czwartek, 28 marca 2013

Whitney, którą znałem - Benjamin Winans

Była pełna życia i niesforna, ujmująca i ogromnie irytująca, szczera i zamknięta w sobie. I żyła na takim poziomie sławy, jakiego niewielu doświadcza na tej ziemi. O tej najistotniejszej rzeczy przede wszystkim należy pamiętać. Sześć nagród Grammy, dwadzieścia dwie nagrody American Music Awards, ponad sto milionów sprzedanych płyt, tytuł artystki wszech czasów. 11 lutego 2012 roku cały świat oniemiał, bo ludzie kochali tę przepiękną i utalentowaną ‘czarną księżniczkę’, która tak niespodziewanie zgasła. Była boskim darem, który uwielbiał się śmiać i który pozostawił po sobie wieczny ślad w postaci swego niebiańskiego głosu. Oto Whitney Houston w obiektywie swego przyjaciela, wokalisty, twórcy piosenek i producenta muzyki R&B i gospel, BeBe Winansa. W swojej książce, „Whitney, którą znałem”, nie chce nam opowiedzieć o światowej sławy diwie, lecz o ofierze rozpędzonej sławy, jego przyjaciółce i pokrewnej duszy.

Whitney to jeden z najwspanialszych głosów, których łaski dostąpiła nasza planeta; to właśnie dzięki niej wiadomo, na czym polega różnica między byciem zdolnym do śpiewania, a wiedzą, jak śpiewać, twierdzili ludzie z branży. Dar głosu i głęboko kochającej duszy tej czarnoskórej piękności współgrały z umiejętnością jednoczenia ludzi, obalania stereotypów i niwelowania różnic rasowych w USA (patrz film „Bodyguard”). Kochała osoby utalentowane, lubiła wyszukiwać nowe talenty, by z dala od kamer je wspierać (dodawała otuchy m.in. Alicii Keyes, Brandy, Beyonce, Kelly Rowland i Rihannie). Pewnie niewielu wiedziało, że założyła Fundację Whitney Houston dla Dzieci, wspierała United Negro Found, Fundację dla Dzieci Chorych na Cukrzycę, szpital Świętego Judy i inne instytucje. Była szczera, otwarta na ludzi, ale to śpiew był dla [niej] ucieczką i skutecznie krzepił jej duszę. Matka Whitney, która znała ją najlepiej, określiła swą córkę jako oryginalną ptaszynę, którą sława skazała na samotność i stały nadzór opinii publicznej. Houston chciała otaczać się bezinteresownymi ludźmi, którzy nie będą wykorzystywać jej majątku w niecny sposób. Spędzała czas przebywając z tymi, których kochała, bo potrzebowała człowieka, który jej wysłucha, milczącej duszy, która to uszanuje (…) Wiedziałem, że jeśli jej wysłucham, będzie to dla niej sygnałem, że ją kocham. Kochać znaczy wysłuchać, pisze BeBe. Była szalona dla swoich przyjaciół, zawsze będąc gotową do poświęceń, co zresztą robiła z radością, np. śpiewała z przyjemnością i zaangażowaniem w chórkach Winansa. Prawdziwie kochała Jezusa i nie wstydziła się tego, zawsze uznawała Boga i jego wpływ na swoje życie (…) Podążała za Bogiem i kochała swoje gospelowe korzenie. To właśnie gospel według autora książki pomagał jej się odnaleźć, kiedy musiała sobie radzić z życiem rodzinnym, życiem w drodze i życiem w świetle reflektorów. A w każdym z nich chciała odnieść sukces i czuć, że to, co robi, ma znaczenie. Pragnęła być perfekcyjna we wszystkim: trafnie zauważył [Kevin Costner], że stale potrzebowała potwierdzenia własnej wartości. Kiedy powtarzał pytania, które sam od niej usłyszałem: ‘Jestem wystarczająco dobra? Spodobam się?’, tylko kiwałem potakująco głową, wspomina BeBe.

Whitney schodząc ze sceny była sama: Spadała w dół na oczach świata. Później o tym czytano i rozmawiano w pracy. Tymczasem sama i zagubiona musiała się borykać ze wszystkimi problemami, a ludzie plotkowali i wydawali wyroki. Tak naprawdę do pewnego stopnia winni są wszyscy – winni wścibstwa i szybkiego osądu. Czyż to nie obłuda, że potępiamy słabości innych tylko dlatego, że nie są nasze? Trzeba przyznać, że Houston nie radziła sobie ze sławą. Tak wielu ludzi nadawało rytm jej życiu – od ochroniarzy przez członków zespołu, ludzi odpowiedzialnych za finanse aż po dziennikarzy i prawników. Ledwo się orientowała, kto jest kim. A kiedy nie znamy dobrze ludzi mających pracować na nasz sukces, niezbyt się orientujemy, kto rzeczywiście na niego pracuje, a kto nas okrada. Czuła się tak po ludzku oszukiwana, co ogromnie ją bolało, bo kochała ludzi i chciała im ufać. Dopiero po latach zorientowała się, kogo może obdarzyć zaufaniem, a kogo nie. Pragnęła normalności, a tymczasem media notorycznie prześwietlały jej życie. Opinia publiczna zapomina, że poza ekranem telewizora gwiazda to prawdziwy człowiek, który żyje, oddycha, jada śniadania. To osoba mająca przyjaciół, a nawet wrogów. Istota, która posiada uczucia, przypomina BeBe i dodaje, że prawdziwe życie Whitney to dramatyczna historia pełna kontrastów i piękna. Kiedy doświadczała tego, jak bardzo ludzie byli w stosunku do niej nieszczerzy, budził się w niej gniew. Gdy po siedmiu latach tłustych, przyszło siedem lat chudych, gdy nigdzie jej nie zapraszano, nie okazywano szacunku, gdy zaczęły się problemy w małżeństwie, bezlitośnie strącono ją z piedestału. Wtedy zaczęła w sobie tłumić wszystkie negatywne emocje i doszły do głosu uzależnienia. Nie oszczędzała się, dużo mówiła zamiast milczeć, nadwyrężała głos, była coraz bardziej zmęczona. Gazety w tym czasie przedstawiały ją w okropnym świetle, zapominając, iż u osoby śpiewającej zawodowo długa przerwa powoduje, że struny głosowe zanikają, jak każdy mięsień. (…) Whitney nie śpiewała regularnie i dlatego nie była gotowa do występów. Brakowało jej pewności siebie, bo głos nie był już taki jak dawniej, a koncerty wypadały blado. Bliscy chcieli jej pomóc, ale ona będąc dużą dziewczynką, odrzuciła ich wsparcie i pogrążała się coraz bardziej nie tylko w narkotykach i alkoholu. Dawałem jej przestrzeń, której potrzebowała. Wiedziała, że w każdej chwili może do mnie zadzwonić albo wpaść do mnie, żeby pogadać, ale to niestety nie uchroniło Whitney przed śmiercią…

„Whitney, którą znałem”
nie jest zwykłą biografią. To raczej zbiór wspomnień, pisanych bez chęci zarobku, dotyczących pięknej, prawdziwej i szczerej 28-letniej przyjaźni Whitney i BeBe, który ukazuje ludzką twarz swojej ‘siostry’ (jak miał w zwyczaju nazywać Houston), będącej światowej sławy diwą, ale bez skandali, pikantnych historyjek czy wyjawionych sekretów. To wyważona słodko-gorzka opowieść przyjaciela, który napisał tę książkę, by pomóc sobie w przeżywaniu żałoby. Co ważne, Winans oprócz pochwał uchwycił też krytykę niezrozumiałych decyzji przyjaciółki, ryzykownych kroków czy śmiesznych przywar (jak np. ta, że była fatalnym kierowcą, czy że notorycznie rozmawiała w kinie podczas seansu i trudno z nią było wtedy wytrzymać). Na końcu książki zawarł także cenne wskazówki dla tych, którzy marzą o wielkiej karierze w show-biznesie. Należy także wspomnieć, że publikacja ta została doskonale dopracowana graficznie i pięknie wydana na kredowym papierze i w twardej oprawie. Zawiera ona ponadto zdjęcia z prywatnych zbiorów autora, a okładkę zdobi wspaniały czarno-biały portret wokalistki autorstwa Michaelangelo de Battisty.

Świat mógł oglądać (…) radość, gdy śpiewała – czasami prawie się śmiała, śpiewając. Pewnie dlatego, że wtedy była szczęśliwa. Odczuwała boską przyjemność, której nie była w stanie ukryć. Whitney, byłaś wyjątkowa. W moim sercu pozostaniesz na zawsze.
Spoczywaj w pokoju.

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem Historia pełna kontrastów i piękna

środa, 20 marca 2013

Severina - Rodrigo Rey Rosa

Książka gwatemalskiego, nietłumaczonego do tej pory na nasz rodzimy język autora, Rodrigo Reya Rosy, "Severina" urzeka już na pierwszy rzut oka. Ta bajecznie kolorowa okładka jest zapowiedzią równie bogatej i barwnej treści, zawartej w niewielkiej objętościowo powieści. Czaruje ona uniwersalizmem, dotykając sprawy najistotniejszej w życiu człowieka, tj. miłości. Co ciekawe nie tylko takiej, jaką obdarzamy drugiego człowieka, ale i tej, którą żywimy do przedmiotów martwych, w tym przypadku – książek (znamy to dobrze prawda, drodzy Czytelnicy?). Jak wypada takie połączenie widziane oczyma pisarza z tak odległego kraju? Czy warto zagłębić się w treść, a nie piać jedynie nad wyglądem zewnętrznym "Severiny"?

Główny bohater książki jest współwłaścicielem księgarni 'Entretenida', którą otworzył razem z grupą przyjaciół, podobnie jak on zakochanych w książkach. Według niego [k]sięgarnie są wylęgarniami idei. Książki to żywe stworzenia, rozedrgane i pomrukujące, a on sam należy do gatunku księgarzy aspirujących do miana literatów – nie dość, że bibliofil, to jeszcze początkujący pisarz – cóż za fascynujący mężczyzna! Pewnego razu podczas wieczoru poetyckiego, które często są organizowane w jego księgarni, jakaś urodziwa, młoda kobieta kradnie dwa tomiki przekładów z japońskiego. Narrator jednak nie reaguje, bo towarzyszy mu przekonanie, że ona wróci. Niestety ma rację, złodziejka pojawia się po raz drugi, by ponownie przywłaszczyć sobie kolejne pozycje książkowe. To Ana Severina Brugera, obywatelka Hondurasu, która przebywa w Gwatemali nielegalnie. Jednak zamiast policyjnej interwencji dziewczynę czeka ogromne zainteresowanie ze strony właściciela księgarni, podszyte zainteresowaniem, namiętnością a może i głębszym uczuciem? Kobieta jest początkowo nieuchwytna, nieczuła na jego zaloty, a nawet zdaje się go ignorować. Z czasem zaczyna wykorzystywać właściciela księgarni do własnych celów...
Severina otoczona jest aurą tajemniczości - mieszka w 'Pensjonacie Carlos' z Otto Blanco, będącym jej mężem, ojcem, a może dziadkiem (?) i tyle o niej wiadomo. Pewne jest natomiast to, że notorycznie przywłaszcza sobie różne publikacje, a jak zapewnia ów tajemniczy mężczyzna, z którym zdaje się być blisko, cierpi na taką chorobę: kradnie wyłącznie książki i potem je czyta. Sytuacja jest jednak na tyle poważna, że czytelnik odnosi wrażenie, iż te jej kradzieże stanowiły (...) nie symptom, lecz rację bytu. Jaka jest prawda – nie wiadomo... Główny bohater, coraz bardziej zaślepiony miłością, nie jest w stanie właściwie ocenić zachowania Any– fantazjuje na jej temat i zdaje się być nią coraz bardziej zauroczony. Ona też jest zakochana, tyle że w książkach... Zadurzony w Severinie mężczyzna szybko znajduje wytłumaczenie jej choroby (a nawet szuka podobieństw między nimi!), która według niego jest związana z ekstremalnym sposobem przeżywania egzystencji, z absolutną wolnością, radykalną formą wcielania w życie ideału, który sam kiedyś przed sobą postawił: żeby żyć książkami i dla książek. Gdy okaże się, że Otto jest poważnie chory, adorator Any zaproponuje, by Brugera i jej towarzysz zamieszkali w jego domu i obiecuje pokryć koszty hospitalizacji starca. Wtedy młodzi mają okazję spędzić więcej czasu razem, a nawet wspólnie poczytać, bo książki są dla nich obojga źródłem przyjemności. Monotonię przerywa coś, czego nikt się nie spodziewa, a co drastycznie zmienia obrót spraw. Co to takiego? Jak potoczą się losy tych trojga ludzi? Czy miłość zatriumfuje? Czy dowiemy się, kim jest Severina?

Przynależność do plemienia żyjącego wyłącznie książkami i dla książek napełniała mnie radością i zarazem pychą – to jedno zdanie mogłoby stać się mottem Any i wszystkich miłośników książek, a "Severina" jedną z ich ulubionych lektur, bo Rodrigo Rey Rosa ma niezwykły dar łączenia wielu gatunków – w tym wypadku romansu, kryminału, absurdu z humorem i błyskotliwością – co czyni jego dzieła niezwykle bogate w treści i dające do myślenia. Autor zdobył uznanie krytyków i otrzymał Gwatemalską Nagrodę Literacką im. Miguela Agela Asturiasa. Zajmuje on wysoką pozycję wśród twórców latynoamerykańskich i jest w świetnej kondycji, co potwierdza "Severiną" z roku 2011. Zawrzeć w niecałych 200 stronach rzecz o miłości, przyjaźni, kłamstwie i pasji, podaną w przystępny, klimatyczny i niebanalny sposób, jest bez wątpienia sztuką. Opublikowana właśnie na naszym rynku powieść Rosy daje nam nadzieję, że w przyszłości pojawią się w Polsce kolejne utwory tego autora, bo potencjał drzemie w nim ogromny i fanów znajdzie on w naszym kraju bez wątpienia wielu. Jedną fankę już ma...


Cytaty za: Severina, Rodrigo Rey Rosa, Wielka Litera 2013.

