niedziela, 28 kwietnia 2013

Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich - Małgorzata Gutowska-Adamczyk

Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Na wszelki wypadek napomknę jedynie, że jest ona absolwentką Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST i autorką bestsellerowej trzytomowej sagi „Cukiernia Pod Amorem”. Oczywiście napisała wiele więcej i ma na swoim koncie również sukcesy z innej ‘branży’, ale nie ma tu miejsca, by o nich mówić. To, co mnie przekonuje w książkach, które wyszły spod jej pióra, to świadomość, ile pracy włożyła w przygotowanie danej pozycji, ile godzin musiała spędzić nad zgromadzonym materiałem, przez jak wiele literatury przebrnęła, by uzyskać (rewelacyjny) efekt końcowy. Jej najnowsza książka – „Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich” jest tego doskonałym przykładem. Łącząc wiedzę i informacje o Paryżu z czasów La Belle Époque z różnych źródeł, stworzyła powieść, której bohaterowie są niezwykle wiarygodni, tematyka ciekawa, realia historyczne wzorcowo nakreślone, a całość wypada bardzo przekonująco, zachęcająco, wręcz bez zarzutu.

Akcja toczy się dwutorowo – w Paryżu w dziewiętnastym wieku i w Polsce - w dwudziestym pierwszym. Głównymi bohaterkami są piękne i silne kobiety. I tak odpowiednio – Róża z Wolskich jest początkowo kilkuletnią niemową, ‘zasmarkaną Poleczką’, a z czasem staje się cenioną malarką i portrecistką; zaś Nina jest młodą historyczką sztuki z Warszawy. Co je łączy? Bez wątpienia apodyktyczne, zaborcze matki, z zacięciem tępiące ich przyjaciół i ewentualnych partnerów, niczym nie wykazujące zainteresowaniami pasjami córek oschłe matrony. Wiążą je także obrazy, które Róża namalowała w Paryżu, a które teraz, za czasów Niny, wiele lat po śmierci malarki, rzekomo giną w tajemniczych okolicznościach...

Róża - [b]yło w niej coś nieoczekiwanego. Jakaś świeżość, niewinność, która raz po raz różowiła jej policzki uroczym rumieńcem. Przyjeżdża do Paryża z matką, Krystyną Wolską, do wuja Izydora Ziółkowskiego, by leczyć się u najlepszych specjalistów. W kraju nikt nie wie jak sprawić, by dziewczynka zaczęła mówić po tym, jak straciła tę umiejętność. ‘Miasto świateł’ ma być lekiem na całe zło tego niesprawiedliwego świata, w jakim przyszło żyć pięknym damom. Niestety, po niespodziewanej śmierci wuja, kobiety żyją jak żebraczki, wyprzedają wszystko, co mają, by przeżyć. Kiedy ubóstwo miesza się z chorobą, smutkiem i brakiem nadziei, z odrętwienia wyrywa Różę spotkanie z księciem Rogerem de Vallenrodem, w którym panienka Wolska szybko się zakochuje (Być przy nim, patrzeć nań, słuchać go – oto jedyne, czego oczekiwała. Starając się nie myśleć o nieuchronnym rozstaniu, zachłystywała się wzajemną bliskością, tak nieoczekiwaną i tak słodką). Ów mężczyzna będzie dla młodej Polki źródłem wielkich marzeń, namiętności i pasji, ale i rozczarowania i smutku…

Nina nie żyje w biedzie i nie cierpi na żadną chorobę, która wymagałaby odpowiedniej kuracji za granicą. Jej życie to praca na uczelni, spełnianie próśb matki i załatwianie za nią różnych spraw. Przez przypadek kobieta natrafia na obraz Róży z Wolskich w Gutowie (Jak to się dzieje, że patrzę na tych wszystkich ludzi i zazdroszczę im tego miasteczka, tego rynku, tej cukierni? Że wydaje mi się to wszystko takie urocze, swojskie, bezpieczne i bliskie?), co uruchamia kolejne intrygujące wydarzenia...

Obok Róży i Niny bohaterem „Podróży do miasta świateł” jest także tytułowe miasto – Paryż. Autorka skrupulatnie przedstawiając go, dała nam szansę odbyć spacer po dziewiętnastowiecznej metropolii, licznie odwiedzanej przez turystów i otwierające się na nowoczesność. Wraz z nim udało jej się ukazać czytelnikowi świetnie odmalowany obraz epoki, tego, czym wtedy żyli ludzie i jakie ta stolica mody potrafiła wywrzeć wrażenie na przybyszach: ’Miasto świateł’ zachwycało (…) na tysiąc różnych sposobów i z pewnością żadne inne miejsce na świecie nie mogło konkurować z Paryżem, który po zmroku robił jeszcze większe wrażenie niż za dnia, kiedy zadziwiał i przerażał ogromem budynków, hałasem czynionym przez powozy oraz pieszych na bulwarach, zachwycał pięknem kościołów, mnogością pałaców, szerokością ulic, urokiem parków, szokował liczbą teatrów, restauracji, pasaży czy pawilonów wzniesionych specjalnie na wystawę światową. Brzmi zachęcająco, prawda?

