niedziela, 23 grudnia 2012

Walka kotów - Eduardo Mendoza + bożonarodzeniowe życzenia

Eduardo Mendoza jest jednym z tych autorów, których chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. To pisarz, którego książki są tłumaczone na wiele języków i które zyskały na całym świecie miliony fanów. W naszym kraju wydano już piętnaście powieści tego hiszpańskiego prozaika. Całkiem niedawno ukazała się „Walka kotów”, traktująca o wojnie domowej w Hiszpanii w latach 1936-39. Mendoza napisał ją, będąc świadomym, iż wielu młodych ludzi wciąż wraca do tamtych tragicznych wydarzeń, bo ich konsekwencje są odczuwalne po dziś dzień. Sam literat jest także przesiąknięty wojną i jej klimatem - urodził się co prawda tuż po niej, ale opowieści wojenne towarzyszyły mu przez całe dzieciństwo i skutecznie wryły mu się w pamięć. Przyjrzyjmy się zatem z bliska „Walce kotów”, najwybitniejszej powieści Eduardo Mendozy, za którą otrzymał Premio Planeta de Novela, największą hiszpańską nagrodę literacką…

Jest rok 1936. 34-letni Anglik, Anthony Whitelands, wykładowca historii sztuki z Cambridge i znawca dzieł Diego Velázqueza, jedzie do Madrytu, by wycenić jeden z licznych obrazów księcia de la Igualada. W obliczu trudnej sytuacji politycznej książę chce zapewnić swojej rodzinie spokój i dlatego za pieniądze pochodzące ze sprzedaży tajemniczego płótna zamierza wywieźć najbliższych z ogarniętej wojną domową Hiszpanii. Anthony, który jest znawcą malarstwa hiszpańskiego, chętnie przystaje na tę propozycję. Lubi Madryt, a zwłaszcza Muzeum Prado, które uważa za swój drugi dom. Ku jego zdziwieniu zamiast zwyczajnej wizyty, naznaczonej pięknem miasta, jego interesującą architekturą, licznymi dziełami sztuki, atmosferą kultury i dobrej zabawy, na Anglika czeka kraj pogrążony w głębokim kryzysie, w którym ścierają się ze sobą zwolennicy republiki, rewolucjoniści oraz sympatycy Falangi, co sprawia, iż jego panorama jest nie tylko mroczna, lecz wręcz beznadziejna. Ale dla Anthony’go początkowo najważniejsza jest sztuka i przyszłość obrazu, który okazuje się być prawdopodobnie jednym z nieznanych dotąd szerokiej publiczności płótnem Diego Velázqueza. Anglik jednakże dość niespodziewanie znajduje się w punkcie przecięcia wszystkich sił kształtujących Historię Hiszpanii, ale zamiast wyjechać z kraju, obsesyjnie wręcz myśli o znalezisku w piwnicy swego pracodawcy (Kwestia ta poruszała go do tego stopnia, że tylko naturalna flegmatyczność charakteru i surowe wychowanie powstrzymywały go od zachowywania się na ulicy jak człowiek niespełna rozumu). Niestety, obraz Madrytu w tym czasie to nie galerie, nie piękne stroje ani nie szampańska zabawa. To spalone kościoły, akty wandalizmu w klasztorach, zniszczenia dziedzictwa narodowego, organizowane na szeroką skalę manifestacje, zgromadzenia, liczne przesłuchania oraz bójki i strzelaniny na ulicach. Miasto pełne jest szpiegów, płatnych morderców i rewolucjonistów oraz ich ofiar. Jak przyznaje jeden z bohaterów książki: W Hiszpanii sprawy toczą się źle od wieków, ale w ostatnich miesiącach spieprzyło się na dobre. Falangiści strzelają do socjalistów; socjaliści do falangistów, do anarchistów, a czasem i do siebie. I wszyscy mówią o rewolucji. Androny! Żeby brać się do rewolucji, prawicowej czy lewicowej, przede wszystkim trzeba podejść do rzeczy na poważnie: jedność i dyscyplina. Ale dyscypliny i jedności jak na lekarstwo, nawet w przypadku Anthony’ego. Mężczyzna dość niespodziewanie zakochuje się w pięknej córce księcia, Paqiucie, której serce od dawna należy do markiza de Estella, adwokata, polityka i przywódcy Falangi. Kiedy w domu księcia toczą się rozmowy o bieżących sprawach politycznych, w których uczestniczą nieprzeciętni goście, uwagę przybysza o nienagannych manierach zajmują inne rzeczy, które niestety nie uchronią go od polityki, czyhającej na każdym kroku …

Dobrze nakreślona sytuacja polityczna, która oddaje atmosferę trudnych czasów i klimat nastrojów panujący wtedy wśród ludzi (strach przed zamachem stanu, ludzie kupujący broń i zastanawiający się nad wyjściem na ulice, etc.), postaci historyczne (generał Franco, założyciel Falangi - José Antonio Primo de Rivera, ówczesny prezydent - Manuel Azaña, sprawiają, że książka jest wiarygodna), informacje o malarstwie (Mendoza, podobnie jak Whitelands, jest miłośnikiem sztuki - autor był przez kilka lat doradcą w Muzeum Prado i zna je doskonale, podobnie jak jego bohater) oraz umiejętność budowania napięcia, sprawiają, że „Walka kotów” jest ciekawa i dobrze się ją czyta. To, co dla mnie było ważne, to fakt, iż porusza ona nieznany mi, ale i pewnie większości polskich czytelników, temat dotyczący wewnętrznych zamieszek w Hiszpanii z ubiegłego wieku. Co istotne, nie ma w tej książce traumatycznych przeżyć bohaterów, ich dogłębnej analizy, nie ma też rozlewu krwi, trupów na ulicach, itp. Są za to prawdziwe wydarzenia, które Mendoza swoim zwyczajem przeplata ze śmiesznymi scenami z życia głównego bohatera. Podczas gdy rzeczywistość miesza się z fantazją, powieść uzyskuje odrobinę lekkości, mimo iż dotyka ona przecież bolesnych dla Hiszpanów zagadnień. To jest bez wątpienia plus. Za minus uważam fakt, iż książka jest nierówna - oprócz momentów niezwykle barwnych, wciągających, są i takie, które nużą, niestety. Mimo to zaryzykuję stwierdzenie, iż ta błyskotliwa mozaika Eduardo Mendozy, której częściami składowymi są m.in. intryga, polityka, miłość i pragnienie władzy, przypadnie do gustu nie tylko wielbicielom talentu tego hiszpańskiego pisarza, ale także wszystkim, którzy nie zniechęcą się odkrywaniem nieznanych nam kart z historii Hiszpanii XX. wieku.

Cytaty za: Eduardo Mendoza, Walka kotów, ZNAK, 2012.

Ocena 4+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem "Viva España!"


-------------------------------------------------------------------------------

Nachodzące Święta Bożego Narodzenia niosą ze sobą wiele radości, refleksji oraz planów na Nowy Rok. W tych wyjątkowych dniach, wielu podniosłych chwil, zdrowia, zadowolenia oraz pięknych lektur i samych sukcesów w 2013 roku wszystkim Odwiedzającym Moją Księgarnię życzy Ines


*zdjęcie pochodzi ze strony: wieszjak.pl

piątek, 21 grudnia 2012

Drugie piętro - Andrzej Gumulak

Znały się od dziecka, ponad pół wieku mieszkały jedna pod drugą, lecz od lat nie rozmawiały ze sobą, nawet wówczas, gdy pracowały w tym samym teatrze i, chcąc nie chcąc, mijały się na klatce schodowej czy za kulisami. Odkąd przeszły na emeryturę i miały nieskończenie dużo wolnego czasu, dziwnym zbiegiem okoliczności przynajmniej raz w tygodniu spotykały się w sklepiku na rogu. Nieraz ich spojrzenia krzyżowały się, ale zawsze były pełne odrazy.
Oto fragment, w którym zawiera się prawie wszystko, z czym mamy do czynienia w powieści Andrzeja Gumulaka, „Drugie piętro”. Pan Andrzej jest dziennikarzem, który zaczął od pisania opowiadań fantasy, ale nie poprzestał na nich, czego dowodem jest recenzowana właśnie przeze mnie książka. Autor definiuje siebie jako psiarza i zwolennika szybkiej jazdy samochodem. Lubi także podróże i muzykę. Sprawdźmy zatem jakim debiutem jest „Drugie piętro”, które swoją premierę miało w kwietniu tego roku.

Bohaterkami powieści są dwie starsze panie: Lidia, emerytowana primabalerina o światowej sławie, i Helena, znana diwa operowa. Kobiety od wielu lat są blisko związane ze sobą, notorycznie przebywają w pobliżu siebie (obecnie mieszkają jedna pod drugą w kamienicy przy ulicy Śniadeckich w Warszawie), doskonale znają swoje sekrety, wiele razem przeszły, ale mimo to nie potrafią się porozumieć, nie mogą znieść wzajemnie i unikają się jak ognia. Czemu? W powietrzu wisi jakaś tajemnica…

Lidia ma w sobie dużo radości życia, jest na bieżąco ze wszystkimi nowinkami, dobrze zna ludzką naturę. Przez 20 lat była żoną Stanisława Żelazowskiego, cenionego urzędnika w czasach PRL-u, który wspierał nie tylko jej karierę. Kiedy nagle odszedł do innej kobiety (ha, zgadnijcie, kogo wybrał?), Lidia rzuciła się w wir pracy, bo nienawidziła samotności (Sława trwała chwilę, życie wieki, przyznaje). Lekarstwem na nią stały się 'wędrówki' po przeszłości, będące przyjemnością, której nie potrafiła sobie odmówić i możliwość spotykania młodych ludzi, którym wynajmowała pokój we własnym mieszkaniu, zyskując w ten sposób rozmówców i prawdziwych przyjaciół (na czele z Wojciechem Bergerem, młodym redaktorem miesięcznika „Antrakt”, spotykającym się z aktorką, Mirą – te postaci stanowią przeciwwagę dla starszych bohaterek książki).

W zupełnie innym położeniu jest Helena, która zawsze zazdrościła Lidii, bo ta została od razu doceniona jako artystka, wszystko jej się zawsze udawało nie tylko w życiu zawodowym, ale i prywatnym (przez wiele lat była szczęśliwą żoną Stanisława). Helena musiała ciężko pracować na swój sukces, a nawet korzystać z pomocy przyjaciółki. Rzadko spotykała się z sympatią kręgów artystycznych, wciąż samotnie szła przez życie. To zgorzkniała, zamknięta w sobie i swoim bólu starsza pani. Mając za sobą traumatyczne doświadczenia, najbardziej [z]azdrościła Lidii, bo nie potrafiła tak, jak ona, otrząsnąć się ze złych wspomnień i cieszyć się życiem. Pewnego dnia los zadrwił sobie z obu staruszek. Kiedy Helena dostała udar, to właśnie Lidia ją znalazła i uratowała jej życie. Stare urazy nie poszły w zapomnienie od razu, mimo iż Lidia była zdania, że [t]rzeba przebaczać, nauczyć się darować winy. Ludzie nie zawsze wyrządzają krzywdę z wyrachowania, czasem zmusza ich do tego sytuacja, siła wyższa, a wtedy nie ma rady…. Ponowne zbliżenie przyjaciółek stało się możliwe dopiero wówczas, gdy uwaga obu kobiet była skierowana nie na siebie, ale na… Więcej nie zdradzę, bo warto przekonać się samemu, jak daleko Andrzej Gumulak popuścił wodze własnej fantazji.