Ocena 5+/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera


piątek, 15 marca 2013

Życie zaczyna się we Włoszech - Julia Blackburn

Julia Blackburn, brytyjska autorka światowej sławy, dwukrotnie nominowana do Orange Prize, przyjechała do Ligurii, regionu w północno-zachodniej części Włoch, w 1999 roku. Podczas drugiej wojny światowej rejon ten został obficie zroszony krwią, bo to właśnie tu włoscy partyzanci stoczyli najkrwawsze boje. Autorka przybywając do Ligurii, gdzie zamieszkuje z mężem, Hermanem, zakochała się w niej bez pamięci. Szczególne miejsce w sercu Brytyjki znaleźli także jej mieszkańcy i ich ciekawe historie, ale o tym później…

Julia Blackburn nie znała wcześniej języka włoskiego, ale nie przeszkodziło jej to dość spontanicznie przeprowadzić się na Półwysep Apeniński. Początkowo pomagała sobie mieszanką francuskiego i hiszpańskiego, by w krótkim czasie za sprawą miłych mieszkańców wioski opanować go w zadowalającym stopniu. Nauka szła jej dobrze także z tego powodu, iż przebywając wśród tak pięknych okoliczności przyrody, autorka mogła skutecznie się relaksować. Dolna część wioski, w której był jej dom, leży nad rzeką, a góry otaczają [ich] z każdej strony, choć kiedy spojrzeć na południe, można dostrzec daleki trójkąt Morza Śródziemnego. To wręcz idealne miejsce, by odpocząć od cywilizacji, gwaru, pośpiechu i zamętu, jakiego doświadczamy żyjąc w dużych miastach. No i ten zapach - posłuchajcie sami: Postrzępione kielichy błękitnych goryczek i nieśmiało rozwinięte fioletowe cyklameny, fiołki, różowe goździki, samotne lilie, storczyki, kępy wysokich i upiornych asfodeli, które ponoć rosną w zaświatach na Polach Elizejskich… Gdziekolwiek postawię stopę, uwalniam aromaty lawendy, rozmarynu, tymianku. Nikogo nie dziwi fakt, że w domu Julii i jej męża Hermana mieszkają zwierzęta: popielice, mrówki i ropucha, zaś motyle, świerszcze, pasikoniki, mrówki, chrząszcze, skaczące pająki, robaczki świętojańskie, czarne skorpiony i stonogi są ich bliskimi znajomymi, ponieważ każdy żyje tu blisko swoich zwierząt, często dzieląc przestrzeń życiową ze stadem kóz czy z krową. Należy jednak pamiętać, że czasem robi się w Ligurii niebezpiecznie, przykładowo kiedy dowiadujemy się, że liguryjskie owady potrafią być naprawdę duże. Gąsienica ćmy trociniarki czerwicy ma wielkość cygara i wygląda, jakby ktoś zszył ze sobą kawałki futra i skóry!

Liguria to nie tylko zapierające dech w piersiach widoki czy bogactwo gatunków fauny i flory. To także wyjątkowi ludzie, którzy teraz żyją spokojnie, z dala od wielkiej polityki, ale nie zawsze tak było. Autorka zaprzyjaźniła się z kilkoma osobami z wioski i mając możliwość częstego ich odwiedzania, poznawała ich losy, budzące jej ciekawość i przywodzące na myśl pewien pomysł: Zapytałam, czyby [im] przeszkadzało, gdybym przyniosła notatnik i spisywała te historie. Odpar[li], że nie, przeciwnie, będ[ą] szczęśliwi, bo nie chc[ą], aby wszystkie wspomnienia przepadły wraz z [ich] śmiercią. I tak to się zaczęło. Ludzie z wioski spisywali dla Brytyjki wydarzenia z przeszłości i dawali jej zdjęcia (dzięki niej przeżywali nieomal katharsis!), zaś ona sama przeszukiwała opuszczone domy, poznawała zapiski miejscowego proboszcza sprzed lat i dowiadywała się, jak kiedyś wyglądało życie mieszkańców Ligurii. Bo tu każdy posiada jakieś wspomnienia wojenne, wielu opowiada o partyzantach i mordujących ich faszystach, a świadectwem, że ludzie tracili tu życie są pochylone nagrobki na cmentarzu i historie opowiadane przez lata z ust do ust: Spacerując po lesie, można się jeszcze natknąć na ruiny starych domów. Przypominają bezpańskie psy, coraz bardziej stapiają się z krajobrazem. Stosy kamieni kulą się pod drzewami, które przygniatają ściany i wypuszczają nowe pędy poprzez zapadnięte dachy i otwarte na oścież drzwi. Padroni – właściciele ziemscy – od dawna nie żyją, więc drzewa są niczyje, tak samo jak domy. Na innym miejscu ktoś dodaje: Wszyscy żyliśmy wtedy jak we śnie z powodu tego, co musieliśmy oglądać (…) W miesiącach po wojnie wieszano ludzi, rozstrzeliwano. Niektórzy sami odbierali sobie życie. Nikt nie zadawał pytań. Nie potrafię o tym mówić (…) Nawet teraz wali mi serce, a inny potwierdza, że czasami musimy pamiętać pewne rzeczy, bo tylko tak możemy o nich zapomnieć.

Książka Julii Blackburn dotyczy jej życia we Włoszech, jej prób oswojenia się z nową rzeczywistością (świadomie wybraną razem z mężem) oraz wrażeń, jakie jej towarzyszyły, także podczas choroby Hermana. To również historie konkretnych mieszkańców wioski, ich doświadczeń, dramatycznych przeżyć, ale i udokumentowana empatia, jakiej Liguryjczycy mają pod dostatkiem. Wszystko po to, by ocalić od zapomnienia człowieczy los. Dzięki życiu tutaj wiem, że czas przeszły, teraźniejszy i przyszły rozciąga się wokół nas jak bezkresny pejzaż, a my przecinamy go, idąc po siateczce wąskich ścieżek, podsumowuje autorka. Na tle wielu tytułów dotyczących Włoch ta publikacja praktycznie niczym się nie różni: jest sielsko, przeważają opisy pięknych widoków i zachwycającej przyrody, cudownej pogody oraz ciepłych ludzi wokół. Opowieść przypomina pamiętnik, w którym jego właścicielka dokumentuje, jak ona, jako cudzoziemka, poradziła sobie w swojej nowej ojczyźnie, wspominając przy okazji historię miejsca, do którego dotarła. Czy propozycja tej brytyjskiej autorki przypadnie Wam do gustu, musicie sprawdzić sami. Przyznaję, że momentami nudziłam się. Książka raczej nie wryła mi się w pamięć, pozostawiła mnie obojętną… Pomysł był ciekawy, ale z jego realizacją poszło już gorzej. To lekka lektura, niewymagająca zaangażowania ze strony czytelnika, jakich tysiące, niestety. Ja jestem na ‘NIE’, ale Was zapraszam do lektury.

Ocena 3/6

Cytaty za: Życie zaczyna się we Włoszech, Julia Blackburn, Nasza Księgarnia, 2012.

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem Rozmowy o życiu i o śmierci

wtorek, 12 marca 2013

Sekret drzewa oliwnego - Courtney Miller Santo

"Sekret drzewa oliwnego" to saga rodzinna o kobietach i zdecydowanie dla kobiet. Nie trąci nudą czy sentymentalizmem i nie ocieka słodyczą. Podzielona na pięć części, ukazuje kobiece postaci w teraźniejszości i przeszłości. Czytelnik odczuje raczej powiew chłodu aniżeli nadmiernego ciepła, lukrowanych relacji między głównymi bohaterkami – matkami i córkami z rodu Kellerów. I to mi się podobało. Warto nadmienić, że książka ta jest debiutem Courtney Miller Santo, dziennikarki, autorki opowiadań i nauczycielki kreatywnego pisania na Uniwersytecie w Memphis. Bardzo udany to początek twórczości - ręczę i zapraszam do lektury, bo skoro 'Wszystko jest jednym wielkim, niekończącym się cyklem', to warto poświęcić chwilkę, by go poznać, a kto wie, może i zawrócić?

Anna Davison Keller ma 112 lat i jest jedną z niewielu superstulatek, jakie żyją na Ziemi (Jedna osoba na siedem milionów żyje powyżej stu dziesięciu lat), a dokładniej w Hill House w Kidronie w dolinie Sacramento. Mieszka tam z 90-letnią córką Elizabeth (potocznie zwaną Bets) i 65-letnią wnuczką Calliope (Callie – jest matką Deborah, a ta z kolei Erin). Spokojne, czy wręcz nudnawe życie trzech pań przerywa niespodziewanie 24-letnia Erin, która nagle wraca z Włoch będąc w ciąży. Kolejnym zaskoczeniem dla niektórych będzie pojawienie się genetyka - doktora Amrita Hashmiego, poszukującego klucza do długowieczności ukrytego w genach. [Z]amierza [on] prowadzić badania nad długowiecznością [Anny] i jej potomstwa i chce tego dokonać przeprowadzając szczere rozmowy ze wszystkimi członkiniami rodu, a nawet analizując próbki krwi od nich i ich przychówka! Niektóre z pań nie są zadowolone z tego pomysłu, bojąc się, że przy okazji tego eksperymentu mogą wyjść na jaw tajemnice, które miały nimi zostać na zawsze... Tyle jeśli chodzi o treść, by narobić Wam apetytu, bo jest na co – uwierzcie mi.

Courtney Miller Santo postawiła na oryginalne postaci i ciekawe zagadnienia (chęć poznania przyczyn długowieczności i w konsekwencji możliwość odkrycia leku na nieśmiertelność, problematyka rodzinna, itd.). Każda z bohaterek "Sekretu drzewa oliwnego" to indywidualistka, nieprzeciętna osobowość, której życie nie oszczędzało, fundując 'niespodzianki' różnego rodzaju. Dostrzec można przy tym powtarzalność losów wszystkich pokoleń – kobiety z tej rodziny patrząc na siebie nawzajem widzą swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To także opowieść o życiu w zgodzie z naturą, blisko niej i dla niej, za co ona odwdzięcza się wszystkim pokoleniom gajem pełnym dorodnych oliwek i zapewnia rodzinie przetrwanie, a wcześniej pozycję społeczną. Bóg nie ma w zwyczaju otaczać cię ludźmi, których łatwo kochać – życie to jeden wielki test, mówi jedna z bohaterek sagi, a rodzina Kellerów rzeczywiście ma okazję tego doświadczyć. Większość czasu kobiety spędzają razem, pod jednym dachem, co jest powodem napiętych stosunków między matkami i córkami (Przez to, że zawsze byłyśmy wszystkie razem, nie wytworzyła się między nami żadna czułość, powie jedna z kobiet). Animozje, notoryczne kłótnie, 'ciche dni', a czasem i wrogość, są na porządku dziennym. Ale autorka pokazuje także, że życie bez matki jest niemożliwe, a [b]ycie matką jest w takim samym stopniu tragedią, co triumfem. Niezależnie od tego jaką miłością obdarzały Erin babcie, żadna nie mogła zająć miejsca Deb mimo jej przeszłości (Erin rozprawiała, jak ciąża pogłębiła pustkę, którą odczuwała przez całe życie, wychowując się bez matki). Courtney Miller Santo dotyka też bardzo ważnego problemu, a mianowicie resocjalizacji osób, które opuściły więzienie. Ukazuje, jak wielkie poruszenie powoduje pojawienie się ich w rodzinie i czy możliwa jest ich akceptacja po tym, czego się dopusciły. Udowadnia też, jak trudne to zadanie, by powrócić po wielu latach za kratami na łono społeczeństwa, jak ciężko okiełznać swoje emocje, nie tylko byłym skazanym, ale dla osobom z nimi przebywającymi na wolności. Przykład rodziny Kellerów udowadnia nam, że gdy zbyt serio traktujemy swoje małe problemy, o których jednak nie mówimy wprost (To właśnie nasz rodzinny problem. Każda myśli, że jeśli ona coś wie, to wszyscy to wiedzą), możemy pominąć prawdziwe kłopoty naszych najbliższych. Na pewno jest łatwiej, gdy wiemy, jakie są nasze korzenie, gdy mamy oparcie w rodzinie (patrz: tajemnica Anny). Analogicznie do pędów drzew oliwnych, nazywanych ssawkami, które [p]otrafią wyssać potrzebną do wzrostu energię z korzeni ściętego drzewa, my ludzie, wiedząc kim jesteśmy, mamy większą siłę do pokonywania problemów. Mimo, iż wszystkie panie z Hill House wybierały niewłaściwych mężczyzn i traciły dla nich głowę, popełniając przy tym masę błędów, kobiety z [t]ej rodziny dostają szanse nie tylko na drugi, ale czasem i na trzeci akt. Tylko pozazdrościć...

Jeśli macie ochotę poznać ciekawe, intrygujące i nieszablonowe postaci damskie (mężczyźni w tej książce są jedynie słabi, schorowani, nieobecni, bo wyjechali albo nie żyją) i lubicie sagi rodzinne, to ze spokojnym sumieniem polecam Wam "Sekret drzewa oliwnego". Jeśli chcecie się dowiedzieć, w czym tkwi zagadka długiego życia Anny, w dobrym zdrowiu i z pełnią władz umysłowych, to także jest to powieść dla Was. Mogę Wam jeszcze zaproponować ciekawą bajkę o 'Dziewczynce i Żółwiu', która przewija się przez wszystkie pokolenia w tej rodzinie oraz oczywiście ważkie, aktualne, interesujące tematy i całą masę tajemnic. Polecam - to naprawdę dobra książka.

Cytaty za: Sekret drzewa oliwnego, Courtney Miller Santo, Wielka Litera, Warszawa 2013.

Ocena 5+/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Wielka Litera




niedziela, 10 marca 2013

Miłość z kamienia - Grażyna Jagielska

Ona i On. Może raczej: On i Ona. A może i nie. Ona - Grażyna Jagielska – pisarka, tłumaczka, dziennikarka, ŻONA i MATKA. On – Wojciech Jagielski – pisarz, publicysta, korespondent wojenny, od jakiegoś czasu wreszcie stacjonarnie MĄŻ przy boku Grażyny, autorki niedawno opublikowanej książki "Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym".

Grażyna i Wojciech studiowali afrykanistykę i indologię. Od samego początku mieli wspólne pasje, identycznie postrzegali świat i chcieli go poznać RAZEM. Połączyło ich prawdziwe uczucie. Początkowo byli wędrowcami, którzy nigdzie nie zapuszczali korzeni, stwarzając sobie tymczasowe warunki do życia. Z czasem trzeba było to zmienić. Pojawiło się dziecko, brakowało stabilizacji. Z zamiłowania do podróży zrezygnowała ONA, poświęciła się dla męża, który pracując dla pewnej gazety coraz mniej czasu spędzał w domu i coraz więcej ryzykował. Pierwsze symptomy uzależnienia Wojtka od pracy i Matki Agory były tak niegroźne, że je zlekceważyliśmy, pisze Grażyna. Jej mąż eliminował wszystko, co przeszkadzało mu w pracy - miał sto osiemdziesiąt dni urlopu, którego nie mógł wykorzystać, bo bał się, że przegapi coś ważnego. Gazeta była dla niego trzecim dzieckiem. Musiał ciągle czuwać będąc w kraju, by za chwilę być daleko stąd, we właściwym miejscu o właściwej porze, dobrze przygotować się do wojen, siedząc w archiwach lub czytając zagraniczne gazety. Ona coraz częściej nie mogła sobie poradzić z Wojtka nieobecnością i strachem o jego życie, który ją paraliżował. Nowe mieszkanie, które kupiła, miało coś zmienić, pozwolić im funkcjonować jak wszyscy: Chciałam żyć w tych samych bezwojennych czasach co moi znajomi, sąsiedzi, wszyscy ludzie w mieście. Ale to nie było takie proste, bo jak wspomina autorka: Już wiedziałam, że to się nigdy nie skończy, tu nie ma żadnej linii końcowej, żadnej mety, do której biegniemy. Coraz częściej nie potrafili się porozumieć, oddalali się od siebie, chcieli się rozstać. By być blisko niego, Grażyna chciała z nim nawet jeździć na wojny, ale to niestety nie był trafiony pomysł. Wojciech stwierdził wprost: Mogę to robić [być korespondentem wojennym] (...) ponieważ wiem dokładnie, do czego wrócę. Muszę wiedzieć, że z tobą jest wszystko w porządku, jesteś tu bezpieczna i na mnie czekasz. To mi zapewnia nietykalność (...) Nie mogę pracować kiedy jesteś ze mną. (...) Przykro mi. Przy tobie nie umiem ryzykować. Twoja obecność mnie ogranicza. (...) Przestaję być dziennikarzem. Jeżeli będziemy pracować razem, już nic mi się nie uda. Na wyprawie do Kaszmiru i na Sri Lankę ich współpraca się zakończyła, ale on wciąż jej oddawał brudy, jakich nałapał w świecie. Strach, wątpliwości, jakie się miewa o trzeciej nad ranem, niejasne podejrzenie, że nagrody dziennikarskie i dobre recenzje w prasie międzynarodowej nie są tak ważne, jak się wydaje, paskudne wspomnienia z wojny. Oddawał [jej] nawet niepokój, że te wojenne obrazy nie wypaczają psychiki, prawie się ich nie boi. [Ona] się ich bała[...], więc wszystko było w porządku. Ale to nieprawda. Jagielska poczuła się wyobcowana, przestała czuć cokolwiek, miała koszmary, nie wychodziła z domu, miewała ataki paniki i lęku, a ludzie nie mieli do niej dostępu. By zwrócić na siebie uwagę ogoliła głowę na łyso. Myślę, że to wojny końca lat dziewięćdziesiątych tak mnie zmieniły, doprowadziły do choroby nerwowej, którą powinien mieć mój mąż korespondent wojenny. Trafiła do ośrodka zdrowia psychicznego z syndromem stresu bojowego, kiedy zaczęły ją prześladować obrazy wojenne, o których opowiadał jej mąż, kiedy nie działały już środki farmakologiczne, gdy miała zaburzenia postrzegania i cierpiała na bezsenność. Słowem, gdy się psychicznie rozpadała...

Po dwudziestu latach pracy jako korespondent wojenny i po przeżyciu pięćdziesięciu trzech wojen, Wojciech Jagielski zrezygnował z pracy dla gazety. I choć jego żona wie, że [z] tym zawodem się nie zrywa, on tkwi we krwi, w mózgu. Można go tylko zaleczyć, ale odezwie się prędzej czy później, to odważnie prosi, by teraz ktoś osądził nas za to, co zrobiliśmy. Żyliśmy z wojny i strasznych opowieści, z tego, co się stało (...) I ryzykowaliśmy życiem, szczęściem bliskich dla zwykłej dziennikarskiej zdobyczy. Tego chyba nie wolno robić. Grażyna Jagielska cały czas leczy swoją psychikę. Jest z nią jej mąż, który specjalnie dla niej zrezygnował ze swojej największej pasji. Wspiera ją, jest obok, ona czuje jego obecność, której przez lata tak jej brakowało. Nie jest im lekko, bo zmienili się oboje, bo od nowa muszą tworzyć swoją rzeczywistość, otwierając się na potrzeby drugiej osoby, mając w pamięci bolesną przeszłość. Mają zamiar podróżować wspólnie jak przed laty, nadrobić stracony czas. Są RAZEM, dodają sobie wzajemnie sił i nie wstydzą się mówić o swoich trudnych doświadczeniach. Po co? Może by kogoś ostrzec, przestrzec, prawdopodobnie także w ramach własnej terapii, a może by pokazać wszystkim do czego zdolna jest miłość. Taka prawdziwa, silna, z kamienia.

Cytaty za: Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym, Grażyna Jagielska, ZNAK, Kraków 2013.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury


czwartek, 7 marca 2013

Dźwięki kolorów - Jimmy Liao

Wzięłam do ręki „Dźwięki kolorów” tajwańskiego rysownika i autora książek dla dzieci, Jimmiego Liao, i oniemiałam z wrażenia. To chyba jedna z piękniejszych książek, jakie kiedykolwiek miałam w ręku. I nie chodzi jedynie o barwne, surrealistyczne wręcz ilustracje, które wyglądają baśniowo, są jakby z pogranicza snu i jawy, przyciągają bogactwem kolorów i widać w nich dbałość o każdy szczegół. Ta niepozorna na pierwszy rzut oka książeczka, dedykowana Poetom, poraża również skąpym(!) tekstem i głębią przekazu, a okraszona jest na początku jakże wymownym fragmentem wiersza Wisławy Szymborskiej: Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie, na jakim świecie się żyje, zaś na końcu utworem "Ślepa" Rainera Marii Rilkego z 1900 roku.

Bohaterką książki Jimmiego Liao jest dziewczynka, która stopniowo traci wzrok. Niepozorna, w okularach, z białą laską, dwiema kitkami, kapelusikiem na główce i czerwonym plecakiem na plecach, którą poznajemy w metrze. Zawsze towarzyszy jej w oddali mały, biały piesek i czuwający nad nią anioł. Jej celem zdaje się być możliwość podróżowania w różnych kierunkach, w oparciu o inne, zdrowe zmysły. Oczywiście po drodze przytrafiają jej się różne nieprawdopodobne rzeczy, o których dowiadujemy się na kolejnych kartach tej publikacji. Ponieważ dziewczynka lubi (dosłownie!) włóczyć się, często gubi kierunki, co w sumie nie dziwi, bo jest przecież niewidoma! Zaskakuje natomiast to, kogo spotyka po drodze czy raczej jak bogatą wyobraźnię posiada. Pojawiają się zatem kolorowo ubrane cyrkowe słonie (w tej książce wszystko jest kolorowe!), znajduje porzuconego w dzieciństwie żołnierzyka, poszukuje złotego liścia ukrytego pod ziemią wśród tysięcy żółtych liści, szuka najsłodszego jabłka na pełnych jabłek jabłoni i nasłuchuje dźwięków swoich kroków. Kiedy pływa z rybkami w głębinach, opala się na grzbiecie wieloryba lub gdy zza drzewa podgląda ją różowy prosiaczek, jest szczęśliwa, bo obcuje ze zwierzętami, które wiernie jej towarzyszą i pomagają znosić wszelkie trudy. Niekiedy ściska latającą miotłę, pozwalającą jej zapomnieć o problemach, a czasem dzięki czarodziejskiej różdżce ziszczają się jej marzenia. Ale czasem dopada ją też melancholia. Wtedy zastanawia się, kto zechce jej przeczytać wiersz o zmierzchu, kto ogrzeje jej pusty pokoik albo zaczyna szukać drżącego światełka, co się w sercu kryje... Przemierzając świat dziewczynka zadaje sobie liczne wręcz pytania: Gdybym przebiła się przez środek ziemi na przeciwną stronę, czy trafię na ogród róż w pełnym rozkwicie?, Jak to jest głowę wznosić ku niebu? Zupełnie zapomniałam... Czy wiecznozmienne chmury wciąż uwodzą ludzi? oraz Ludziom w metrze zawsze tak okropnie się śpieszy. Czy ktoś czeka na ciebie przy wyjściu na górze? Czytelnikowi mogą wydawać się proste, wręcz banalne, ale po chwilowym namyśle trącą głębią, pachną filozofią i zmuszają nas, dorosłych, do głębszej refleksji, że o uruchomieniu wyobraźni nie wspomnę, a czasem zwyczajnie budzą uśpione w nas dziecko...

Jimmy Liao wykonuje fenomenalnie swoją pracę, co docenili czytelnicy na całym świecie nie tylko kupując jego książki, ale i nagradzając je (m.in. prestiżowa nagroda VERSELE przyznana „Dźwiękom kolorów” przez belgijskie dzieci w wieku 9-11 lat) oraz filmując je, wystawiając na deskach teatrów czy produkując na ich podstawie serial telewizyjny. W oryginale „Dźwięki kolorów” (wydane w Chinach w 2001 roku) noszą tytuł „Metro”. Ponieważ książka ta odniosła tam olbrzymi sukces, jedną ze stacji tajpejskiego metra – Nangang, ozdobiono nawet ilustracjami pochodzącymi z niej (patrz: http://www.skosnymokiem.wordpress.com/2012/09/18/dzwieki-kolorow-i-ksiezyc-zapomnial-jimmy-liao-po-polsku/)! Ta poetyczna, wieloznaczna książka, w której można żonglować przesłaniami, urzekła mnie całkowicie. Doskonałe połączenie obrazu z tekstem zrozumiałe jest pod każdą szerokością geograficzną, co ukazuje tego tajwańskiego autora jako jednego z ważniejszych twórców wartościowych książek dla dzieci z mądrym przesłaniem. Polecam gorąco nie tylko naszym milusińskim!

Cytaty za: Dźwięki kolorów, Jimmy Liao, Officyna 2012.

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję łódzkiemu Wydawnictwu Officyna :-)