poniedziałek, 24 marca 2014

Królowa. Nieznana historia Elżbiety Bowes-Lyon - Colin Campbell

Zdecydowana, uparta i złośliwa od dziecka. Miała żywy temperament i bujną wyobraźnię odziedziczoną po matce. Cechowały ją silny charakter i nieugięta wola. Lubowała się w przyjemnościach. Pyszałkowata, sentymentalna, niepunktualna. Emocjonalnie oziębła, choć pełna wdzięku. Budziła podziw i strach zarazem. Twarda i nieugięta, a postrzegana jako dobrotliwa i łagodna. Pewnie dlatego, że miała talent do tworzenia wokół siebie pozytywnego rozgłosu. Oto Królowa-Matka, Elżbieta Aniela Małgorzata Bowes-Lyon. Żona Jerzego VI, matka królowej Elżbiety II i księżniczki Małgorzaty, ukochana babcia księcia Karola, prababcia księcia Williama i Henryka. Jestem świeżo po lekturze niezwykle obszernej biografii tej nieprzeciętnej kobiety. „Królowa. Nieznana historia Elżbiety Bowes-Lyon” została napisana przez Colin Campbell, brytyjską pisarkę, dziennikarkę, autorkę książek i artykułów o tematyce związanej z brytyjską rodziną królewską. Trzeba przyznać, że autorka włożyła w swoją publikację mnóstwo pracy i niezwykle drobiazgowo opisała nie tylko samą Elżbietę, ale i jej otoczenie. Wynotujmy zatem kilka interesujących informacji i sprawdźmy, czy w ogóle warto sobie nią zaprzątać głowę.

Urodziła się 4.8.1900 roku. Jej matką podobno była kucharką, stąd złośliwi nadali jej przydomek ‘Cookie’ (‘Kuchareczka’). Była dziewiątym dzieckiem w rodzinie, która choć nie miała najwyższej pozycji wśród arystokracji, to należała do najbogatszych w królestwie. Od dziecka czuła, że jej przeznaczeniem nie jest przeciętniactwo, ale międzynarodowa sława, mimo iż nie dokonała niczego, by na ową sławę zasłużyć, ani też nie przejawiała żadnych talentów w dziedzinach, które mogłyby ją do sławy wynieść. W rodzinie znana pod pseudonimem ‘Psotnik’ i ‘Urwis’, uwielbiała spiskować z młodszym bratem. By potwierdzić własną wartość i umocnić pozycję poprzez nawiązywanie koneksji, chętnie i często udzielała się w towarzystwie. Była kokieteryjna, ale miała opinię flirciary zachowującej zasadę cnotliwości i obyczajowości. Podobali jej się mężczyźni w mundurach. Zacięcie polowała na ‘dobrą partię’. Początkowo chciała usidlić księcia Walii. Kiedy się nie udało, zadowoliła się jego młodszym bratem, jąkającym się, nijakim Albertem Fryderykiem Arturem Jerzym (Bertim), późniejszym królem Jerzym VI. On ją uwielbiał (oświadczał się aż trzy razy!), zaś dla niej to było małżeństwo z rozsądku. Bez wątpienia najpierw zakochała się w roli księżnej Yorku, potem królowej Anglii, a następnie we własnym mężu, choć zdania co do tego ostatniego są podzielone. Bez wątpienia z całego serca pragnęła wieść szczęśliwe życie rodzinne. Dość szybko oczarowała teściów. Swoją osobą przełamała rutynę panującą na dworze, a jej obecność odmieniła sztywną atmosferę, śmiertelną nudę i dojmującą monotonię tegoż miejsca. Wyłamała się z rodziny królewskiej i udzieliła prasie wywiadu tuż po ogłoszeniu zaręczyn - tym samym pokazała jak wiele przyjemności sprawia jej rozgłos i otworzyła drogę innym koronowanym głowom, by stały się bardziej przystępne dla prasy. Już w pierwszych latach swojej kariery w kręgach monarszych ustanowiła wiele precedensów. Pragnęła cały czas być w centrum uwagi i nie znosiła, gdy ktoś ją przyćmiewał: Była mistrzynią skrywania pewności siebie pod maską pokory i skromności. Cechowała ją niewyobrażalna pewność siebie, chłodne opanowanie, pozwalające jej zachować zimną krew w każdej sytuacji. Mówiono o niej, że ‘w aksamitnej rękawiczce kryje żelazną rękę’. A ona była bystra, zaradna i niezłomna, wprost urodzona władczyni, tyle że o narcystycznym usposobieniu, domagająca się uwielbienia i upajająca się widokiem ludzi padających przed nią na twarz. Nazywana ‘Uśmiechniętą Księżną’ ze względu na goszczący na jej ustach ciągły uśmiech. Traktowała życie osobiste jako scenę, na której należy popisać się wdziękiem i talentem. Nie potrafiła przestać odgrywać roli księżnej/królowej i być po prostu sobą. Nawet w domowym zaciszu nigdy nie zrzucała teatralnej maski, czym narażała się na śmieszność.

Bez skrupułów pozbywała się osób, które były dla niej niewygodne, zręcznie manipulowała faktami (mówili o niej ‘rozpuszczona manipulatorka’ tudzież ‘mściwa królowa’). To ona doprowadziła do dymisji kilku doświadczonych osób z otoczenia rodziny królewskiej, a nawet udało jej się spowodować abdykację Edwarda VIII. Później, gdy już osiągnęła swój cel, zacierała ślady swych haniebnych występków w tak skuteczny sposób, że śmiało można by nadać jej przydomek ‘niewidzialna ręka’. Jak ulał pasowała do niej opinia Adolfa Hitlera, który nazwał ją ‘najniebezpieczniejszą kobietą świata’. Churchill natomiast podziwiał ją za jej inteligencję, ikrę, roztropność i przenikliwość. Zaś według pani Roosvelt, która uważała Elżbietę za pozerkę, nieprzerwanie płynący potok uprzejmości [Elżbiety] m[ógł] zmęczyć każdego! No cóż, chyba wszystkie te opinie o królowej Elżbiecie są prawdziwe…

Nie miała urody ani gustu, choć było widać, że chce uchodzić za elegantkę. Po drugim dziecku zaczęła gwałtownie przybywać na wadze. Dopiero po krytyce jej znienawidzonej szwagierki (podobno nazwała ją ‘zaniedbaną księżną’), zmieniła styl. Uwagi na temat higieny osobistej podczas wizyty w Paryżu także nie stawiają Elżbiety Bowes-Lyon i jej męża w najlepszym świetle: dwie wspaniałe łazienki wyposażone w wanny i mozaiki i złote krany, które podczas pobytu Ich Królewskich Mości ani razu nie zostały użyte…

Elżbieta kochała życie, uwielbiała przebywać z ludźmi i dobrze się bawić. Nawet po skończeniu stu lat zachowała przytomność umysłu i poczucie humoru. Przez 79 lat sprawowała funkcje publiczne, a w tym czasie pod lukrową powłoką skutecznie kryła swój stalowy charakter. Umarła 30.3.2002 roku, a jej śmierć była niczym zainscenizowane wydarzenie.

Na podstawie tej wnikliwej biografii dowiecie się mnóstwa rzeczy o Królowej Matce, o które nigdy byście jej nie posądzili. Nie bez kozery ta recenzja nosi taki tytuł jaki nosi – dzieje się w niej wiele - zapewniam! Colin Campbell zdradzi Wam m.in., czy jedna z najbardziej wpływowych postaci światowej sceny politycznej XX wieku, w trakcie wojny nieustannie była na lekkim rauszu, jaki miała stosunek do swych córek i księżnej Diany. Naturalnie autorka ujawni o wiele więcej pikantnych szczegółów, z których sami będziecie mogli ułożyć własny portret Królowej Matki. Jeśli jesteście zainteresowani brytyjską rodziną królewską i tajemnicami, jakie skrywają jej członkowie, koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Pomimo swoich potężnych rozmiarów jest tego warta. Po jej lekturze już nigdy nie dacie się nabrać na PR-owe sztuczki koronowanych tudzież arystokratycznych głów.

Cytaty za: Królowa. Nieznana historia Elżbiety Bowes-Lyon, Colin Campbell, Znak, Kraków 2013.

Ocena 5+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Pozory mylą - szczególnie na dworze królewskim

poniedziałek, 17 marca 2014

Flirtując z życiem - Danuta Stenka, Łukasz Maciejewski

Kiedy pojawia się na czerwonym dywanie, trudno odwrócić od niej wzrok. Elegancka, zmysłowa, temperamentna i czarująca swoim niezwykle szczerym uśmiechem. Danuta Stenka – aktorka filmowa, teatralna i radiowa. Kobieta, którą podziwiam nie tylko jako wspaniałą artystkę, ale i jako osobowość pozasceniczną. „Flirtując z życiem” to wywiad rzeka, jakiego udzieliła Łukaszowi Maciejewskiemu, wybitnemu recenzentowi i krytykowi teatralnemu. Książkę przeczytałam jednym tchem, nie tylko dlatego, iż dotyczy tej właśnie nieprzeciętnej, cenionej wysoko przeze mnie postaci; przede wszystkim dlatego, że jest zapisem niezwykle wyrównanej rozmowy – mądrej, skromnej i doświadczonej rozmówczyni, z inteligentnym, wytrwale drążącym temat pytającym. Mieszanka idealna.

Danuta Stenka dorastała w Gowidlinie - kaszubskiej wsi nieopodal Kartuz. Jak sama przyznaje te najwcześniejsze lata głęboko ją naznaczyły: [d]zieciństwo moja kraina bezpieczeństwa. Tam [miały] swój początek najważniejsze marzenia. Z tego okresu doskonale pamięta skąpaną w słońcu pasiekę rodziców, przy której dzielnie pomagała razem z bratem. Mimo tych dzisiejszych uroczych wspomnień, bohaterka tejże publikacji miała początkowo trudności, kiedy musiała się przyznać do swego pochodzenia. To były kompleksy, które po latach pracy nad sobą zniknęły. Z czasem zrozumiała[…], że odcinając się od [jej] wsi na Kaszubach, od [jej] korzeni, odcina[…] się od źródła, z którego czerpi[e] siłę (…) Dzisiaj wie[…], że [jej] siła bierze się z wewnętrznej prawdy o [niej] samej i zgody na nią – a składa[…] się przecież również z [jej] wioski, której się przez tyle lat wstydziła[…]. I z tego wstydu również się składa[…]. Jej mama (jej mentorka i przyjaciółka po dziś dzień) była nauczycielką rosyjskiego; ojciec-elektromonter w wieku 28 lat spadł z drabiny i od tego czasu był na rencie. To właśnie on zaszczepił w ukochanej córce ambicję i perfekcjonizm, pozostając przy tym bardzo wymagającym w stosunku do swoich dzieci. Oczekiwał, że będą najlepsze, tak w szkole, jak i w pracy. W podstawówce Danusia była prymuską, a w liceum bywało różnie (wybrała klasę o profilu matematyczno-fizycznym!). Nigdy nie ciągnęło jej do aktorstwa; to polonistka zachęcała ją do niego. Tymczasem skromna Kaszubka zdawała na filologię rosyjską, idąc w ślady mamy. Jak tylko okazało się, że to nie jest dobry wybór (szybko, bo już w trakcie egzaminów), zrezygnowała. Przeznaczenia nie dało się oszukać – ostatecznie skromna, nieśmiała i płochliwa Stenka trafiła do studium aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże w Gdańsku - nie do końca z własnej woli, głównie dzięki staraniom innych ludzi. Tak zaczęła się jej kariera, która powoli, ale dość systematycznie zaczęła przyśpieszać. Jan Banucha, scenograf teatralny i filmowy, powiedział o niej kiedyś: Opłacało się to studium założyć, choćby tylko po to, żeby Stenka je skończyła. Co to jest za ścierwo, nic nie wie, nic nie umie, a rzucasz toto na scenę i gra! Ale pani Danuta jest odporna na komplementy (podobnie jak i pochlebne recenzje) i nikomu nie daje się nimi omamić. Z uśmiechem na ustach przyznaje: Swoje wiem. Ja jestem: średnia krajowa, która ma czasem dobry dzień. Wracając do teatru: najpierw był Szczecin, chwilę później Poznań, ale oba te miejsca wpisały się głęboko w jej życie osobiste: Teatr był w domu, dom był w teatrze. Do stolicy nigdy jej nie ciągnęło, ale ostatecznie i tak do niej trafiła. Warszawa jej nie zmieniła. Nawet po latach w niej spędzonych aktorka nadal cierpi na chroniczny brak wiary w siebie: W moim przypadku nawet kiedy pojawił się ów (często pozorny) sukces czy nagrody, mimowolnie uruchamiały się we mnie wątpliwości. Jestem surowa wobec siebie, szukam dziury w całym, a każdy sukces potrafię przekłuć w porażkę. Dostaję propozycję i od razu lękam się, że się nie nadaję i nie udźwignę zadania, a jeśli nawet usłyszę od kogoś, że wyszło świetnie, to jakoś podskórnie nie do końca w to wierzę. Walczą w niej dwa żywioły: wielkie ambicje i niepewność siebie, dlatego nigdy nie planuje, nie wymyśla przyszłości, pozwala się zaskakiwać: Ścierają się we mnie dwie skrajne potrzeby, logicznego poukładania klocków i nieustannego zrywania się ze smyczy logiki. Porządku i szaleństwa. Ta jej spontaniczne przyjmowanie od losu tego, co przynosi, procentuje. Stenka zagrała łącznie w 113 produkcjach (filmach fabularnych, teatrach telewizji, serialach, etiudach szkolnych). W kinie przeważnie jest neutralna, gra drugi plan, w teatrze - dramatyczna i cierpiąca (współpracowała z największymi osobowościami polskiego teatru: Krzysztofem Warlikowskim, Grzegorzem Jarzyną, Mają Kleczewską, Izabellą Cywińską), a w dubbingu podkłada głos głównie pod czarownice i wiedźmy. Od 22 lat jest radiową Jolą w „Jezioranach” i naprawdę lubi pracować w radio: Gest, mimika, wyraz oczu tutaj są niedostępne, możesz bazować jedynie na swoim głosie. Fantastyczna lekcja wyobraźni. Maciejewski wspomina także genialną rolę pani Danuty w „Bożej podszewce”, ale i jej udział w kiepskich produkcjach. Aktorka odpowiada, czemu się na nie zdecydowała: Kiedy zaczyna się robić zbyt bezpiecznie, uciekam w niewiadome i nawet jeśli projekt do końca nie rokuje, ale jest odważny, uruchamia się zbawienny niepokój. W martwym cielsku znowu zaczyna krążyć krew. Tkwi w kredytach, ale nie ma i nigdy nie miała problemu z dzieleniem się, dawaniem czy pożyczaniem: Zarabianie pieniędzy na pewno nie jest moim życiowym celem, dodaje. Podobnie jak strojenie się w kolorowe piórka. Jest miła i naturalna - na co dzień się nie maluje, chodzi w jeansach i nie lubi jak piszą o niej ‘gwiazda’. Jest za to bardzo wrażliwa, nie wstydzi się wzruszeń i tego, że notorycznie płacze w kinie. Nie ma też problemu, by się przyznać, że jest osobą wierzącą i praktykującą. No i ma poczucie humoru, także a może przede wszystkim w stosunku do siebie, co często pomaga jej w wielu trudnych sytuacjach. Mimo iż nie jest asertywna, a raczej zbyt uległa, uważa, że lepiej być łatwowierną niż nieufną. Bez wątpienia jest szczęściarą - ma przy swoim boku wspaniałego męża, nieustannie ją wspierającego, który usypia ją w nocy, gdy nie może zasnąć, pociesza, gdy leje morze łez; dwie cudowne córki oraz dwa psy. Może liczyć również na pomoc teściowej, która z nimi mieszka. Wsparcie przydaje się zwłaszcza w kuchni, bo pani Danusia nie umie gotować. Namiętnie za to zbiera wszelakie ‘skorupy’. A jej marzenia? Zawsze pragnęła domu z ogrodem - udało się (jej sąsiadem i przyjacielem zarazem jest Artur Żmijewski!). Teraz zawodowo chciałaby zagrać schwarzcharakter albo charakterystyczną wiejską babę; prywatnie - marzy o posprzątaniu strychu… Jest bardzo oryginalna. Stwierdzeniem, iż [wolałaby] tańczyć flamenco, niż dostać Oscara, rozłożyła mnie na łopatki.

Książka „Flirtując z życiem” to również niezwykle cenny i odważny głos w sprawie depresji. Danuta Stenka, kobieta posągowa, postrzegana często jako ideał, przyznała otwarcie w jednym z kobiecych magazynów, iż bezsenność, lęki, brak poczucia bezpieczeństwa i niepewność były także jej udziałem, bo cierpiała na depresję: Budziłam się rano i zanim otworzyłam oczy, chciało mi się płakać. Jakbym straciła sens życia. Smutek się nasilał, czułam jak spadam na dno. Maciejewski wracając do tego wywiadu, znalazł potwierdzenie, iż po nim redakcja została zasypana listami czytelników z podziękowaniami. Okazało się, że nie tylko zwykli śmiertelnicy zmagają się z takimi zaburzeniami - to była dla nich nadzieja i wsparcie jednocześnie. Tym razem to odważne wyznanie ma szanse trafić do jeszcze szerszego grona wielbicieli jej talentu. Prawdopodobnie i wśród nich znajdą się osoby walczące z poważniejszym przejawem chandry...

Wywiad rzeka Łukasza Maciejewskiego z Danutą Stenką sprawił mi wiele radości. To inteligentnie poprowadzona rozmowa, zawierająca w sobie ogrom piękna i prostoty oraz mnóstwo zmysłowych zapachów z dzieciństwa aktorki (m.in. wyrabianego z mąki kleju, świątecznych potraw, choinki prosto z lasu z ręcznie wykonanymi ozdobami, miodu). Miałam wrażenie, że siedzę z tą otwartą, bezpośrednią, niczego nie udającą przepiękną i utalentowaną kobietą, słuchając jej ciepłych, pełnych spokoju i mądrości zwierzeń, jakbyśmy były przyjaciółkami, które dawno się nie widziały. Czuję się utwierdzona w przekonaniu, że za tą zapierającą dech w piersiach aparycją, stoi nietuzinkowa osoba, dla której flirt z życiem to codzienność...
Na koniec zostawiam Wam ostatnie zdanie z tej wyjątkowej książki, mogące stanowić nie tylko jej pointę, ale i liryczne przesłanie pani Danuty dla jej fanów: Dzień się kończy, coś się zamyka, jednocześnie otwiera się jakaś tajemnicza przestrzeń. Niezwykła.


Cytaty za: Flirtując z życiem, Danuta Stenka, Łukasz Maciejewski, Znak, Kraków 2013.

Ocena 6/6

Recenzowaną książkę Danuty Stenki oraz Łukasza Maciejewskiego znajdziecie w przyjaznej swoim klientom Księgarni Gandalf :-) Polecam gorąco!


środa, 5 marca 2014

W krainie schorowanej wyobraźni - ks. Józef Tischner

Był jednym z najbardziej znanych i cenionych duchownych w naszym kraju. Wybitny filozof, profesor, publicysta, pisarz, Kawaler Orderu Orła Białego. Szczery, dowcipny, dający ludziom nadzieję, otwarty na bliźniego. Prowadząc z Bogiem dialog, ‘pokazywał cudowną lekkość bytu stanu duchownego’. Dla wielu autorytet i człowiek-inspiracja. Kapłan, który budził zaufanie, nie uciekał od trudnych problemów i gromadził wokół siebie tłumy. I choć ksiądz Józef Tischner, bo o nim mowa, zmarł w 2000 roku, to nadal jest obecny w naszej świadomości. Jego teksty dla wielu stanowią natchnienie, są potężnym zbiorem trafnych spostrzeżeń, z których wyłania się obraz współczesnego człowieka, Kościoła i ojczyzny. O jego spuściznę dba Instytut Myśli Józefa Tischnera, stojąc na straży ochrony i propagowania jego intelektualnego dorobku. Organizowane są także Dni Tischnerowskie, będące przykładem ciągłego zainteresowania jego myślą wśród ludzi z różnych pokoleń. „W krainie schorowanej wyobraźni” to jedna z najważniejszych książek wybitnego filozofa, opublikowana w 1997 roku, a przypomniana w 2003 przez Wydawnictwo Znak. Zawiera ona eseje z lat 1993-1997, których tematyka oscyluje wokół polskiej religijności, wiary, władzy i wolności.

Ksiądz Józef Tischner był jednym z tych duszpasterzy, którzy nie boją się mówić szczerze, co myślą o polskiej religijności i polskim Kościele. Będąc świadomym, że w naszym kraju dużo się o tym rozprawia, zauważył rzecz być może dla niektórych trywialną, a mianowicie, że im więcej się mówi o Kościele, tym dalej się jest od Kościoła. Gadulstwo przysłania istotę. I choć polski Kościół bez wątpienia nie był i nie jest bez wad, to prawdą jest także, że nie dostrzegał kryzysu wewnątrz siebie, a w sposób jawy dopatrywał się go w Kościele zachodnim. Tymczasem ten wybitny krakowski filozof był przekonany, że to właśnie u nas za rogiem czai się wielki kryzys wiary, jaki dotychczas nie miał sobie równego. Ks. Tischner nie upatrywał go w jej braku, ale raczej nadmiarze. Jak to możliwe? Otóż są dwa niebezpieczeństwa: zanikanie wiary i przesada wiary. Źle jest, gdy natura zabija łaskę, ale źle jest również wtedy, gdy łaska zabija naturę. Gdy łaska zabija naturę, obumiera rozum, więdną zmysły, jedyne co pozostaje, to rozpasanie wyobraźni. ‘Rozpasana’ wyobraźnia to ‘schorowana wyobraźnia’, wynikająca z przeżywania klęsk wewnętrznych i z braku nadziei, tworząca iluzje, by bronić się przed prawdą. Ona nie lubi rozumu, bo jest on dla niej źródłem nieustannego zagrożenia. Rozum to cynizm, sceptycyzm, relatywizm. Ale nie lubi ona również zmysłów. Zmysły to subiektywizm, hedonizm, rozpasanie. W obliczu klęski wewnętrznej (tudzież zewnętrznej) człowiek zwraca się automatycznie ku religii, czerpie z niej usprawiedliwienie dla siebie, przekonanie, że ’zły świat’ prześladuje ‘dzieci Boże’ i nadzieję na potępienie wrogów. Tym samym staje się ‘opium’ przegranych - ‘opium ludu’, czyli opium tych, dla których już sama życiowa kondycja jest życiową przegraną. W tym kontekście można zatem zaryzykować pytanie, jak jest sens religii i czy w ogóle warto wierzyć? Zdaniem ks. Tischnera odpowiedź jest oczywista: warto. Wyjaśnienia należy szukać w filozofii wartości: Wiara jest wartością, która wykracza poza wszystko to, co w otaczającym człowieka świecie ukazuje się jako ‘coś-do-czegoś-ze–względu-na-coś’. Wiara jest sposobem wyrażania i kształtowania samego człowieczeństwa człowieka. Pod tym względem jest podobna do dzieła sztuki. Czy pytamy, po co istnieje „IX Symfonia” Beethovena? Jak dzieło sztuki, tak i wiara jest wartością wyzwoloną z sieci ziemskich konieczności. Dla wiary istotne jest nie to, jakim koniecznością tego świata służy, lecz to, jaką wolność wyraża. Łaska wiary jest łaską wyzwolenia. Do świata wiary wkracza się zawsze tylko poprzez bramę wolności. A do wolności Kościół polski dochodził poprzez klęskę totalitaryzmu. Owo doświadczenie trudnego (ale zdanego!) egzaminu z heroizmu wciąż kształtuje naszą wiarę. Wiarę, która musi nieustannie zmagać się z modernizmem, będącym dziedzictwem Oświecenia i Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Tischner wskazuje, że to właśnie nowoczesność doprowadziła religię do kryzysu, z którego ta jednakże już się odradza: Im bardziej postęp i ekonomia tracą blask, tym bardziej zainteresowanie zwraca się ku immaterialnym wartościom - kulturze, tożsamości, religii. Po upadku totalitaryzmu Kościół w Polsce nie spoczął na laurach, ale musiał zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem – wolnością. O wolności Jan Paweł II mówił, że jest ‘miarą ludzkiej godności i wielkości’, ale może stać się również pokusą odwrotu od Boga. Podkreślał, że wolność jest również ‘wielkim wyzwaniem dla duchowego wzrostu człowieka’. Trzeba zatem z niej korzystać odpowiedzialnie.

Odpowiedzialnie należy również budować relacje Kościół-państwo. Ksiądz Józef Tischner był zwolennikiem kształtowania religii wolnej od władzy państwowej. Bo przecież Kościół nie jest państwem. Aby tego dokonać, należało według niego rozróżnić, co to jest państwo, a co to jest Kościół. Czym różni się władza duchowa od władzy świeckiej? Co oznacza być obywatelem i co znaczy ‘być dzieckiem Kościoła’? Duchowny dość jasno precyzował jak tę kwestię: Punktem ciężkości myśli chrześcijańskiej nie było nigdy i nie jest ani państwo, ani gospodarka, ani teoria transformacji ustrojowych, lecz człowiek w jego stosunku do Boga i bliźnich. Myśl chrześcijańska ocenia politykę i gospodarkę przez pryzmat podstawowego pytania: czy i w jakim stopniu umożliwiają one człowiekowi ‘stawanie się bardziej człowiekiem’. Podkreślał tym samym, że Kościół nie domaga się specjalnych przywilejów dla ‘swych dzieci’ i zrywa ostatecznie z ‘upaństwowieniem sacrum’. Wszelkie spory wokół problemu władzy, etyki oraz odpowiedzialności za przeszłość i przyszłość były jego zdaniem znakami czasu. Najważniejsze w tym było pytanie: jaką władzę nad człowiekiem ma Bóg? A jakie ma zło? Filozof zastanawiał się nad ideą zła, nad tym, czego lęka się współczesny człowiek. Doszedł do wniosku, że każdy czas ma swojego diabła: Diabeł jest symbolem zła gnębiącego epokę. Zło złu nierówne, jedna jego postać przemija, ustępując drugiej…

„W krainie schorowanej wyobraźni”
to zbiór esejów wymagających od czytelnika zagłębienia się w rzeczywiste problemy Kościoła i współczesnego człowieka. Autor wskazywał w nich na błędny sposób przeżywania cierpienia, na lęk przed własną miłością prowadzący do ślepoty na świat doświadczeń absolutnych. Zastanawiał się, co z przeszłości Kościoła jest, a co nie jest aktualne i w jaki sposób przeszłość może inspirować teraźniejszość. Przyglądając się życiu wewnętrznemu człowieka zadawał pytanie, na co napotykamy idąc w głąb siebie i z jakimi przeszkodami musimy się liczyć. Wskazywał swoim czytelnikom, kim jest prawdziwy Bóg i kiedy rodzi się jego pragnienie. Dokonując poważnej refleksji nad współczesnymi problemami Kościoła autor nieustannie odwoływał się do Jana Pawła II i jego encyklik (głównie do ‘Veritatis Splendor’), przytaczał również nazwiska osób (często byli to księża), które zarzucały mu wypaczanie myśli czy tez błędne rozumowanie filozofii. Część z nich odkłamywał, inne ośmieszał. Dużo czas poświęcił dziełu arcybiskupa Lefebvre’a, integryzmowi w polskim Kościele i komunizmowi, który według niego był wyzwaniem do pogłębiania wiary. Często wracał do Oświęcimia, Kołymy i nowego państwa rodzącego się w demokracji liberalnej po 1989 roku.

Czy warto zatem sięgnąć po książkę naszpikowaną filozoficznymi myślami, mogącymi stanowić barierę dla przeciętnego czytelnika? Tak, warto. Bo choć ks. Józef Tischner był wybitnym filozofem, to pisał przystępnie i interesująco, poruszając tematy dotykające większość z nas. Jego spostrzeżenia nie tracąc na aktualności mogą z powodzeniem stać się bodźcem do ciekawych dyskusji, tudzież własnych przemyśleń. Oczywiście nie tylko dla tęgich głów, czego jestem przykładem.

Cytaty za: W krainie schorowanej wyobraźni, ks. Józef Tischner, Znak, Kraków 2013.

Ocena 5+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Żyć ze 'schorowaną wyobraźnią' w polskiej rzeczywistości

sobota, 1 marca 2014

Idź, czyli o sztuce dzikiego i poetyckiego życia - Tomas Espedal

„Idź, czyli o sztuce dzikiego i poetyckiego życia” na pierwszy rzut oka, bez zgłębiania treści: piękna, barwna okładka. Zachęcający tytuł, szczególnie mobilizujący w zimowym okresie, bo chodzenie to dość przyjemny i całkowicie darmowy sposób na zrzucenie kalorii. Nazwisko autora - kompletnie nieznane - Tomas Espedal. Po krótkim czasie już wiem, że to Norweg, dla którego chodzenie stało się inspiracją i bezpośrednią przyczyną powstania tejże książki, dedykowanej ojcu autora. Espedal to człowiek, który podróżował w garniturze i martensach, a kiedy ciążył mu plecak zwyczajnie wyrzucał z niego przybory toaletowe, książki Virginii Woolf i Thomasa Manna oraz inne zbędne rzeczy. Panie i Panowie, oto wędrowiec-myśliciel, który chce nas przekonać, że [i]dąc myśli się lepiej. Inaczej. Oto artysta, który pojmuje życie w drodze jako idyllę, jako kształcącą podróż, prowadzącą do wiedzy i wolności. Czy uda mu się do tego namówić swoich czytelników? Z pewnością będzie usilnie próbował, mając do dyspozycji swój wielki zapał do wędrowania wyrażony na 156 stronach kipiących jego wrażeniami, jak i przemyśleniami wybitnych filozofów i wielkich artystów, którzy podobnie jak on kochali chodzić...

Tomas Espedal od samego początku jest niezwykle szczery w stosunku do swoich odbiorców. Bez ogródek wspomina swoje życie, przyznaje się, że wcześniej nierzadko sięgał do kieliszka, że w barze naprzeciwko domu, praktycznie mieszkał, bo przecież [s]iadanie w barze to jak wyruszanie w podróż. Picie to jak podróżowanie bez wstawania z krzesła. Kiedy jego życie się załamało, nie wiedział, co robić. Jego małżeństwo się rozsypało, nie potrafił żyć na wsi (choć próbował ze wszystkich sił), nie mógł pisać, nie czuł się dobrze we własnej skórze. Także zawodowo nie był spełniony – zawsze był swoim panem, ale i to nie napełniało go szczęściem: Dokonywałem innych wyborów, buntowałem się, pisałem i wydawałem książki, podróżowałem i robiłem wiele szalonych rzeczy, ale nigdy nie miałem stałej pracy. I choć naprawdę chciał wykonywać jakiś zawód, to nie udało mu się dostać żadnej posady. W pewnym momencie doszedł do wniosku, że nie ma takiego zawodu, na który miałby ochotę... Espedal najbardziej lubił pisać i myśleć, a zaraz potem chodzić. Chciał wyruszyć w drogę, wszystko jedno w jakim kierunku, ważne by oddalić się od domu. Pomyślał zatem, że z jego pasji musi wyłonić się wymarzony zawód. I znalazł: wagabunda. Włóczęga. Łazik. Wędrowiec. Włóczędzy byli zawsze. Ale dzisiaj ten zawód i godność wymierają. Przynajmniej w Norwegii, kraju dobrobytu. Zaryzykował mimo wszystko. Jako ciekawostkę warto w tym miejscu wspomnieć, iż angielskie słowo ‘travel’ oznaczające podróż ma tę samą etymologię co francuskie ‘vail’, czyli praca. Tomas Espedal uzyskał pracę, którą była upragniona od lat długa wędrówka.
Chodzić nauczył go filozof, z którym przez rok mieszkał. Dzięki tej prozaicznej dość czynności doszedł do wniosku, że chodzenie pobudza do myślenia, wyostrza myśli; te, które wpadają do głowy, kiedy się idzie, są lepsze niż te, które się snują, kiedy człowiek tkwi w bezruchu, na przykład w biurze. Wszak już Jan Jakub Rousseau w „Wyznaniach” (o których Espedal również wspominał) połączył chodzenie z ożywieniem myśli. Mało tego, ten szwajcarski pisarz i filozof, przypisywał chodzeniu wartość romantyczną: człowiek zbliża się do natury, do tego, co pierwotne, i natychmiast ogrania go błogość, prawdziwe uczucie szczęścia, jest wolny. Wędrowiec odczuwa wolność. Sam może wybierać drogę. Poruszanie się sprzyja ponadto myśleniu i zdrowiu. Pamiętajmy, że i Sofiści nauczali retoryki, wędrując z miasta do miasta, a sam Sokrates uwielbiał chodzić i dyskutować. Norweski autor nie był więc odosobniony w swoich pragnieniach. Wcześniej chodzenie uważano za przykrą konieczność, człowiek szedł, ponieważ wymagała tego praca albo sytuacja, lub też był zbyt ubogi, by podróżować konno czy powozem. Wędrowanie kojarzyło się z włóczęgostwem i przestępczością, z nizinami społecznymi i biedą. Wędrowali żebracy, włóczędzy, biedacy, bezrobotni, muzykanci, bezdomni. Norweg nie należał do żadnej z tych grup, ale czy miałby z tego powodu zaniechać wędrówki?

Z relacji Tomasa Espedala wyłania się kilka podstawowych prawd dotyczących wędrówki, jak choćby ta banalna, że długotrwałe chodzenie męczy. Wędrowanie jest niszczące i brutalne, człowiek jest bezdomny, śpi pod gołym niebem, budzi podejrzenia, jest obcy, brudny i głodny. To, co posiada, niesie na plecach. Nieustannie boli go całe ciało, tęskni za łóżkiem i rodziną. Bo ludzie są dla niego ważni wbrew pozorom. Zwłaszcza kiedy nadejdzie tęsknota, chce się być blisko przyjaciół, by się w ich towarzystwie odprężyć, miło spędzić czas: Nie wyobrażam sobie nic lepszego niż siedzieć przy stole i z przyjaciółmi pić piwo. Uspokajać się. Odpoczywać. Zamknąć oczy i słyszeć kojący szum głosów. Dźwięk szkła. Zapach piwa. Lekki zapach tytoniu. Ostrożnie oprzeć głowę o sąsiednie ramię; myśleć o tym, że wkrótce będzie się leżało w łóżku. Dla Norwega to oczywiste, że w dłuższą drogę koniecznie należy wybrać się z towarzyszem. Niestety, nawet obecność drugiej osoby, nie zmieni faktu, że prędzej czy później dojdzie do problemów zdrowotnych - nogi i asfalt – to nie jest dobre połączenie... Stopy w drodze mogą być pokryte odciskami, wielkimi ranami, palącymi przy każdym kroku. Bolą kolana, barki, plecy, głowa. Wtedy chodzenie naprawdę sprawia ból i pojawia się pragnienie odpoczynku oraz znudzenie samym chodzeniem. Ale w drodze nigdy nie wolno narzekać, ani skarżyć się jeden drugiemu. Bo choćby cień niezadowolenia jest w stanie skutecznie popsuć wędrówkę. Jak Espedal i jego towarzysz radzili sobie z trudnościami? Lekarstwem w każdej sytuacji był śmiech: Leżymy w trawie i śmiejemy się z naszych ran, z tego zaciętego milczenia, z ukąszeń komarów i innych owadów, z siniaków i odcisków. Śmiejemy się z naszych nowych twarzy, ze spuchniętego oka, z popękanych warg i spalonej słońcem skóry; wyglądamy jak dwaj włóczędzy, podarte marynarki, spodnie w błocie i kurzu po kolana. A elegancki, wypucowany czytelnik siedząc w ciepłym domku z kubkiem gorącej kawy zastanawia się, czy oni są szaleni czy tylko udają?!? Jak można tak żyć?

