piątek, 27 marca 2015

Moje nagrody - Thomas Bernhard

Moje nagrody Thomasa Bernharda, jednego z moich ulubionych autorów, porażają. Nie jestem zdziwiona, bo teksty tego austriackiego prozaika i dramaturga, zawsze mrożą krew w żyłach. Nie na darmo był on nazywany tym, który kalał własne gniazdo, urodzonym wręcz skandalistą. Zbiór właśnie przeczytanych przeze mnie esejów Bernharda dotyczy stosunku do przyznawanych mu nagród i wyróżnień. Ale nie tylko. Po raz kolejny ten niezwykły autor dowiódł w swych tekstach, że był nieszablonowy, lubił kokietować, całe życie zmagał się z brakiem pieniędzy i kiepskim zdrowiem, co znajduje odzwierciedlenie w jego tekstach. Tradycyjnie już nikomu nie oszczędził ostrych słów i złośliwych uwag – jawiąc się jako bezwzględny prowokator i obrazoburczy prześmiewca. Gardziłem tymi, którzy dawali nagrody, ale nigdy zdecydowanie nie odmawiałem przyjęcia. Wszystko to wydawało mi się wstrętne, ale najwstrętniejszym wydawałem się sobie ja sam. Nienawidziłem tych ceremonii, ale brałem w nich udział, nienawidziłem fundatorów nagród, ale brałem od nich pieniądze. Ot, i cały Thomas Bernhard w pełnej krasie...

Praktycznie w każdym tekście znajdziemy potwierdzenie faktu, że miał niezwykły dystans do siebie i nie dbał o konwenanse. Na dwie godziny przed wręczeniem mu Nagrody Grillparzera uświadomił sobie, że nie ma garnituru. Nie ukrywał, że zawsze wolał luźniejszy styl – nieustannie chodził w spodniach i swetrze, nawet do teatru: [I]m bardziej spodnie i sweter były znoszone, tym bardziej je lubiłem, przez całe życie ludzie znali mnie tylko w tych spodniach i w tym swetrze, i jeszcze dziś przyjaciele z tamtych lat pytają mnie o te spodnie i o ten sweter, nosiłem tę odzież przez ponad ćwierćwiecze… Kupił naprędce (za mały notabene) garnitur, a odbierając wyróżnienie w Akademii Nauk, powiedział jedynie ‘dziękuję’. Przy okazji warto nadmienić, że Bernhard nie potrafił wygłaszać mów i był tego świadomy. Nierzadko zdarzało się, że jeszcze zanim słuchacze zdołali się skupić na jego przemowie, ona już się skończyła. Po godzinie opuścił gości obecnych na ceremonii w Akademii, wyszedł zupełnie niezauważony. Wtedy też w gronie przyjaciół doszedł do 'ciekawych' wniosków, które naznaczają praktycznie wszystkie eseje z Moich nagród: Kiedy w czasie obiadu zapytano mnie, ile wynosiła ta nagroda, po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że nie była ona związana z żadną kwotą. Dopiero wtedy poczułem się upokorzony, to była haniebna bezczelność. Zasadniczo przy okazji każdej nagrody, najważniejsze były dla Bernharda pieniądze, a każdą ceremonię traktował jako zwykłą farsę – sztuczną i pompatyczną na dodatek. Nagrody finansowe lub nabyte dzięki nim dobra materialne, np. dom czy auto, miały wyciągnąć go z depresyjnych myśli: Z mojego katastrofalnego nastroju, wręcz katastrofy egzystencjalnej, wyrwała mnie wszakże nie [kolejna] nagroda, lecz myśl, że wraz z sumą dziesięciu tysięcy marek chwycę się znowu życia, że suma ta zmieni radykalnie jego kurs, wręcz przywróci mnie do życia. Nigdy nie potrafił cieszyć się samą nagrodą, otrzymanym wyróżnieniem czy dyplomem - nie kolekcjonował ich i w ogóle nie zawracał sobie nimi głowy. Radością była jedynie mamona. Wyjątkiem była Nagroda Juliusa Campego, która jako jedyna naprawdę go ucieszyła: Bardzo byłem dumny i prawdopodobnie jedyny raz z powodu jakiejś nagrody bez skrępowania, z całego serca radowałem się tą wiadomością z Hamburga, czułem, że wszędzie muszę o niej rozpowiadać (…) Po tej nagrodzie, jak sam przyznawał, ilekroć miał[...] przyjąć jakąś nagrodę, mdliło [go] w żołądku i za każdym razem wzbraniała m[u] tego głowa...
Kiedy Bernhard został przyjęty do Pen Clubu, czego oczywiście nie chciał, bo do stowarzyszeń i towarzystw wszelkiej maści zawsze czuł[..] głęboką nienawiść, a zwłaszcza, naturalnie rzecz jasna, do wszelkich towarzystw literackich, po prostu odmówił. Nie mogę wszakże sprzeniewierzyć się mojej świętej, fundamentalnej zasadzie i dlatego też nie mogę stać się członkiem stowarzyszenia (…), uważał.

Podróżując po kolejnych miastach i odbierając nagrody, Bernhard nie miał oporów, by je krytykować, by wydawać swoje surowe oceny o najpiękniejszych nawet metropoliach. Tak było przykładowo, jeśli chodzi o urokliwą Ratyzbonę, która jemu się niestety nie podobała: Miasto nie przypadło mi do gustu, było zimne i odpychające, więc gdyby nie (…) osiem tysięcy marek w perspektywie, prawdopodobnie nie czekałbym nawet godziny, by stamtąd wyjechać. Jakże nienawidzę tych średniej wielkości miast z tymi ich słynnymi pomnikami architektury, którymi dają się okaleczyć na całe życie ich mieszkańcy. Dość ciekawie Bernhard przedstawił chwile, kiedy podczas ceremonii, na których odbierał nagrody, organizatorzy popełniali liczne gafy. Nie rozpoznawali go i mógł z boku obserwować ich nerwowe oczekiwanie; kiedy podawali w laudacji nieprawdziwe dane o nim lub mylili jego dane. Krytycznie opisywał mechanizmy przyznawania literackich wyróżnień i obnażał pobudki, jakimi kierowało się jury podczas tajnych obrad. Nie dziwi zatem fakt, iż tego sarkastycznego literata określano mianem ‘aroganta z kompleksem wyższości’. W austriackich gazetach był nieustannie celem niszczących ataków – niektórzy z Senatu Sztuki apelowali nawet, by w Burgtheater nie wystawiano jego sztuk. Bernhard uważał, iż w jego ojczyźnie panowała atmosfera literacka, bardzo nieprzychylna jemu oraz Peterowi Handkemu. Bolało go, iż Austriacy nie okazywali mu praktycznie żadnego uznania. Do własnego kraju czuł jedynie pogardę i nie ukrywał tego...

Thomas Bernhard w książce Moje nagrody, wbrew tytułowi, nie położył nacisku na otrzymane laury. Z premedytacją akcentował tematy poboczne, jak np. zakup samochodu, zwrot wybranego na galę w Akademii Nauk garnituru. Życie codzienne, nudne, zwyczajne sprawy, urastały do spraw nadrzędnych, a informacje o nagrodzie podane mimochodem, praktycznie pozostawały w ich cieniu. Warto przeczytać tę publikację, wydaną zgodnie z wolą Bernharda dwadzieścia lat po jego śmierci, by móc spojrzeć na pisarza, który nie lubił bywać w blasku reflektorów; za nic miał wszelkie honory; z dystansem do siebie i humorem snuł refleksje na temat przyznawanych mu nagród, zakupów dokonanych za ich przyczyną oraz społeczeństwa, z którego pochodzili inicjatorzy tychże wyróżnień. Przecież nagrody to w ogóle żaden honor; honor to perwersja, na świecie nie ma honoru, nigdzie, przekonywał Bernhard w jednym ze swych kontrowersyjnych esejów. Trzeba sięgnąć po to wydawnictwo choćby dla języka, odwagi, sarkazmu i ekstrawertyzmu autora. Polecam gorąco, nie tylko koneserom prozy tegoż literata.

Cytaty za: Moje nagrody, Thomas Bernhard, Czytelnik, Warszawa 2010.

Ocena 5+/6


Tę oraz inne, warte polecenia książki znajdziecie na www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!


poniedziałek, 23 marca 2015

Wiadomość - Tove Jansson

Kiedy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach Wydawnictwa Marginesy, początkowo zwróciłam na nią uwagę jedynie ze względu na niezwykłą okładkę w przepięknej błękitno-seledynowej tonacji. Widnieje na niej kobieta z rozwianym włosem, stojąca na wyspie koło urokliwego domku, wpatrzona w dal. Patrzyłam na nią niczym zahipnotyzowana i pomyślałam, że muszę mieć tę książkę, niezależenie od tego, jaka jest jej tematyka i kto jest jej autorem. Dziś doskonale już wiem, że to był zbiór 31 opowiadań dla dorosłych Tove Jansson pt. Wiadomość. Kiedy już ją otrzymałam, od razu zabrałam się do lektury. Mój szaleńczy pośpiech sprawił, że pochłaniałam każdą stronę tej prozy w tempie błyskawicznym. To był błąd. Okazało się bowiem, że chłodna, surowa treść, choć idealnie dopasowana do obwoluty, nie pochłania z miejsca. Publikacja ta niewątpliwie wymaga czasu i skupienia. Po pierwsze, by przyzwyczaić się do stylu autorki; po drugie, by móc delektować się opisami jej zwykłej, niczym nie wyróżniającej się rzeczywistości, w której za każdym razem stara się przemycić coś niezwykłego i uniwersalnego zarazem.

Tove Jansson to osoba niezwykła. Łączyła w sobie wiele pasji – była malarką, pisarką, rzeźbiarką, rysowniczką komiksów, pisała również teksty piosenek. W każdej z tych dziedzin odnosiła sukcesy, a jej sława szybko przekroczyła granice Finlandii. W swojej twórczości zawsze niezwykle szczera w stosunku do czytelników, przez co z miejsca stawała im się bliska. W Wiadomości Jansson prezentuje odbiorcy samą siebie, choć absolutnie nie jest to żadna wiwisekcja. To raczej możliwość podejrzenia tego, jak żyła, jak wyglądała jej codzienność, co ją dotykało, w czym odnajdywała szczęście. Wszystkie teksty do tego zbioru wybrała na życzenie wydawcy sama. Miała wówczas osiemdziesiąt cztery lata. Zmarła dwa lata później, dlatego też ową Wiadomość traktuje się jako jej literackie pożegnanie z czytelnikami. W książce znajdują się opowiadania pisane na przestrzeni lat 70-, 80- i 90-tych, a cały zbiór Tove zadedykowała przyjaciółce z pracy. Warto w tym miejscu napomknąć o wspaniałym polskim przekładzie dokonanym przez dwie panie: Teresę Chłapowską i Justynę Czechowską. To ważne, bo w opowiadaniach Jansson liczy się (…) atmosfera, a nie intryga, język, a nie wydarzenia. Czytelnik nasyci się zatem: obrazami otoczenia, wrażeniami z Helsinek, upływającym czasem, ale przede wszystkim napotka człowieka, którego Jansson z czułością i zaangażowaniem mu przedstawi. Ja tymczasem spróbuję pokrótce polecić Wam kilka moich ulubionych opowiadań z tego zbioru.

Niezwykle poruszającym dla mnie tekstem okazał się Mały leśnik. Małżeństwo Axel i Hanna Fredrikson biorą na lato dziecko z miasta – bogatego chłopca imieniem Elis. Jego rodzice są rozwiedzeni, a on sam być może ze względu na to traumatyczne wydarzenie, jest dość ‘dziwny’. Problemem z akceptacją nowego kolegi mają nie tylko dzieci gospodarzy: Tom, Oswald i Mia, ale również oni sami. Elis okazuje się bowiem być niezwykle surowym obserwatorem, wytykającym Fredriksonom błędy, zwracającym uwagę na wszelkie niegodziwości świata, skutecznie zatruwając im przy tym życie. Mówi o wojnach, Bogu, zatrutej wodzie i powietrzu, marnowaniu żywności, ludziach, którzy nie mają co jeść i tych, którzy gromadzą pod bokiem rupiecie. Ten chłopiec bardzo umiejętnie wywoływał wyrzuty sumienia, nieraz wystarczyło, że patrzył na kogoś swoimi zatroskanymi, dziwnie dorosłymi oczami, i natychmiast temu komuś przypominały się wszystkie jego przewinienia… Brzmi przerażająco, brr!

Zaciekawił mnie również pełen emocji Dom dla lalek. Stanowi on wkład autorki w literaturę gejowską w Finlandii i jest pierwszym tego typu opowiadaniem. Alexander, tapicer z wieloletnią praktyką, przechodzi na emeryturę i całe dnie spędza czas ze swoim przyjacielem Erikiem (emerytowanym pracownikiem w banku). Pewnego dnia Alexander wpada na pomysł, by konstruować małe mebelki. Z czasem myśli o wykonaniu miniaturowego domku dla lalek. To zajęcie pochłania go bez reszty, wypełnia każdą jego chwilę, ale nie znajduje niestety zrozumienia u Erika. Ta patowa sytuacja powoduje szereg nieprzyjemnych sytuacji, napięć między mężczyznami, niezrozumienia, rozczarowania, a w konsekwencji poczucia osamotnienia. Co ciekawe, ten zapał do pracy, ta kreatywność i ogromne oddanie swojej pasji, charakterystyczne jest nie tylko dla Alexandra, ale również dla pełnej namiętności Tove… To najlepszy dowód na to, ile jest Jansson w jej utworach.

Ogromnie spodobały mi się Listy. Listy zresztą zdają się stanowić motyw przewodni tego zbioru, są mocnym akcentem wielu tekstów i prawdopodobnie była to jedna z najulubieńszych form autorki. Adresatką tych Listów jest pisarka z Finlandii - Jansson(!), a nadawczynią japońska dziewczynka - Tamiko Atsumi. Ta wymiana listów ubogaca dziewczynkę, poprawia jej ‘warsztat pisarski,’ pomaga jej pewne rzeczy zrozumieć, ale jest również doskonałym odwzorowania tego, co działo się w Japonii po wydaniu Muminków. Bo Japończycy kochali i kochają je wciąż ogromnie, otaczają się rzeczami z ich podobiznami, itp. Jeden z końcowych listów Tamiko kończy się taką oto puentą: To piękna myśl, że spotkanie z pisarzem powinno mieć miejsce tylko w jego książkach… Hmm, trzeba przyznać, że coś w tym jest...

Nie w formie listów, a rozmowy telefonicznej skonstruowana jest Córka, opowiadanie o niezwykle poruszającej treści. Zamiast tradycyjnego dialogu, Jansson daje nam relację jedynie ze strony córki, która ukazuje bardzo smutny obraz nie tylko ich osłabionej relacji, ale również odzwierciedla przygnębiającą sytuację schorowanej i osamotnionej matki oraz przepracowanej, chłodnej córki. I tylko nie ma między nimi tego uczucia, którego każda z nich tak bardzo potrzebuje, a jednocześnie nie jest w stanie dać go tej drugiej...

Bardzo podobało mi się, jeśli chodzi o atmosferę, króciutkie opowiadanie pt. Wiosną. Jansson świetnie oddała w nim klimat, jaki towarzyszy wciąż panoszącej się zimie, choć jej czas już minął: W nocy słyszałam odśnieżarki. Ranek był pochmurny i wyjątkowo zimny. Nie zadzwoniłam, co miałabym powiedzieć. Znowu zaczął padać śnieg, w pokoju panował przyjemny półmrok, zaspy wciąż rosły i wszędzie dookoła, zatapiając wszystkie dźwięki prócz drapania odśnieżaczy na ulicy – znów usnęłam – tak to już jest z tą długą wiosną, tu, w naszym kraju. I jeszcze jeden bardzo klimatyczny cytat z klasyki gatunku, czyli z Wiewiórki: Dzień był dżdżysty, padał równy, monotonny deszcz, który mógł trwać nie wiadomo jak długo. To dobrze, lubię deszcz. Firanki i draperie, i nowe nieskończoność i deszczu, który wciąż pada i pada (…) Prawda, że piękny? Podobnie jest z przejmującym tekstem Czarno-białe. Tu czuć wyraźnie wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo, jakaś groza przepełnia małżeństwo architektki wnętrz i ilustratora. Każde z tych opowiadań osadzone jest w surowej przestrzeni, co jeszcze dodatkowo podkreśla chłód z nich bijący. Mimo to trudno się od nich oderwać.

Moim zdaniem najlepszym opowiadaniem jest tytułowa Wiadomość. Zawiera ona autentyczne wycinki z listów kierowanych do Tove (w ilościach hurtowych!), które pokazują z czym czytelnicy zwracają się do pisarza, jak duże są ich oczekiwania względem niego. Wiadomość pokazuje pełne oblicze popularności: absurdalne żądania, osobliwe oskarżenia lub zaskakujące pytania. Tym opowiadaniem jednoznacznie daje do zrozumienia, jak ciężkie jest życie literata...

Opowiadania Tove Jansson są dowodem jej wielkiej wrażliwości, umiejętności zachwycenia się pięknem świata i człowieka, choć często żadne z nich nie jest bez wad. Jej teksty dotykają spraw najistotniejszych dla przeciętnego człowieka (jak np. miłość, przyjaźń, samotność, niezrozumienie, odrzucenie przez społeczeństwo, wojna, podróże, itd.), ale udało jej się również uchwycić trud, z jakim na co dzień mierzą artyści (wśród nich malarze, pisarze, rysownicy, rzeźbiarze, itp.) Te dwa odległe, jakby mogło się wydawać, światy są sobie bardzo bliskie. Łączy je umiejętność odnalezienia tego, co daje szczęście, co ogołaca z poczucia bezsilności, samotności i beznadziei oraz ich prostota, zwyczajność, pospolitość. Jansson nie szafuje słowami, nie opowiada o emocjach wprost. Jej styl jest pozbawiony ozdobników, za to pełen subtelności i delikatności. Ukazuje człowieka w danym momencie jego życia, ale nie narzuca swojej interpretacji tejże sytuacji, dając czytelnikowi wolną rękę w kwestii odbioru. I tu wracamy do początku – nie da się tych tekstów czytać ‘na akord’. Choć ja początkowo tak właśnie zrobiłam. Zatem da się, ale nic z nich w nas nie zostaje, niczym nie są w stanie nas ubogacić. Trzeba dać sobie i im czas, skoncentrować się na nich, wyciszyć, by móc chłonąć wiadomości, jakie wysyła do nas ich twórczyni, by móc pojąć jej przekaz całym sobą.

Cytaty za: Wiadomość, Tove Jansson, Marginesy, Warszawa, 2015.

Ocena 4+/6


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.


wtorek, 17 marca 2015

Dom z witrażem - Żanna Słoniowska

Książka Żanny Słoniowskiej „Dom z witrażem” to jeden spośród prawie 1000 tekstów, nadesłanych na konkurs zorganizowany przez Wydawnictwo Znak w zeszłym roku. Jury (w składzie: Sylwia Chutnik, Justyna Sobolewska, Zofia Fabjanowska-Micyk, Jarosław Czechowicz) zadecydowało, że to właśnie ta subtelna i piękna powieść, której akcja rozgrywa się na Ukrainie, jest najlepsza i ukaże się drukiem. Początkowo miałam pewne obawy dotyczące miejsca akcji. O naszym wschodnim sąsiedzie wszędzie jest głośno z powodów oczywistych, czemu zatem czytać jeszcze o nim książki? Tymczasem opowieść Żanny Słoniowskej, nie przytłoczyła mnie, ani nie znudziła. Trudną historię własnego kraju, sztukę i miłość, autorka bardzo zręcznie osadziła w swoim tekście, sprytnie łącząc kolejne wątki z losami zaradnych bohaterek, nie przegadując ani jednej strony. To, przyznacie, jak na debiut, całkiem nieźle.