„Drugie piętro” to przyjemna książka, której bez wątpienia mocną stroną są dobrze nakreślone bohaterki: Lidia i Helena (ich przyzwyczajenia, szara codzienność, obawy, lęki, strach przed samotnością i śmiercią – autor doskonale wczuł się w kobiecą, dojrzałą psychikę) oraz nieoklepana tematyka, w której nie znajdziemy nieszczęśliwej kobiety, która ucieka na prowincję, by tam szukać swego miejsca na ziemi ani przystojnego mężczyzny, który nada sens życia owej niewiaście. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to książka o skomplikowanej fabule. Dla mnie jest to raczej lektura o podłożu psychologicznym, ukazującym prawdziwe wartości, które liczą się w naszym życiu bez względu na więzy krwi, wiek czy przeżycia. Pojawiająca się w książce tajemnica z przeszłości, do której sukcesywnie się zbliżamy wraz z końcem książki, sprawia, iż narracja jest rwana, a przez to ciekawsza (fakt - wątki retrospektywne mogłyby być trochę krótsze, żeby nie wystawiać na próbę cierpliwości czytelnika, ale to niewielka wada). To właśnie występujące przeskoki w czasie pozwalają nam dowiedzieć się, jakie były koleje losu małej Lidii i Leny w okresie drugiej wojny światowej oraz poznać atmosferę PRL-u (szczególnie jeśli chodzi o szeroko pojętą kulturę) i zrozumieć, co zniszczyło przyjaźń między kobietami. Jako zaletę należy również nadmienić zaskakujące zakończenie: niebanalne, nie ocierające się o kicz.

Andrzej Gumulak stworzył ciepłą, pełną emocji historię, którą dobrze się czyta (pod warunkiem, że nie siadamy do niej oczekując, że autor zasługuje na Nobla, bo to przecież debiut, zresztą całkiem udany moim zdaniem). Z zainteresowaniem będę śledzić literacki rozwój tego literata i szczerze mu kibicuję, bo jest to przykład dobrej literatury obyczajowej made in Poland. Polecam.

Cytaty za: Andrzej Gumulak, Drugie piętro, Prószyński i S-ka, 2012.

Ocena 4+/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury



piątek, 7 grudnia 2012

Obfite piersi, pełne biodra - Mo Yan

Mo Yan - jeden z najważniejszych pisarzy współczesnych Chin. Kontrowersyjny, oryginalny i wyrazisty. Nagrodzony Literackim Noblem 2012. Źródłem jego fascynacji i inspiracji jest od lat ‘chińska ziemia’, a więc ta, na której wzrastał, gdzie nasiąkał absurdem polityki, przemocą, głodem, strachem oraz opowieściami, w których magia mieszała się z realizmem, czarami i fantazją. Takie znamiona nosi jego literatura. Jest w niej także polityka, widoczna na przykładzie losu pojedynczego człowieka, który niezależnie od czasu, w którym żyje, doświadcza, ucisku i niesprawiedliwości. Mimo wyraźnego postępu cywilizacyjnego akty przemocy, gwałty, głód i zatwardziałe, bezwzględne serca przywódców własnego kraju zdają się być niezmienne…

Bohaterem „Obfitych piersi, pełnych bioder” jest rodzina Shangguang z Północno-Wschodniego Gaomi w Chinach. Mo Yan przedstawia nam sukcesywnie wszystkich jej członków: począwszy od Shangguang Lü i jej męża kowala (Shangguang Fulu), ich syna (Shangguang Shouxi), będącego mężem Shangguang Lu oraz ich wszystkich ośmiorga dzieci: siedmiu dziewcząt i jednego, wyczekiwanego chłopca, będącego jednocześnie narratorem tej historii oraz ich wnucząt. Koleje ich losów ukazane są na tle historyczno-polityczno-społecznym. I tak mamy okazję zobaczyć, jak do wioski wkraczają Japończycy, a córki Shangguang Lu spotkają nad rzeką partyzantów Sha Yuelinag i jego Bandę Czarnych Osłów. Jesteśmy świadkami, jak kobiety karmiąc niemowlęta, odważnie skandując: 'Bić Japończyków!', zaś prawicowcy kilkanaście lat później nawołują: Bij wrogów klasowych aż padną na ziemię, a potem ich depcz! Na naszych oczach powstaje Stowarzyszenie Wyzwolenia Kobiet, które ma zapewnić udręczonym paniom szczęśliwe życie bez nierówności i niesprawiedliwości, zwalczając feudalizm i przesądy. Razem z mieszkańcami możemy uczestniczyć w ‘pokazie techniki i kultury Zachodu’, czyli pokazie skoków spadochronowych, a później prezentacji filmu, który nazywają ‘ruchomym obrazem’. Zmiana następuje w latach 80-tych, gdy nie ma już komuny ludowej, nie istnieją żadne klasy, za to liczy się tylko pieniądz, który uwidacznia społeczne kontrasty. To jedynie przykłady, bo akcja „Obfitych piersi…” toczy się aż do lat 90-tych dwudziestego wieku. Na przestrzeni dziejów rodzina Shangguang doświadcza boleśnie tego, że w burzliwych czasach życie ludzkie, jest warte tyle, co życie mrówki. Bo toczą oni nieustanną walkę o przetrwanie: głód odbiera im chęć do życia (wychudzeni, o żółtawej cerze, drżący, cierpiący z głodu i zimna. Mężczyźni i kobiety. Matki z dziećmi. Mężczyźni byli postarzali, przypominali usychające drzewa o spróchniałych pniach, wielu było ślepych, wszyscy bez wyjątku mieli czerwone i zapuchnięte oczy) i jest powodem do popełnienia samobójstwa, sprzedaży dzieci, by poprawić byt ich i reszty rodziny oraz do oddania siebie do domu uciech, by w ten sposób wspomóc matkę i liczne rodzeństwo.

W tym ogromie nieszczęścia jest coś, co syna Shangguang Lu, Jintonga, odciąga od czarnych myśli. To kobiece piersi - obojętnie czyje - matki, sióstr, sąsiadki. To one są jego fascynacją, obsesją, pragnieniem. Jest od nich uzależniony, bo do późnego wieku młodzieńczego ssie jedynie ich mleko, odmawiając przyjmowania innego pokarmu. Jak sam mówi: wystarczyło, bym spojrzał na ładne piersi, a pełno śliny napływało mi do ust. Pragnąłem ich dotykać, ssać; chciałem paść na kolana przed wszystkimi pięknymi piersiami tego świata i stać się ich najbardziej oddanym synem… Nawet podczas powodzi zamiast myśleć o ratunku Jintong patrzy na kobiece piersi i duma nad ich kształtem i aromatem (Na całym świecie nie ma nikogo, kto tak dobrze zna, tak bardzo kocha i tak troskliwie chroni piersi kobiety jak ja)…

Ta obszerna powieść to bez wątpienia hymn pochwalny na cześć kobiecego ciała i ponętnych krągłości: tytułowych obfitych piersi i pełnych bioder, które tak często goszczą na kartach tej książki (wszystkie przedstawicielki płci pięknej z rodziny Shangguang były hojnie obdarzone przez naturę). Poza tym to także apoteoza macierzyństwa, kobiecego trudu i poświęcenia, który daje płci pięknej siłę, by dzielnie bronić swych dzieci i wnucząt (Shangguang Lu czyniła to zgodnie ze starym porzekadłem: Im większy trud i cierpienie, tym mocniej trzeba zacisnąć zęby i żyć dalej). Przy tej kobiecej potędze rzuca się w oczy ogromna słabość mężczyzn, ich ciągła nieudolność, prostactwo czy brak uczuć wyższych objawiający się przykładowo bezwzględnością w stosunku do najsłabszych.
Nie ukrywam, iż czytelnik o większej wrażliwości może przez tę książkę nie przebrnąć. I nie pomoże wybujała fantazja autora, która stanowi swoistą warstwę, mającą prawdopodobnie przykryć brzydotę, okrucieństwo i degenerację ludzkich zachowań (np. kazirodztwo, nekrofilię, pedofilię, gwałty). Naturalistyczne opisy (choćby objawy strasznej choroby Shangguang Xiangdi, przegniły nos, łysa czaszka, zwiędła skóra, czy opis kiedy matka, kradnie groch, który połyka-jej żołądek staje się wtedy ‘workiem na ziarno’- potem go zwraca, myje i mieli na pastę, mającej posmak soków żołądkowych i krwi), tworzą tak ma makabryczne obrazy, że niekiedy czytelnikowi również robi się niedobrze. Bez wątpienia jest to powieść o trudnej sytuacji na chińskiej prowincji, o codziennych sprawach, na które ma wpływ prowadzona daleko od niej bezduszna polityka, która z bogacza robi biedaka, a z ludzi uczciwych-morderców. To publikacja o nienawiści, o nieprzewidywalności ludzkiego losu, o tym, w którą stronę poszły dzieci Shangguang Lu, jak i dlaczego się od siebie oddaliły, o przeżywanym w związku z tym dramacie matki, która traci swoich najbliższych, bo sami wydają na siebie wyrok się, nie słuchając niczyich rad. Proza Mo Yana bezlitośnie obnaża kiepską kondycję człowieka, który w obliczu głodu i śmierci traci godność, nie ma żadnych zahamowań i zachowuje się jak zwierzę...

Czytając tę książkę odnosiłam wrażenie, jakbym była pod wpływem środków halucynogennych. Bogactwo dobrze zarysowanych postaci, różnorodność ich losów, zmienność sytuacji politycznej, wreszcie zdarzenia ocierające się o realizm magiczny płynący z wielkiej wyobraźni autora i kolorytu jego prozy, w połączeniu z natłokiem zdarzeń, może skutecznie omamić. W tym miejscu należy także wspomnieć rewelacyjne tłumaczenie pani Katarzyny Kulpy, dzięki któremu książkę czyta się płynnie, przyjemnie, bez żadnych zająknięć.
„Obfite piersi, pełne biodra” to bez wątpienia jedna z najtrudniejszych powieści, które przeczytałam w tym roku. Nie jest to lektura do tramwaju ani do poduszki. Z pewnością część czytelników może poczuć się nią zniesmaczona, wielu pewnie nawet nie dobrnie do końca książki. Dla mnie Mo Yan jest twórcą oryginalnym, wartym poznania, bo tworzy zupełnie inną jakość we współczesnej literaturze. Z radością czekam zatem na kolejne jego publikacje zapowiadane na przyszły rok przez Wydawnictwo W.A.B.

Cytaty za: Obfite piersi, pełne biodra, Mo Yan, W.A.B. 2012.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

czwartek, 6 grudnia 2012

Mały pamiętnik - José Saramago

Nieraz zadaję sobie pytanie, czy pewne wspomnienia są naprawdę moje własne, czy nie są to może opowieści dotyczące wydarzeń, których byłem nieświadomym aktorem, przekazane mi później przez uczestników owych wypadków, o ile oni sami nie powtarzali historii zasłyszanych od innych, pisze w „Małym pamiętniku”, José de Sousa Saramago, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury z 1998 roku. Są to zapiski 84-letniego pisarza, w których wraca on do miejsc swego dzieciństwa, do przygód z tamtego okresu, które okrasza nie tylko nostalgią krajobrazu, ironią, bliskimi mu osobami czy wczesnym zainteresowaniem literaturą, ale i pikanterią seksualnych doświadczeń. „Mały pamiętnik” zdaje się być zatem lekturą wartościową, po części ze względu na treści autobiograficzne, mądrą z uwagi na zaawansowany wiek doświadczonego autora oraz ciekawą z powodu możliwości drzemiących w nobliście. Czy taką jest w rzeczywistości?

Azinhaga, to niewielka portugalska miejscowość leżąca między dwoma rzekami: Almond i Tag. To właśnie tam urodził się José Saramago: Przez całe dzieciństwo i w pierwszych latach dorastania ta zapadła, biedna wieś, której granice wyznaczał szum wody i zieleni, z niskimi domami otoczonymi srebrzystą szarością gajów oliwnych, latem palona słonecznym skwarem, zimą skuta siarczystym mrozem i wielokrotnie zalewana przez wdzierającą się do domów wodę, była kolebką, która uformowała moją osobowość, torbą kangura, w której się skryłem, by samorzutnie, po cichu, samotnie i potajemnie stać się tym, kim na dobre i na złe miałem się stać. On był wpisany w malowniczy krajobraz Azinhagi, stanowił jej integralną część od dziecka, gdy samotnie wędrował przez gaje oliwne, cierniste zarośla, jeżyny i nasłuchiwał głosów ptaków czy wspinał się na drzewa. Jednak wiosną 1924 roku jego rodzice zdecydował się ze względów ekonomicznych przenieść do stolicy kraju (byli bardzo biedni, nie stać ich było na kupno gazety, co rok na wiosnę matka oddawała w zastaw nasze kołdry, a potem ciułała każdy grosz, żeby przed zimą je wykupić). O tym, co go spotkało w tym nowym miejscu relacjonował czytelnikom nie dbając o chronologię: [R]odzice (…) zabrali mnie do Lizbony, w sferę innej wrażliwości, innego sposobu myślenia i życia, jakby miejsce mojego urodzenia było czystym przypadkiem, pomyłką losu, którą można jeszcze naprawić. Ale tak nie było. Nikt tego nie zauważył, lecz dziecko zdążyło już zapuścić korzonki i rozłogi, delikatne nasionko, jakim byłem poczuło się pod malutkimi, niepewnymi stopami gliniastą ziemię, która objawiła mu swój niepowtarzalny charakter. Na owej ziemi autor spotykał ciekawych ludzi, np. kobietę o ogromnych stopach, Girę, szalonego sąsiada wzywającego nieustannie na pomoc świętego Hilarego czy sympatycznego malarza, pana Chavesa, z którym się zaprzyjaźnił.

W jego pamięci dość dobrze zachował się policzek wymierzony przez ojca za brak szacunku dla osoby dorosłej i dane po raz pierwszy słowo honoru w wieku 14 lat. Doskonale zapamiętał, jak jego matka chodziła do wróżki, a potem okadzała pokój oraz ciągłą obecność ‘bezbożnej krawcowej’, która pracowała w niedzielę i za ten ciężki grzech została skazana (…) na szycie w ścianach domów przez całą wieczność. Pisał również o szramach i bliznach na swoim ciele, o pokusach, którym ulegał jako dziecko (kusiły go szczególnie cukierki czekoladowe…) i przykrej dolegliwości, którą określa mianem ‘nadwrażliwości węchowej’, uniemożliwiającej mu podróżowanie tramwajami ze względu na panujący w nich zaduch i przykry zapach. Dzielił się także tym, jak i dlaczego stał się kłamczuchem: Kłamałem bez żadnego powodu, na prawo i lewo, przy każdej nadarzającej się okazji. Kompulsywnie, jak to się teraz mówi oraz przyznawał, że jak każdy chłopiec czasem psocił. Podobno już jako młody chłopak porzucił edukację religijną i nie krępował się utrzymywać kontaktów cielesnych z płcią przeciwną (w wieku 11 lat obmacywał kuzynkę i flirtował z sąsiadką na balkonie)...

Rodzice i dziadkowie Saramago byli analfabetami, on sam często przekręcał słowa (np. zamiast ‘kapłan’, mówił ‘kalpan’), lecz chęć samodzielnego czytania i poznawania świata sprawiły, że Portugalczyk szybko nauczył się składać litery: Mając dziesięć lat, umiałem już płynnie czytać i doskonale rozumiałem to, co czytałem, ponadto robiłem mało błędów ortograficznych (…), zaś jego pierwszym ważnym doświadczeniem czytelniczym był „Rudzik z młyna”.

„Mały pamiętnik” (wcześniej miał nosić zgoła odmienny tytuł: „Księga kuszenia”…) to jak pisze sam autor małe wspomnienia małego dziecka. To o nich jest ta książka, mimo iż wiele zdarzeń z jego przeszłości jest pogrzebanych w zapomnieniu, a niektóre sytuacje trudno mu umieścić w czasie, z czym się nie kryje. Wybrał zaś tylko te, które były dla niego najważniejsze. To, co mi przeszkadzało w lekturze tej książki to brak chronologii, wzmacniający wrażenie bałaganu i chaosu, który mnie męczył. Poza tym zestawienie zupełnie różnych tematów obok siebie, jak np. fakt, iż Saramago lubił pieczywo i częste wycieczki do kina ‘Salon Lizbona’ (po których miewał horrory) występuje obok relacji o wyprawie na świński targ i zachowaniu nielubianych sąsiadów (skądinąd jestem ciekawa, po co czytelnikowi wiadomości o nich, skoro nic nie wnoszą do historii?), a nagle pojawia się motyw śmierci 4-letniego brata na zapalenie płuc. W książce nie ma dialogów, opisywane wspomnienia są właściwie nudne, przedstawiane bez inwencji twórczej, jakiejś iskry czy planu (chyba, że ja go nie dostrzegłam). Nie ma w nich czegoś, co by czytelnika porwało i sprawiło, że przeczytałoby się je z wypiekami na twarzy. „Mały pamiętnik” sprawia wrażenie jakby stanowił początkowy materiał do obrobienia, niejako szkic wstępny, a nie gotowy produkt.

Bywa tak, że zapominamy to, co chcielibyśmy zapamiętać, lub wręcz przeciwnie – obsesyjnie, natrętnie, pod wpływem najlżejszego bodźca wracają z przeszłości obrazy, pojedyncze słowa, przebłyski, nagłe olśnienia i nie sposób tego wytłumaczyć, bo one przychodzą samorzutnie i bezwiednie pisał Saramago. Zdaje się, że te jego ‘przebłyski’ przeważnie bez ładu, składu i polotu (eh, ależ to brzmi w przypadku noblisty!), na wszelkie możliwe tematy, mnie nie urzekły. Czytałam, czekając na coś, co mnie zachęci do dalszej lektury, a nie jedynie do podglądania, ile jeszcze stron do końca. Czuje się oszukana, bo wracający do swoich korzeni Saramago napisał ciekawie zapowiadającą się książkę, która jednakże czytelnika nie wzrusza i nie wzbogaca, nie porusza ważnych tematów lub jedynie lekko ich dotyka, by zakończyć się tak samo niespodziewanie jak zacząć. Zamknęłam „Mały pamiętnik” i chcę o nim zapomnieć, by poprzez niego nie definiować negatywnie całej twórczości tego autora. Omawianą pozycję polecam odważnym i zagorzałym fanom tegoż literata. Reszcie proponuję wybrać inne dzieło.

Cytaty za: Mały pamiętnik, José Saramago, Świat Książki 2012.

Ocena 2/6

Recenzja została opublikowana na portalu Lubimy Czytać pod tytułem: Przebłyski i wspomnienia