poniedziałek, 31 października 2011

Gdy nie nadejdzie jutro - Paweł Skawiński

Co wiecie o Indiach i Nepalu? Z czym kojarzycie te państwa? Kolorowe sari, kiczowate Bollywood, wspaniałe zapachy, rajskie krajobrazy, piękne budowle i orientalne kadzidełka? Zastanówcie się jeszcze chwilkę, bo nie wierzę, że tak łatwo dajecie sobą manipulować za sprawą mediów. Pisząc te słowa rumienię się, bo sama miałam zdecydowanie zbyt infantylne podejście do tych równie pięknych, co biednych krajów...

Za sprawą reportażu "Gdy nie nadejdzie jutro" Pawła Skawińskiego moje spojrzenie stało się szersze. Okazuje się bowiem, że prawdziwe Indie i Nepal są inne niż moje wyobrażenie o nich. Są bardzo biedne, zapomniane, wypełnione po brzegi nieletnimi prostytutkami różnego pochodzenia, zniekształcone podziałami kastowymi uniemożliwiającymi prawidłowe funkcjonowanie społeczeństwa, przesiąknięte zabobonami mieszającymi się z wiarą oraz przesądami ociekającymi religią... W tym wszystkim najbardziej odbija się jednakże bieda, która staje się w tej książce słowem-kluczem. Hasłem, które boli, zabija, niszczy i unieszczęśliwia.

BIEDA Pierwsze zderzenie Skawińskiego z Indiami i jego mylnym wyobrażeniem o tym państwie ma miejsce na lotnisku w Bombaju oraz podczas jazdy taksówką do hotelu. Ludzie, których widzi na ulicach są brudni, rozczochrani, mają nieumyte włosy i śpią na chodnikach. W tej biedzie jednakże jest o dziwo entuzjazm (którego często nam, Europejczykom brakuje), przedsiębiorczość i wola walki (tam nawet kloszardzi organizują się w związki zawodowe, zaskoczeni?). Mimo bardzo dynamicznie rozwijającej się gospodarki, państwa nie stać na model opiekuńczy, niestety. Skutkiem tego są tysiące głodujących i bezdomnych istnień ludzkich.


SLUMSY Tego słowa w obu tych państwach nie trzeba tłumaczyć. Tutaj jest ono używane w nadmiarze i odmieniane przez wszystkie przypadki...


PROSTYTUCJA / GWAŁT Po uzyskaniu przez Indie niepodległości w 1947 roku, Bombaj stał się jednym z największych centrów owej 'branży' w Azji. Nawet ojcowie zaczęli sprzedawać do domów publicznych własne córki, uzyskując dzięki temu niewielki zastrzyk gotówki. Natomiast w Kaszmirze, który uważa się za najbardziej zmilitaryzowany teren na świecie, żołnierze regularnie dokonują gwałtów, które stały się częścią globalnego trendu, wojenną taktyką, za którą nikt nie ponosi odpowiedzialności... Na uwadze warto mieć także istnienie AFSPA - Specustawy Sił Zbrojnych, będącej w praktyce licencją na zabijanie. Żołnierz może strzelać do każdego, kto wyda się mu zagrożeniem, tak więc jego osądzenie jest właściwie niemożliwe. Ironia losu czy przeznaczenie?


ZABOBONY Jeśli zaś chodzi o Nepal, to z przerażeniem czytałam o składanej tam ofierze ze zwierząt. Podczas festiwalu Gadhimai ofiarowano trzysta tysięcy (!) zwierząt, w tym dwadzieścia tysięcy bawołów. Nepalczycy wierzą bowiem, że krew zwierzęcia poświęconego bogini uchroni ich od wypadków. Dla nas brzmi to śmiesznie, oni są przy swoich rytuałach śmiertelnie poważni.


PROTESTY Kaszmir to także miasto niepokoju, buntu i rozruchów. Tu nawet kobiety decydują się na protest. Zamiast ubierać się w burki, kształcą się, modlą z mężczyznami, i protestują w kolorowych tunikach na ulicach. Do wyrażenia sprzeciwu służy im także coraz częściej internet, stający się nowym frontem w walce o wolność... To z niego dowiadujemy się o straszliwych torturach mających miejsce w więzieniach, gdzie rażenie prądem (nawet genitaliów) jest tu na porządku dziennym.


EMIGRACJA MŁODYCH Nic więc dziwnego, że młodzi nie widząc dla siebie perspektyw uciekają za granicę: do Kanady, Stanów, Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec. Także ich rodzice stawiają na naukę, widząc w niej jedyną szansę na godne życie. Smutne, bo większość z nich już nigdy nie powróci do swojej ojczyzny.


WOLONTARIAT / ORGANIZACJE Kiedy czytam taki raport ONZ: "Aż piętnaście i pół procent populacji Indii nie dożywa czterdziestego roku życia, czterdzieści sześć procent dzieci poniżej piątego roku życia waży za mało, trzydzieści cztery procent mieszkańców powyżej piętnastego roku życia nie umie czytać" (str. 91), pęka mi serce. Jest tu tyle organizacji charytatywnych, zaangażowanych wolontariuszy (duża ich część pochodzi z zagranicy), którym nie brakuje sił i energii do pracy. Czemu nie ma prawie żadnych efektów ich trudów? Okazuje się, że spływające z Zachodu pieniądze są bezlitośnie defraudowane. To za nie kupuje się piękne domy i drogie samochody oraz atrakcyjnie położoną ziemię, niszcząc życie rdzennych mieszkańców tych terenów. Coraz częściej wspomina się o tym, że owa finansowa pomoc to jedna z nepalskich gałęzi gospodarki... To dlatego tak często Nepalczycy sami ratują sieroty mieszkające na ulicach, rozmawiają z prostytutkami, by sprowadzić je na dobrą drogę. Robią co mogą, bo widzą ogrom ludzkich potrzeb i obojętność państwa.


"Gdy nie nadejdzie jutro" to debiut literacki 30-letniego Pawła Skawińskiego, absolwenta Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. To dziennikarz specjalizujący się w odległej Azji. Pracując w Indiach, w jednej z największych korporacji oraz jako wolontariusz, zakochał się w niej bez pamięci. Jego reportaż przesiąknięty jest prawdziwymi historiami ludzi, których spotkał na swoim szlaku: prostytutek, kloszardów, mieszkańców slumsów i głębokiej prowincji, artystów i buntowników. Czuć tu prawdziwe emocje, które niekiedy są dotkliwe i przejmujące, bo ich bohaterowie walczą o lepszą przyszłość. Skawińskiemu udało się przełamać stereotypy i ukazać Indie oraz Nepal takimi, jakie są. Wielkim plusem są tutaj czarno-białe fotografie Ewy Morawskiej wplecione w tekst, wzmacniające go dodatkowo i będące jego nieodzownym uzupełnieniem. Co ciekawe, żadna z nich nie jest kolorowa, więc nie fałszuje obrazu, nie potwierdza tej cudownej bajki, jaką media i branża turystyczna tworzą wokół Indii. Dzięki tej książce otworzyły się moje oczy na trudne sprawy, odległe, ale jednocześnie bliskie, bo ludzkie. Dowiedziałam się czegoś prawdziwego o świecie (co przyświeca serii Lektury reportera), a nie tylko poczytałam o kolorowej, indyjskiej ułudzie. Mam  nadzieję, że książka “Gdy nie nadejdzie jutro” dotrze do wielu czytelników, a oni zechcą przyjąć tę niewygodną, niefotogeniczną prawdę, która bez wątpienia burzy mit o bajkowym świecie z uroczym Tadż Mahalem czy zapierającymi dech w piersiach zamkami Radżastanu w tle...

Ocena 5/6 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Dobra Literatura

http://dobraliteratura.pl/logo.jpg

oraz portalowi Sztukater





czwartek, 20 października 2011

Dlaczego chcesz być gruba? Czyli przełom w odchudzaniu - Dorota Sawicka + jedna ważna informacja :)

Tym razem książka dla osób z potężnym problemem. Chodzi o nadwagę, która staje się przekleństwem naszych czasów i skutecznie niszczy nasze życie skracając je i rabując podstępnie z wielu przyjemności. Autorka książki, Dorota Sanecka, to terapeutka uzależnień, która także miała problem z otyłością, ale odniosła wielki sukces i jest przykładem, że można z nią wygrać i cieszyć się większą intensywnością przeżyć. Uzyskała to nie dzięki kolejnym dietom, a odkryciu powiązań między nieumiarkowaniem w jedzeniu a innymi nałogami. Banalne? Niby tak, szkoda tylko, że do tej pory pomijano skutecznie to zagadnienie, skazując wiele uwikłanych w walkę z własnym ciałem dziewczyn skazano na łzy, upokorzenie, a może i depresję. To, co wydaje się być najcenniejsze w tej publikacji, to fakt, że nie są to puste słowa, oschłe regułki, ale prawda płynąca z doświadczenia kobiety uzależnionej od nałogowego jedzenia...

Kiedy mamy problem z wagą najczęściej decydujemy się na dietę. Jeśli ta nie pomaga, to szukamy innej. Może takiej, jaką poleciła nam przyjaciółka albo o której jest głośno w prasie lub telewizji. Jakie jest nasze rozczarowanie, gdy okazuję się, że one nie skutkują, podobnie jak szereg innych, późniejszych... Wtedy decydujemy się na głodówkę albo rygorystyczne ćwiczenia na siłowni, basen i różne inne 'atrakcje'. Niestety i tu nie odnosimy sukcesu - nadal mamy za dużo tu i ówdzie, nie mieścimy się w ubrania, a odbicie w lustrze krzyczy, byśmy coś ze sobą wreszcie zrobiły... Zaczyna się smutek i żal, że znów zawiedliśmy samych siebie i nadal jesteśmy grubi... Zatem dlaczego nie potrafimy zrobić tego, co wydaje się najprostsze w naszej sytuacji, czyli przestać jeść?

Problem otyłości autorka stara się zrozumieć na podstawie uzależnienia od alkoholu, który sama leczy. Okazuje się bowiem, że mechanizm jest bardzo podobny. Tu także należy najpierw zacząć od chorej psychiki, uleczyć ją, a kiedy ta wyzdrowieje, ciało samo się do niej dostosuje... Ważne jest, by zminimalizować rolę jedzenia w naszym życiu. Brzmi prosto, tylko jak to osiągnąć? Na początek autorka stawia powokujące pytanie: Dlaczego chcesz być gruba? Dlaczego nie możesz schudnąć, skoro tak bardzo tego pragniesz? Wierzcie mi, odpowiedź nie jest prosta... Żeby ją znaleźć należy przyjrzeć się dokładnie swojej psychice, poszukać przyczyn bycia jedzenioholiczką, powoli wyzwalając się od nałogowego jedzenia. Kilka cennych zasad od pani Doroty to: unikanie pokus, przygotowanie dobrego planu jedzeniowego i listy abstynencyjnej oraz dobrego planu dnia, wprowadzenie sposobów odmawiania jedzenia i metod radzenia sobie z głodem. To tylko niektóre z nich, wybrane przeze mnie, a może pod siebie?!? Jest ich jednak dużo więcej, zaprezentowanych w przystępnej formie, z przykładami od uczestników warsztatów pani Saneckiej.

"Dlaczego chcesz być gruba" nie jest kolejnym poradnikiem z przepisami na niskokaloryczne potrawy, czy receptami na kolejną drastyczną dietę. To sensownie napisany poradnik, dzięki któremu w głowach osób puszystych pojawi się z pewnością myśl o odnalezieniu w sobie tego, co sprawia, że jemy i nie potrafimy przestać. Jeśli chcecie znaleźć przyczynę Waszego problemu, zacznijcie od tego poradnika. Życzę Wam byście na nim poprzestały, odnosząc sukces jak pani Dorota.

Ocena 4/6

Za mozliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Studio Astropsychologii oraz portalowi Sztukater



UWAGA PREMIERA!

W świecie bez ograniczeń, nie ma nic bardziej uwodzicielskiego niż Kuszące zło…


Długo oczekiwana premierę 3 części bestsellerowej serii Zew nocy pt. Kuszące zło, australijskiej pisarki Keri Arthur już w księgarniach!
 

W świecie magii i pokus, nocą budzą się do życia piękni, przeklęci i pożądani. Riley Jenson musi jednak działać na własną rękę. Jest niespotykanym połączeniem wampira i wilkołaka, pracującym dla organizacji, której głównym celem jest utrzymywanie porządku w świecie nadprzyrodzonych stworzeń. Ufając przełożonym i kochankom niewiele więcej niż swoim najgorszym wrogom, Riley gra według własnych zasad. Jej nową misją jest przeniknięcie do potężnie strzeżonego pałacu rozkoszy, którego właścicielem jest przestępca znany jako Deshon Starr - szaleniec od lat zajmujący się genetyką.
Gdy wokół Riley zaczynają kręcić się dwaj seksowni mężczyźni - opanowany i niesamowicie uwodzicielski wampir oraz gorący wilkołak - i zaczynają walczyć ze sobą o jej względy, Riley musi zachować zimną krew. Jeśli ocali świat przed Deshonem Starrem, ocali też samą siebie…

Ta paranormalna seria staje się coraz lepsza z każdą następną książką… ekscytująca przygoda, która daje wszystko co trzeba do znakomitej zabawy – seksownych zmiennokształtnych, gorących wampirów, dziki niekontrolowany sex i szczyptę prawdziwej miłości, która może okazać się wieczna.
FreshFiction.com

Keri Arthur zręcznie splata trzymającą w napięciu fabułę z upojnym
romansem w, nader przyjemnej, rzeczywistości Melbourne. Seksowne
wampiry, namiętne wilkołaki, nieposkromiony, śmiały i przyjemny sex
musi się wam spodobać. Błyskotliwa, seksowna i dobrze
zaplanowana historia. "Wschodzący księżyc" pozostawił mnie z marzeniem o
byciu wampirem… Kim Harrison.

POLECAM  WSZYSTKIM :) 



wtorek, 18 października 2011

Wszystko, co ważne - Jan Goldstein

"Wszystko, co ważne" to książka, która ukazała się nakładem wydawnictwa Galaktyka w serii 'Zapach pomarańczy'. O tej serii Wydawnictwo pisze tak: "Zapach pomarańczy to radosny aromat pozytywnej energii... Powieści tworzące tę serię pozwalają ją odnaleźć, uchwycić i na długo zatrzymać. To historie o poznawaniu samego siebie i o odnajdywaniu sensu życia wśród codziennych zdarzeń". Przytoczyłam tu ten fragment dlatego, iż trudno o lepsze streszczenie powieści Jana Goldsteina...

Jennifer Stemrapler to dwudziestokilkuletnia dziewczyna, dla której życie straciło sens. Wkrótce po rozwodzie rodziców jej ukochana matka ginie pod kołami samochodu prowadzonego przez pijanego mężczyznę, ojciec znajduje pocieszenie w ramionach innej kobiety, a chłopak, z którym wiązała wielkie nadzieje na przyszłość zostawia ją bez uprzedzenia. W obliczu natłoku negatywnych emocji Jennifer decyduje się targnąć na swoje życie, lecz udaje się ją odratować. Dziewczyna jest jednak w głębokiej depresji, dlatego też należy sprawować nad nią 24-godzinną opiekę, kontrolować jej ruchy, przystosować dom na jej przybycie, itd. W grę wchodzą dwie osoby, które mogłyby się nią zająć: nieobecny do tej pory tatuś razem ze swoją nową żoneczką i uroczą małą córunią oraz 76-letnia babcia, Gittel 'Gabby' Zuckerman, która po informacji o samobójstwie wnuczki, nie zważając na swoje poważne problemy zdrowotne, błyskawicznie przylatuje do Jennifer, do Los Angeles. To właśnie ona zabiera dziewczynę do siebie, do Nowego Jorku, by tam dokonać cudu uzdrowienia jej chorej psychiki. Sprawa wydaję się z góry przegrana, bo jak staruszka chorująca na rozedmę miałaby okazać się lepszym terapeutą niż znani i doceniani psychologowie i psychiatrzy? A jednak...
Krok po kroku pełna energii i mądra życiowo Gabby dociera do złamanego serca swej wnuczki, nie zwracając uwagi na jej nieustanne przygnębienie, podły nastrój czy kłótliwość. Wyszukuje różnorodne, niekiedy dość oryginalne atrakcje (jak choćby rozrzucanie końskiego łajna), pozwala jej samotnie spacerować po mieście (ryzykując niemało), wybiera się z nią na sentymentalną wyprawę do ulubionych miejsc jej i matki Jennifer, by tam na szczycie góry opowiedzieć swoją własną, niezwykle tragiczną, bo naznaczoną Holocaustem, historię. Śmierć drogich rodziców i siostry Anny, zabitych na jej oczach, dwuletni pobyt na strychu u Polki, ratujący jej życie czy wypchnięcie z pociągu śmierci przez przyszłego męża, to tylko niektóre elementy smutnej układanki życia Gabby...
Obie kobiety odkrywają się przed sobą coraz bardziej, dzielą się każdego dnia darami, jakie otrzymały (mogą nimi być przykładowo ostatnie błyski jesiennych kolorów lub radosne chwile spędzone z wnuczką), my zaś poznajemy sekrety ich psychiki, dzięki którym możemy zrozumieć ich pokrętne niekiedy postępowanie. Na koniec Jan Goldstein funduje nam kilka wzruszających (ale nie sentymentalnych, bez obaw!) stron, które sprawiają, że niejedno oko się zaszkli...

"Wszystko, co ważne" to piękna, mądra i co ważne nieprzegadana historia, dotykająca także konfliktu pokoleń oraz ich współistnienia. Dużo w niej ciepła, optymizmu, humoru oraz prawdziwych, ludzkich emocji. Jest to lektura, która zmusza do myślenia i ukazuje, co w życiu jest najważniejsze i za czym warto gonić. Autor wykazuje się wyjątkowo lekkim piórem i umiejętnością pisania o rzeczach trudnych w przystępny sposób. Jestem pewna, że ta wzruszająca powieść trafi do wielu serc, które podobnie jak Jennifer nie widzą swego życia w jasnych barwach i często brakuje im sił i nadziei, by każdego ranka wstawać z uśmiechem na ustach. Gorąco polecam wszystkim bez wyjątku!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Galaktyka oraz portalowi sztukater.pl



sobota, 15 października 2011

Cień mojego dziecka - P.F.Thomése.

"Cień mojego dziecka" to niewielka książeczka. Właściwie swymi wymiarami przypomina większą broszurę, którą z łatwością można przegapić wśród grubych, kolorowych gazet czy opasłych powieści. Okładka - dość dziwna, właściwie czarna, raczej nie przykuwająca uwagi, podobnie jak i tytuł - niewiele wyjaśnia. "Cień mojego dziecka"? Gdzie ten cień? Na ścianie? Cień, bo dziecko takie chude? Cień, bo to ostatecznie nie moje dziecko? Niestety, żadne z tych przypuszczeń nie jest prawdziwe. Szkoda, bo gdyby było, ta miniaturowa książeczka pewnie nie przyniosłaby mi tylu łez i wzruszeń, nie poruszyłaby mnie w takim stopniu...

"Cień mojego dziecka" to niezwykle osobiste świadectwo P.F.Thomése'a, holenderskiego pisarza, autora powieści i opowiadań, który opowiada o śmierci swojej malutkiej córeczki, Isy. To studium wielkiego bólu, hołd złożony zmarłemu dziecku i poważna deklaracja miłości. Wszystko w niej dotyczy rzeczy ostatecznej - śmierci. Nie ma tu zbędnych opisów skomplikowanych procedur medycznych, dokładnych analiz chemicznych, wyliczeń czy pytań w stylu 'Dlaczego właśnie moje dziecko?'. Czytelnik ma za to możliwość obserwować zbolałego ojca, który krok po kroku zbliża się do momentu ostatecznego rozstania ze swoim najdroższym dzieckiem i musi odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Wypowiedzi autora dotyczą różnych spraw, są niekiedy chaotyczne i próżno szukać w nich kontynuacji myśli, ale “dziwnym” trafem  układają się w pewną logiczną całość, dając dramatyczny obraz tej wyjątkowej sytuacji...

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, kiedy czytałam tę książkę, to fakt, iż zupełnie inaczej wyglądałaby ona, gdyby jej autorką była matka dziecka. Thomése pisze jako stuprocentowy mężczyzna, więc brakuje tu sentymentalizmu, morza łez czy nadmiaru słów. I może właśnie ten wybieg autora wywołuje takie piorunujące wrażenie. Poprzez niego ukazany zostaje nagi człowiek, który nie może znaleźć miejsca w życiu, dla którego wraz z odejściem córki właściwie się ono skończyło. Na myśl przychodzą niewypowiedziane słowa, niespełnione nadzieje, śmiałe plany, które nic już nie znaczą, bo nie ma tej, dla której cały świat stał otworem. Ta nieobecność, ukazana w sposób rzeczywisty, jest na wskroś odczuwalna i boli także czytelnika, bo Isa umarła nawet tam, gdzie jeszcze jej nie było... Wciąż w uszach dźwięczą mi jakże prawdziwe słowa: "Bo z nieobecności której doświadczam, z niej nie mogę się 'otrząsnąć'. Ona jest zawsze, cokolwiek bym robił" (str.77). Życie zaś biegnie dalej, nie ma litości i bywa okrutne. Z jednej strony potoki słów ze strony bliskich, męczące telefony, a z drugiej kotłujące się w głowie myśli, głucha cisza i świadomość, że nikt nie zrozumie tego bólu, który noszą w sercu osieroceni rodzice. I tu pojawia się proste pytanie: “Kobietę, która pochowała męża, nazywa się wdową, mężczyznę, który stracił żonę – wdowcem. Dziecko bez rodziców jest sierotą. A jak nazwać ojca i matkę, którym zmarło dziecko?” Temat granic języka, który mimo swej różnorodności nie jest w stanie przekazać wszystkich emocji, kryjących się na dnie umęczonego serca, jest w tej książce wszechobecny i bardzo wyrazisty. Język nie potrafi bowiem oddać tego ogromnego bólu, nie znajduje odpowiednich określeń i ostatecznie także zawodzi. I jak brzmi wobec tego pełne nadziei wyznanie ojca: "Jeśli ona gdzieś jeszcze jest, to w języku"???    

Książkę "Cień mojego dziecka" można potraktować jako swoistą spowiedź lub pamiętnik ojca, który zaprosił nas, czytelników, do uczestnictwa w jego żałobie, do odczuwania z nim jego cierpienia, do bycia (jedynie) obserwatorem podczas takich momentów, gdy przytula on swe martwe dziecko lub ściąga pokarm matce, bo jej organizm nie rozumie, że mleko nie będzie już potrzebne i produkuje je nadal... Odniosłam wrażenie, że ojca jest w tych zapiskach najmniej, iż nie przytłacza swoją obecnością, nie "konkuruje" ze zmarłą Isą, bo to nie on, a emocje grają tu pierwsze skrzypce i to im oddany został głos. 

Jest to bez wątpienia lektura bardzo ciężka, nie dająca nadziei, niestety bez happyendu, taka podczas której łzy leją się strumieniami na kartki papieru, a w głowie kołaczą się miliony smutnych myśli. Polecam ją wszystkim, którzy chcą przeżyć swego rodzaju katharsis, którzy nie są spragnieni jedynie lektur lekkich i przyjemnych, ale szukają także prawdy, niezależnie od tego, jak bolesna i niesprawiedliwa ona jest...

Ocena: 6/6 
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czarne


oraz portalowi


środa, 12 października 2011

Mój pierwszy maraton - Tom Rogers

Dziś polecam Wam bardzo ciekawą książkę, która tematyką odbiega od tego, co zazwyczaj czytuję i pewnie dlatego jest tak interesująca. Zapraszam do zapoznania się z opisem tej pozycji. Oczywiście nie tylko maratończyków ;)

Potrafiłbyś przebiec maraton? Większość osób nie potrzebuje nawet minuty, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Odpowiedź brzmi mniej więcej tak: „Ja? 42 kilometry? W życiu!”. Nie jest to właściwy sposób myślenia. Każdy może go przebiec. Prawda, potrzeba do tego dużo czasu na odpowiednie przygotowanie, determinacji i silnej woli. Tim Rogers w książce wydanej przed wydawnictwo Buk Rower: „Mój pierwszy maraton” dowodzi, że nie musisz być zawodowym sportowcem. Jeśli tylko chcesz, i ty możesz ukończyć maraton!

Na przykładzie Maratonu Londyńskiego krok po kroku będziesz poznawał tajniki przygotowań i startu w maratonie. Dowiesz się, jak zaplanować trening, żeby osiągnąć sukces i mieć czas na życie prywatne. Jak wybrać odpowiednie buty, jak dobrać ćwiczenia, które uchronią cię przed kontuzją i co jeść, żeby zyskać dodatkową energię. Ale przede wszystkim dowiesz się, jak nie stracić motywacji, a z wysiłku fizycznego czerpać coraz więcej radości.

W przygotowaniu do pierwszego biegu maratońskiego chodzi o odpowiednie wytrenowanie organizmu i nabranie wytrzymałości pozwalającej pokonać tak długi dystans. Jednak to, o czym musisz pamiętać, to nie tylko cotygodniowe wyrabianie kilometrów, bieg maratoński to nie tylko bieganie. Do ukończenia maratonu oprócz siły fizycznej potrzebna ci będzie naprawdę silna psychika.

Autor Tim Rogers jest niekwestionowanym autorytetem do maratonu przygotował setki początkujących biegaczy, a sam 62 razy przekroczył linię mety. Poznasz prawdziwą historię jednej z jego uczennic, prezenterski stacji BBC. Opowieść kobiety, która pomimo pracy na pełen etat i braku wiary we własne możliwości postanowiła przygotować się do maratonu.

Jeśli jesteś początkującym, jak i zaawansowanym biegaczem, ta książka jest dla ciebie. Nigdy nie myślałeś o maratonie, masz problemy z motywacją, zasiedziałeś się przed telewizorem? Czas ruszyć i odmienić swoje życie. Wyobraź sobie, co możesz czuć, kiedy przebiegniesz swój pierwszy maraton. Tego nie da się opisać. Sprawdź!

I ty możesz zostać maratończykiem!

Książka dostępna od 12 października w sklepie internetowym bukrower.pl

poniedziałek, 3 października 2011

Anna, Hanna i Johanna - Marianne Fredriksson

"Anna, Hanna i Johanna". Wnuczka, babcia, matka. Każda na swój sposób inna, wyjątkowa, prawdziwa, ale wszystkie razem tak bardzo do siebie podobne, mające porównywalne problemy, doświadczane równie mocno przez los. Na pierwszy rzut oka książka Marianne Fredriksson, poczytnej skandynawskiej pisarki, to zwykła saga rodzinna, jedna z tych, które często trafiają nam w ręce. Co zatem sprawia, że jest wyjątkowa i na długo zapada w pamięć? Pomijając oczywiście fakt, że została ona przetłumaczona na 36 języków, co już moim (skromnym) zdaniem, powinno nas do tej lektury odpowiednio zachęcić, innych powodów nie brakuje...

Hanna - seniorka rodu, brutalnie zgwałcona jako dziecko, w wieku 13 lat zostaje matką. Szkalowana i wyszydzana przez wiejską ludność zamknięta w sobie, nie potrafiąca ludziom patrzeć w oczy do końca swych dni. Pełna zagadek, pracowita, gospodarna. Kiedy zainteresuje się nią bogaty młynarz zdaje się, że szczęście wreszcie się do niej uśmiechnęło, bo już nikt nie nazwie jej dziwką, a jako pełnoprawna żona będzie mogła założyć chustkę na głowę i dumnie kroczyć przez wieś. Z Johnem doczeka się czworga dzieci: trójki chłopców oraz jednej córki - Johanny, oczka w głowie tatusia, który poświęci jej całą swoją uwagę, nosząc ją na rękach, przewijając, tuląc, pokazując jej piękno otaczającego ją świata. To samotna kobieta, od której córka permanentnie ucieka, nie potrafiąc nawiązać z nią kontaktu, wciąż wytykając jej brak rozumu, prymitywizm i mało postępową naturę.  

Johanna, kiedy ją poznajemy nie mówi, od czterech lat nic też nie pamięta, jest u kresu życia. To przedstawicielka wymierającej generacji. Jest matką Anny, żoną 90-letniego Arnego, widzącą w swych koszmarach ukochanego ojca i braci oraz surową matkę, z którą relacje nie należały do najłatwiejszych. To kobieta o zdecydowanie szorstkiej naturze, twardo stąpająca po ziemi. Kiedy umrze jej ojciec, z którym jest silniej związana niż z matką, przestanie mówić na tydzień. Matki nienawidzi, szydzi z niej. To zdecydowana socjaldemokratka, naznaczona czterokrotnym poronieniem, niechęcią ze strony teściowej i innymi kobiecymi bolączkami.

Anna - jej dzieciństwo doświadczone było koszmarem wojny, która rzuciła cień na całej jej dorosłe życie, wskutek czego nie potrafi się odnaleźć. Zadaje swej matce trudne pytania, bo ich obopólne relacje także nie należały do najprostszych. Anna uważa ją za równie niedoskonałą co ona sama. To zakompleksiona miłośniczka książek, posiadajaca dwie córki (Maria to kopia Johanny, Malin - Anny). Jest inteligentna, silna i ma odwagę, by się rozwieść, czego nie potrafiła zrobić dawno temu jej własna matka. To właśnie Anna przegląda listy i kroniki babci, by uporządkować rodzinne historie, odnaleźć pośród nich siebie. Znajduje tam zaskakujące podobieństwo swoich losów do historii Hanny.... Efektem tych poszukiwań jest książka.

"Anna, Hanna i Johanna" to rewelacyjna powieść psychologiczna pisana z perspektywy kobiet, w której nie brakuje złożonych, niejednoznacznych i mrocznych tajemnic, niedopowiedzeń, krzywd i zranień, jakie z pewnością dostaje w spadku niejedna rodzina. Autorka pokazuje zależność kobiet od mężczyzn (bez względu na  wykształcenie, przynależność do klasy społecznej czy też czasów, w jakich przyszło im żyć) oraz trud, jaki muszą włożyć kobiety, by znaleźć swoje miejsce w życiu i korzystać z praw, jakie im są dane. Do czytelenika dociera systematycznie, jak bardzo spójne są losy wszystkich pokoleń, mimo braku więzów, zadawnionych pretensji czy żalów. I choć ich przedstawicielkom trudno jest się do tego przyznać, wszystkie są do siebie podobne, bo tworzą łańcuch analogicznych zachowań, dziedziczony kolejno, bez wyjątku... Upokorzenia, zdrady, poniżenie, przemoc fizyczna i psychiczna, trudy macierzyństwa i ojcostwa, poszukiwania siebie i swojego miejsca w społeczeństwie, to tylko niektóre tematy poruszane przez Fredriksson. Czytając tę powieść nie sposób nie zastanowić się nad kwestią dziedziczenia, genów czy zwykłego przeznaczenia. Co sprawia, że negowane przez nas postawy naszych matek czy babć powielamy mniej lub bardziej świadomie? Jak uniknąć błędów, które kiedyś tak bardzo nam przeszkadzały u naszych bliskich, a teraz stają się naszym udziałem? Czy to w ogóle możliwe?

Ta książka jest także opleciona delikatną nicią historii, przedstawiającą narastający kryzys unii szwedzko-norweskiej z 1905 roku, a także spajającą oba te państwa na tle wojennej zawieruchy. Choć są to śladowe informacje, zwykłe obrazy przemian społeczno-historyczno-obyczajowych, nie sposób przejść obok nich obojętnie, bo autorce udało się uzmysłowić nam, czytelnikom, jak historia determinuje życie każdego z nas.

Podsumowując: proza Marianne Fredriksson to raj dla oczu, umysłu i serca. To wyjątkowa powieść nie tylko dla kobiet, lecz przede wszystkim o kobietach. Polecam z całego serca!

Ocena 6/6

Cytat:
"Nigdy więcej szczęścia - myślała sobie. Nigdy więcej tego, co miłe, kruche i lękliwe. Bo skazane jest na pęknięcie, a potem człowiek zawsze kaleczy się skorupami. Cieknie krew, przykładamy plaster, bierzemy jakąś tabletkę i myślimy, że to pomoże.
Ale przecież jest tak, jak mówi mama: wszystko pozostawia ślad.
A przed każdą zmianą pogody bolą stare rany."
(s.366)