Najnowsza powieść Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk jest moim zdaniem lepsza niż „Cukiernia Pod Amorem” (być może ze względu na to, że koncentruje się ona zdecydowanie na jednej/dwóch postaciach). Róża jest niezwykle dopracowaną bohaterką. Autorce udało się doskonale oddać jej uczucia i obawy, zamiłowanie do sztuki, wszelkie namiętności i emancypację. Zadawane przez nią ważkie pytania (Dlaczego małżeństwo to niby jedyna droga dla kobiety? Dlaczego malarstwo to męski świat?), bunt przeciw traktowaniu kobiet jako przedmiotów wymiany handlowej czy siła z jaką chłonęła informacje dotyczące sztuki malarskiej czy dostępne jej książki, m.in. George Sand (Róża oglądała rysunki w książkach, wodząc po nich palcem, jakby chciała zapamiętać kształty. Potem zamykała oczy i wyobrażała je sobie, starając się przywołać w pamięci jak najwięcej szczegółów. (…) Póki więc było widno, czytała książki w zapamiętaniu, niepomna na dojmujący chłód i marznące dłonie. Po kilku dniach znała już wszystkie niemal na pamięć.), zaintrygowały mnie. Należy wspomnieć także o tym, że „Podróż…” jest powieścią o sztuce i jej twórcach, o tym, że wymaga ona wyrzeczeń, a każdy artysta musi się kierować egoizmem, zaś jej uprawianie (…) to najwyższy stopień wolności. Stwarzasz świat takim, jakim chciałabyś, aby był. Nikt nie narzuca ci reguł, jesteś swoim własnym bogiem. Dla niektórych to tak ważne, że w oczekiwaniu sukcesu gotowi są przez całe lata przymierać głodem. Żeby nie przedłużać napiszę jedynie jedno zdanie: warto było czekać na „Podróż…”, by teraz trzymać w rękach kawałek dobrej polskiej prozy, której reklama, piękne słówka, czy lukrowane opinie wcale nie są potrzebne, bo obroni się sama. Polecam.

Cytaty za: Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich, Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Nasza Księgarnia, Warszawa 2012.

Ocena 6/6

Tę książkę oraz mnóstwo innych znajdziecie w przyjaznej swoim klientom Księgarni Gandalf :-) Polecam gorąco!


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Niezwykła wędrówka Harolda Fry - Rachel Joyce

87 dni wędrówki i 627 mil drogi. List, który wszystko zmienił. Walka z samym sobą, wiara i ufność w sukces. Ból, zniechęcenie i przeszłość, która boli. Spotkanie. Przemiana. Zwycięstwo. Oto „Niezwykła wędrówka Harolda Fry” Rachel Joyce w pigułce. Powieść ta ukazała się w serii ‘Dobre strony’ nakładem Wydawnictwa Znak, która z założenia ma promować pozycje o miłości, przyjaźni i nadziei, nie będąc przy tym przesłodzonym, męczącym czytadłem dla naiwnych. Udało się – książka tej zdolnej Brytyjki, pisana w ogrodzie przed świtem w okresie choroby nowotworowej jej ojca, zawiera wszystkie te komponenty. Według The Times „Niezwykła wędrówka” jest książką roku 2012. Nominowano ją także do prestiżowej nagrody Man Book Prize, a ja nie mam żadnych wątpliwości, że zachwyci wielu czytelników również w naszym kraju.

Harold i Maureen Fry są małżeństwem od 45 lat. Niestety, w ich związku króluje cisza i dystans – przez wiele lat żyli w świecie, w którym słowa nie miały znaczenia. Wystarczyło, że [Maureen] na niego spojrzała, a już uciekała w przeszłość. Małżonkowie mieli osobne sypialnie, rzadko ze sobą rozmawiali, stali się sobie niemalże obcy. Podczas gdy Maureen była dość energiczną, zaradną panią domu, Harold Fry był wysokim mężczyzną, który szedł przez życie przygarbiony, jakby się obawiał, że w każdej chwili coś może znienacka nadlecieć i uderzyć go w głowę. Przez lata pracował jako przedstawiciel handlowy. Nie miał kolegów ani przyjaciół i zawsze czuł się nieswojo wśród obcych ludzi. Nie lubił też zwracać na siebie uwagi i miał problemy z wyrażaniem swoich uczuć. Teraz, będąc na emeryturze jest jeszcze bardziej samotny. Pewnego dnia pozorny spokój, w jakim żyje zostaje zburzony za sprawą listu od dawnej przyjaciółki, Queenie Hennessy, która pragnie się pożegnać, umierając w hospicjum w Berwick. Harold początkowo chciał wysłać jej jedynie list, w którym skreślił kilka niezgrabnych czy raczej nieodpowiednich zdań, ale w drodze na pocztę doszedł do wniosku, że to za mało, bo zbyt wiele zawdzięcza tej niezwykłej kobiecie. Zadzwonił więc do hospicjum i zwrócił się z prośbą do swojej rozmówczyni: Proszę powiedzieć [Quennie], że Harold Fry jest w drodze. Wystarczy, że będzie czekać. Ponieważ mam zamiar ją uratować, rozumie pani. Ja będę maszerował, a ona musi żyć. I tak zaczęła się wędrówka starego człowieka, który nie chodził na piesze wycieczki (nie mówiąc już o pielgrzymkach!), będąca dla niego ogromnym wyzwaniem, ale i szansą na udowodnienie sobie i innym, ile naprawdę jest wart. W drodze mężczyzna analizował swoją przeszłość i dostrzegał bogactwo nowego życia (pączki na drzewach, chmury forsycji, itd.), przyprawiające go o zawrót głowy: Musiał być tak pogrążony w codziennych sprawach, skupiony na tym, by dotrzeć na czas do celu, że krajobraz za oknem był tylko pasmem zieleni z pagórkiem w tle. Życie wyglądało zupełnie inaczej, kiedy szło się wzdłuż żywopłotów i drzew, między którymi było widać wznoszący się i opadający teren z szachownicami pól i plamami lasów. Musiał się zatrzymać, by popatrzeć. Fry dość szybko zrozumiał, że jego wyprawa, będąca pokutą za grzechy, miała na celu również zaakceptowanie odmienności innych. Jako wędrowiec znajdował się w miejscu, gdzie wszystko, nie tylko przestrzeń, było otwarte. Ludzie mogli mówić, o czym chcieli, a on ich słuchał, by później zabrać jakąś część tego z sobą. Po początkowej euforii dopadło go zwątpienie, czy jego wędrówka ma sens, jak poradzić sobie z ogromnym zmęczeniem i bólem stóp, zmienną pogodą i trudnymi warunkami. Ratunkiem była wiara w sukces i dobroć bliźnich: Harold był tak zmęczony, że ledwie powłóczył nogami, a jednak czuł taką nadzieję, że aż był nią oszołomiony. Był pewien, że dotrze do Berwick, jeśli będzie patrzył na rzeczy, które go przerastały. I choć nie sprawdził się jako mąż, ojciec ani przyjaciel. Nie sprawdził się nawet jako syn. Nie chodziło tylko o to, że zdradził Queenie i że rodzice go nie chcieli. Nawet nie o to, że zepsuł swoje relacje z żoną i synem. Dręczyło go raczej to, że przeszedł przez życie, nie zostawiając śladu. Nic nie znaczył, to miał ufność w coś, czego nie znał, dążył do tego i posiadał głęboką wiarę, że to właśnie on może coś zmienić, wreszcie coś osiągnąć, stać się kimś…

Nie myślcie, że „Niezwykła wędrówka Harolda Fry” to poradnik dla traperów czy osób lubiących wyzwania. To raczej filozoficzna powiastka dokumentująca, iż początek może się zdarzyć więcej niż raz i na różne sposoby. To opowieść, która sprawia, że nie tracimy elementarnej wiary w człowieka, w jego dobro i chęć pomocy, bo nikt nie jest taki straszny, kiedy zatrzymasz się i go wysłuchasz. Rachel Joyce napisała niesamowicie wciągającą, ciepłą książkę, w którą od pierwszych słów wchodzimy z wielkim zainteresowaniem i w której chcemy aktywnie uczestniczyć. Daje ona nam, czytelnikom, nadzieję, że nigdy nie jest za późno, by zmienić swój los, a przy okazji także życie innych. Ukazuje, iż nie wolno tracić ufności w to, że warto walczyć z przeciwnościami losu i własnymi słabościami, bo można tę walkę wygrać. Bo spotykając innych ludzi i mijając różnorodne miejsca, kolekcjonujemy je niczym cenne pamiątki i to nas ubogaca. Bo tak naprawdę można czuć się szczęśliwym mając tylko tyle, ile jest ziemi pod stopami. Bo gdy wydaje nam się, że nie mamy już nic, na niebie pojawia się tęcza…

Cytaty za: Niezwykła wędrówka Harolda Fry, Rachel Joyce, Znak, Kraków 2013.

Ocena: 5+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem Marsz (dla) życia

środa, 17 kwietnia 2013

Prawda - Riikka Pulkkinen

Myślę, że większości z nas nazwisko Riikka Pulkkinen nic nie mówi. Szkoda, bo to niezwykle wrażliwa 33-letnia fińska pisarka, która w liceum zajmowała się lekkoatletyką, ale ostatecznie zdecydowała się porzucić sport dla filozofii i literatury. Jej powieści (póki co napisała dwie: „Granicę” i „Prawdę”) zostały szybko docenione przez krytyków, przyniosły jej sukces, międzynarodowe zainteresowanie oraz nominację do literackiej nagrody Finlandia. Pulkkinen pisząc o uczuciach ważnych dla każdego człowieka, dotyka ich głębi, przemierza meandry psychologii, malując w swej twórczości niezwykły świeży, tchnący surowym powietrzem Skandynawii klimat. W zeszłym roku na naszym rynku ukazała się „Prawda” - pierwsza przełożona na język polski powieść, która została wystawiona już na deskach fińskiego teatru, a w planach jest także jej ekranizacja. Przeczytałam tę książkę z nieukrywaną radością i nadal jestem pod jej wielkim wrażeniem.

Elsa choruje od sześciu miesięcy na nowotwór, jej stan jest ciężki, tak bardzo, że nie ma już dla niej nadziei. Mąż, ceniony malarz, Martti zabiera ją z hospicjum, by mogła spokojnie odejść we własnym domu. W tym czasie zajmować się nią mają córka Eleonoora (będąca lekarzem) i jej dwie dorosłe wnuczki: Maria (poukładana i ambitna studentka medycyny) i Anna (smutna pracownica księgarni). Rola chorej okaz[uje] się dla Elsy trudna – była przyzwyczajona do tego, że to ona zajmowała się innymi. Zawsze, do granic wytrzymałości, troszczyła się o innych – to była jej naturalna rola jako psychologa. Kobieta mając świadomość, iż nie zostało jej dużo czasu, stara się nadrobić zaległości w kontaktach z najbliższą rodziną, bo choć jakiś czas temu przeszła na emeryturę, to nadal wykładała na uniwersytecie, będąc cenionym naukowcem, który nie chce rezygnować ze swojej pasji. To sprawiło, że nie była w pełni dyspozycyjna dla najbliższych. Teraz, kiedy brakuje jej sił, największą przyjemność sprawia jej piknik z zamknięta w sobie i szukającą swego miejsca w świecie wnuczką Anną, dzięki której niespodziewanie wychodzi na jaw wstydliwa tajemnica sprzed lat. Dziewczyna znajduje bowiem w szafie sukienkę, która nigdy nie należała do Elsy. Była własnością kochanki Marttiego, Eevy, będącej opiekunką Eleonoory. To znalezisko wywraca świat pełnej trosk Anny do góry nogami i sprawia, że dziewczyna chce się dowiedzieć, jaka była kobieta, której udało się uwieść jej ukochanego, wrażliwego i nieśmiałego dziadka, czemu do tego doszło i jak to się stało, że małżeństwo Elsy i Marttiego przetrwało tę burzę. Krok po kroku Anna pojmuje fakty sprzed lat i (o dziwo!) bliska staje się jej filozofia Eevy: stwarzać samą siebie i swój świat oraz dać z siebie absolutnie wszystko i otrzymać w zamian cały świat. Kobieta otrzymuje także możliwość ‘śledzenia’ własnej matki będącej małą dziewczynką i obserwacji, jakie miejsce zajmowała ona w tej trudnej układance. Po okresie uporczywego dążenia do prawdy, Anna dochodzi do wniosku, że dziecięca rzeczywistość utkana jest ze snów i zabaw. Kłamstwo wplata się niepostrzeżenie. A może tak samo sprawa ma się z ludzką rzeczywistością w ogóle. Sny, zabawy, kłamstwa, a relacje między ludźmi są jak gęste zagajniki. A może ludzie sami, może oni też są jak lasy, otwierają się w nich ścieżki, jedna po drugiej, ścieżki, które pozostają nieznane dla innych, otwierają się przypadkowo, dla tych, którym dane było akurat znaleźć się w pobliżu…

Oszczędność w słowach, chęć skierowania uwagi na uczucia bohaterów bez konieczności ich oceny, oddanie im głosu i możliwość spojrzenia z ich perspektywy na problemy, z którymi muszą się zmierzyć, to bez wątpienia zalety prozy Riikki Pulkkinen. Płynnie zmieniając miejsca i czas akcji, poznajemy rodzinne sekrety i otrzymujemy wyjątkową powieść obyczajową o życiu protagonistów i jego smutnych odcieniach: o zdradzie, pożądaniu, cierpieniu, odchodzeniu i zgodzie na śmierć. Fabuła nie jest skomplikowana (może się nawet niektórym wydawać banalna…), ale dużo w niej momentów skłaniających do przemyśleń. Autorka przemyca proste zdania, które poruszają do głębi, będąc przy tym bardzo wiarygodną, tworząc historię, której części składowe znamy z pewnością z relacji naszych bliskich czy znajomych.

„Prawdę” czytałam powoli, smakując ją starannie i delektując się świetnym klimatem, jaki udało się stworzyć tej młodej Fince. Świat jest dla każdego równie obcy, dopóki człowiek nie odważy się wyciągnąć ku niemu dłoni i uczynić go bardziej sobie znanym. Warto tę książkę przeczytać, bo nazwisko Pulkkinen jest synonimem dobrej prozy psychologicznej rodem z Suomi. Polecam!

Cytaty za: Prawda, Riikka Pulkkinen, Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Kraków 2012.

Ocena: 5/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem Życie rodzi życie i życie rodzi śmierć…

czwartek, 11 kwietnia 2013

W plątaninie uczuć - Gabriela Gargaś

Czytanie książek przeznaczonych dla kobiet obarczone jest pewnym niebezpieczeństwem. Po pierwsze jest ich obecnie na rynku zatrzęsienie (o jakości nie wspominam), po drugie – właściwie zajmują się dość banalną tematyką, więc wiele osób nie porywa, a po trzecie – jeśli ich autor(-ka) nie ma znanego nazwiska, nie wystąpił(-a) w żadnym telewizyjnym show, jego/jej książka może pójść w niepamięć dość szybko, albo prawie w ogóle nie zaistnieć w świadomości czytelnika. Zasiadając do książek pisanych dla kobiet i przez kobiety siadam z rezerwą. Tym razem było podobnie. Na dodatek ta odstraszająca mnie okładka i kompletnie obce mi nazwisko autorki. "W plątaninie uczuć" Gabrieli Gargaś, drugiej powieści po debiutanckim "Jutra może nie być" z 2011 roku, przerażało mnie też objętością - przeczytać prawie 400 stron modląc się o koniec, to dość kiepska perspektywa, przyznacie. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu, powieść tej polskiej autorki (z zawodu ekonomistki!) przeczytałam jednym tchem, z wielkim zainteresowaniem, z kilkoma paczkami chusteczek i kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Znalazłam w niej wszystko to, co tygryski (=kobiety - mam nadzieję, że żadnej pani nie uraziłam...) lubią najbardziej: dużo skrajnych uczuć, wiarygodnych zawirowań życiowych i języka, który sprawia, że od książki naprawdę nie można się oderwać...

Dorota, Hanna i Kalina - trzy przyjaciółki, które nie mogą bez siebie żyć. Są po trzydziestce, mają swoje mniejsze lub większe problemy, bliskie każdej kobiecie. Dzieląc się nimi, przeprowadzają swoistą formę terapii. Poznajcie je:

Dorota ma 33 lata, jest żoną, matką i kurą domową. Jest samotna, sfrustrowana i zła, bo czas przecieka jej przez palce. Funkcjonuje niczym mrówka w mrowisku, stając się robotem i poświęcając się całkowicie swojej rodzinie, kocha męża i dzieci, ale w tej miłości zatraca siebie. Dorota 'przyrosła' do swojego męża i nie wyobraża sobie życia bez niego. Za bardzo się stara dla innych, aż pewnego dnia zdaje sobie sprawę, że zachorowała na współuzależnienie - tak nazywa się ta choroba duszy, kiedy kochasz za bardzo. Bliskość za wszelką cenę. Gdy bańka mydlana pęka, bo okazuje się, że jej mąż zdradza ją z sekretarką, zaczyna się prawdziwa walka. O co? O swoje małżeństwo, o siebie, o dzieci, a wreszcie o własne szczęście, które nie musi oznaczać pełnego poddaństwa drugiemu człowiekowi...

Hanna 'pnie się po szczeblach kariery w międzynarodowej korporacji'. To nowoczesna singielka, którą pochłania (...) bez reszty system. Bez uczuć, człowieczeństwa, z zaplanowanym grafikiem spotkań. Jest na tyle atrakcyjna, że może mieć każdego mężczyznę. Problem w tym, że nie ma, a właściwie ma, ale tylko na chwilę, na jedną noc, nie dłużej... Kiedy zaczyna jej doskwierać samotność, gdy jej myśli coraz częściej krążą wokół własnej rodziny, dochodzi do wniosku, że ludzie tak naprawdę tęsknią za spontanicznością, dotykiem, uczuciem. Pozamykali swoje uczucia w sejfach obojętności. Boją się odrzucenia. Lepiej im patrzeć w szklany monitor niż w twarz drugiego człowieka. A ona tak nie chce. Jeśli nie potrafisz cieszyć się tym, co masz, to nigdy nie będziesz szczęśliwa. Trzeba sprawiać, by życie nie było tylko marną egzystencją, żyć dobrze i pięknie, każdy dzień traktować jak cud. Nigdy nie wiadomo, kiedy Bóg zdmuchnie tę świeczkę..., stwierdzi Hanna poznając mężczyznę swojego życia. Czy wypowie te słowa w porę?

Kalina jest z Piotrem od dziesięciu lat. On nie chce się z nią ożenić, ona przestała już nalegać. Jej matka nie żyje, z ojcem spotyka się rzadko, a z siostrą od lat nie ma kontaktu. Niespodziewanie pojawia się jej wielka miłość sprzed lat. Co zrobi Kalina? Czy zdecyduje się odejść od swojego partnera, by rzucić się w ramiona przystojnego, pełnego werwy i pomysłów Krzysztofa? A może jej butik z ekskluzywną odzieżą, dzięki któremu sama sobie udowodniła, że jest coś warta, że może czegoś dokonać, że wyznaczyła sobie cel i uparcie do niego dążyła. Nie było łatwo, wiele razy upadała na duchu, ale dopięła swego (...), jej wystarczy? Na co postawi - na rodzinę czy karierę?

Historia tych trzech kobiet wciąga. Jest to z pewnością zasługa autorki, która stworzyła bohaterki z krwi i kości, do których nie jedna z nas jest podobna. Dorota, Kalina i Hanna mają inne temperamenty, inne doświadczenia, inne plany na przyszłość, ale potrzebują siebie, lubią spędzać ze sobą czas i rozmawiać o facetach. Są jak siostry, którym chcemy towarzyszyć podczas wszystkich zakrętów losu, na których się znajdą. Podobnie jak my wszystkie, one też chcą być adorowane, słuchane, komplementowane i pożądane. Niektóre z nich kochają zbyt mocno, inne nie potrafią się cieszyć życiem, bo nie uświadomiły sobie jeszcze, że każdy dzień to prezent od życia, że warto żyć chwilą i nie wolno rozpaczać, jak wieki temu twierdził Horacy. W wyniku pewnych zdarzeń zaczynają sobie zdawać sprawę, że miłość nie jest linią prostą, jest jak sinusoida. Góra, dół i tak na przemian. Chwile szczęścia – przepłakane noce. Radość - ból. Upadki - wzloty. Mimo to jest piękna i jest sensem życia. "W plątaninie uczuć" nie jest książką odkrywczą, innowacyjną, nie sięga po prądy literackie i nie czerpie z klasyków. To powieść, która bazuje na wiarygodnych sytuacjach, mająca w sobie dużo ciepła, która uświadamia nam, co jest w życiu najważniejsze, na co warto postawić i o co każdego dnia walczyć. W sam raz, by się zatrzymać, pomyśleć o sobie i nie bać się zmian. Być może niektóre z czytelniczek zainteresuje fakt, iż na końcu książki autorka zamieściła kilka przepisów na kulinarne co nieco. A zatem, moje Drogie, ostrzcie sobie ząbki nie tylko na 'ucztę' literacką, ale i mini kulinarną. Polecam gorąco nie tylko paniom, ale i panom, którzy chcą się przypatrzeć kobiecej naturze z bliska.

Cytaty za: W plątaninie uczuć, Gabriela Gargaś, Feeria, Łódź 2012.

Ocena 5/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem Muszkieterki trzy razem przez życie szły

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Dziennik Helgi - Helga Hoškova-Weissowá

Z wiekiem coraz częściej wracamy do przeszłości. Ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że tak naprawdę nigdy jej nie opuściłam, wyznaje znana i ceniona czeska malarka, 84-letnia Helga Hoškova-Weissowá, która w dzieciństwie przeżyła piekło trzech obozów koncentracyjnych. Swoje refleksje sprzed kilkudziesięciu lat, będące jednocześnie portret[em] epoki, w której żyli, dorastali i ginęli [jej] rówieśnicy, zawarła w cudem ocalałym dzienniku pisanym (ołówkiem na kartkach szkolnego zeszytu!) od 1938 roku, będącym dla niej swoistym rodzajem terapii. Jej książka, „Dziennik Helgi”, to obok „Dziennika” Anny Frank najważniejsze i najobszerniejsze świadectwo dziecka z pobytu w obozie koncentracyjnym.

15 marca 1939 o godzinie 6.30 wojska niemieckie przekroczyły granicę Czechosłowacji. Od tego momentu zaczyna się dramat jej mieszkańców, w tym także 10-letniej Helgi. Dziewczynka nie rozumie, co oznacza słowo ‘mobilizacja’, która dla niej jest początkowo równoznaczne z brakiem lekcji. Z czasem, gdy powstaje wiele rozporządzeń uderzających w Żydów, także to mówiące o usunięcie ze szkoły dzieci i młodzieży żydowskiej, zaczyna pojmować, co się wokół niej dzieje… Mimo iż większość jej aryjskich koleżanek nie przestaje jej odwiedzać, to są i takie, które patrzą na nią z góry odkąd do władzy doszedł Hitler i to sprawia jej przykrość. W tej nowej, wojennej rzeczywistości tata zapisuje ją na tajne komplety, na których Helga poznaje dzieci będące w takiej samej sytuacji jak ona. Kiedy zaczynają się transporty, najmłodsi ogromnie je przeżywają. W pierwszej chwili nie wierzą, że coś tak okropnego może mieć miejsce, jednak gdy z kompletów odchodzą kolejne osoby i trzeba je pożegnać i zorganizować z własnych zapasów pomoc, kończy się nieświadomość i czas błogiego dzieciństwa: Po południu idziemy całym kompletem na plac zabaw. Ostatni raz wszyscy. Jutro będzie nas już o jedną osobę mniej. (…) [N]ie umiemy być weseli. Co chwila uśmiech zamiera nam na twarzach. Także dla rodziny Helgi nadchodzi wezwanie do Terezina. Zaczyna się pośpieszne pakowanie, czas pożegnań i okazywania solidarności, gdy aryjscy znajomi przynoszą dla rodziny coś na drogę. Dziewczynce towarzyszy [w]ciąż ta myśl – nigdy więcej! Wszystko, cokolwiek robi[…], jest (…) po raz ostatni, bo opuszczając swój dom i Pragę ma świadomość, że prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczy krewnych, przyjaciół i znajomych. W drodze do obozu Helga ma jeszcze nadzieję, że zdarzy się cud, ale pociąg nie wraca, nie zatrzymuje się, bezlitośnie pędzi przed siebie, bez zatrzymania… Mimo to Czeszka nie załamuje się. Kiedy trafia do Kindersheimu, gdzie ma lepsze warunki i mieszka jedynie w otoczeniu dzieci, nie rozpacza: Nie ma (…) powodu do płaczu. Bo czy mamy płakać dlatego, że jesteśmy zamknięte, że nie możemy pójść do kina, do teatru albo na spacer, jak inne dzieci? Wprost przeciwnie. Tym bardziej musimy być wesołe. Z powodu braku kina i teatru nikt jeszcze nie umarł. (…) Bez jedzenia to już gorzej, ale i trochę głodu można wytrzymać. Chcą nas wykończyć to jasne, ale my się nie damy. W Terezinie źródłem nadziei i siły staje się dość bogate życie kulturalne: odbywają się tam wieczory literackie, koncerty, sztuki teatralne i wykłady. Tyle, że te atrakcje nie przesłaniają dramatycznej codzienności: Bagaże, nosze, trupy. I tak przez okrągły tydzień. Trupy na dwukółkach, żywi na karawanach. Wspomnieć należy także o ciągłych chorobach (Helga miała zapalenie mózgu, inni tyfus, szkarlatynę, itd.) czy wręcz epidemiach, głodzie, brudzie (wszy!) i szaleńczy[m] strach[u] przed wciąż grożącymi [im] transportami. By przeżyć autorka „Dziennika” pracuje przy uprawie warzyw, gdzie czasem udaje jej się coś ukraść albo zjeść coś ukradkiem na miejscu, a przede wszystkim zaczerpnąć świeżego powietrza poza gettem. Widząc, co się dzieje z ludźmi, jak z dnia na dzień tracą siły Helga stwierdza: Tak, kiedyś to byli ludzie. Zdrowi, silni, obdarzeni wolą, intelektem, uczuciami i zainteresowaniami – i miłością. Miłością do życia, dobra i piękna, wiarą w lepsze jutro. Zostały z nich skóra i kości, szkielety bez duszy. Najgorsze, co spotyka ją w Terezinie to utrata ojca: Wciąż jeszcze go widzę, jak stoi na schodach, macha do mnie, uśmiecha się…. Ach, Boże, jaki to był uśmiech. Takim go jeszcze nigdy nie widziałam. To miał być uśmiech, ale wyszedł z tego tylko nieudany grymas. Tak dziwnie drżały mu kąciki ust. ‘Tatusiu!’ Dziewczynka z matką zostają wywiezione do Auschwitz, gdzie panują okropne warunki. Następnie przewożą je do Freibergu i ostatecznie do Matthausen, gdzie zastanie je pokój. Jednak długa droga pociągami towarowymi do miejsca wyzwolenia o mało nie kosztuje ich życia. Podczas tej morderczej trasy Helga uświadamia sobie, jak piękny jest świat: Promyki słońca zaglądają przez szpary. Widać kawałek nieba, czasem pień albo koronę drzewa. To chyba las. Ach, nic nie budzi we mnie takiej tęsknoty jak widok lasu. Tak bardzo go lubię. Tatuś też lubił las. A tam znów trawa kołysze się na wietrze. Boże, jaki ten świat piękny i jak bardzo nie chce umierać: Nie wiedziałam, że tak kocham ten świat. Ile na nim przeżyłam? Piętnaście lat, z tego trzy i pół roku w obozie. A teraz, kiedy mam tyle planów na przyszłość, teraz, gdy dopiero naprawdę zaczynam żyć…

„Dziennik Helgi” napisany przez nią samą w młodym wieku zachował się praktycznie bez poprawek, choć autorka przed oddaniem go do druku czuła, że powinna dokonać korekty. Poza nielicznymi dopowiedzeniami nie zmieniła prawie nic, by jej zapiski nie straciły autentyzmu i siły wyrazu. To, co stworzyła jest dokumentem, świadectwem czasów, uzupełnionym jej własnymi ilustracjami, w którym to uwidacznia się jej duża świadomość, nawrócenie do Boga, szybki proces dojrzewania i zmiany, jakie zachodzą w człowieku za sprawą wojny. Całość napisana jest prostym językiem, dość oschle, momentami przypominając relację dziennikarską. Jest to lektura wstrząsająca, ukazująca, do czego zdolny jest człowiek. Na końcu jednakże jawi się nam nadzieja - następuje przecież wyzwolenie i wszyscy mogą się radować upragnionym pokojem. Czytelnicy mają również okazję przeczytać wywiad z Helgą Hoškova-Weissowá zamieszczony na końcu książki, która opowiadając o swoich losach swoich i własnej rodziny, daje nam się poznać jako matka, babcia i prababcia. „Dziennik Helgi” jest bezpośrednim, nieupiększanym świadectwem dla przyszłych pokoleń, bo choć wojna się skończyła dawno temu, to jak pisała Christa Wolff „Przeszłość nie umarła, a nawet nie minęła”… Polecam gorąco!

Cytaty za: Dziennik Helgi, Helga Hoškova-Weissowá, Insignis, Kraków 2013.

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury


piątek, 5 kwietnia 2013

Zmiany - Mo Yan

Nagle staję się jedynie tym, co pamiętam. Moje wspomnienia to ja z tamtych lat – samotny chłopiec, którego wyrzucono z podstawówki. Tak pisze o sobie laureat Literackiej Nagrody Nobla, Mo Yan w autobiografii „Zmiany”. Jest to dość oryginalny dokument o jego życiu, który z jednej strony (niestety jedynie odrobinę) przybliża nam samego autora, a z drugiej ukazuje realia Chin na przestrzeni lat z jego perspektywy, często pomijając niewygodne wydarzenia z historii własnego kraju, bądź jedynie je nadmieniając. Nie jest to zatem autobiografia sensu stricto, a jedynie strzępy informacji rzucone rządnemu ciekawostek z życia noblisty czytelnikowi, do których resztę musi/może sam sobie dopowiedzieć. Tak czy siak, mnie się podobało.

Wyrzucony z podstawówki za nadanie przezwiska nauczycielowi, zdolny kaligraf, dobrze zarabiający robotnik dorywczy w zakładach bawełnianych, wreszcie [ż]ołnierz, sekretarz, nauczyciel, wykładowca zasad marksizmu, pisarz, mąż i ojciec. Oto oblicza Mo Yana, wyłaniające się ze „Zmian”. Chiński autor zamieszcza w nich liczne wspomnienia ze szkoły podstawowej, w której ukończył jedynie pięć klas. Po tym, jak został on skreślony z listy uczniów, a nowinę tę obwieszczono w obecności całego ciała pedagogicznego i wszystkich uczniów, młody Mo Yan popada w czarną rozpacz: Nikt nigdy nie dostrzegał we mnie żadnego dobra, natomiast zawsze obarczano mnie odpowiedzialnością za to, co złe, wyznaje szczerze. Brakuje w tych opisach samego autora, który siebie zostawia niejako z boku, a w zamian za to opisuje np. detale dotyczące ubioru wychowawcy czy śmieszne zdarzenia z lat młodzieńczych. Mo Yan mając status rolnika był obywatelem drugiej kategorii, dlatego wolał pracę w zakładach niż życie na wsi i pracę na roli: [M]oją jedyną szansą na wyrwanie się ze wsi i odmianę losu jest kariera wojskowa. Dostać się do armii również nie było łatwo, ale mimo wszystko łatwiej niż na uniwersytet. W lutym 1976 roku zostaje przyjęty do maleńkiej jednostki Armii Wyzwoleńczej, co jednakże oznacza brak szans na rozwój zawodowy. Noblista wspomina przy okazji służbową wizytę w Pekinie, gdzie miał możliwość zwiedzić: plac Niebiańskiego Spokoju, Świątynię Nieba, Zakazane Miasto, Pałac Letni i Mauzoleum Mao Zedonga (opowiada przy tym, o czym myślał, kiedy umarł przywódca). W tym kontekście ukazuje także zmiany, jakie nastąpiły po śmierci Mao, ale o budzącej wątpliwości natury moralnej działalności Przewodniczącego milczy: Uniwersytety wznowiły nabór studentów, na wsiach przestano szkalować ludzi jako obszarników czy kułaków, na stołach rolników przybyło jedzenia, woły w jednostkach produkcyjnych były lepiej odkarmione… Napomyka również o narodzinach własnej córki, Xiaoxiao, w 1981 roku, ofensywie w Wietnamie w 1979 (jego koledzy zostali wtedy zesłani na front, a on zazdrościł im tego z całego serca zostając na miejscu), wtrącając anegdotki o znajomych ze szkoły, krótką informację o dostaniu się na Wydział Literatury Wojskowej Akademii Sztuk w 1984 roku oraz wzmiankę o pisaniu kolejnych swoich utworów i kliku innych wydarzeniach…

[T]ych poplątanych wspomnień mam w głowie po prostu za dużo i rzecz nie w tym, że koniecznie chcę je spisać, ale że one same siłą rwą się na zewnątrz. To zdanie najlepiej oddaje specyfikę „Zmian”. Te historie, które najmocniej ‘rwały się na zewnątrz’, Mo Yan przefiltrował (pewnie niektóre nie mogły zostać opublikowane ze względu na cenzurę), spisał i w ten sposób powstała jego autobiografia. Książka nie jest zbyt obszerna (112 stron) i bez wątpienia nie nasyci czytelnika faktami z życia autora, ale być może zachęci do poznania jego twórczości i wyczekiwania na kolejne publikacje. Jeśli tylko macie ochotę na krótką wycieczkę do Chin z przewodnikiem w postaci dość powściągliwego noblisty, to polecam gorąco. Ja przeczytałam „Zmiany” z wielkim zainteresowaniem i choć często żałowałam, że Mo Yan nie rozwijał danego zagadnienia czy też pozostawił jakiś temat zupełnie na boku, to bez wątpienia zaliczam moje kolejne spotkanie z tym chińskim pisarzem do udanych i czekam na więcej.

Cytaty za: Zmiany, Mo Yan, W.A.B., Warszawa 2013.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Inne rozkosze - Jerzy Pilch

„Inne rozkosze” Jerzego Pilcha to powieść z roku 1995, zaś w 2012 wznowiona przez Wydawnictwo Wielka Litera. Podobnie jak w swych innych dziełach autor porusza zagadnienia stosunków damsko-męskich, które prezentuje swoim charakterystycznym, przez wielu tak cenionym, językiem. Jest tu groteska, ironia, ale i dramat – dramat człowieka opętan[ego] przez wiecznie nienasycone demony dotyku...

Jestem wszetecznikiem. Jestem najzwyklejszym w świecie erotomanem. Ale proszę mi powiedzieć, dlaczego nim jestem? Co mną powoduje? Jaki demon mnie prowadzi? Dlaczego mam nieznośnie sentymentalny zwyczaj opowiadania swym aktualnym kobietom o ziemi cieszyńskiej? Dlaczego każdej nowo poznanej kobiecie obiecuję wspólne życie? Oto dylematy Pawła Kohutka, lekarza weterynarii, męża i ojca, mieszkającego z rodzicami i dziadkami gdzieś na ziemi zamieszkałej przez augsburskich ewangelików. Jest rok 1990, czas transformacji, nie dziwi zatem, gdy [ż]ona Kohutka uczy[…] się języków obcych. Dziecko Kohutka ogląda[…] telewizję satelitarną. Dziadek [śpi] łapczywym snem krótkowidza, któremu jedynie we śnie jest dane ujrzeć dalekie perspektywy. Niespodziewanie sielankę przerywa przybycie kochanki głównego bohatera, poznanej zaledwie 17 tygodni temu, zwanej przez niego ‘aktualną kobietą’. Kohutek jest bez wątpienia ‘erotycznym prostaczkiem’ i uwodzicielem z bożej łaski, co nie przeszkadza mu jednakże z sukcesem podbijać serca kobiet. Być może sekret tkwi w tym, że każdą z nich mami wizjami wspólnego życia i ofiarow[uje] [im] iluzję stabilizacji. Jego zachowanie jest jednakże niejednoznaczne, bo nasz niewierny weterynarz [ś]więcie wierzy w to, co mówi. Naprawdę - w chwili opowieści pragnął spędzić resztę życia ze słuchającą go kobietą...

„Inne rozkosze” Pilcha są lekturą lekką i przyjemną, ale oprócz tej prześmiewczej warstwy czytelnik ma także okazję do refleksji i czas, by przekonać się, czym skutkuje nieustanna pogoń za przyjemnościami, jakie są jej konsekwencje i czy warto pchać się w kłopoty na własne życzenie. Polecam!

Cytaty za: Inne rozkosze, Jerzy Pilch, Wielka Litera, Warszawa 2013.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera