czwartek, 28 kwietnia 2016

Mały przyjaciel - Donna Tartt

Mały przyjaciel Donny Tartt na pierwszy rzut oka zachwyca: twarda oprawa z obwolutą, na niej fragment pięknego obrazu Melchiora de Hondecoetera, barokowego malarza holenderskiego, pt. Zając i piękny. Jeśli dołożymy do tego jeszcze dobre tłumaczenie i staranną korektę, to mamy zestaw prawie idealny. Prawie, bo najważniejsza jest przecież treść. A z tym nie jest już tak wesoło. Wbrew szumnym rekomendacjom umieszczonym na okładce, nowo wydana powieść tej amerykańskiej autorki nie ma nic wspólnego z kryminałem ani z mrożącą krew w żyłach historią. Czym zatem jest i czy warto po nią sięgać? To trudne pytanie, ale postaram się na nie odpowiedzieć.

Mały przyjaciel to książka o tragedii, jaka spotkała pewną amerykańską rodzinę. Syn Charlotty i Dixa, ich kochany mały Robs jak go nazywali, został zamordowany przed ich własnym domem w Dniu Matki. Po tej tragedii nic już nie było takie jak dawniej. Matka do końca życia będzie miała wyrzuty sumienia i nigdy nie przestanie się obwiniać o śmierć syna. W każdą rocznicę jego śmierci wybucha płaczem, ogarnia ją irracjonalna panika (np. nie jest w stanie wyjść z domu) i zachowuje się agresywnie w stosunku do córek. Staje się zimna, obojętna i nieczuła. W domu pan[uje] ciężka, przygnębiająca atmosfera. Pokoje wypełnia[…] duszący zapach wspomnień, starych ubrań i kurzu. Dixon, zapewnia rodzinie byt materialny, ale nie wspiera córek, nie interesuje się ani nimi ani żoną. O dzieciach ma zresztą niskie mniemanie. Dość szybko po tym tragicznym wydarzeniu zmienia pracę i wyjeżdża do innego miasta. Chce zakończyć żałobę i żyć wystawnie – inaczej niż jego bystra, dumna i dominująca córka, Harriet. Dziewczynka koniecznie chce się dowiedzieć, kto przed dwunastu laty zabił jej brata. W tym celu przesłuchuje najbliższych i ludzi z miasteczka oraz spędza dużo czasu w bibliotece przeszukując gazety z tamtego okresu. Każe również swej nieśmiałej siostrze, 16-letniej Allison (która [p]rawie wcale nie myślała o przeszłości, czym znacząco różniła się od rodziny, która nie myślała właściwie o niczym innym…) spisywać sny. Wierzyła bowiem, że skoro wciąż nie natrafiła na żaden ślad, to może w snach siostry pojawi się wyjaśnienie śmierci Robina. Kiedy nic takiego się nie zdarza, razem ze swym kolegą, Hely’m, próbują prześwietlić podejrzaną rodzinę Farishów, narażając się na ogromne niebezpieczeństwo. Czy im się uda? Czy zagadkowa śmierć małego chłopca zostanie wreszcie rozwikłana?

Mały przyjaciel to powieść psychologiczna, której tematem jest śmierć ukochanego dziecka i jej skutki - odbijające się na życiu całej rodziny, zmieniające rzeczywistość każdego z jej członków. To obraz pełen cierpienia, rozpadu więzi i braku nadziei – ciągłego egzystowania bez celu. W tym zestawieniu niekorzystnie wypadają dorośli, którzy zawodzą na całej linii. Pozostawiając dzieci samym sobie, przyśpieszają proces ich dojrzewania emocjonalnego i zmuszają ich niejako, by sami poradzili sobie z traumą śmierci ich brata/ kolegi. To mogło mieć (miało?!?) negatywny wpływ na delikatną psychikę tych dzieci. Próba wyjaśnienia zagadki sprzed lat przyczynia się do tego, że Harriet (ale również Holy) doświadcza przemocy, ma kontakt z kłamstwem i środkami odurzającymi przy braku całkowitej wiedzy, interwencji czy wreszcie bierności najbliższej rodziny.

Małemu przyjacielowi daleko do literatury grozy. To przede wszystkim powieść o poszukiwaniu prawdy, która ma moc zmieniania rzeczywistości. Donna Tartt serwuje czytelnikowi wielowątkową powieść, której zakończenia nie sposób przewidzieć. Początkowo zarówno postaci jak i sama akcja są barwne, intrygujące i wciągające. Niestety, dość szybko się to zmienia. A ponieważ książka jest gruba (zdecydowanie ZA gruba!) czytelnik ma problem. Przyznam szczerze, że długie, niekończące się opisy Donny Tartt i rozwleczona do granic możliwości akcja bardzo mnie zmęczyły. Ponadto irytowały mnie szybko zmieniające się czas i miejsce akcji, na dodatek bez wyraźnego zaznaczenia. Zabrakło mi również prawdziwych emocji, pewnego rodzaju napięcia, które napędzałoby całą tę historię. Z bólem przyznaję, że czuję się rozczarowana.
Oczekiwałam książki konkretnej (powieści gotyckiej!), z mocno zarysowaną akcją i z silnym przekazem, a trzymałam ponad 600 przegadanych stron oraz miałkie zakończenie :(

Cytaty za: Mały przyjaciel, Donna Tartt, Znak Literanova, Kraków 2016.

Ocena: 2/6

Tę możecie zamówić tutaj: www.gandalf.com.pl/b/maly-przyjaciel, a wszystkie inne, w tym m.in. bardzo ciekawe kwietniowe nowości znajdziecie jak zwykle na: www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!


piątek, 15 kwietnia 2016

Ginekolodzy - Jürgen Thorwald

Do rąk czytelnika trafiła niedawno kolejna publikacja niemieckiego pisarza, znanego z książek z zakresu historii medycyny, Jürgena Thorvalda, pt. Ginekolodzy. To właśnie ginekolodzy [t]worzą (…)pokaźną armię uzbrojoną w kleszcze porodowe, łyżeczki chirurgiczne, skalpele, pesaria, hormony i fotele ginekologiczne. I jak każde wojsko dzielą się na szeregowców, oficerów i generałów... Zmarły w 2006 roku literat chronologicznie ukazując sylwetki najważniejszych specjalistów z tej dziedziny (także z ginekologii chirurgicznej), nie wybiela żadnego z nich, ale obiektywnie demonstruje ich dokonania; wskazuje, dlaczego niektórych ginekologów określano kiedyś mianem morderców. Już choćby ten fakt wzbudza ogrom emocji. W ich gąszczu bez wątpienia znajduje się poczucie ulgi – za to, że to właśnie dziś przyszło nam żyć…

Słowo ginekologia pochodzi od greckiego 'gyne'(gr), oznaczającego kobietę. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie była to gałąź medycyny przyjazna płci pięknej. Książka Thorvalda poraża bólem i cierpieniem, jakie musiały znosić kobiety na przestrzeni lat za sprawą ginekologów, niestety. To z jednej strony smutna opowieść o brutalności lekarzy, o chęci dowiedzenia przez nich swych (jakże często mylnych!) przekonań i racji, czy o ich całkowitym oddaniu naukom Kościoła. To także prowokacyjna historia współzawodnictwa, zabobonów, zacofania i aspektów moralnych, blokujących możliwość podejmowania decyzji przez kobiety. Z drugiej strony, to hołd złożony kilku śmiałkom, którym nie brakło wiedzy, fantazji, a przede wszystkim odwagi, by wprowadzać innowacje w leczeniu żeńskich dolegliwości.

Już na wstępie czytelnik dowiaduje się, że ginekolodzy przez okres dwustu lat unikali kwestii nagości jak ognia, stając się niewolnikami obyczajowości swoich czasów. Oto przykład: Prekursorzy ginekologii z roku 1750 i 1800, którzy wczołgiwali się do sal chorych z przewiązanymi oczyma, byli tak szczęśliwi, mogąc po jakimś czasie zdjąć przepaski, podczas gdy ich dłonie badały i operowały pod kobiecymi sukniami i kołdrami, że przez następne sto pięćdziesiąt lat nawet nie pomyśleli o zerknięciu pod przykrycia. Nie wiem, jak Was, ale mnie obowiązek rodzenia w ubraniu, będący najczęściej przyczyną urazu krocza i głębszych obrażeń, całkowicie osłabił… Podobnie zresztą jak nieodzowny palec wskazujący lekarzy nazywany wówczas okiem ginekologa. Uważano bowiem, że obnażenie kobiety nie przynosiło żadnych korzyści dla jej leczenia…

Przejdźmy do porodów. Bolesne skurcze porodowe próbowano początkowo niwelować podając duże dawki opium. Na skutek tego rodziły się martwe, odurzone opium dzieci. Później stosowano również morfinę, aplikowano eter, chloroform i skopolaminę, wywołującą stan półświadomości. Jeszcze dalej poszli Anglicy i wypróbowywali przedwczesny, sztucznie wywołany poród. Sądzili, że siedmiomiesięczne dziecko przejdzie przez wąską miednicę. Stosowali lewatywy z terpentyny, podrażniali piersi ciężarnych lub tak długo grzebali palcem w szyjce, aż następowały bóle porodowe (…) Doktor James Lucas z Londynu głodził ciężarne, które borykały się z problemem wąskiej miednicy. Uważał, że dzięki temu dziecięca główka zrobi się tak miękka, iż da się wyjąć przez wąski otwór miednicy… Szok, nieprawdaż!?!

Natomiast panie, które próbowały uniknąć ciąży, stosowały trujące napary ziołowe, modlitwy i zaklęcia. By pozbyć się spermy po stosunku, wywoływały gwałtowny kaszel lub podskakiwały energicznie. Niekiedy próbowały bardziej drastycznych metod, niestety z opłakanym skutkiem: Niektóre kobiety wsuwały w tylną część pochwy gałganki, wełnę, buraki czy ziemniaki, aby zagrodzić nasieniu drogę. Mimo to i tak zachodziły w ciążę, a w dodatku chorowały. Kiedy aborcje były zakazane dziewczęta okładały pięściami podbrzusze albo dźgały macicę drutami do robótek ręcznych!
Dołożę do tego jeszcze kilka innych przerażających faktów: brak miesiączki leczono pijawkami, a przeciw nadmiernemu miesiączkowaniu stosowano upuszczanie krwi. To jednak nie wszystko – podjęto próby wypalania raka z pochwy rozgrzanym żelazem! Z czasem, kiedy pojawiły się rad, a wraz z nim problemy z odpowiednim jego dozowaniem, dr Bell dywagował, czy włożyć fiolkę z solą radu w zrakowaciałą pochwę/ macicę, czy ‘wszyć’ ją w nowotwór i pozwolić jej promieniować… Więcej podobnych, porażających przykładów znajdziecie w książce.

Ginekolodzy napisani są w dość chłodnym, typowo męskim stylu. Książka zawiera dużo faktów, bardzo ciekawych i zaskakujących informacji, mnóstwo dat i wybitnych nazwisk, przełomowych momentów, tworzących historię ginekologii w zarysie. Jürgen Thorwald nie rozczula się nad kobietami, którym przyszło żyć w bezdusznych dla nich czasach. Oschle opisuje ich sytuację, kiedy to służyły głównie prokreacji i wychowaniu niezliczonej ilości dzieci. Więcej uwagi poświęca medykom–pionierom i eksperymentatorom. Zdaje się jednakże przekonywać, że niekiedy nie trzeba było być ani nowatorem ani rewolucjonistą, by osiągnąć sukces w tej dziedzinie. Czasem wystarczyła po prostu sumienna praca. Niestety, nawet ona nie gwarantowała zrozumienia wśród współczesnych ani powodzenia proponowanych pacjentkom kuracji.
Ginekolodzy to zdecydowanie warta uwagi, choć z pewnością bulwersująca i nieprzeznaczona dla wrażliwców, literatura faktu. Polecam!

Cytaty za: Ginekolodzy, Jürgen Thorwald, Marginesy, Warszawa 2016.

Ocena: 4/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.