HISTORIA/POLITYKA

Powieść rozpoczyna się mocnym akcentem – śmiercią Marianny, będącej matką głównej bohaterki i lwowską śpiewaczką, za którą odpowiedzialne jest KGB. Był lipiec 1988 roku, moja matka zginęła w nierównej walce z totalitaryzmem sowieckim, wyzna 11-letnia narratorka, której imienia nie poznamy do końca książki. Ciało przyniesiono do domu owinięte ukraińską flagą. Zmarłą żegnają tłumy - wielka fala ludzi przetacza się ulicami miasta, wśród niej widoczne są kobiety niosące ikony, mężczyźni dumnie prezentujący niebiesko-żółte chorągwie. W tle słychać tłum skandujący imię Marianny, śpiew zabronionych pieśni i obietnice pomszczenia zamordowanej. Nie dziwią zatem ekipy telewizyjne transmitujące to wydarzenia, najpierw do Moskwy, a stamtąd we wszystkie zakątki imperium, łańcuchy milicjantów, a ostatecznie pochówek na Cmentarzu Łyczakowskim (największej nekropolii Lwowa). Tragiczny finał staje się głównym newsem – niestety, tylko na jeden dzień. Po tej dramatycznej historii, cała rodzina żyje w strachu, szczelnie zamyka podwójne drzwi, obawia się o swoje bezpieczeństwo: Mieszkałyśmy w samym centrum miasta i nieraz ktoś dobijał się do nas w nocy. Niespodziewany dzwonek do drzwi, gdy już się było w łóżku, grzmiał jak trąby aniołów głoszące nadejście sądu ostatecznego, jak nożem oddzielał miękką domową przeszłość – to mogli być oni, a oni mieli nad ludźmi całkowitą władzę i wolno im było zrobić wszystko: porwać, zabić, poddać torturom. Słudzy ciemności musieli być ubrani na czarno. Strach od wieków jest nieodzownym elementem tej rodziny, podobnie jak i brak mężczyzn w niej. Najbliżsi głównej bohaterki to praktycznie same kobiety. Oprócz Marianny poznajemy również jej matkę, Abę, będącą kiedyś wziętą lekarką (w 1937 w Leningradzie jej ojciec został aresztowany w czasie ‘akcji polskiej’, po czym zniknął bezpowrotnie) oraz matkę Aby – zwaną przez główną bohaterkę po prostu – Prababką. Maż mojej babci, a mój dziadek, w stopniu oficera Armii Czerwonej przeszedł całą wojnę i dotarł do Berlina, a potem zmarł w połowie lat sześćdziesiątych na skutek tego, co byśmy dziś nazwali przewlekłą depresją połączoną z marskością wątroby. Jeśli chodzi o mojego ojca, miałam wątpliwości, czy istniał naprawdę, wspominała Aba. Zaginieni, zabici czy porwani – takich właśnie mężczyzn prezentuje nam autorka.

Na przestrzeni wielu lat Żanna Słoniowska pokazuje nam, co się działo na Ukrainie, z czym musieli zmierzyć się ludzie mieszkający w wielokulturowym Lwowie. Przedstawia skomplikowane losy każdej z bohaterek. Prababka prawdopodobnie nie była zwolenniczką systemu sowieckiego, ale też nie kibicowała tym, którzy chcieli, by został obalony. Kiedy ustrój niebezpiecznie się zbliżył, zorientowała się, z czym ma do czynienia. Aba od zawsze była gotowa na spotkanie z wrogiem. Gdy miała siedem lat i mieszkała w Leningradzie, zamordowali jej ojca; gdy miała prawie sześćdziesiąt i mieszkała we Lwowie, zabili jej córkę. Pomiędzy jednym a drugim wydarzeniem nie przestała ich nienawidzić, a także mniej lub bardziej otwarcie to wyrażać. Gdy w czterdziestym czwartym trafiła do Lwowa, postanowiła zostać jednoosobową organizacją ruchu oporu – sama robiła i roznosiła ludziom do skrzynek pocztowych ulotki, w których napisane było, że Stalin jest zbrodniarzem. Jej los naznaczyła również tęsknota za ojczyzną; z tym, że nie do końca wiadomo którą: Leningradem-Petersburgiem, w którym się urodziła i mieszkała przed wojną, czy Polską, o której zawsze marzyła i która ze Lwowa się ‘wyniosła’. U niej również stopniowo budziła się świadomość, że całe życie przeżyła w kłamstwie. Marianna rok przed śmiercią zmieniła język z rosyjskiego na ukraiński i stała się Ukrainką z wyboru. Walczyła o niepodległą ojczyznę, czym wielokrotnie narażała się na śmierć. Mimo próśb najbliższych nie odwoływała wyjazdów, nie rezygnowała z prób uwolnienia aresztowanych studentów, zawsze gotowa do walki z władzą: To była moja wiara. Równość, sprawiedliwość, brak wyzysku, komunizm jeszcze za naszego życia. Represje stalinowskie – w tym śmierć mojego dziadka – tłumaczyłam błędami jego podwładnych. ‘Zdradził idee wielkiego Lenina' – tak mówiliśmy do siebie jako młodzi komuniści. Zresztą nie znaliśmy skali terroru, gułagów, tłumaczyła. Odkąd przewartościowała swoje życie, istniały dla niej tylko dwa tematy - sztuka i walka z systemem, przy czym z czasem drugi zaczął wygrywać z tym pierwszym.

SZTUKA

W życiu tych kobiet zawsze obecna była brutalna polityka, skomplikowana historia i wyjątkowa sztuka. Wszystko razem tworzyło mieszankę wybuchową. Warto wspomnieć tu wybory dróg życiowych kolejnych pokoleń, których nie akceptowała żadna z matek. Aba chciała zostać malarką, ale Prababka (jej matka) jej na to nie pozwoliła. Marianna chciała zostać śpiewaczką, ale Aba się nie zgodziła. Marianna i tak nią została, ale z Abą nie rozmawiała – jedynie jej córka widywała się z babcią po kryjomu.
I choć sztuka wydawała się być dla niektórych początkowo najważniejsza, dla wielu szybko straciła sens w zderzeniu z okrutną historią, dotykającą do żywego. Oto, co o niej mówiła Marianna: Poświęciłam swój życie sztuce. Jedynie muzyka wzrusza mnie prawdziwie, więc oddałam jej wszystko – nie robię niczego połowicznie.(…) Kiedy poznałam prawdę o systemie sowieckim, wszystko dla mnie runęło. Poczułam, że muszę z tym systemem walczyć, długo jednak nie wiedziałam jak. Teraz już wiem. Ludzie mnie potrzebują. Nie ci w teatrze, ale ci na ulicy. Zastanawiam się, czy teraz jest czas na teatr. (…) Zaczęłam tracić głos. Może później, gdy pokonamy imperium i zbudujemy nowy, wolny kraj, będę mogła na powrót…
Wyjątkowym elementem ze świata sztuki jest przepiękny, zabytkowy witraż, skryty w sercu kamienicy, w której mieszkają bohaterki, zapowiedziany już w tytule powieści. Zajmuje całą klatkę schodową, ciągnie się przez wszystkie piętra z góry na dół. Siedemdziesiąt dwa kolory, jedenaście metrów wysokości, autor nieznany: Ziemia, woda, niebo – obraz tematycznie rozwija się od dołu do góry. Brakuje najniższej części – podziemi, nie wiadomo co się z nią stało. Ten witraż jest alegorią wspinaczki życiowej. Towarzyszy każdemu, kto wchodzi lub schodzi po krętych schodach... I idealnie pasuje do ukraińskiej historii opowiedzianej przez Żannę Słoniowską.

MIŁOŚĆ

Namiętność połączyła początkowo Mariannę i Mikołaja (jego ojciec był Dyrektorem Opery, a on był tam scenografem). Warto nadmienić, iż to jedyna postać męska pojawiająca się w książce. Nie jest on typem wywrotowca, nie walczy z ustrojem, towarzyszy jedynie odważnym kobietom i przyznaje z pełną świadomością, że jest narodowości lwowskiej. Uczucie, jakie nawiązał z Marianną nie było ani wyjątkowo romantyczne ani głębokie. Ona zdecydowanie większą miłością pałała do kraju i walki z władzą niż do młodszego kochanka. On zdaje się kochał najbardziej (własne, romantyczne, wyidealizowane) wyobrażenie o niej. Później miejsce Marianny u boku (żonatego zresztą) Mikołaja zajmuje ktoś inny… Kto to taki i z jakim skutkiem? Przekonajcie się sami!

Myślenie jest naszym obowiązkiem. Jeśli nie my - to kto? Jeśli nie teraz – to kiedy?, pytają bohaterowie Słoniowskiej, która swoim tekstem potwierdza, że historia zawsze się o nas upomni, że nie pozwoli nam pozostać obojętnym. Zwłaszcza jeśli chodzi o przyszłość naszej ojczyzny. Każdy niezależnie od tego jaki ma stosunek do polityki i historii własnego narodu, musi zająć konkretne stanowisko, z którego zostanie rozliczony. Może nawet przyjdzie za nie zapłacić życiem, wszak czasy mamy bardzo niepewne...

PS Bądźcie czujni - już wkrótce pojawi się na moim blogu wywiad z panią Żanną Słoniowską, która zgodziła się odpowiedzieć na kilka moich pytań :)

Cytaty za: Dom z witrażem, Żanna Słoniowska, Znak, Kraków, 2015.

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury


piątek, 6 marca 2015

Biografia. Mario Vargas Llosa - Tomasz Pindel

Jego życie jest doskonałym materiałem na pierwszorzędną powieść. O osiągniętym sukcesie zadecydowały m.in. upór i talent oraz zaangażowanie i powaga, z jaką traktuje swoją pracę. Jest twórcą wybitnym, rozpoznawalnym na całym świecie, do czego bez wątpienia przyczyniła się literacka Nagroda Nobla, jaką otrzymał w 2010 roku. Jorge Mario Pedro Vargas Llosa, bo o nim mowa, fascynuje swoich czytelników nie tylko za sprawą własnej twórczości, ale i nieprzeciętnej biografii. Tomasz Pindel, pracownik Instytutu Książki i były wykładowca Katedry Ameryki Łacińskiej UJ oraz tłumacz literatury hiszpańskojęzycznej, zdecydował się poświęcić właśnie tej postaci swoją najnowszą książkę. „Biografia. Mario Vargas Llosa”, wydana w listopadzie 2014 roku, to próba opisania relacji między życiem Peruwiańczyka a jego twórczością. Czy zamiar autora został osiągnięty? A jeśli tak, to z jakim efektem?

Mario Vargas Llosa urodził się na południu Peru, w Arequipie (stąd podobno jego burzliwy charakter). To człowiek o nieprzeciętnej osobowości. Posiada predyspozycję do skandali natury obyczajowej i w sferze prywatnej, jak i ewidentną skłonność do angażowania się w spory, polemiki i debaty. Nie boi się mówić tego, co myśli na wszystkie tematy: społeczne, polityczne i kulturalne, przez co regularnie naraża się na ostrą krytykę. Jego życie to nieustanna wędrówka po obu Amerykach i Europie: Mając siedemdziesiąt trzy lata, (…) obliczył, że w ciągu całego życia mieszkał jak dotąd w pięćdziesięciu domach, przyjmując jako minimalny okres zakwaterowania miesiąc. Warto podkreślić, iż podróże są impulsem i inspiracją do tworzenia kolejnych dzieł. Przykładowo: tułaczka po Peru i Boliwii okazała się doskonałą wyprawą formującą go jako przyszłego pisarza, a ekspedycję naukową do amazońskiej puszczy z 1958 roku sam literat określił jako najbardziej płodną podróż, którą odbył i która potem przywołała ogrom wspomnień. Llosa przechowuje te obrazy w sobie przez kilka dekad, zanim zostają wykorzystane w jego utworach. Jest on również człowiekiem głęboko uwikłanym w polityczne i historyczne wydarzenia XX wieku, a w jego biografii odzwierciedlają się pasjonujące dzieje Europy i Ameryki Łacińskiej. Dlatego też czerpie on z historii i z własnych doświadczeń, które zmyślnie przetwarza: Literatura nie może karmić się ludzkim szczęściem, wyrasta z nieszczęścia, z tego co na tym świecie złe, twierdzi. Ów żmudny proces pracy twórczej umilają mu najczęściej piękne owady: W okresach najbardziej intensywnej pracy do mojej pracowni – nie wiadomo skąd – tłumnie przylatują motyle. Nawet zimą! Nawet wtedy, gdy wokół nigdzie nie ma motyli! To wprost niesamowite! – przyznaje.

Llosa z wielką powagą traktuje swoją profesję. Takie podejście do tematu sprawia, że grono jego fanów systematycznie się powiększa. Od debiutu – „Miasta i psów” – praktycznie każda jego książka spotyka się z zachwytem krytyki oraz zwykłych czytelników. Wynika to przede wszystkim z podziwu dla literackiego i technicznego kunsztu pisarza oraz zaangażowania, jakie przy tym wykazuje. Ale osiągnięcie tak spektakularnego sukcesu nie byłoby możliwe bez istnienia boomu na literaturę latynoamerykańską. Vargas Llosa jest postrzegany jako ten, który ów boom rozpoczął i który wciąż wywiera największy wpływ na aktualnie piszące pokolenie Latynosów. W tym miejscu należy podkreślić, że Peruwiańczycy postrzegają go przez pryzmat polityki, chętnie rozliczając ze zmiennych poglądów politycznych, podczas gdy dla reszty świata jest przede wszystkim „jedynie” literatem…

Powołanie literackie nie jest rozrywką, sportem, uprawianą w wolnym czasie wyrafinowaną grą. Jest poświęceniem wyłącznym i wyłączającym, sprawą pierwszorzędną i przesłaniającą wszystko inne, dobrowolnie przyjętym poddaństwem, które swoje ofiary (swoje szczęśliwe ofiary) czyni niewolnikami
– twierdzi. Taka filozofia ma swoje odbicie w częstotliwości ukazywania się jego powieści. A ona robi wrażenie – Llosa naprawdę jest twórcą płodnym. Oprócz wydawania regularnie powieści, nieustannie pisuje felietony dla dziennika „El País”, publikuje tomy eseistyczne poświęcone ważnym postaciom świata literatury oraz sztuki teatralne. Z powodzeniem próbuje również swych sił z klasycznym reportażem („Dziennik z Iraku” z 2003 roku i „Izrael-Palestyna. Pokój czy święta wojna” z 2006). Doszło nawet do tego, że określa się go mianem pisarza-celebryty! Towarzyszy mu bowiem wielka machina medialnej promocji, obejmująca już etap przygotowywania książki! A pomyśleć, że dawno temu Llosa mógł porzucić swoje zamiłowanie do pisania, kiedy został posłany do szkoły wojskowej lub gdy jego ojciec, z którym nigdy nie miał dobrych relacji (którego wręcz nienawidził), twierdził, że to zajęcie niemęskie, bezsensowne i pedalskie (!) i powinien go natychmiast zaniechać. W trudnych chwilach (a było ich niemało), to właśnie książki (…) służy[ły] [mu] jako schronienie przed nieprzyjemnymi okolicznościami życiowymi (…) [C]zytał niemal zawsze, kiedy tylko się dało… głównie oni (oraz oczywiście wielu innych) sprawiali, że Llosa uciekał w inne światy, a w konsekwencji chciał tworzyć własne.

Na koniec warto wspomnieć jeszcze o fobiach, kolekcjach, plotkach związanych z Llosą oraz o osobistej bibliotece noblisty. Zacznijmy od tego ostatniego, bo to niezwykle intrygujący temat. Możecie sobie wyobrazić, że mieści się w niej około trzydzieści tysięcy tomów, panuje w niej idealny porządek, dzieli się na kilka sektorów, a księgozbioru podręcznego nikomu nie wolno dotykać? Ponadto jest tu również kolekcja wszystkich wydań jego książek we wszystkich wersjach językowych. Noblista namiętnie kolekcjonuje hipopotamy (dlaczego akurat te zwierzęta, nie wiadomo) oraz posiada ogromny skarb w postaci niewielkiej, poskładanej na cztery części karteczki. To program szkolnego przedstawienia z 1952 roku i jego pierwszy literacki triumf zarazem.

Wokół pisarza krąży też kilka niepotwierdzonych, ale chętnie publikowanych anegdot. Jedna z nich dotyczy spalenia 1000 egzemplarzy „Miasta i psów” (nie ma na to pewnych dowodów), a druga - bójki z Gabrielem Garcíą Márquezem (jej powody są nieznane - prawdopodobnie poszło o kobietę albo politykę; za to efekty były widoczne od razu - przyjaźń dwóch literackich gigantów boomu latynoamerykańskiego skończyła się gwałtownie i nieodwracalnie). Jak donosi jedna z kolorowych gazet, pisarz ma również dwie fobie: szczury i pestki. Podobno widok ludzi jedzących owoce z pestkami wywołuje u niego ogromne obrzydzenie. No cóż, każdy ma jakiegoś bzika…

„Biografia. Mario Vargas Llosa”, obok autobiografii Peruwiańczyka „Jak ryba w wodzie”, jest kolejną propozycją dla osób chcących zdobyć lub uporządkować posiadane informacje na jego temat albo zrozumieć integralny związek między życiem noblisty a jego twórczością. Książka porusza mnogość faktów, nie trzymając się kurczowo chronologii. Pindel tłumaczy różne zawiłości niezwykłej biografii tegoż literata. Np. wyjaśnia, dlaczego Llosa jest pisarzem tak bardzo znienawidzonym przez część peruwiańskiej (i nie tylko) opinii publicznej, jakie obywatelstwo posiada i jakie więzy rodzinne łączą go z jego żonami. Polityka, miłość i literatura to główne tematy obszernego dzieła Tomasza Pindla. Czy warto się z tym natłokiem wydarzeń i słów zmierzyć? Owszem, o ile jest się fanem tegoż pisarza lub przynajmniej literatury latynoamerykańskiej. Mnie zasadniczo nie przeszkadzał brak chronologii, do którego jestem przyzwyczajona w książkach biograficznych, za to brakowało mi odrobiny empatii, jaką pan Tomasz mógłby obdarzyć Peruwiańczyka i jego losy, by ta biografia porwała czytelnika. Poza tym brakowało mi trochę smakowitych kąsków z życia noblisty, wydartych siłą od bliskich i znajomych, będących nowością w konfrontacji z autobiografią Llosy. Zadanie, jakie stało przed Tomaszem Pindelem, zostało wykonane poprawnie (a nawet bardziej niż poprawnie), więc sądzę, iż mimo tych drobnych niedociągnięć, większość czytelników będzie ukontentowana.

Cytaty za: Biografia. Mario Vargas Llosa, Tomasz Pindel, Znak, Kraków 2014.

Ocena: 5/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Zaprogramowany, by tworzyć