wtorek, 29 października 2013

Białe autobusy. Pakt z Himmlerem i niezwykła akcja ratowania więźniów obozów koncentracyjnych - Sune Persson

II wojna światowa jest słusznie postrzegana jako morze nienawiści, okrucieństwa i śmierci, zadawane ludziom niewinnym, najbardziej bezbronnym lub oddającym swe życie na ołtarzu ojczyzny. W tym ogromie tragedii należy wspomnieć jednostki odważne i empatyczne, które za cenę własnego życia ratowały innych. Tym razem nie mam na myśli Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, a więc bohaterów indywidualnych, ale pewną organizację, ludzi w niej zaangażowanych i pomysł, na który wpadli, zakończony dużym sukcesem. Chodzi o pewien fascynujący, wojenny epizod jakim była akcja zorganizowana przez Szwedzki Czerwony Krzyż, która przeszła do historii pod nazwą ‘Białe Autobusy’. „Białe Autobusy. Pakt z Himmlerem i niezwykła akcja ratowania więźniów obozów koncentracyjnych” to pozycja opracowana niezwykle drobiazgowo przez Sune’a Perssona, która przybliża nam to odważne przedsięwzięcie bardzo ciekawie i z widocznym wielkim zaangażowaniem oraz znawstwem tematu.

W roku 1945, kiedy wojna zbliżała się do końca, Hitler wydał rozkaz zabicia wszystkich więźniów obozów koncentracyjnych, zanim zostaną one wyzwolone przez aliantów. To był bodziec do zorganizowania niezwykle odważnej akcji zanim Hitler i Himmler zdołają wprowadzić w życie swe mordercze plany. Rząd w Sztokholmie zdecydował, iż szwedzcy więźniowie (w tym Żydzi) mają zostać uratowani przez szwedzką ekspedycję. To było pewne novum, bo przez długi czas (aż do 1942 roku) kwestia żydowska nie była istotna dla szwedzkich decydentów, którzy z kilkoma wyjątkami, nie interesowali się losem europejskich Żydów. Na zmianę ich polityki wpłynął fakt, że wojna zaczynała mieć przebieg korzystny dla aliantów (klęska Niemiec pod El-Alamein 1942; pod Stalingradem 1943), a ponadto żydowskie organizacje w Sztokholmie wywierały odpowiednie naciski na szwedzkie władze. Na czele misji stanął posiadający predyspozycje do działalności humanitarnej 50-letni hrabia Folke Bernadotte, początkowo wiceprezes Szwedzkiego Czerwonego Krzyża, później jego prezes, znający języki, posiadający talent organizacyjny i umiejętności kierownicze, a ponadto dobry negocjator umiejący wpływać na otoczenie dzięki wrodzonej pewności siebie (…), szczypcie humoru i arystokratycznego wdzięku. Autobusy biorące udział w akcji były oznaczone zgodnie z praktyką szwedzkiej armii, szwedzkimi chorągiewkami i znakami Czerwonego Krzyża namalowanymi na dachu i po bokach, a dodatkowo zostały pomalowane na biało w celu łatwiejszej identyfikacji przez samoloty aliantów i stąd też wzięła się nazwa całego przedsięwzięcia. Każdy pojazd miał oficerów łącznikowych, oficerów SS i gestapo nad sobą i podążał w stronę niemieckich obozów zagłady. O wrażeniach z drogi ku wyzwoleniu, jak i pobycie w obozach czytelnik czerpie wiadomości z zamieszczonych w książce zdjęć oraz z relacji osób jadących w konwoju. Właściwie tylko w tych miejscach mowa jest o uczuciach i odczuciach, bo reszta wiadomości to praktycznie suche fakty i daty albo dementi niesprawiedliwych ocen całej ekspedycji tudzież jej kierownictwa. Opisy osób bezpośrednio zaangażowanych, a więc pielęgniarek (jedna z nich, która dotarła do Waldheim relacjonowała histeryczne wybuchy radości szwedzkich więźniarek), kierowców czy samych więźniów, zdają się być najciekawsze, przesiąknięte empatią, pachnące prawdą, tętniące życiem. Transport szwedzkich obywateli z terenu Rzeszy nie odbył się bowiem bez niespodzianek, a szwedzkich kierowców nie raz wystawił na ciężką próbę, co w ciekawy sposób relacjonuje Persson. Zaskoczyło ich to, że wszyscy uratowani więźniowie chcieli siedzieć z przodu; jedna ze Szwedek skarżyła się, że w autobusie nie częstują brandy(!), a inna gniewnie pytała, czy naprawdę ma spędzić noc w duńskim schronisku młodzieżowym, śpiąc na rozesłanej na podłodze słomie… Były i bardziej stonowane reakcje ludzi jakby sparaliżowanych widokiem Białych Autobusów, uważających, że wyzwolenie to piękny sen albo wybryk ich wyobraźni (pewna dziewczyna z Polski pisała: Boję się przebudzenia. Jestem przekonana, że mi się śni, że jestem wolna i widzę wokół siebie przyjazne twarze, i że wkrótce wrócę do domu). Według danych szacunkowych ogólna liczba objętych akcją hrabiego Bernadotte wyniosła około 19 tysięcy osób reprezentujących 127 narodowości. Pewne jest, że 17 555 zostało uratowanych i przewiezionych do Szwecji przed 5 maja 1945 roku. Niestety, do wielu ludzi szwedzka pomoc dotarła zbyt późno i autor tego faktu nie ukrywa.

„Białe Autobusy”
to wynik wielu lat badań i studiów, które dają prawdziwy obraz tej słynnej i wyjątkowej operacji humanitarnej. Autor zebrał autentyczne wspomnienia od osób zaangażowanych w akcję (podaje konkretne nazwiska osób, które pomagały ocalić więźniów oraz tych, które nie chciały ratować Żydów) i wszechstronnie odwzorował całą ekspedycję, jej trud i powodzenie w tak ekstremalnych warunkach. W sposób ciekawy poruszył kwestię udziału w II wojnie światowej krajów skandynawskich (także niesnaski wśród nich oraz kilka niezbyt udanych posunięć ze strony neutralnych Szwedów), opisał hitlerowskie Niemcy, imperium SS i Himmlera (toczone rozmowy hrabiego z nim i Ribbentropem) i obozy koncentracyjne (dociekał, czy Hitler rzeczywiście wydał rozkaz wysadzania obozów, czy próbowano je ratować czy też nie). Ważny temat książki to weryfikacja oskarżeń dotyczących hrabiego Bernadotte przedstawianego często w skrajnie nieprzychylnym świetle (pojawiły się zarzuty, że był agentem nazistów, a później Brytyjczyków, oskarżano go o kontakty z Himmlerem i innymi nazistami oraz o to, że nie chciał ratować skandynawskich Żydów).

Książka Sune’a Perssona jest opracowana z wielką starannością, dbałością o szczegóły i zaangażowaniem. To cenne świadectwo o rzadko wspominanych bohaterach ze Skandynawii, którzy nawiązując ryzykowny kontakt z nazistami, zdołali ich przekonać, by u schyłku wojny okazali odrobinę serca swoim ofiarom.

Cytaty za: Białe autobusy. Pakt z Himmlerem i niezwykła akcja ratowania więźniów obozów koncentracyjnych, Sune Persson, PWN, Warszawa 2013.

Ocena 5+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Skandynawscy bohaterowie ‘zmierzchu Bogów’

środa, 23 października 2013

Gołębiarki - Alice Hoffman

Alice Hoffman jest nie tylko jedną z najbardziej znanych i najchętniej czytanych pisarek amerykańskich, ale i często tłumaczoną poza granicami kraju. Do tej pory opublikowała dwadzieścia jeden powieści, dwa zbiory opowiadań i osiem książek dla dzieci i młodzieży, a niektóre z nich zostały również sfilmowane. „Gołębiarki” to najważniejsza publikacja w jej bogatym dorobku, przez niektórych określana mianem ‘literackiego arcydzieła’. I nie ma w tym zbytniej przesady, bo Hoffman napisała naprawdę świetną powieść, z dramatyczną, choć nieśpiesznie toczącą się akcją, w której centrum znajdują się wrażliwe, odważne i boleśnie doświadczone przez los kobiety. Dla nich [b]ycie człowiekiem oznacza[ło] utratę wszystkiego, co najbardziej ukochane na tym świecie. Czego zostały pozbawione? Jakie piętno wywarła na nich okrutna, wykańczająca wojna? Czy czary pomogły im przetrwać, kiedy gasła nadzieja?

Czas akcji rozciąga się na przestrzeni 10 lat, od 70 do 80 r. n.e., zaś jej miejsce to była twierdza Heroda, skaliste wzgórze Masady nad Morzem Martwym. Ale ani czas ani miejsce nie jest tu najważniejsze, bo historia utkana przez Alice Hoffman jest uniwersalna. Do tego cztery protagonistki: każda z nich inna, z odmienną historią i różnymi problemami. Ale wszystkie prawdziwe, z krwi i kości, silne, potrafiące walczyć o swoją rodzinę i własne szczęście nawet za cenę życia. Oto główne bohaterki „Gołębiarek”, które zostały naznaczone i zahartowane poprzez trudne warunki życia, niewolę, poddańczość wobec mężczyzn i ich okrucieństwo:

Jael - córka skrytobójcy, jej matka umarła podczas porodu, a ojciec obwiniając ją o tę stratę, [p]orzucił [ją] już w chwili narodzin. Nie bała się rzeczy, które lękały inne kobiety, toteż kiedy musiała uciekać z Jerozolimy i znalazła się na pustyni, uległa swoim namiętnościom, popełniając ciężkie przestępstwo. To w jaskini zmieniła się, wyrosły jej kły i szpony, grzeszyła, była dzika jak zwierzę, stając się: kobietą opętaną przez ducha, opłakującą życie, które już nie wróci, kryjącą w sobie tajemnicę, która wyjdzie na jaw i ukaże [jej] złodziejskie oblicze

Riwka – młodo, ale bardzo szczęśliwie wyszła za mąż, za piekarza, wkrótce urodziła im się córka, Zara (‘piękny poranek’). Niestety, sielanka nie trwała długo, bo mąż Riwki został spalony przez Rzymian, jej córka brutalnie zgwałcona przez żołnierzy na oczach matki i synów, a wnukowie stracili zdolność mówienia, którą skradł im demon, wyrywając z gardeł i zamykając w szkatułce w zaświatach. Życie Riwki już nigdy nie było takie jak wcześniej…

Aziza - była kobietą, która wie[działa], jak to jest być mężczyzną. Przebierała się i walczyła jak prawdziwy wojownik. Uratowana przez Człowieka z Doliny, po latach osamotnienia i złych wyborów, znalazła w jego ramionach szczęście, choć nie na długo...

Szira – czarownica z Moabu, którą matka, Niza, nauczyła zaklęć i języków: hebrajskiego, aramejskiego i greki. Kobiety przychodziły do niej, kiedy potrzebowały leków na najczęstsze przypadłości tego świata, np. kiedy ich dzieci chor[owały], nienarodzone nie chc[iały] przyjść na świat, mężowie zdradza[li], a nieba nie pada[ł] deszcz (…). Pełna namiętności i miłości do pewnego mężczyzny, była przekonana, że to uczucie sprowadzi na nią nieszczęście i potępienie. Czy się pomyliła? Sprawdźcie sami.

Wszyscy byliśmy w rękach Boga i w tym sensie pozostawaliśmy siostrami i braćmi, bez względu na to, skąd przyszliśmy. Byli tam wojownicy, skrytobójcy, buntownicy, którzy popełnili zbrodnie, i tacy, którzy twierdzili, że padli ich ofiarą. Byli ludzie uczeni i grabarze, garncarze i pasterze kóz, ludzie prości i tacy, którzy czytali po aramejsku, hebrajsku, po łacinie i w grece. Byli wypędzeni z Jerozolimy i ci, którzy umknęli z płonącego Jerycha, a także uciekinierzy z wiosek takich jak nasza. Oto mieszkańcy Masady. Przedstawione wyżej kobiety również mieszkały w twierdzy i były gołębiarkami, opiekowały się ptakami, doglądały je, nawoziły ziemię ich odchodami. I choć niektóre z nich uważały gołębie za brudne stworzenia, dobre na potrawkę albo do tego, żeby podebrać im parę świeżych jaj. Upad[a]ł[y] jeszcze niżej niż te pospolite ptaki, gdyż kazano [im]zbierać do beczek ich odchody. Stał[y] się niewolnic[ami] ich łajna i brudu, zhańbion[ymi] w oczach Pana, to nie walczyły ze swoim losem, przyjmując go raczej z pokorą. Żyły obok innych ze świadomością, że nie będą w stanie przeciwstawić się potędze Rzymu, bo ludzie w mrocznej aurze lęku, podzieleni przez zawiść i zdradę, zaczęli zwracać się przeciwko sobie. Stali się podejrzliwi wobec siebie, wszyscy będąc przecież córkami i synami królestwa Izraela, wyznawcami Adonaj. A Rzymianie byli bardzo okrutni, dowodem tego była choćby Noc Rzezi podczas której [ś]wiatem zaczęła rządzić nienawiść. Nie dziwi zatem, iż wielu liczyło, że znajdzie schronienie poza twierdzą, że powrócą do swoich miast i wiosek, ale nie było do czego wracać! Ich domy zostały spalone, a miasta zniszczone: Wszyscy odczuwaliśmy niedogodności życia w twierdzy, brak jedzenia i małostkowość bliźnich. (…) Ludzie chodzili głodni, byli uzależnieni od pogody, od deszczu lub słońca, i nie różnili się od latających po niebie gołębi: Nie potrafiliśmy mówić ani płakać, ale gdy już nie mieliśmy wyjścia, odkryliśmy, że umiemy latać. Jeśli chcesz poznać powód, oto on: marzyliśmy o własnym skrawku nieba. Kiedy mijały pory roku, a nic się nie zmieniało, nadal trwała wojna i głód, prawa ludzkie przestały obowiązywać. Wszyscy zaczęli się gubić - modlili się o cudzą śmierć i cieszyli się, słysząc krzyk umierającego. Z jednej strony byli rozmodleni, a z drugiej zabijali, zdradzali i rzucali na siebie klątwy. Świat stawał się okrutny, odgłosy śmierci towarzyszyły wszystkim wokół, a cierpienie dotykało każdą rodzinę bez wyjątku.

„Gołębiarki”
to zachwycająca powieść o nieprzeciętnych, dumnych, solidaryzujących się ze sobą i odważnych kobietach, przeznaczona zdecydowanie nie tylko dla płci żeńskiej. Alice Hoffman udało się za sprawą plastycznych obrazów, stylizowanego języka, odrobiny mistycyzmu i niebanalnego tematu zbudować napięcie i wzbudzić ogromną ciekawość czytelnika, mimo potężnej objętości książki. Na uwagę zasługuje wspaniale zarysowane tło społeczno-historyczne, dbałość o szczegóły i wiarygodność prezentowanych zdarzeń, uzyskana dzięki pieczołowitej pracy autorki. Do tej powieści potrzebne jest skupienie i cisza, by móc w pełni docenić powolną, dotykającą do żywego akcję, porażającą ogromem zniszczeń w psychice człowieka żyjącego w niewoli praktycznie bez szans na wyzwolenie. Ale „Gołębiarki” nie są lekturą przygnębiającą – wręcz przeciwnie – są dowodem na to, że miłość jest siłą sprawczą, która może zmieniać świat i że nadzieja naprawdę umiera ostatnia. Polecam, to niezwykle wartościowa i pochłaniająca lektura, w której ból przeplata się z pięknem, śmierć z życiem, a okrucieństwo z miłością.

Cytaty za: Gołębiarki, Alice Hoffman, Wielka Litera, Warszawa 2013.

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera



piątek, 11 października 2013

To, co zostało - Jodi Picoult

Jak ona to robi?, chciałoby się zapytać po przeczytaniu najnowszej powieści amerykańskiej pisarki Jodi Picoult „To, co zostało”. Jak ona to robi, że każda jej książka osiąga wysokie nakłady, że grono jej fanów nieustannie się powiększa, że wciąż ma pomysły na nowe publikacje, po które sięgają miliony osób na całym świecie niezależnie od podejmowanej tematyki? Być może dzieje się tak ze względu na fakt, iż autorka lubi tematy trudne, budzące kontrowersje i mnóstwo pytań zarazem, a niewielu potrafi tak skutecznie prowokować, zmuszając przy okazji do przyjrzenia się sobie. Oczywiście, Picoult często robi to schematycznie, przedstawiając punkt widzenia każdego z bohaterów, co sprawia, iż jej książki mają nierówny poziom. „To, co zostało” jest zdecydowanie jedną z lepszych, o ile nie najlepszą powieścią w jej dorobku: świetna, poruszająca do głębi i niebanalna. Autorce udało się dotknąć bolesnej historii z poprzedniego stulecia, sprytnie połączyć ją z rzeczywistością XXI-wieku i współczesnymi jej problemami, a nawet zbudować romans…

Bohaterką książki jest Sage, młoda Żydówka od 3 lat przychodząca na spotkania ‘Pomocnych Dłoni’, grupy osób pogrążonych w żałobie. Jej ojciec zmarł kiedy dziewczyna miała 19 lat, a matka osierociła ją 3 lata później. I choć Sage ma dwie siostry, to prowadzi samotniczy tryb życia: pracuje po nocach w piekarni (pieczenie stanowi swoistą terapię po przeżytych traumach i ma długą tradycję w jej rodzinie), a blizna na twarzy po wypadku samochodowym, tzw. ‘mapa niepowodzeń jej życia, jedynie utwierdza ją w przekonaniu, że szczęście nie jest jej pisane. Na spotkaniach w grupie kobieta poznaje sędziwego Josefa Webera (chodząca dobroć (…) Trenował dziecięcą drużynę baseballową, organizował sprzątanie parku Riverhead, wiele lat uczył niemieckiego w (…) liceum). Z czasem nabierają do siebie zaufania, stają się sobie bliscy. Wtedy pada osobliwa prośba ze strony mężczyzny, by Sage pomogła mu umrzeć. Jak się okazuje ten miły pan, przez wielu odbierany jako przyjacielski staruszek w przeszłości był esesmanem! Dziewczyna nie może początkowo w to uwierzyć. Weber opisując, jak żyła jego rodzina przed dojściem Hitlera do władzy, czemu ludzie uwierzyli nazistom, jakie było jego stanowisko wobec systemu totalitarnego, ukazuje cały mechanizm nazistowskiej propagandy i zmusza tym samym Sage do działania. Josef, według jej mniemania uważa, że jej czyn wypełni biblijną sprawiedliwość, że zostanie spłacony karmiczny dług, gdy Żydówka uśmierci człowieka, który Żydom odbierał życie. Z logicznego punkt widzenia ona doskonale wie, że to nieprawda, a z emocjonalnego – nie chce mu nawet dać satysfakcji, że rozważy jego prośbę. Pragnie go natomiast ukarać, będąc świadomą, iż chęć zemsty i poczucie sprawiedliwości dzieli cienka granica. Wrogi stosunek do nazizmu bez wątpienia potęguje fakt, iż jej ukochana babcia, Minka, urodziła się w Polsce i przeżyła Holokaust jako jedyna z rodziny. Seniorka rodu ma możliwość opowiedzenia czytelnikowi swojej przerażającej historii o codziennym życiu w Litzmannstadt-Getto (tym razem z Jodi Picoult przemierzamy polskie ziemie!), Auschwitz oraz obozach na terenie Trzeciej Rzeszy, o tym jak traciła najbliższych, jak walczyła każdego dnia o to, by ocaleć. Możemy także przeczytać fragmenty jej twórczości z tamtego okresu - opowieś[ci] fantastyczn[ej] o upiorze – polskiej wersji wampira - przeplatające się z wątkami współczesnymi. Owa fikcyjna historia Anny i jej ojca piekarza żyjących w domku w lesie jest niejako okrutną przepowiednią na czasy przyszłe… Jak zakończy się historia oprawcy i potomków ofiar? Czy tajemnica Josefa ujrzy światło dzienne? Czy zatriumfuje sprawiedliwość, prawda, przebaczenie, będące zapowiedzią przyszłości z nadzieją w tle?

„To, co zostało” to mocna, poruszająca ważkie tematy książka, która dotyka prawdziwej, namacalnej historii, bliskiej naszemu polskiemu sercu. Powieść nie jest przegadana, rozwleczona, nie trąci też kiczem, nie wpisuje się w nurt banalnych opowieści wojennych, ale jest dopracowana i jak najbardziej aktualna. Na przykładzie Holokaustu Picoult zdaje się ostrzegać przed współczesnymi zagrożeniami: Świat niczego się nie nauczył. Rozejrzyj się. Nadal mamy czystki etniczne. (…) Byłam pewna, że przeżyłam po to, aby coś takiego nigdy już się nie zdarzyło, ale chyba się myliłam. Bo to wciąż się dzieje, Sage. Każdego dnia, wyznaje z troską Minka. Myślę, że w tej publikacji można się doszukiwać walorów edukacyjnych. Historia Josefa Webera może uświadomić każdemu, kto dostaje rozkaz popełnienia zbrodni przeciwko ludzkości, że nawet zaawansowani w latach naziści są chwytani i osądzani. Bo w historii nie chodzi o daty, miejsca, wojny. Chodzi o ludzi, którzy muszą być świadomi siły opowieści, mogącej zmienić losy człowieka albo nawet ocalić jego życie. Wszak po to czytamy książki, prawda? By sobie uświadomić, że czegokolwiek doświadczymy, nie jesteśmy jedyni.

Cytaty za: To, co zostało, Jodi Picoult, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013.

Ocena 5+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Siła prawdy, potęga sprawiedliwości, nauka na przyszłość

wtorek, 8 października 2013

Kalkwerk - Thomas Bernhard

Thomas Bernhard był jednym z moich ulubionych autorów już na studiach. Nie potrafię sprecyzować, co tak bardzo podoba(ło) mi się w jego twórczości. Może fakt, że był aż tak nieszablonowy, że skutecznie wymykał się wszelkim konwencjom, że miał odwagę krytykować swoją ojczyznę i wytykać jej wszelkie przywary? Może ze względu na specyficzną tematykę jego dzieł? Bez wątpienia urzekło mnie to, iż był inny niż wszyscy dotychczas znani mi literaci. Podobnie rzecz się ma z jego utworami - naznaczonymi samotnością, nieuleczalną chorobą, samozniszczeniem i izolacją – oryginalne i kontrowersyjne zarazem, a przede wszystkim bardzo realne, na wskroś bolesne. Nie inaczej jest w przypadku „Kalkwerk”, powieści Bernharda z 1970 roku, będącej dla jednych fascynacją, w innych zaś budzącą odrazę i sprzeciw. Do której grupy Wy się zaliczacie? Sprawdźcie koniecznie!

Pięć i pół roku temu pewien niespełniony naukowiec, będący głównym bohaterem powieści Konrad, kupił tytułowy Kalkwerk. Była to stara wapniarnia niedaleko Sicking (gdzie ‘wszystko jest groteską’), o której marzył od zawsze. Zamieszkał tam razem ze swoją sparaliżowaną żoną, notorycznie siedzącą w fotelu, tradycyjnie w półśnie (Oboje tkwimy bez ruchu w naszych fotelach. Aż do rana, bez słowa, do cna wyczerpani, do cna zmęczeni i totalnie wyczerpani siedzimy w naszych fotelach, w półśnie, i w milczeniu raz za razem wczepiamy się wzajemnie w nasze ciała, żeby w jednej chwili nie stracić rozumu). Kalkwerk miał być wewnątrz surowy, bez mebli i zbędnych sprzętów, jedynie puste, wysokie pokoje bez jakichkolwiek dekoracji. Na zewnątrz panował równie mroczny krajobraz - bez krzewów ozdobnych, za to z murem i wysokopnącymi krzakami mającymi zapewnić intymność jego właścicielom (Konrad był wrogiem przyrody i wszelkiego stworzenia). Wszystko solidnie zamknięte, obwarowane, okratowane, bo jak mawiał Konrad:Współczynnik bezpieczeństwa to najważniejszy współczynnik. Już sam widok Kalkwerk sprawia[ł], że ludzie robi[li] w tył zwrot, trac[ili] odwagę, by zapukać, wejść. Jego właścicielowi nie chodziło jednakże o towarzystwo czy urodę, ale o bezduszną funkcjonalność… I choć żona Konrada w budowlach takich jak Kalkwerk czuła grozę (nic dziwnego - w ciągu 100 lat popełniono tam 11 morderstw, nie licząc włamań, kradzieży!) i popadała w depresję, on zaopatrzony w liczny zapas broni, mógł w nich naprawdę oddychać (twierdził, iż [w] takim zupełnym osamotnieniu i odosobnieniu ma się oczywiście spokój). Konradowie uciekli do Kalkwerk przed społeczeństwem konsumpcyjnym, rozgorączkowanym i znerwicowanym, licząc, iż zaznają w nim spokoju, a Konrad żywił nadzieję, że w Kalkwerk , tym zupełnie odciętym Kalkwerk (…) będzie w stanie od razu zapisać studium. Dopiero po latach przyznał, że Kalkwerk odebrał m[u] do reszty możność pisania studium. Bo Konrad od 20 lat nosił w głowie swoje monumentalne dzieło „O słuchu” (sam był posiadaczem słuchu doskonałego, wręcz nasłuchowcem) i potrzebował do pracy absolutnej ciszy, by wreszcie przelać swoje myśli na papier. Dlatego też mężczyzna zabraniał Höllerowi rąbać drewna i nie zgadzał się na założenie telefonu - mogłoby to zniszczyć jego dorobek. Wszystko przeszkadzało mu w tworzeniu. Mimo iż codziennie eksperymentował (bezwzględnie ukochaną metodą Urbantschitscha), coraz bardziej zradykalizowane, skomplikowane ćwiczenia testując na niej, na swojej żonie, nie miał się czym pochwalić. Robił wszystko , by „O słuchu” udoskonalić, nawet za cenę dobra osoby mu najbliższej - dla Konradowej było to studium męczeństwa. Konrad nienawidził ludzi, małżonkowie nie mieli żadnych przyjaciół, jedynie wrogów, nawet on sam dla siebie był wrogiem. Ciągły brak towarzystwa jednak tak samo otępia, jak ciągła obecność towarzystwa i tak dalej. Odcięci od innych ludzi mieli tylko siebie, żyli osamotnieni i otępieli w murach starej wapniarni. Od dawna nie było między nimi wymiany myśli, porozumiewali się tylko zdaniami prostymi, ostatnio wymieniali już tylko pojedyncze słowa. Ale to nie było najgorsze: Całe dziesięciolecia były przecież tylko kłamstwa i nic poza kłamstwami, gdyż we wzajemnych stosunkach między Konradem a jego żoną kłamstwo było jedynym środkiem przed ostatecznym pogrążaniem się w zwątpieniu, by jeszcze jakiś czas podążać naprzód, nie zrywać kontaktu i wytrzymać ze sobą, bez kłamstw oboje utraciliby możność współżycia i wpadliby w głębokie zwątpienie (…). Zajęci roztrząsaniem błahych tematów (takich jak choćby wzrost kosztów pogrzebów), w ten sposób odwracali uwagę, on od swojego studium, ona od swojej choroby, od kalectwa. Ludzie mówili, że ta kaleka jest przez męża, właściciela Kalkwerk, Konrada, z jednej strony pielęgnowana, z drugiej zaś tyranizowana. Konrad jest okrutny, równocześnie uczynny, sadystyczny, równocześnie opiekuńczy. Ale i Konradowa też czasem potrafiła mu dopiec - używała nazywanych przez Konrada ‘bezpodstawnych inwektyw’ tytułując go błaznem, albo wariatem albo ‘inteligentnym umysłowo chorym’. Mówiła też negatywnie o zawartości głowy męża: [W]olałabym nie wiedzieć tego, co jest w twojej głowie, gdyby twoja (czyli Konrada) głowę wywrócić, wówczas wysypie się coś okropnego, śmieci, zgnilizna, coś nieokreślonego, coś przerażającego, zupełnie bezwartościowego.
Ludzie szydzili z Konrada, uważali go za obłąkanego i mieli podstawy, by tak surowo go oceniać. Był niespokojnym duchem, a zbytnie eksperymentowanie i fizyczne osłabienie sprawiły, że był zdolny do czynów najgorszych. Odczuwany wciąż bezsens pracy, egzystencji i narastające poczucie nieszczęścia było prawdopodobnie przyczynkiem do tragedii. Bo Konrad swoją żonę zabił, czego dowiadujemy się już na początku książki. Co ciekawe, nawet na jej końcu nie poznamy motywu zbrodni, nikt nie wyjaśni nam, dlaczego i za co zginęła Konradowa. W trakcie lektury poznajemy szczegóły ich skomplikowanego związku, ale nie z relacji samych zainteresowanych, a osób postronnych. Świat Kalkwerk obserwujemy z relacji kilku (niewiarygodnych dla nas, niestety) świadków, tworzących nieprzerwany monolog (brak wyodrębnionych dialogów, tekst jest jednolity) kilku postaci...

Bernhard badał wytrzymałość swoich czytelników, stawiając im wysokie wymagania, prowokując i dezorientując zarazem. "Kalkwerk" pełen powtórzeń, gier słownych, wieloznaczności, niekonsekwencji i braku chronologii, wymaga olbrzymiej koncentracji i uwagi. Być może dlatego polskiej publiczności ten wybitny austriacki prozaik jest obcy. W naszym kraju to Krystian Lupa wprowadził Bernharda do rodzimych teatrów i to właśnie on jest dziś postrzegany jako znawca jego zawiłej twórczości. Zachęcam zatem do sięgnięcia po nią i wyrobienia sobie własnej opinii. To bez wątpienia jeden z najwybitniejszych przedstawicieli literatury niemieckojęzycznej.



Cytaty za: Kalkwerk, Thomas Bernhard, Officyna, Łódź, 2010.

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję łódzkiemu Wydawnictwu Officyna :-)

środa, 2 października 2013

Obecność. Wspomnienia o Czesławie Miłoszu - Anna Romaniuk

To, co Pan mówi, że żyłem długo i szczęśliwie i że wszystko mi się udawało – okropnie mnie śmieszy. To jest opinia wielu ludzi. Ale to nieprawda. Moje życie było jednym pasmem klęsk i niepowodzeń, tak mówił o sobie Czesław Miłosz. Czy rzeczywiście więcej było w jego życiu nieszczęść i porażek czy może jednak sukcesów i zwycięstw? Jaki był ‘polski Goethe’, co lubił, czego nie tolerował, co miano mu za złe? O sekretach jednego z naszych najwybitniejszych rodzimych literatów w swoim zbiorze „Obecność. Wspomnienia o Czesławie Miłoszu” pisze literaturoznawczyni, krytyczka literacka i autorka kilku książek, Anna Romaniuk. To niezwykłe świadectwo przede wszystkim o nieprzeciętnym człowieku, a dopiero później o poecie, laureacie Nagrody Nobla, profesorze, jednym z najwybitniejszych poetów Ameryki XX wieku (według Susan Sontag). Ogrom pracy, jaki w to włożyła pani Ania, sprawia, że jej dzieło przedstawia bogaty obraz poety na co dzień i od święta. Jak sama przyznaje, temat tej książki ma dwa wymiary: ‘Miłosz’ i ‘doświadczenie Miłosza’, [bo] zanotowano [w nim] głosy tych, których Miłosz zaprosił do swego ‘domu’, w dosłownym i przenośnym tego słowa znaczeniu. Są to ci, którzy obserwowali jego początki twórcze, którzy łagodzili poczucie osamotnienia w długich latach emigracji, którzy towarzyszyli mu i opiekowali się nim w ostatnim okresie życia. Publikacja wybitna, piękna, dopracowana, ukazująca różne oblicza Miłosza za sprawą wspomnień wielu osób, które razem tworzą niezwykły kolaż ‘człowieka wielopiętrowego…’

W książce Anny Romaniuk o Miłoszu rozmawiają członkowie rodziny, liczni przyjaciele, pisarze i żony pisarzy, wykładowcy uniwersyteccy, wydawcy, redaktorzy, tłumacze, reżyserzy, reporterzy, fotograficy, sekretarki, lekarze, pielęgniarki… Różne pokolenia, różne ‘doświadczenia Miłosza’. Każdy z nich daje swoje świadectwo o człowieku z krwi i kości, posiadającym zalety i wady, w latach tłustych i chudych, tworząc tym samym opowieść o jego bliskich, książkach, podróżach, o cieszeniu się życiem i rygorze pracy, o narodzinach wierszy i umieraniu… Wszystkim tym, co niesie bogate i pełne życie rozpięte na przestrzeni dziewięćdziesięciu trzech lat.

Można nakreślić kilka głównych zagadnień poruszanych przez większość rozmówców. Należą do nich na pewno silne więzy rodzinne Miłosza oraz jego przywiązanie do tradycji. Andrzej Miłosz, brat poety, przyznaje, że najważniejszą postacią dla Czesława był dziadek, ojciec matki, Zygmunt Kunat, po którym odziedziczył zainteresowanie przyrodą (uwielbiał koty, piwonie i bez, zawsze podziwiał kwitnące magnolie), a także wrażliwość na nią do końca jego dni. W kontekście tradycji i historii pojawia się także mało znany fakt - w trakcie okupacji niemieckiej, kiedy to wyżej wspomniany brat Miłosza utworzył punkt przerzutowy dla uciekinierów z wileńskiego getta, Czesław organizował im kryjówki w Warszawie. 25 lipca 1989 roku obaj bracia otrzymali medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”. Kolejny punkt styczny to polityka, często będąca powodem kłótni w towarzystwie - wielu miało Czesławowi za złe poglądy lewicowe i opinie, iż to rzekomo marksizm wyprowadził Polskę z zaścianka (Zanussi nazwał go nawet ‘czarnym bohaterem peerelowskiej propagandy’). Także z tego powodu nie przepadała za nim emigracja w Paryżu, przyjmowała go wrogo, a sam Miłosz mając stanowisko antyemigracyjne, oświadczył, że nie jest emigrantem i nigdy nie będzie… Dużo mówi się o jego cechach charakteru. Przy czym większość przyznaje, że ‘skomplikowany’ poeta był dobrym człowiekiem, choć bywał uparty, złośliwy, gwałtowny i potrafił dopiec. W stosunku do obcych trudny w kontaktach, nieufny i podejrzliwy. Elżbieta Jogała przyznaje, że był szalenie młodym duchem człowiekiem, wypełniała go niebywała energia i miał bardzo łatwy kontakt z ludźmi, jeśli tylko miał z nimi o czym rozmawiać. Musiał tylko poczuć się dobrze w czyimś towarzystwie. Wtedy pokazywał swoje prawdziwe oblicze: dużo jadł i pił (szczególnie lubił ryby, bigos, ‘serki’ z jabłek, marcepana w czekoladzie, mrożoną wódkę i nalewki), bawił towarzystwo swoim poczuciem humoru (miał potężny, rubaszny śmiech), opowiadał litewskie historyjki (umiał zainteresować dzieci swoją osobą: połykał ogień, robił straszne miny i pokazywał maluchom różne sztuczki). We wspomnieniach Wisławy Szymborskiej, wiecznie onieśmielonej jego osobą, zachowała się pewna scena z restauracji, gdy zobaczyła Czesława jedzącego kotlet schabowy z kapustą. Była tym faktem niezwykle zdziwiona, bo taki zestaw obiadowy wydał jej się strasznie trywialny jak na szlachetne podniebienie noblisty…

Nikt nie dyskutuje z faktem, że był niezwykle bystry, utalentowany i bardzo inteligentny - wybitny. Był też niesłychanie chłonny, czytał bardzo szybko i wszystko pamiętał. Choć nigdy o tym nie wspominał, Miłosz miał ogromne zasługi dla polskiej kultury, był niejako człowiekiem-instytucją. Sam o sobie mówił, że był ‘polskim poetą urodzonym na Litwie’, będąc równocześnie ‘mieszkańcem rozmaitych czasów i różnych cywilizacji’. Świetnie znał malarstwo i teatr, a [s]ztuka stanowiła dla niego sposób na zatrzymanie w miejscu ulotności ludzkiego życia, jego uwagę przyciągał zawsze pojedynczy człowiek, jego indywidualność. Mimo swej rozległej wiedzy, potwierdzanej choćby licznymi nagrodami czy pozytywną opinią rodziny i przyjaciół, ogromnie potrzebował aprobaty, jakby wciąż nie był pewny swojej wielkości, będąc przy tym bezdyskusyjnie człowiekiem estrady: Podniecało go czytanie własnych wierszy i wyczuwanie kontaktu ze słuchaczami. Chciał się podobać i mieć świadomość, że się podoba. A czytał przepięknie - głośno i naturalnie, z ogromną przyjemnością i humorem, nie miało to nic wspólnego ze szkolną recytacją. Legendarna jest już jego pracowitość i duszące poczucie obowiązku: Rutyna rannego pisania, w przekonaniu, że jeśli człowiek codziennie napisze jedną stronę, to z czasem się uzbiera. Miłosz poranny był dość zamknięty w sobie, a Miłosz wieczorny miał ochotę do rozmów, odprężał się. Pewnie nie każdy wie, że po wykładzie noblowskim pojechał czarną limuzyną z chorągiewkami królewskimi i proporcem noblowskim do McDonald’sa na kolację… Był poważny i jednocześnie dziecinny. Będąc w Disneylandzie, krzyczał okropnie na rollercoasterze, potrafił też rozmyślać nad bohaterem Ulicy Sezamkowej-Wielkim Ptakiem, a czasem palił trawkę.

Wzrok był jego głównym zmysłem. Cechowało go fascynujące połączenie intelektualnego chłodu z ogromnie sensualnym odbieraniem świata. To ironia losu, że pod koniec życia nie mógł czytać. Dopóki dawał radę, mimo wielkich kłopotów ze zdrowiem, czytał wiersze, którymi zarzucali go młodzi poeci i odpisywał im na listy. Wymiana myśli z wieloma ludźmi była dla niego ważna, a rozmowy po polsku były nieocenione, kiedy przebywał w Ameryce. Miał też dar uwagi. Prawdziwie przyjaźnił się z Witoldem Gombrowiczem. Miłosz cenił samotność, ale samotnikiem nie był. Był za to nieustannie spragniony życia. Odznaczał się ogromną potęgą ciała i duszy. Lubił patrzeć na kobiety, a kobiety adorowały go z radością. Miłosz był bardzo lubiany przez krakowian, ale szanowano jego suwerenność, nie narzucano mu się, nie przeszkadzano. Miał w Krakowie swoje ulubione miejsca. Kiedy szedł przez Rynek, kwiaciarki krakowskie obdarowywały go kwiatami. Lubił wchodzić do księgarń, bardzo chętnie przesiadywał na fotelu w EMPIK-u i czytał książki na miejscu. Żył bardzo skromnie, wydawał mało pieniędzy, pomagał rodzinie. Miał wspaniałą, opiekuńczą drugą żonę, Carol, która świetnie organizowała mu pracę i życie.
Konsekwentnie szukał Pana Boga, był głęboko religijny. Pisywał do Jana Pawła II, a on mu odpisywał. W ostatnim okresie życia skierowany ku Najwyższemu, słuchał pilnie mszy i był bardzo blisko Boga. A praca aż do śmierci stanowiła sens jego życia…

Niniejszy publikacja zawiera siedemdziesiąt wspomnień o Czesławie Miłoszu, z czego trzynaście zostało przeznaczonych przez autorów specjalnie do tej książki, dziesięć autorka opracowania zredagowała na podstawie rozmów nagrywanych przez nią z rodziną i przyjaciółmi Miłosza, dwa przygotowała na podstawie materiałów rozproszonych w prasie i publikacjach książkowych, czterdzieści jeden stanowią przedruki z prasy i edycji książkowych. Na końcu książki zamieszczono kalendarium, w którym uwzględniono podstawowe fakty biografii Miłosza, uzupełnione o informacje dotyczącego jego twórczości oraz recepcji biografii i jego dzieł. „Obecność. Wspomnienie o Czesławie Miłoszu” to publikacja dla wszystkich - tych, co dopiero zaczynają przygodę z Miłoszem i dla tych, którzy są obeznani z jego utworami, ale nie znają autora. Autorka zaserwowała czytelnikowi ciekawe spojrzenie z wielu perspektyw. W początkowych wspomnieniach więcej jest informacji o poecie jako człowieku, w późniejszych pojawiają się także te dotyczące jego twórczości. Może się to komuś wydać zbyteczne, ale trudno przecież uciec od faktu, że Miłosz był poetą, a ludzie z nim związani to nie tylko rodzina i przyjaciele, ale i wydawcy, tłumacze, inni poeci, których refleksje muszą być związane z życiem zawodowym noblisty.

Więc kim był Miłosz? To ogromnie złożona postać. Wielki człowiek i wielki pisarz, i wielka osobowość, i wielkie serce, i wielka dobroć, i wielka zarozumiałość, i wielka pycha (Katarzyna Herbert), zwyczajny-niezwyczajny człowiek z krwi i kości, którego udało mi się lepiej poznać dzięki Annie Romaniuk. Dziękuję.

Cytaty za: Obecność. Wspomnienia o Czesławie Miłoszu, Anna Romaniuk, PWN, Warszawa 2013.

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury