwyczaić do ciszy i bezruchu. Nieobecność za oknem zdawał się jednak przynależeć do zupełnie odmiennego porządku, nadała całkiem inną perspektywę jego przesiedzianemu okresowi – wpatrywał się w okno, aby podważyć prawdziwość swojego spostrzeżenia. Jak zakończy historia Sweetlanda? Czy jego decyzja okaże się tragiczną pomyłką i doprowadzi do jego śmierci? Czy też niespodziewanie znajdzie swój happy end?

Michael Crummey oddaje w ręce czytelnika książkę bardzo klimatyczną, ze zdecydowanym (ostrym, soczystym wręcz, iście męskim) językiem i wyrazistymi bohaterami (odznaczają się silnym charakterem, uporem do granic możliwości, wielkim oddaniem ziemi, na której żyją od lat oraz miłością do rodziny). Wymaga przy tym od niego uwagi, bo liczne retrospekcje wybijają z rytmu, choć informują o historii wyspy i przeszłości bohaterów. To książka, która z jednej strony pokazuje, że człowieka w gruncie rzeczy trudno oderwać od korzeni; a z drugiej dowodzi, że czasem warto zrezygnować z własnego uporu i poddać się woli większości, wymuszonej choćby przez realia współczesnego świata. Bo jak twierdzi Sweetland życie rządzi się swoimi prawami. Można stawiać opór, a można zaimprowizować jakiś sposób, by się uchować. Istnieją natomiast takie prawa, które nie poddają się oporowi czy improwizacji...
Serdecznie polecam Waszej uwadze tę książkę. Warto zanurzyć się w chłodny krajobraz Nowej Fundlandii, by zrozumieć, jak wielkim uczuciem trzeba darzyć tę ziemię, by skazać siebie na całkowite osamotnienie, walkę z potężnymi siłami przyrody i wykluczeniem społeczeństwa.

Cytaty za: Sweetland, Michael Crummey, Wiatr od morza, Gdańsk 2015.

Ocena: 5/6

Tę oraz inne, warte polecenia książki znajdziecie na www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz