piątek, 31 stycznia 2014

Utracona córka - Lucy Ferriss

Koniec roku to czas, kiedy chętnie robimy wszelakie podsumowania. Nie inaczej jest również w branży książkowej. Moje podsumowanie 2013 roku jeszcze przede mną, ale wiem już dziś, która z książek na pewno znajdzie się w nim jako kompletne rozczarowanie. Myślę o „Utraconej córce”, amerykańskiej autorki Lucy Ferriss. Powieść, którą wydawca promuje jako piękną opowieść o małżeństwie i miłości, jest raczej nudna (momentami do tego stopnia, że aż chce się rzucić ją w kąt), rozwleczona, a sama historia nie do końca przekonuje. Przewidywalna i ‘odrobinę’ naiwna też jest – czy warto zatem zajmować sobie nią głowę? Sprawdźmy.

Brook i Sean O’Connor, są małżeństwem z 7-letnim stażem i mają śliczną, i rezolutną córeczkę, Meghan. Wiodą spokojne życie i na pierwszy rzut oka są jedną z tych szczęśliwych, amerykańskich rodzin, jakich pełno w publikacjach twórców zza oceanu. W rzeczywistości nie jest to do końca prawda. Sean marzy o kolejnym dziecku (sam ma liczne rodzeństwo, które dorobiło się już potężnej gromadki dzieci), więc chciałby tego samego dla swojej jedynaczki. Choć 33-letnia Brook uwielbia dzieci i ma im wiele miłości do zaoferowania, nie wyraża zgody na kolejnego potomka. Jest przekonana, że to nie jest dobry moment na powiększenie rodziny, bo ma ciężki okres w pracy, a poza tym ogromnie boi się porodu. Próbuje przekonać Seana do adopcji dziecka, ale on jej nie rozumie i czuje się dotknięty jej propozycją. Kobieta na skutek tego coraz częściej trzyma swoje emocje na uwięzi, stłumione, ukryte. Staje się milcząca, nieprzenikniona i widać wyraźnie, że skrywa jakiś sekret. Oliwy do ognia dolewa były chłopak Brook z czasów liceum, Alex, który swoim niespodziewanym pojawieniem się w jej życiu, budzi upiory z przeszłości. Sean zaczyna być zazdrosny o żonę, przeczuwa, że może odejść od niego, skoro coraz częściej słyszy o jej dawnej miłości. Widzi siebie jako ofiarę, bo serce Brook porusza chłopak z czasów liceum o imieniu Alex. Cyganie, ucieczki i tajemnicze martwe kobiety z jeziora. Nie rodzina. Nie pozbawiony kondycji drukarz czy impulsywna piegowata córka. Czytelnik powoli dowiaduje się, po co przyjechał Alex, jaką wspólną mroczną przeszłość skrywają dawni kochankowie. Wiele lat temu Brook zaszła w niechcianą ciążę. Wiedziała, że dziecko zrujnuje jej przyszłość, więc postanowiła się go pozbyć, żeby walczyć o każdy kolejny szczęśliwszy już dzień bez tej ‘pomyłki’. Nie obeszło się niestety bez przykrych konsekwencji. Po tych wydarzeniach dziewczyna zrezygnowała ze studiów, znalazła pracę, zajęła się pielęgnowaniem roślin, zaczęła przygarniać milczące zwierzęta, wyszła za mężczyznę, którego jej zdaniem pewnie nigdy nie zdoła rozczarować. Mówiąc krótko: pogrzebała w jakimś odległym miejscu wszystko to, co czyniło ją niepowtarzalną. Pod wpływem Aleksa i powracających wspomnień kobieta postanawia powrócić do swojej rodzinnej miejscowości, by w podróży wspomnień zamknąć bolesną kartę ich wspólnej przeszłości. Tam Brook spotyka niepełnosprawną dziewczynę, która wyraźnie kogoś im przypomina. Czy Najda, wychowywana w polskiej rodzinie jest ich córką? Jeśli tak, to jak to możliwe skoro Brook pozbyła się dziecka w przydrożnym motelu? Czy ta sentymentalna wędrówka przyniesie bohaterom spokój i ukojenie czy raczej pogrąży i tak już wycieńczoną kobietę? Czy w obliczu ciągłych kontaktów Brook z Aleksem małżeństwo Seana ostanie się?

Jak już pisałam na wstępie jestem rozczarowana. Bogaty wachlarz poruszanych przez autorkę trudnych społecznie tematów (wczesna ciąża, aborcja, zdrada, kłamstwo, ponoszenie konsekwencji swoich młodzieńczych decyzji, itd.) na ponad 500 stronach, miał tworzyć piękną, intrygującą mozaikę, wspartą wielowymiarowymi, realnymi postaciami. Niestety, nie wyszło. Książka jest nierówna, momentami akcja rozwlekana jest w nieskończoność, by za chwilę galopować. Kiedy czytelnik wpada w rytm, zaczyna zagłębiać się w fabułę, Lucy Ferriss skutecznie gasi jego zapędy. Książka zamiast wyciskać łzy, budzić refleksje czy wzniecać dyskusje, pozostawia odbiorcę obojętnym. Na koniec dobra rada: zamiast tracić czas na przebrnięcie przez tę cegłę (mnie jej lektura zajęła całą wieczność…), warto poświecić czas innemu tekstowi o podobnej, życiowej tematyce, ale opowiedzianemu w ciekawszy, bardziej dopracowany sposób. Takiemu, który sprawi, że krew buzuje w żyłach, w oczach pojawiają się łzy, a na jego końcu uczucie, że było warto go przeczytać. W przypadku „Utraconej córki” tych właśnie odczuć mi zabrakło.

Cytaty za: Utracona córka, Lucy Ferriss, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013.

Ocena 1/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Fatalnie zmieszana przeszłość z teraźniejszością

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Kochanie, zabiłam nasze koty - Dorota Masłowska

Dorota Masłowska dość długo kazała czekać na swoją kolejną książkę. Dla jej fanów okres po wydaniu dramatu "Między nami dobrze jest" w 2008 roku aż do października 2012 roku, kiedy to pojawiła się jej ostatnia powieść „Kochanie, zabiłam nasze koty” była wiecznością. Owo milczenie utalentowanej autorki sprawiło, że ich apetyt systematycznie wzrastał aż urósł do potężnych rozmiarów. Kiedy wreszcie oczekiwana publikacja pojawiła się na rynku za sprawą Oficyny Literackiej Noir sur Blanc oczekiwano zbiorowej euforii. Ale aż tak wielkich zachwytów, jakich można by się spodziewać po tejże autorce, nie było. Dlaczego? Być może dlatego, iż spodziewano się mocnego uderzenia, mnogości wulgaryzmów, innowacyjnej formuły, ‘odjechanego’ tematu. Tymczasem zarówno według Masłowskiej jak i jej czytelników najnowsza powieść jest ‘skandalicznie nieskandaliczna’. Jak sama przyznaje pisarka jej głównym celem […] nie [było] wywołanie jakiejś reakcji medialnej, a sprawienie sobie samej przyjemności. Czy mimo to czytelnicy czerpali zadowolenie z tej niezbyt szokującej lektury czy nie? No i czy w ogóle warto sięgać po tę pozycję?

Bohaterowie tej powieści to młodzi, dość dobrze sytuowani ludzie, przedstawiciele współczesnego społeczeństwa konsumpcyjnego. Ich największym problemem jest samotność i uczucie pustki, które próbują zapełnić jogą, wegetarianizmem, wolnością, odmiennością seksualną i częstymi imprezami. Budując toksyczne związki i nawiązując patologiczne kontakty, będące namiastką prawdziwych, trwałych relacji, krzywdzą siebie, czego nie są chyba świadomi…
Farah (Fah) i Joanne Jordan są przyjaciółkami, o ile to w tym ułudnym, zawieszonym między jawą a snem, świecie możliwe. Joanne jest fryzjerką, ma twarz o bardzo mięsnych ustach i policzkach jak porzeczki, alabastrow[ą], sklepion[ą] jak u lalki i tak też wymalowan[ą], pełn[ą] sterczących rzęs i wywracanych wymownie oczu, z włosami koloru sztucznych kasztanów doprowadzonymi za pomocą lakieru do perfekcyjnej odporności na najsilniejsze warunki pogodowe. Ubierała się zawsze według sobie tylko znanego klucza, coś jakby ‘i wygodnie, i brzydko, i z nutą ekstrawagancji’, maskując swoje atuty pod nadmiernymi ekspozycjami nie tego, co trzeba. Jak zapewne wywnioskowaliście, Joanne nie jest zbyt atrakcyjna i niczym się nie wyróżnia. Nic jej nie interesuje, nie ma pasji, ale nie przeszkadza jej to, że jest nijaka i daleko jej choćby do przeciętnych: słuchała najbardziej obmierzłych piosenek i nuciła je fałszywie, strzygąc swoje klientki; nie umiała gotować i oglądała w telewizji wszystko jak leci, nie przebierając, czy to ‘Powiększenie’, czy dokument o godach antylop, czy program o życiu osób ćwiczących na orbitreku; w niepoważaniu miała tytuły, reżyserów, końce i początki filmów, przyjmując telewizję jako rwący strumień mary, w której ochoczo bez ładu i składu się pluskała.
Fah podobnie, zresztą w tym dziwacznym świecie każdy żyje z dnia na dzień, nie zawraca sobie głowy głębokimi przemyśleniami. Być może dlatego obie kobiety chętnie ze sobą przebywają, dając sobie poczucie dość złudnej bliskości. Poznajemy je lepiej za sprawą płytkich rozmów, które są w istocie krótkimi, hasłowymi monologami, rzucanymi beztrosko w przestrzeń. Oto przykład jednej z nich: „i sama rozumiesz, ona miała na sobie wtedy taką niebieską sukienkę z weluru, zresztą welur prędko się przeciera”, „à propos niebieskiego, jedne niebieskie dresy, w których ostatnio pojechałam na jogę…”, „nie, co ty, ja zawsze na jogę chodzę pieszo, „ja lubię w ogóle chodzić, ale szybkim, sprężystym krokiem, nie zaś powoli”. Pewnego dnia dochodzi jednak do przełomu - Farah czuje się naprawdę osamotniona, bo jej koleżanka nie ma dla niej czasu. Okazuje się bowiem, że zaczęła się spotykać się ze sprzedawcą ze sklepu z armaturą. Fah zdaje sobie sprawę, jakie to niespotykane dotąd w ich relacji wydarzenie będzie miało konsekwencje dla jej własnej psychiki: To właśnie wtedy zaczęły dopadać ją te zwały, te góry samotności. Ten nieprzebrany sezam pustki, z którego wyciągała szare klejnoty druzgocącej samotności, kolie zawiesistej ciszy, bele matowych godzin. Aby ukoić smutek, dziewczyna rzuca się w wir imprezowego stylu życia. To właśnie w takich okolicznościach poznaje rozkapryszoną i rozwiązłą Go, córkę wpływowego przedsiębiorcy z branży spożywczej, która uważa bycie z Polski (to taki kraj w byłej Jugosławii, gdzie wszyscy jedzą koplatki i zgniłe ogórki!) za słodkie...
Czy nowa znajomość okaże się wydarzeniem bez precedensu? Czy jest szansa, że ten porażający bezsensem, beznadzieją i brakiem empatii świat przeobrazi się w miejsce, gdzie ludzie nie będą bali się być sobą, niezależnie od ponoszonych konsekwencji?

Bohaterowie Masłowskiej nie są indywidualistami, mówią podobnym do siebie językiem, prowadzą nudne życie pozbawione sensu i radości w ponurej erze globalizacji i konsumpcjonizmu. Autorka z uwagą przygląda się rzeczywistości, w jakiej żyje, a że jest spostrzegawcza i wnikliwa, to i jej diagnoza jest krytyczna. Postacie przez nią wykreowane zajmują się rzeczami, które choć błahe, mają sprawić, że poczują się lepiej, jak choćby: zastawianie miłosnych sideł, zapraszanie do znajomych na Facebooku, zdobywanie adresów i numerów telefonów, wysyłanie ryzykownych esemesów (…). Pisarka krytykuje nie tylko sposób bycia młodych ludzi, ale i otaczający ich świat – np. ofertę branży filmowej. Relacja Fo z wizyty w kinie dosłownie poraża: z ponurą rzetelnością śledziła film, jeden z tych niezrozumiałych europejskich smętów, w których wszyscy tak długo na siebie patrzą, by na koniec powiedzieć nagle ‘rozkosz’, podczas gdy kamera śledzi już latającą siatkę. Co gorsza, sama się uparła, by na niego poszli zamiast na ‘Naprawdę szklaną pułapkę 134’ czy ten kolejny sequel ‘Śmiertelnej biegunki’. Podobnie wyglądają w omawianej powieści współczesne kanony mody, zgodnie z którymi ubierają się jej bohaterowie: wyglądali jakby wysmarowani klejem zanurkowali w kontenerze z odzieżą dla biednych. Jednak kto modny dziś tak nie wygląda? I jeszcze inny przykład ‘efektownej’ stylizacji: Miała bolec w nosie, jazzowe skarpetki w tęczowe paski i wyliniały rudy kołnierz wyłożony bezpośrednio na męską koszulę. Szyję miała trochę brudną, jednak niechbyś tylko jej to wytknął, na pewno okazałoby się, że to część stylizacji, modna dopiero za dwa sezony, o czym ty, elegancie z koziej pały, oczywiście nie wiesz. Jest tu także miejsce na sztukę współczesną, którą ochoczo objaśniają nam znający się na rzeczy protagoniści: Nie, nie kochani, jeśli myślicie, że robić sztukę to znaczy malować przez trzydzieści lat grubą babę z dzieckiem i ze skąpanymi w słońcu arkadami w tle, to grubo się mylicie. Lepiej przez trzydzieści sekund pociąć pościel na kawałki, a resztę tego czasu przeznaczyć na palenie gandzi, mamrotanie pod nosem, śmianie się z filmików na Youtubie i wchodzenie na znaki drogowe. W tym artystycznym szaleństwie szczególnie dwa eksponaty warte są uwagi: rower obwieszony winogronami z napisem ‘Guantanamo’ i nocnik, w którym leżała kupka niemowlęcia z puszystej włóczki bouclé. Skąd my to znamy chciałoby się powiedzieć, prawda? W świecie, w którym żyją bohaterowie młodej literatki, królują wieczne promocje, które kuszą nośnymi hasłami: Pomniejszanie mózgu! Za dużo myślisz? Wspominasz? Zastanawiasz się, dlaczego spotkało cię tyle cierpienia? Pomniejszenie mózgu wybawi cię od tych kłopotów!”/ „Tylko teraz promocja: BEZ LĘKU PRZED ŚMIERCIĄ! Przy całkowitym usunięciu mózgu usunięcie lęku gratis. Z twórczości artystycznej i branży reklamowej przechodzimy sprawnie do rzeczy absolutnie nieodzownych, czyli do jedzenia - śmieciowego jedzenia w tym wypadku, tzw. 'styropianu z posiłkiem', które Fo kupuje będąc przekonaną, że je zdrowo i ekologicznie. Jej przykładowe ekomenu z bliska wygląda dość przerażająco: Biofasolka (…) kupiona i niesiona […] do mieszkania, niepostrzeżenie stygła, wiotczała i butwiała, tak by po otwarciu okazywać się apatycznym kleksem brei o smaku masy Play-Doh. Takich smakowitych kąsków jest tu bez liku…

„Kochanie, zabiłam nasze koty” nie jest prozą zaangażowaną, nie ma w niej tematów poruszanych w telewizji, czy znanych z pierwszych stron gazet. Zamiast tego są wnikliwe obserwacje antropologiczne, z których wyłania się dość pesymistyczny obraz życia młodych ludzi. Świat Masłowskiej (akcja dzieje się gdzieś w Ameryce, gdzie dokładnie nie wiadomo) jest niby sztuczny (niczym kolor włosów Joanne-sztuczne kasztany), ale zaskakująco dobrze nam znany, albo coś nam przypominający... Jej bohaterowie są samotni, choć starają się brylować w towarzystwie i żyć w zgodzie z panującymi trendami. By się pokazać nie wolno zapomnieć o notorycznym lansie, misternie ukutej masce, która ma ukryć, kim się jest naprawdę. Protagoniści marzą o tym, by być swoim całkowitym przeciwieństwem, ale niestety mimo wielu udogodnień, zaawansowanych technologii i własnych wysiłków, nie udaje im się uciec od ułomnych ciał i słabej psychiki. Te wszystkie męczące zabiegi nie wystarczają także, by czuć się kochanym, potrzebnym i akceptowanym. W ich wypowiedziach, działaniu wyraźnie czuć rozgoryczenie, rozczarowanie współczesnym światem, jego jedno wymiarowością, i tym, co ma do zaoferowania.

Moim zdaniem powieść ta jest bardzo dobra językowo (zniekształcenia języka, jakim mówią bohaterowie, dodają wiarygodności, są intrygującym zabiegiem), cechuje ją również doskonały zmysł obserwatorski i celna ironia. Trzeba ją czytać bardzo uważnie, bo u Masłowskiej diabeł śpi w szczegółach i można poprzez zbyt szybkie tempo wiele przeoczyć. Ja, przyznaję się, przeczytałam „Kochanie…” zachłannie, bo książka bardzo przypadła mi do gustu. Odpowiadając na pytanie, czy warto po nią sięgać – bez wahania powiem TAK. Jest trochę mrocznie, czasem zabawnie, choć to głównie śmiech przez łzy. I choć wszystko, o czym pisze Dorota Masłowska już było i nie ma w jej prozie recepty na sukces, to czasem warto przejrzeć się w swojej rzeczywistości jak w lustrze, by odetchnąć z ulgą (czyżby?), że być może to wszystko to tylko literacka fikcja.

Cytaty za: Kochanie, zabiłam nasze koty, Dorota Masłowska, Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2012.

Ocena 6/6

Tę książkę Doroty Masłowskiej oraz inne z jej dorobku znajdziecie w przyjaznej swoim klientom Księgarni Gandalf :-) Polecam gorąco!


wtorek, 21 stycznia 2014

Umarł mi. Notatnik żałoby - Inga Iwasiów

Najbardziej osobista książka, jaką do tej pory napisała. Uniwersalna, dotykająca spraw, z którymi prędzej czy później spotka się każdy z nas: odchodzeniem osób najbliższych, żałobą po nich i pustką, która pojawia się za sprawą ich śmierci i której nie da się zapełnić nikim innym. Inga Iwasiów i jej najnowsza książka „Umarł mi. Notatnik żałoby”: mała niczym niewielki modlitewnik, z okładką pełną zegarów jednoznacznie kojarzącymi się z upływem czasu (ale i profesją jej ojca), z niebieskimi niczym kolor nieba akcentami i bogatą, mądrą, przemyślaną treścią. Wydana w listopadzie idealnie wpisuje się w atmosferę zadumy nad sprawami ostatecznymi i przypomina, że przecież wszyscy musimy umrzeć, nikt nas nie wyręczy. Tyle, że to nie perspektywa naszej śmierci boli najbardziej…

30 czerwca 2012 roku świat Ingi Iwasiów, profesorki Uniwersytetu Szczecińskiego, literaturoznawczyni, poetki, prozaiczki, niespodziewanie rozpada się na kawałki. Dla wielu osób jest to zwyczajny dzień: wręczono nagrody literackie, na obszarze Polski spadło do dwustu milimetrów deszczu, nikt nie zauważył niczego wyjątkowego, ale niestety nie dla niej. Jej ukochany ojciec umiera nagle w domu rodzinnym w Szczecinie, podczas gdy ona przebywa w Gdyni na festiwalu literackim. Życie pisarki diametralnie zmienia się w jednej chwili, ale świat niczego nie zauważa, pędząc dalej w swym zawrotnym tempie. Stratę odczuwają jedynie najbliżsi zmarłego. Po telefonie od mamy z tą tragiczną informacją, Iwasiów zaczyna myśleć o poprzednich, bardzo udanych dniach i utracie tych kolejnych, prawdopodobnie równie szczęśliwych: Nie chcę tej wyrwy w pięknym dniu i mam obowiązki. Od razu myślę o tym, jak udane były cztery minione doby. Dowartościowuję każdą minutę, na którą inaczej nie zwróciłabym uwagi. Śmierć ojca wyrywa ją ze świata przyjemnych doznań i rzuca w wir dość osobliwych, przeważnie ponurych refleksji. Autorka przypomina sobie drogę do domu rodziców, w którym nie zastanie ojca, co z tej trasy zapamiętała, jakie uczucia obudził w niej dom bez taty. Kochającego, zawsze obecnego rodzica, którego piękny obraz nosi wciąż w swoim sercu: na tle różnych miejsc, w których jestem, niemy ojciec stojący naprzeciw mnie, uśmiechnięty smutno, ale wspierający, jak zawsze. Iwasiów uświadamia sobie, że za sprawą śmierci, zasoby dobroci, po które może sięgać nagle ulegają uszczupleniu i że człowiek jest sam, mimo że ma obok siebie innych ludzi. Każdy przecież musi się ze swoją stratą uporać osobiście, nikt za niego tego nie zrobi. Opowiada o przygotowaniach do pogrzebu, o tym, że choć wiedziała, że ojciec chciał, by miał on świecki charakter (był ateistą), pogrzeb był katolicki. Zdaje się, że sprzeciwiły się z matką jego woli z powodu możliwych negatywnych komentarzy tuż po pochówku - po to, by ludzie nie mówili, że żona ‘pochowała go jak psa’. Poruszyło mnie do głębi pełne emocji pożegnanie przed spopieleniem zwłok, kiedy Inga Iwasiów otwarcie przyznaje: Płakałam głośno, dotykając ramienia taty w niezdarnym geście pożegnania, bo nie mogłam złożyć pocałunku na jego czole, wystraszona tym, co poczuję, jeśli okaże się zimne. Jak będzie mi go żal. Ją samą z kolei ujmuje scena, gdy mama w sali pożegnań czule mówi do ojca: Mój Koteczku. Pękało jej wtedy serce: Nie wiedziałam, że kiedyś komuś o tym opowiem. Teraz, pisząc te słowa, płaczę aż bolą mnie uszy. Okazuje się, że od płaczu mogą boleć uszy… Wspomina także procedurę palenia zwłok ojca i przypomina sobie, co wtedy robiła: Zaczęli o tej godzinie, będącej godziną jego rutynowych powrotów do domu, a mama i ja rozmawiałyśmy przez telefon, ustalając jakieś sprawy związane z poczęstunkiem dla żałobników. Dokonuje również innych czynności związanych z organizacją pochówku: pomaga wybrać zdjęcie taty, które ma stanąć przy urnie i samą urnę, a przy okazji tworzenia nekrologu, znajduje w nim błąd. To zdarzenie dowodzi, że nie przestaje być wyczuloną na błędy profesorką nawet w obliczu rzeczy ostatecznych: Nie miałam ochoty zawiadamiać świata o śmierci taty w taki sposób, z przecinkiem. Nie miałam ochoty wyjaśniać tej pani, że powinna błąd skorygować. W końcu, kogo to może obejść, kto zauważy jeden przecinek? Czy wypada gadać o przecinkach przy takiej okazji? Jakie znaczenie ma treść i forma nekrologu? Czy pisanie, z błędem lub bez, powstrzyma proces rozkładu? Na pogrzeb, który odbył się 5 lipca (notabene w tym samym dniu wiele lat wcześniej narodził się jej pierwszy syn i wtedy wspierał ją właśnie ojciec) przyszło mnóstwo osób, choć niektórzy nawet zmarłego nie widzieli. Przyszli dla niej, by z nią być, by ją wspierać. Płakali, ściskali ją, brali w ramiona, składali kondolencje. Przy okazji pojawiło się jedno z wielu cennych spostrzeżeń, które podzielam z autorką: Zakopywanie urny boli mniej niż zasypywanie trumny. Jednak nie umiem sobie wyobrazić, że ciała taty już nie ma. Znów wypowiadam w myślach ‘Tak jest lepiej’. Myślę, że gdy zakopuje się urnę, obrządek łagodnieje. Nie ma strasznego etapu rzucania garści ziemi na trumnę, energicznych grabarzy szuflujących aż do osiągnięcia stanu kopczyka. Dźwięk ziemi padającej na deski jest jak znak dyrygenta uwalniającego płaczliwą i patetyczną partię koncertu symfonicznego. Przy urnie wszystko wydaje się mniej ostateczne, subtelniejsze. Małe ’podejście’ do leżących głębiej, wcześniej zmarłych. Dostawienie, przysypanie, przemeblowanie… Później przychodzi pora na pytania o żałobę i choć ona sama nie kultywuje noszenia żałobnych strojów (tylko na pogrzeb kupiła czarną sukienkę), a nawet ‘grzeszyła przeciw żałobie’ prowadząc normalne życie, to ludzie dość często czuli się w obowiązku, by o nią zapytać. Nie wszyscy oczywiście - część uważała, że nie wypada: Dorośli mają obowiązek uporać się ze smutkiem, nie leźć innym w oczy z tym katastroficznym, depresyjnym nastrojem. Ten obowiązek bezwzględnie dotyczy osób uważanych za silne. Odnoszących sukcesy. Normalnych. Niebiorących zwolnień z każdej okazji. Wyrabiających się. Zwolnione są z niego osoby w permanentnym, widocznym kryzysie. Budzące litość. Rozchwiane emocjonalnie. Na rozciągliwej granicy. Takim osobom wolno przechodzić załamanie nerwowe, więc nawet pół roku, rok po stracie są cierpliwie pytane o uczucia.(…) Nie każdemu przysługuje równa porcja społecznej żałoby. Trzeba uznać ten fakt za naturalny. Ale ona wie, że proces godzenia się z odejściem najbliższych jest wieloetapowy, nikt nie oczekuje, że zakończy się zaraz po pogrzebie. To byłoby niemożliwe…

Chodzę po ulicach, a ta książka mówi we mnie gotowymi zdaniami. Nie nadążam z powrotem przed komputer, przewracam po drodze krzesła, szklanki z niedopitą herbatą. Brzęczą we mnie zdania jak srebro wytrącone przez tatę ze starych kopert w wodzie królewskiej. Potem okazuje się, że są tombakiem, niklem, żelazem, miedzią. Zapisuję hasła. Miałam zamiar kupić w tym celu kolorowe kartki. W końcu pocięłam jakiś notes uniwersytecki, wyznaje Inga Iwasiów. Autorka jednakże nie traktuje tej książki jako terapii, bo w nią w takiej formie nie wierzy, nie uznaje też pisania jako lekarstwa. Nie broni się za to przed emocjami, nie tłumi ich nawet poza domem: Chodząc ulicami, płaczę do siebie. Nie za bardzo, więc nikt nie zauważa. Zauważyłam, że pisząc tę książkę, prawie nie udaję. To widać - książka jest szczera do bólu, pełna przeżyć wewnętrznych i prawdziwych wzruszeń. Bardzo uniwersalna i bardzo osobista. Co ważne, nie ma w niej generalizowania, autorka opowiada o sobie, o własnej żałobie (to JEJ umarł ojciec), lecz mimo to okazuje się, że wszyscy cierpimy po stracie najbliższych podobnie i mamy analogiczne przemyślenia. Pisarka wspomina nie tylko śmierć ojca, ale i innych członków rodziny, krewnych, znajomych (np. kolegi z pracy), przełamując tym samym tabu i narażając się na ekshibicjonizm, bo przecież, by dzielić się swoimi najintymniejszymi uczuciami z obcymi trzeba mieć odwagę i śmiałość. „Umarł mi” to także próba przypomnienia sobie postaci ojca; tego, kim był, co mu zawdzięcza, jak wyglądały ich spotkania, jak kształtował ją i jej synów; bez jakiejkolwiek gloryfikacji jego osoby. W obliczu śmierci ojca nawet ona: mądra, doświadczona i dojrzała kobieta, jest słaba. Jej niemoc przejawia się choćby w porządkowaniu rzeczy zmarłego, niemożności przypomnienia sobie ostatniej rozmowy z ojcem, trudności przekroczenia progu jego pokoju czy przyszłą usterką w zegarku, bo jak zanieść go do obcego człowieka, kiedy to ukochany tata zawsze go naprawiał? W tej niezwykłej publikacji widać pośpiech, w jakim autorka zbiera swe myśli w obliczu własnej rozpaczy – jakby się bała, że wspomnienia nagle znikną, że coś z nich uroni. Być może stąd ta dbałość o pamięć, wspomnienia, wspólną przeszłość. Inga Iwasiów pięknie pisze o swojej stracie i zmyślnie ubiera w słowa żałobę, którą inni odczuwają podobnie, ale mają problem z jej wyartykułowaniem. Pisarce udało się to prawdopodobnie dzięki temu, że jest profesorką i nie mogła robić nic innego, tylko pisać. A może sukcesu należy dopatrywać się w głębokim uczuciu, które sprawiło, że napisała tak piękną, emocjonalną książkę? Bo przecież jak sama wyznaje, wiele zależy od miłości. Moim zdaniem wszystko zależy od miłości, a ona jest zdolna do wszystkiego. Nawet śmierć pomoże przetrzymać i pozwolić po niej żyć.


Cytaty za: Umarł mi. Notatnik żałoby, Inga Iwasiów, Czarne, Wołowiec 2013.

Ocena 6/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Życie po śmierci

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Zawsze piękne. Życie, śmierć i nadzieja w slumsach Bombaju - Katherine Boo

Pierwsze wrażenia po lekturze: O, zgrozo! To nieprawdopodobne! Niemożliwe, że tak żyją ludzie w XXI wieku! Niestety, to nie jest science fiction, to książka Katherine Boo „Zawsze piękne” oparta na faktach, a ściślej rzecz biorąc na własnych doświadczeniach. Autorka, amerykańska dziennikarka i pisarka, laureatka Pulitzera i National Book Award, pisze o Indiach, ale nie tych barwnych, mieniących się wieloma kolorami, ani nie o tych pachnących egzotyką. W Indiach Boo, w których mieszka jedna trzecia ubogich tego świata, przeważa smród odpadów, silna woń gotowanych potraw oraz odór ludzkich ciał notorycznie niedomytych z powodu braku dostatecznej ilości wody. Jeśli macie odwagę, zapraszam na wycieczkę do Annawadi, najbardziej rynsztokowej dzielnicy biedy w Bombaju. Autorka przebywała wśród jej mieszkańców od listopada 2007 do marca 2011 roku i to właśnie oni są bohaterami tego reportażu. Z pełnym zaangażowaniem pomagali jej ukazać historie ich życia i ich problemy dnia codziennego. Wspierali ją, choć wiedzieli, że książka będzie obiektywnym zapisem ich zalet i wad, i że być może znajdą się w niej rzeczy, które w ich oczach wyglądają zupełnie inaczej. Nawet ktoś, kto żyje nędznie jak pies, ten ktoś też ma życie, przekonują czytelnika z kart książki, a ja zgadzam się z nimi w pełni, choć w Annawadi pięknie nie jest, a nawet nie bywa…

Annawadi powstaje w 1991 roku za sprawą grupy robotników przywiezionych z południowego stanu Indii Tamilnadu, którzy mieli naprawić pas startowy na lotnisku. Po zakończeniu prac mężczyźni postanawiają osiedlić się blisko lotniska, które ma stanowić źródło ich utrzymania. Wtedy w Bombaju trudno jest o wolny skrawek ziemi, więc i podmokły, zarośnięty chaszczami i opanowany przez węże teren naprzeciwko terminalu lotniczego przyjmują z radością. Tutaj, na zachodnich obrzeżach finansowych stolicy Indii, trzy tysiące osób żyje ściśniętych w trzystu trzydziestu pięciu chatach lub na ich dachach. Niektórzy stad uciekają, ale na ich miejsce przybywają następni. Jak wyglądają te chaty? Są przerażająco nędzne, sklecone z przypadkowych materiałów z drzwiami ze sklejki i ścianami cienkimi jak papier, a w nich nagromadzone, pieczołowicie zebrane, surowce wtórne, czyli śmieci. Jak odpady, to i szczury, gryzące wszystkich bez wyjątku, nawet dzieci. Większość mieszkańców tej dzielnicy zajmuje się skupowaniem i sprzedawaniem firmom recyklingowym odpadów wyrzucanych przez bogaczy. To właśnie handel śmieciami, uznawany przez wielu Hindusów za niegodne zajęcie, sprawia, że poziom życia wielu tutejszych rodzin poprawia się. Ale zawód śmieciarza niesie ze sobą również wiele zagrożeń i skutecznie niszczy zdrowie człowieka: Otarcia i skaleczenia, o które nietrudno podczas grzebania w śmietniku, goją się powoli, rany ulegają więc zakażeniu. W miejscach gdzie dochodzi do pęknięcia skóry, zalęgają się robaki. We włosach zagnieżdżają się wszy, palce atakuje gangrena, łydki puchną do niewiarygodnych rozmiarów. Niezależnie od tego, jak to zabrzmi, nie da się ukryć, że to ścieki i choroby w obliczu tej gigantycznej biedy wydają się naturalnym przejawem życia. To pośrednio tłumaczy fakt, iż średnia długość życia w Bombaju wynosi siedem lat mniej niż średnia długość życia w całych Indiach. Młodzież w Annawadi często dla zabawy obstawia, który ze śmieciarzy umrze następny – po pierwsze dlatego, że to problem powszechny, po drugie – zwyczajnie brakuje jej rozrywek. W ramach urozmaicenia i dla zabicia czasu młodzi często obserwują sąsiadów. Jakie wnioski wysnuwają? Oczywiście dość ponure – okazuje się bowiem, że sekret udanego życia w tej dzielnicy to kwestia tego, jak skutecznie unikać niefortunnych zdarzeń. Nie wszystkim się to udaje – dzieci i starcy notorycznie padają ofiarami wypadków drogowych na zatłoczonych ulicach, a przecież wiadomo, iż kalectwo i choroba w slumsach oznaczają skrajną nędzę. Nikt nie chce cierpieć niedostatku, wszyscy za to marzą o stałym zatrudnieniu. Każdy mieszkaniec slumsów wie[…], że wyjść z ubóstwa można tylko na trzy sposoby: odnajdując lukę rynkową (…), poświęcając się polityce i nie stroniąc od korupcji (…); oraz zdobywając wykształcenie. Podczas gdy politycy i ofiarodawcy zajmują się problemami, z którymi Indie borykają się od dawna (ubóstwem, chorobami, analfabetyzmem, zatrudnianiem nieletnich), inne skrzętnie się pomija. Tak jakby korupcja, bezduszność urzędnicza i wykorzystywanie słabszych nie istniały. Pomyślcie, jak ciężko być dobrym i uczciwym w tej rozpaczliwej sytuacji, kiedy wyczerpani ludzie stłoczeni na mikroskopijnej powierzchni wciąż muszą ze sobą rywalizować, by uzyskać choć minimalny zysk. Mimo to niektórzy mieszkańcy Annawadi rzeczywiście są porządni, a wielu próbuje takimi być. Poraża zaś reakcja polityków na ich trudności - w dni świąteczne przed wyborami wynajmuje się didżejów i zawieszane są kolorowe światełka. Wtedy dzielnice biedy Bombaju stają się tak samo kolorowe i błyszczące jak zamożne osiedla, ale dziesięć razy głośniejsze. Tylko czy w tej ułudzie barw można choć na chwilę zapomnieć o drastycznym wzroście cen żywności wywołanym skąpymi opadami deszczu i słabymi zbiorami; spadku cen surowców wtórnych i braku tymczasowego zatrudnienia przez firmy budowlane w porze monsunowej?

Katherina Boo przyznaje, że większość wydarzeń opisanych w niniejszej książce widziała na własne oczy. Inne odtwarzała na podstawie rozmów i dokumentów. Zbieranie materiału nie przychodziło jej łatwo, bo mieszkańcy Annawadi nie mogli pojąć, w jakim celu pojawiła się na ich terytorium. Były nawet takie sytuacje, kiedy funkcjonariusze policji grozili ludziom, którzy z nią rozmawiali albo gdy niektórzy świadkowie zmieniali swoje relacje (np. by zyskać na ważności, przypisywali sobie większy wpływ na opisywane przez nią wydarzenia). Książka poraża autentycznością i sposobem narracji - niby to reportaż zaangażowanej społecznie dziennikarki, napisany empatycznie, ale nie ckliwie, a sprawia wrażenie dobrze skonstruowanej powieści z ciekawie prowadzoną akcją. Bohaterowie nie są przerysowani w żadną stronę, są prawdziwi do bólu, z krwi i kości, ludzcy - a o takich lubimy przecież czytać najbardziej. Komuś może się wydawać, że jeśli mieszkają w slumsach (więc: cierpią na brak wody, jedzenia i wszelkich wygód; wniosek o przyznanie im kart do głosowania jest wciąż odrzucany; szkoły państwowe są na bardzo niskim poziomie; podwykonawcy robót budowlanych często ulatniają się z ich pieniędzmi; zarówno ze śmiercią, odorem, jak i korupcją są za pan brat), to ewidentnie muszą przynosić wstyd rozwijającemu się, zamożnemu miastu. Zatem idąc dalej tym tokiem rozumowania, ich życie nie ma większego sensu. Ale czy życie nie jest wartością samą w sobie, nieważne gdzie się żyje i jak? Jeśli macie inne zdanie na ten temat, przeczytajcie książkę Katherine Boo i przekonajcie się, ile (jeśli w ogóle) jest warte życie śmieciarza z Bombaju. Pojawiające się błędy w korekcie i słabe tłumaczenie nie przeszkodzi Wam z pewnością wysnuć odpowiednich wniosków ani nie odbierze przyjemności z lektury.

Cytaty za: Zawsze piękne. Życie, śmierć i nadzieja w slumsach Bombaju, Katherine Boo, Znak, Kraków 2013.

Ocena 5-/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: ‘La Vita è Bella!’, czyli ile jest warte życie śmieciarza z Bombaju…

piątek, 10 stycznia 2014

Historia kotem się toczy - Renata L. Górska

Ciepłe, niebanalne historie z nieśpieszną akcją to jej specjalność. Bohaterowie, nad którymi z czułością się pochyla, z którymi się zaprzyjaźnia, ale ich nie idealizuje. Oni walczą ze swymi przywarami o lepsze, zgodne z wyznawanymi zasadami życie, ona na ich przykładzie uświadamia swoim czytelnikom, co jest w nim najważniejsze. Nieustannie przypomina o pięknie natury i tajemniczej aurze niszczejących zamków. Kto to taki? Renata L. Górska, polska pisarka żyjąca za granicą, która ma na swoim koncie już cztery powieści obyczajowe. Miesiąc temu dołączyła do nich piąta – „Historia kotem się toczy”. Czuć w niej charakterystyczną dla autorki pozytywną energię, optymizm i nadzieję, a co równie istotne widać w niej zamysł i przesłanie, którym chce się z nami podzielić.

Główną bohaterką powieści jest Ada, dojrzała kobieta, matka bliźniaczek: Mai i Wiki, wdowa po Henryku, który zostawił ją przeżywając kryzys wieku średniego, błyskawicznie wpadając w ramiona dużo młodszej kochanki oraz nielubiana synowa Janiny Gawron. Kobieta wiedzie dość uporządkowane życie w Krakowie, zajmuje się rękodziełem, ma stałe grono przyjaciół. Pewnego dnia jej mieszkająca samotnie w Kasztelowie, nieopodal Gliwic, teściowa, z którą nie utrzymuje od lat kontaktu, upada na schodach przed domem, doznaje poważnego złamania kości udowej i wymaga opieki. W szpitalu to sąsiadka i ukochane wnuczki ją wspierają, ale w domu potrzebna jest opiekunka na stałe. Wybór automatycznie pada na Adę, choć to dla niej prawdziwe wyzwanie, bo kobiety od dawna są na wojennej ścieżce. Starsza z nich nigdy nie lubiła synowej, nie potrafiła zaakceptować ‘gorolki’ u boku swego syna. Ada, co oczywiste, także nie darzyła sympatią matki Henryka. Janina ma bowiem trudny charakter, nie zna[…] słowa ‘kompromis’. Jest nieustępliwą, nieufną osobą, do czasu wypadku polegającą wyłącznie na sobie. Ada nazywa ją Janiną-wiedźminą, bo jest niezwykle uciążliwą pacjentką, która początkowo daje jej się ostro we znaki. Narzeka na wszystko, bywa złośliwa, pokazuje oblicze charakternej 'Ślonzoczk'i. Staruszce udaje się zdominować codzienność Ady do tego stopnia, że na nic nie starcza jej czasu. Ale ostatecznie synowa nie pozwala sobie wejść na głowę. Być może dlatego stosunki między nimi poprawiają się do tego stopnia, iż Ada z pierwotnego mieszczucha staje się miłośniczką Kasztelowa i prawdziwą lokalną patriotką! Z radością przyznaje, że lato przekonało [ją] do tego miejsca. Położenie domu, które w chwili przybycia miała[…] za duży minus, obecnie stało się ogromnym plusem. Doceniała[…] panującą tu ciszę i czystość powietrza, a nowe znajomości oraz mowa śląska, którą opanowywała[…] coraz lepiej, sprawiały, że czuła[…] się tu swojsko. Chociaż większość życia spędziła[…] gdzie indziej, coraz bardziej była[…] jakby stąd. Zasługą tego są również ludzie, których spotyka na swojej drodze. Oprócz wścibskich, podglądających każdego i odnoszących się do nowo przybyłych z pewną rezerwą sąsiadek teściowej, nie mających o niej dobrego zdania (bo przecież nie była ze Śląska - uprzedzenia i puste frazesy dominują wśród starszego pokolenia), są tacy o zgoła innym nastawieniu. Ada poznaje niezwykłego, dbającego o dusze i psychikę swoich wiernych oraz łamiącego przy tym stereotypy, księdza Bogdana Bytkowskiego - młodego wikarego przy kościele Świętej Trójcy oraz przyjazną jej Elżbietę Czerny – kierowniczkę Centrum Kultury, z którą początkowo ubija interes, później zaś szczerze się zaprzyjaźnia. Jest też w okolicy niezwykle intrygujący mężczyzna, Austriak, uwielbiający samotność i własnego kota, który dość niespodziewanie połączy losy jego i Ady. Wszak historia kotem się toczy…

Na uwagę zasługuje również wątek kryminalny, który autorka ciekawie połączyła z problematyką obyczajową. Otóż w Kasztelowie od pewnego czasu panuje istna psychoza. Wszystko za sprawą aktów wandalizmu, jakie mają miejsce w miasteczku. Na murach pojawiają się obsceniczne napisy, ktoś oblewa nagrobki na cmentarzu, rzeźbę i fontannę przy zamku czerwoną farbą, a na dodatek krzywdzi zwierzęta: [s]trzela[…] do nich śrutem, zastawia[…] sidła, niszczy[…] ptasie gniazda… Nie oszczędza[…] również zwierząt domowych, kalecząc je lub podrzucając zatruty pokarm. Ludzie domagają się ujęcia sprawcy, który na nieszczęście wciąż pozostaje nieuchwytny. Niestety, [o]dwieczna równowaga pomiędzy dobrem a złem zosta[je] zachwiana. Kasztelowo sta[je] się sceną tego dramatu. Zło zysk[uje] tu przewagę nie w sensie ilości, lecz pod względem siły wpływu na ludzi. Zatruwa[…] ich myśli strachem i wzajemną nieufnością, ogranicza[…] ruchy. [Jest] niczym niezlokalizowany nowotwór, który niszczy organizm, a nie sposób dobrać się do niego. Czy uda się złapać nikczemnika, którego z czasem coraz bardziej zadowala szkodzenie ludziom? Jakich zniszczeń jeszcze dokona i czy mieszkańcy będą bezpieczni?

Kobiety trzech generacji złączone jednym mężczyzną. Realni, nieprzerysowani bohaterowie, z których niektórzy mówią gwarą (oryginalne, bardzo mi się podobało, a fragmenty te automatycznie wywoływały uśmiech na mojej twarzy), przemyślana aczkolwiek dość powolna akcja z życiowym morałem. Dla okrasy wątek kryminalny i eteryczne opisy przyrody (np. Powietrze było gęste od dużych płatków śniegu, jakby niewidzialna ręka potrząsnęła światem uwięzionym w szklanej kuli. Zasypana droga zlała się z polami i gdyby nie ciemniejszy pas lasu, weszłaby miękko w horyzont. Ciężkie niebo pozbywało się balastu; spadając puchem na ziemię. Wyciszał ją, czynił nieskazitelną.). Bliskie większości z nas tematy o podłożu psychologicznym: stosunki między teściową a synową (czy zawsze muszą być niepoprawne?); wybór drogi życiowej bliźniąt (identyczne czy odmienne?, na zawsze związane ze sobą nierozerwalnie?); problemy młodych (miłosne, bytowe, na rynku pracy); religia (problem młodych z ‘instytucją kościelną’) i wiele innych. Pojawia się wspomniany wcześniej i zapowiadany tytułem akcent zwierzęcy – oczywiście to koty wysuwają się na pierwszy plan jako zwierzęta inteligentne, obdarzone ogromną intuicją i silną osobowością. Nie dziwi zatem, iż to właśnie im autorka oddała na chwilę głos i zrobiła z nich bystrych narratorów swej opowieści! Chciałabym zwrócić ponadto Waszą uwagę na dwie istotne kwestie. Po pierwsze: najnowsza powieść autorki (podobnie jak i te wcześniejsze) ukazuje miłość dojrzałą i jej potrzeby, podkreślając tym samym, iż na prawdziwe uczucie nigdy nie jest za późno i każdy na nie zasługuje. Przedstawiając relacje dwojga bliskich sobie osób autorka nie emanuje seksem i wyuzdaniem, a wątki erotyczne zaznacza delikatnie, nie wchodząc z buciorami do łóżka swych protagonistów. Po drugie „Historia…” nosi również znamiona edukacyjne: autorka wspomina o posiadaniu w telefonie komórkowym numeru ICE, umożliwiającego kontakt z bliską osobą, na wypadek jakiegoś tragicznego zdarzenia losowego. Za sprawą pani Renaty taki wpis pojawił się i w mojej książce adresowej - polecam i Wam!

Podsumowując: po raz kolejny twórczość Renaty Górskiej niesie przesłanie, chce ulepszać nasze relacje, pokazuje, co się w życiu liczy - nie kariera, nie pieniądze i nowinki technologiczne, ale rodzina, ciepło domowego ogniska, sprawdzeni przyjaciele i wiara podtrzymująca człowieka na duchu. „Historia…” każe nam się zastanowić, czy to, co nas spotyka, wbrew pozorom ma jednak sens? Na ile scenariusz ludzkiego życia jest z góry ustalony, na ile stanowił dzieło przypadku, a może jest pisany przez nas samych? Jak pokazuje przykład Ady i Janiny człowiek zawsze zasługuje na drugą szansę i nie warto śpieszyć się z jego oceną, bo może być krzywdząca. Pamiętając, że życie składa się z wielu etapów, a ludzie mają prawo do błędów, zachęcam Was do sięgnięcia po tę subtelną, niebanalną literaturę kobiecą z życiowym morałem w tle. Polecam gorąco!


Cytaty za: Historia kotem się toczy, Renata L. Górska, Replika, Zakrzewo 2013.

Ocena 5+/6