środa, 21 września 2011

POD DWIEMA KOSAMI, CZYLI PRZEDŚMIERTNE ZAPISKI ŻYWOTNEG MARIANA - DANUTA NOSZCZYŃSKA

Szanowny Panie Marianie!

Po wielu pozytywnych recenzjach Pańskiego dzieła pt. "Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana", postanowiłam także i ja zapoznać się z jego treścią. Moje pozytywne odczucia wzbudziła już na samym początku okładka: stonowana, lekko wystylizowana, ale w dobrym guście i ze smakiem. Od razu zaczęłam się zastanawiać, czy to Pan i Pańska Małżonka, Apolonia, na niej widniejecie, no i czy sam tekst będzie równie dobry. Jakie są moje wrażenia, napiszę na końcu tego listu, a teraz, o ile Pan pozwoli, zamierzam przyjrzeć się Pańskiemu pamiętnikowi dokładniej...

Powstał on ze strachu przed rzekomo czyhającą na Pana śmiercią, a dokładniej mówiąc z obawy przed okrytymi złą sławą, legendarnymi dwoma kosami, czyli siedemdziesiątymi siódmymi urodzinami. Faktem jest, że choroba, szczególnie dla kogoś kto wcześniej nigdy nie chorował (a już dla mężczyzny zwłaszcza), jest rzeczą absolutnie nie do zniesienia i przywodzi na myśl tylko tragiczne zakończenie. Nie dziwi więc strach przed spotkaniem z Bogiem, do którego jakże często się Pan odnosi w swoich "Zapiskach"... A tak na marginesie: to niesłychane, do czego może doprowadzić obawa przed śmiercią i jakie dzieła mogą być jej efektem...

Na samym wstępie przedstawia się Pan razem z całą rodziną, czyli wspomnianą już żoną Apolonią oraz dorosłymi dziećmi: Tadeuszem, Jadwigą, Bożeną, Haliną i Wandą. Gromadka ta zacna, wokół Pana skupiona, zamieszkuje wieś Mużyny, a pracuje w zakładach elektrycznych Elpol piastując różne stanowiska - od magazyniera poczynając, poprzez elektryka, pielęgniarkę i pracownika przy taśmie na dziale montażowym kończąc. Wszyscy oni stanowią trzon Pana książki, która jest wskutek tego zapisem życia nie tylko Pana, ale i ich samych (wszak rodzina to jest siła!) oraz społeczności wiejskiej, wśród której przyszło Wam żyć. Oj, ciekawie tam macie w Mużynach, nie powiem! Wszelkie szczegóły związane z Waszą wsią, jej sympatycznymi mieszkańcami, na czele oczywiście z księdzem Jeremim, zatargi między sąsiadami czy ich liczne problemy oraz takie wydarzenia jak świniobicie, przypominały mi podobne zatargi w mojej okolicy, wszelkie waśnie, spory, ot ludzkie sprawy... Bardzo realnie Pan je przedstawił, w prosty, przystępny i wyrazisty sposób, no a przy tym jaki prawdziwy i często zabawny! Uśmiałam się towarzysząc Panu w częstych wizytach na plebani, sprzeczkach z Przybłędami czy Merduniami albo zabiegach o kolejnych zięciów dla córek czy żony dla Tadeusza... Rytm Waszego uporządkowanego życia, wierność Bogu i przykazaniom czy oddanie pracy bliskie są przecież każdemu człowiekowi.

Nacierpiał się Pan, Panie Marianie i wstydu najadł za ojca pijaka, a jak Pana serce musiało boleć, kiedy w szale bił on Pańską zahukaną matkę. To smutne dzieciństwo miało z pewnością duży wpływ na Pańską decyzję, by zostać abstynentem do końca życia. Zadziwił mnie Pan także tym, że jako młody chłopak pasł Pan gęsi. Choć to zajęcie wybitnie nie dla chłopców, zajął się Pan tym, bo w domu się nie przelewało i każdy grosz się liczył. Brawo, odważny z Pana człowiek! Pańskie życie bez wątpienia naznaczone jest wydarzeniami historycznymi. To, iż przykładowo trafił Pan do partii, nie było wynikiem upodobań politycznych, a jedynie chęcią zapewnienia Pańskiej rodzinie lepszego bytu, czego dowodem niech będzie to, iż Pańska matka nie wiedziała o tym wstydliwym dla Pana fakcie. Swoją odwagę, męstwo oraz zaradność chciał Pan wpoić swoim dzieciom. Ale dzieci jak to dzieci, czasem sobie z czymś nie radzą, wsparcia szukają i wtedy pomoc rodziców jak znalazł. Ponieważ (wybaczy Pan szczerość) pani Apolonia nie należy do tych najbardziej rozgarniętych, to właśnie Pan musiał wziąć sprawy w swoje ręce i wesprzeć swe pociechy - a to zasady savoir-vivre im wpajając (np. brak rozmów podczas posiłków), życie uczuciowe im organizując, a to znów chroniąc przed natarczywą sąsiadką. Taki troskliwy, dobry z Pana ojciec, Panie Marianie. Czasem miałam wrażenie, że znam Pana jak własną kieszeń! I dopiero po chwili przychodziła myśl, że jak to ja, prosta kobieta, literata jakiegoś znam? Niby skąd?

Aby nie przedłużać, napiszę na koniec, iż cieszę się ogromnie, że wystraszył się Pan tych dwóch kos, bo inaczej nie powstałyby te Pańskie "Zapiski...". Niech Pan zdrów będzie i wieku sędziwego dożyje!

Pozdrawiam serdecznie,
wierna Czytelniczka

Do słów owej Czytelniczki (pod którymi się oczywiście podpisuję, bo w końcu sama się w nią wcieliłam) chciałabym dorzucić swoje przysłowiowe trzy grosze. Powieść pani Danuty Noszczyńskiej warta jest z pewnością uwagi i czasu jej poświęconego. Jest to doskonałe studium psychologiczne człowieka (którego rys charakterologiczny bliski jest chyba każdemu z nas, bo niejeden Marian Żywotny po naszym ziemskim padole chadza), dające możliwość analizy socjologom, kulturoznawcom, językoznawcom, psychologom i innym specjalistom. Stylizacja językowa, dobór postaci, zdarzeń i miejsca akcji zasługują na pochwałę, bo widać w nich poświęcony czas, mozolną pracę i głębokie przemyślenia autorki. Co zatem sprawia, że książka ta w moim mniemaniu nie zasługuje na sześć gwiazdek, a jedynie na cztery? To brak kropki nad i, wykrzyknika czy czegoś podobnego. "Zapiski Mariana..." moim zdaniem nie mają dobrego zakończenia! Brakło mi podsumowania, wypunktowania, wniosków... Przyznam się, że czytałam ten pamiętnik z nadzieją, że finał okaże się bardziej spektakularny. Wiadomo, czytelnik powinien sam znaleźć konkluzję, delektując się skończoną lekturą. Ja odniosłam jednakże wrażenie, że pani Noszczyńska pisała sobie i pisała, a jak jej się skończył pomysł, to przestała i książkę skończyła. A szkoda, bo tak w mojej pamięci nie pozostanie interesujący, często groteskowy, aczkolwiek prawdziwy obraz Mariana, którego znamy z naszego otoczenia, ale średniej jakości wystylizowana pisanina, do której chyba już nie wrócę... A szkoda, bo zapowiadało się tak oryginalnie i niezwykle ciekawie... 

Moja ocena: 3/5

Za książkę dziękuję Wydawnictwu SOL


oraz Portalowi Sztukater.pl

wtorek, 13 września 2011

UCIEKŁAM NA WYSPĘ - ANNE RIVERS SIDDONS

O czym może świadczyć zwykła wysypka w miejscu intymnym, jakim bez wątpienia są kobiece pośladki? W przypadku Molly Redwine jest ona dowodem zdrady jej męża, która przekreśliła 27 lat ich wspólnego, zdawałoby się szczęśliwego, pożycia. Z dnia na dzień świat tej mądrej, dobrej i poukładanej kobiety posypał się niczym domek z kart, który ostatecznie runął, mimo usilnych prób poskładania go na nowo przez zdradzoną żonę. Kolejnym dramatem po rozstaniu z mężem stała się dla Molly niespodziewana śmierć matki (prawie natychmiastowa, po wcześniejszej kłotni obu pań). Trzeba tu dodać, że była to niezwykle toksyczna matka, niszcząca Molly od wczesnych lat, obwiniająca ją o zniszczenie kariery, krytykująca za dobry kontakt z ojcem, wbijająca jedna po drugiej szpile, kiedy tylko córka wychodziła poza rolę przypisaną jej przez rodzicielkę... Gdy syn Molly, Teddy, zdecydował się na studiowanie architektury poza miejscem zamieszkania, ukochany ojciec wyjechał do syna do Waszyngtonu, a córka nie powróciła, by dodać otuchy matce po tych tragediach, kobieta postanowiła wyjechać wraz ze swoją przyjaciółką na wyspę Martha's Vineyard. Tam poznała smak wolności, uwierzyła we własne siły, zapomniała o bólu, smutku, smaku łez i została wciągnięta w tajemnicze i mroczne sprawy pewnej nietypowej rodziny. Kiedy los nie oszczędził jej przykrości i upokorzeń, to właśnie one popchnęły ją w ramiona Luzii Ferreira, Belli Ponder i jej syna Dennisa. Cała trójka potrzebowała rzekomo Molly jedynie do dokarmiania łabędzi (o zupełnie nieprzypadkowo dobranych imionach Charles i Diana) i sprawowania opieki nad nimi. Podczas chłodnych dni spędzonych bez bliskich na górnej wyspie, Molly coraz częściej zapominała o swoich problemach, poświęcając się całkowicie swoim pracowdawcom i ich kłopotom zdrowotnym, społecznym i psychicznym. Kiedy na wyspę przybył ojciec Molly, kobieta zaczęła mieć więcej wolnego czasu, który spędzała w towarzystwie chorego na nowotwór złośliwy Dennisa...

Co z tych długich i serdecznym spotkań wyszło, jak ostatecznie wygladało życie Molly na wyspie, oczywiście nie zdradzę, ale chętnie zaproszę Was do lektury książki Anne Rivers Siddons. Jest to bardzo przyjemna powieść obyczajowo-psychologiczna, w której otuchę znajdą nie tylko osoby stojące w obliczu rozwodu, ciężkiej choroby czy bólu po utracie najbliższych. Autorka w przystępny sposób ukazuje, wagę każdego cierpienia, jego konsekwencje w przyszłości. Świetnie udaje jej się ukazać stan psychiczny głównej bohaterki, gdy ta doświadcza rozwodu: kiedy nie ma komu opowiadać swoich snów, rozterek, zwierzać się na bieżąco, gdy myśli kłębią się w głowie, a nie ma ich z kim dzielić. Warte uwagi są także te momenty, kiedy każdy chce zdradzonej Molly pomóc, a swoim działaniem przynosi jej więcej szkody niż pożytku. Okazuje się bowiem, że nie tak łatwo zrozumieć tę drugą, choćby najbliższą osobę, a pojąć sens cierpienia to rzecz niewyobrażalna. 
Powieść "Uciekłam na wyspę" napisana jest ciekawym, sugestywnym językiem, któremu nie brakuje goryczy, ale i humoru. Historia Molly wciąga, momentami zadziwia i prowokuje do myślenia o skutkach złego wychowania, popełnionych w przeszłości błędach i zaniechanych próbach pojednania się. Polecam serdecznie!

Ocena 3/5

Krótki cytacik na zakończenie:
"Niesprawiedliwość to najwcześniejsza i praktycznie nieuleczalna rana, jaką można zadać dziecku. Tego się nigdy nie wybacza." (str.28)  

czwartek, 8 września 2011

Ostatni taki Amerykanin - Elizabeth Gilbert

Na początek banalne pytanie: z czym kojarzy Wam się Ameryka? Ja wypowiem się jako pierwsza: z jedzeniem ociekającym tłuszczem, plagą otyłości, bogactwem, pięknymi krajobrazami, zaawansowaną technologią, Hollywood, no i terroryzmem oczywiście... Spokojnie, nie zamierzam przeprowadzać tu dogłębnej analizy przedstawicieli tego narodu, bo czegoś na jej kształt dokonała Elizabeth Gilbert w swojej najnowszej książce "Ostatni taki Amerykanin" (zapewne znacie tę autorkę z bestsellerowej powieści "Jedz, módl się, kochaj", dlatego nie będę jej przedstawiać), którą właśnie miałam okazję przeczytać. Prawda jednak jest taka, że nasze (a przynajmniej moje) myślenie jest często krzywdzące dla Amerykanów, bo przesiąknięte stereotypami. Tymczasem w Północnej Karolinie żyje pewien człowiek, któremu do przeciętnego Amerykanina bardzo daleko...

Człowiek, o którym mowa to Eustace Conway, postać prawdziwa, główny bohater książki Elizabeth Gilbert. To charyzmatyczny, pewny siebie podróżnik, współczesny traper, pionier, niewiarygodnie sprawny obrońca natury, pragnący za wszelką cenę zmienić świat. Przekonany o tym, iż cywilizacja bezwzględnie niszczy środowisko, wypowiedział jej wojnę i już jako 17-letni chłopak uciekł z domu do lasu (prawdziwej głuszy!), by żyć w zgodzie ze swymi zasadami z dala od rodziców, a zwłaszcza od niszczącego Eustace'a ojca. Po kilku latach ten odważny młodzieniec był w stanie porwać tłumy młodych ludzi na swoją Żółwią Wyspę, atrakcyjnie położoną osadę w Północnej Karolinie na Wschodnim Wybrzeżu Ameryki.

Conway to wybitny człowiek czynu, wołający głos Ziemi, przekonany o swojej racji oraz konieczności wykonania pewnej misji - kultywowania dawnych idei świętości życia. Eustace to nie żaden dzikus, ale gruntownie wykształcony człowiek - w 1984 roku ukończył dwa kierunki studiów z wyróżnieniem, poznał języki plemion z Karoliny Północnej, nauczył się tańczyć nawet ich skomplikowane, rytualne tańce.
Działając zgodnie z zasadą "Im więcej wiesz, tym mniej potrzebujesz" Conway rezygnował ze wszelkich udogodnień. Sam buduje, hoduje, tworzy i zabija. Przemierzył całą Amerykę na wszelkie możliwe sposoby: pieszo, autostopem, w wagonach towarowych i samochodem, często także konno, wszak konie to zwierzęta, które uwielbia. Jego wprawa Szlakiem Appalachów dowodzi, do czego zdolny jest człowiek. Gdy nie miał co jeść, razem ze swoim towarzyszem podróży polował na wszystko, co się ruszało. Dochodziło nawet do takich sytuacji, iż zabijali grzechotniki i szukali w ich wnętrznościach młodych królików. Przeszukiwali kosze na śmieci i zjadali resztki, niekiedy nawet te, przeznaczone dla świń...

Eustace Conway
Zawsze pomocny, skupiony i zmotywowany do działania, Eustace Conway często spotyka się z niezrozumieniem ze strony ludzi, bo zachowuje się jak dziwak (!). Toteż jego kontakty z nimi nie należą do najłatwiejszych i zazwyczaj są skazane na niepowodzenie. Na początku wydaje się być charyzmatycznym samotnikiem, człowiekiem-legendą, od którego można się wiele nauczyć. Później okazuje się być także osobą nieznoszącą sprzeciwu, bardzo wymagającą, niedostępną, nietolerancyjną i ogólnie przytłaczającą, aczkolwiek wybitną, czego nikt nie neguje. Kobiety, pojawiające się w jego życiu nie wytrzymują presji i odchodzą razem z przemijającym uwielbieniem. Mimo, iż Eustace ma obraz wymarzonej kobiety, żadna z jego partnerek do niego nie pasuje, bo niewiele przyzwyczajonych do luksusu Amerykanek jest w stanie funkcjonować w tak prymitywnych warunkach.
Jako społecznik Conway jest dogłębnie rozczarowany podejściem młodych Amerykanów do życia. Pojmuje ich jako materialistów, którym brak empatii. Zastanawia się, co jeszcze wydarzy się w społeczeństwie, które utraciło wszelkie ideały. Próbuje zrozumieć, dlaczego Amerykanie nie słuchają, nie potrafią się skupić i w konsekwencji nie mają kontaktu ze światem rzeczywistym. Jest ponadto przerażony zepsuciem własnego narodu, jego zachłannością, przedsiębiorczością i zwyrodnieniem, co w efekcie skutkuje głęboką alienacją jednostek, depresjami i niepokojem o wszystko, słabszymi więzami z rodziną czy lokalną społecznością oraz coraz słabszym zdrowiem. Szansę dla Amerykanów ten wybitny pionier widzi jedynie w swojej filozofii życia - "obcowanie ze sztuką wysoką i świętością przyrody" (str. 27). Zastanawiacie się być może, co wobec tego Conway robi, by przekonać ludzi do swojego trybu życia? Absolutnie wszystko, wykorzystuje dosłownie każdą nadarzającą się okazję, by przekonać bliźnich do swoich racji! Naucza w szkołach o rozkoszach "prostego życia" i mądrości Indian oraz zaprasza liczne grupy na swoją wyspę, by wśród zróżnicowanego ekosystemu, blisko natury i w otoczeniu krystalicznie czystej źródlanej wody, mogły wyrwać się ze swoich "pudełek" w których funkcjonują i dostrzec walory życia blisko Matki Ziemi. Naucza na rynkach i placach niczym starożytni filozofowie, głosząc swe poglądy jak "nawiedzony" kaznodzieja czy najlepszy nauczyciel. Przyjmuje grupy dzieci na Żółwiej Wyspie, by mogły wszystkiego dotknąć, doświadczyć na własnej skórze, przekonać się, jak miły i pożądany jest bliski kontakt z naturą. Przecież rozumiejąc ją, pojmujemy siebie; tracąc zaś z nią kontakt, zatracamy powoli nasze człowieczeństwo...Jakie to smutne!

Czego ponadto dowiemy się z książki Elizabeth Gilbert (poza tym, że istnieje ktoś taki jak Eustace Conway)? Z całą pewnością przyjrzymy się męskiej naturze i przekonamy się, że w Ameryce, inaczej niż w Europie chłopcy chcąc stać się prawdziwymi mężczyznami nie przeprowadzają się do dużej aglomeracji, ale uciekają w góry i tam dojrzewają, stając się silnymi i sprawnymi ludźmi. "Ostatni taki Amerykanin" ukazuje bowiem gorzką prawdę o amerykańskich (niestety, nie tylko amerykańskich) mężczyznach. Kryzys męskości jakiego obecnie doświadczamy jest min. związany z tym, iż 1/3 kobiet w Ameryce zarabia więcej niż ich partnerzy. To one piastują coraz wyższe stanowiska, pnąc się po szczeblach kariery na sam szczyt. W konsekwencji zamiast płodzić dzieci w normalnych związkach w odpowiednim dla siebie czasie, szukają nasienia w bankach spermy już jako dojrzałe, prawie przekwitające kobiety... Mężczyzna plasuje się daleko w tyle w tej kobiecej hierarchii - może być częścią ich życia, ale wcale nie musi.

Książka Gilbert to dowód także na to, że Ameryka to kraj idealny dla utopistów. To miejsce, gdzie rozegrała się rewolucja kontrkulturowa, w której pierwszoplanowe role zagrały różnorodne, zamknięte społeczności, min. ruch robotników, hippisi, Drop City, Ikarianie, Kolonia Bishop Hill i inne, co ma wciąż duży wpływ na ludność tamtych terenów. Autorka wyjaśni nam także, dlaczego Amerykanie pracowali kiedyś tak szybko i czemu dawno temu cechowała ich nadzwyczajna wręcz zaradność. Napotkamy tu także na prawdziwą apoteozę mężczyzn Ameryki i sami będziemy musieli zdecydować, ile w tym prawdy...

Co nieco zdradzi nam także o swoim życiu i dorastaniu sama Elizabeth Gilbert - surowe wychowanie, dorastanie na farmie w Nowej Anglii w warunkach bliskich amiszom według zasady "Miejsce zaradności jest tuż obok pobożności" czy chęć zrobienia z siebie mężczyzny, to tylko niektóre smakowite kąski :) Będziecie zaskoczeni, gwarantuję! 
 
Książka "Ostatni taki Amerykanin" jest bez wątpienia pozycją bardzo ważną w dzisiejszym świecie, w którym naturę wciąż się bezprawnie i skutecznie niszczy. Głos Eustace Conway'a jest kroplą w morzu potrzeb, ale ten człowiek daje swoją niezłomną postawą niezwykłe świadectwo i jest przy tym prawdziwy, uświadamiając nam nasze liczne, cywilizacyjne grzechy. Dlatego polecam tę książkę nie tylko amerykanistom czy ludziom z Greenpeace, ale wszystkim, którym leży na sercu dobro naszej planety i którym bliskie są refleksje nad skomplikowaną naturą ludzką i jej niszczycielską siłą. 

Moja ocena 4/5 




Na koniec przesłanie Conway'a. Dziecinnie proste, lecz tak często ignorowane przez nas, ludzi współczesnych, nowoczesnych, wygodnych, przyzwyczajonych do dobrobytu: 
"Pamiętajcie, że świat nie jest po to, by go zużyć i zniszczyć. Pamiętajcie, że nie jesteście ostatnimi ludźmi, którzy będą szli przez ten las. Ani ostatnimi żyjącymi na tej planecie. Musicie zostawić coś dla innych." (str. 167)

I jeszcze jeden cytat: 
"Nie spędzaj dni w otępieniu, z zadowoleniem przełykając wszelkie wodniste idee, jakimi karmi cię współczesne społeczeństwo za pośrednictwem mediów i nie daj się wprowadzić w śpiączkę wywołaną natychmiastowym zaspokajaniem życzeń. Najbardziej niezwykłym darem, jaki otrzymałeś, jest twoje człowieczeństwo, a ono oznacza świadomość, zatem strzeż tej świadomości." (str 372-373)

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego Rebis:



Zdjęcia pochodzą ze strony: http://www.google.pl/search?q=eustace+conway&hl=pl&client=firefox-a&hs=wpm&rls=org.mozilla:pl:official&biw=1280&bih=668&prmd=ivnso&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=FC9pTqzEK5TA8QOt0qQJ&ved=0CBoQsAQ