Dokąd dotarł Tom Espedal? Wędrował po rodzinnym Bergen, Walii, Niemczech, Włoszech, Francji, Grecji, Turcji. Jak to zrobił? Uparcie dążył do celu, przy osiągnięciu którego niezbędne były mu m.in. mapy. Miał on jednakże świadomość, że najlepszych map nie da się kupić, to są te mapy, które rysują ludzie spotkani po drodze. A ludzie spotykani po drodze są i otwarci, i dokładni. Autor spotykał wiele ciekawych osób, będących dla niego inspiracją lub intrygującą odmianą podczas momentami nudnej pieszej ‘wycieczki’. Wspominał m.in. przygodę z Ibrahimem z Turcji i jego ‘przyjaciółkami’ - grubymi, ospałymi, spoconymi prostytutkami z tlenionymi włosami oraz niezwykle barwną i towarzyską grecką ekipą, która zapraszała ich do stołów rozłożonych na placu przed kościołem w Lilai i tańczyła przy dźwiękach muzyki cygańskiej. Podczas wędrówki Norweg nie uciekał od trudnych zagadnień, które obserwował w drodze, m.in. destrukcję przyrody (Naturę zaburzono. Duże partie gór zniszczono drogami dojazdowymi do placów budowy i tamami, sztucznymi zalewami i rurami przebijającymi skałę i mech), czy zanikające norweskie rolnictwo. Oprócz niszczejącego środowiska zauważył również, że mimo postępu cywilizacyjnego człowiek skutecznie niszczy samego siebie - nie dba o kondycję fizyczną, spędza zbyt dużo czasu przed telewizorem, pozwala się omamić bzdurami. Ta gorzka refleksja nad współczesnością zdaje się być niezwykle trafna – niezależnie od szerokości geograficznej…

Z pewnością ktoś zapyta, [p]o co iść, skoro można płynąć? Po co iść, skoro można pojechać samochodem albo polecieć samolotem? Po co ta powolność, ta samotność, wszystkie te wysiłki i trudy? Po co ten niezauważalny bunt, niesłyszalny protest, ta próba zrobienia czegoś inaczej, trudniej? Tomas Espedal pragnął nowego życia w drodze, w ciągłym ruchu, pieszo od miejsca do miejsca. Twierdził, że podróż odmładza, że pozwala zapomnieć o błędach przeszłości i marzyć. To podczas wędrówki autor pozwalał sobie na swobodę myśli, które chciał ocalić od zapomnienia. Właśnie dlatego wiernie spisywał swoje samotne wędrówki i towarzyszące im marzenia. Z nich powstała ta oto niepozorna książeczka, zawierająca również wspomnienie poetów, pisarzy i filozofów, którzy afirmowali wędrówkę.

Czy warto sięgać po tę publikację, jeśli nie podzielamy pasji norweskiego wędrowca? Tak, jak najbardziej. To swoiste połączenie powieści, eseju czy szczerych zapisków podróżniczych tworzy niezwykle wyważoną, spokojną mieszankę, będącą apoteozą wędrowania. Może ona być niesłychanie ciekawą odskocznią od książek o znanym schemacie. Parafrazując słowa D. H. Lawrence'a, potwierdzające, iż ‘otwarty szlak jest wielkim domem dla duszy’, mam nadzieję, że publikacja Wydawnictwa Draft Publishing w serii ‘Europa odnaleziona’ może stać się oryginalnym bodźcem i skuteczną zachętą zarazem do zmiany naszego siedzącego stylu życia. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak zachęcić Was nie tylko do sięgnięcia po książkę „Idź”, ale i do wysiłku fizycznego, który bez wątpienia nie musi być aż tak radykalny, dziki i poetycki jak ten preferowany przez norweskiego pisarza.

Cytaty za: Idź, czyli o sztuce dzikiego i poetyckiego życia, Tomas Espedal, Draft Publishing, Warszawa 2014.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Draft Publishing