środa, 26 września 2012

Czarownica - Anna Klejzerowicz

Według zapowiedzi autorki „Czarownica” to książka o uczuciach, emocjach i myślach i podobno to właśnie one są w niej najistotniejsze. Mnie najpierw zauroczyła okładka, na której widnieje śliczna dziewczynka o kasztanowych oczach, a później niczym magnes przyciągnęło nazwisko autorki. Panią Anię poznałam za sprawą jej powieści „Cień gejszy”. Nie będę ukrywać – tę podobnie jak tamtą, przeczytałam w jeden wieczór, bo nie mogłam się oderwać...

Michał ma ponad czterdzieści lat, jest zmęczony życiem w mieście i swoją pracą (ma małą firmę komputerową w Gdyni). Jest duży[m], misiowaty[m], zarośnięty[m], kędzierzawy[m] rozwodnikiem. Gdy jego znajomi, Jola i Paweł, wyprowadzają się na wieś, on też pragnie posiadać własny kawałek ziemi z jakimś niewielkim domkiem. Jak postanowił, tak zrobił i działkę zakupił. Oprócz niewątpliwych uroków życia poza miastem, bliskości natury (Śpiew ptaków i brzęczenie owadów. Szczekanie psa. Zapach bzu. Wszędzie bez. Pięknie) jest jeszcze ktoś, kto przyciąga Michała w tamte strony jak magnes. To Ada, miejscowa czarownica o rudych włosach i intrygującej urodzie. Sąsiedzi uważają ją za femme fatale, ekscentryczkę i zmanierowaną szpanerkę. W rzeczywistości to artystka, która jest autorką pięknych lalek, tajemnicza miłośniczka zwierząt, chadzającą do lasu z kotami, ale tak jak one – zawsze swoimi ścieżkami. Michał spacerując po wsi, poznaje ludzi, własnych sąsiadów, zaznajamia się z życiem poza miastem, ale kręci się szczególnie koło „chatki Baby Jagi” jak nazywa dom Ady, kobiety o smutnych oczach, osłoniętych prawie zawsze okularami. Ich przypadkowe spotkanie w lesie, zapoczątkowuje obiecującą znajomość. Czy przekształci się ona w coś więcej, czy ma szansę stać się trwałym związkiem? Czy nie zniszczą jej duchy przeszłości? Jaką rolę pełni w całej historii Małgosia, boleśnie skrzywdzona przez los, mądra dziewczynka, nazywana przez mieszkańców wioski dzieckiem lasu?

„Czarownica”
to książka o różnych rodzajach miłości, utkana w pięknych okolicznościach przyrody, a pisana przez wiele lat, gdyż początkowo miała być jedynie opowiadaniem. Mimo, iż jest oparta na dość prostym pomyśle, zmiany otoczenia skutkującej też zmianą życia, jego przewartościowaniem, to historia Anny Klejzerowicz nie trąci banałem, bo porusza ważne tematy i trudne do rozwikłania kwestie, takie jak: trud samotnego macierzyństwa, utrata najbliższych, alkoholizm, kwestie adopcji, itp. Nie do końca przekonał mnie Michał jako narrator, bo w niektórych momentach przebijała się wyraźnie kobieca wrażliwość (ile mężczyzn zwróciłoby uwagę na odświętny strój babci od jajek albo roztkliwiało nad urokiem otaczającego świata?), czy też typowo damskie postrzeganie świata. Chyba, że mowa tu o bardzo wnikliwym obserwatorze o romantycznej duszy, gatunku na wymarciu – w tym wypadku nie mam uwag. Poza tym całość oceniam pozytywnie. Nie ma w tej powieści dłużyzn, a mówiąc szczerze, akcja w jej połowie niespodziewanie zaczyna galopować. Dobrze się ją czyta, a interesujący bieg wydarzeń nie pozwala oddalić się od książki. Widać tu wielką miłość do zwierząt autorki (koń Przecinek, dzika kaczka Klotylda, kotka Filutka i inne cztery koty plus dwa psy nie znalazły się tu przecież przez przypadek…), bezgraniczne oddanie się im i zaufanie, jakim darzy je pani Ania. „Czarownicę” polecam szczególnie kobietom. Tym wrażliwszym proponuję razem z książką wziąć w pakiecie paczkę chusteczek, bo chwil wzruszeń w tej powieści nie brakuje.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury


Historia mojego upadku - Grzegorz Krzymianowski

Grzegorza Krzymianowskiego poznałam całkiem niedawno za sprawą jego fenomenalnych „Anomalii”. Nie mogłam sobie odmówić przeczytania powieści, którą debiutował w 2010 roku, bo byłam ogromnie jej ciekawa. Mowa o „Historii mojego upadku”, której autora nie bez kozery porównuje się do Bernharda, Houellebecqa czy Celine’a. Ostry, plastyczny język, wyśmienicie nakreślony bohater, doskonały zmysł obserwacji i umiejętność przelania na papier bolączek człowieka XXI wieku po raz kolejny mnie zmroził i zauroczył zarazem. Panie Grzegorzu - chapeau bas!

Główny bohater to 33-letni mężczyzna dokonujący bolesnego rozrachunku z życiem swoim i swoich najbliższych: rodziców, siostry i szwagra oraz własnej żony i syna. Pretekstem do zwierzeń staje się podział majątku po śmierci ojca i spotkanie w rodzinnym gronie, przy okazji którego mężczyzna nie szczędzi krytyki nikomu, nie wyłączając również siebie. Jest dziennikarzem, pracuje w dziale miejskim podrzędnej gazety. W oczach matki i siostry Agnieszki (będącej dobrze zarabiającym patomorfologiem) jest krnąbrnym nieudacznikiem: zostałem (…) głównym winowajcą odpowiedzialnym za klęskę projektu pod nazwą nasza rodzina. To ja w oczach matki i siostry uchodzę za czarną owcę, to ja jestem wyrzutkiem, niechcącym podporządkować się niepisanej regule posłuszeństwa (…)
Jego dom rodzinny nie należał do najszczęśliwszych. Rodzice często się kłócili i to właśnie oni według niego zrobili ze swych dzieci duchowych inwalidów, dokonali na nich zbrodniczej amputacji osobowości i zubożyli duchowo. Podczas gdy ojciec zawsze był bierny, pogrążony w konflikcie z samym sobą i fundował rodzinie milczący gwałt; matka jako głowa rodziny działała zdecydowanie, szybko, terroryzując wszystkich krzykiem, poza tym zawsze miała stanowczy, oschły, pozbawiony miłości wyraz twarzy. Nawet herbata smakowała jak wszystko w tym domu, gorzką, papierową sztucznością, a rozgrywający się spektakl ledwie skrywanej nienawiści, podobnie jak bezwzględna, wieloletnia musztra niszczyła dzieci, wszelkie relacje międzyludzkie i niestety miała swoje bolesne konsekwencje w przyszłości. Nasz bohater został także naznaczony także alkoholizmem ojca, który po wyprowadzce ze swojego domu rodzinnego, zamknął się w sobie, popadł w depresję i zaczął pić. Ciągając chłopca po spelunach, filozofował, iż syna do szóstego roku życia należy rozpieszczać, do siedemnastego traktować jak niewolnika, a dopiero później można z niego zrobić kumpla. Jednak zamiast się z nim zaprzyjaźnić, wyjechał do RFN na koncerty (był jednakże dość przeciętnym muzykiem w oczach syna) i tam został, by zarabiać godziwe pieniądze albo po prostu, by uciec przed problemami... Później, już z po powrocie, gdy okazało się, że jest chory na nowotwór, czytelnik ma okazję zapoznać się ze świadectwem żegnającego się z życiem człowieka i jego otoczeniem, które także będzie musiało dostosować się do dramatycznej sytuacji...
Narrator jest bardzo krytyczny w swych sądach. Surowo ocenia ludzi (dostanie się prawnikom, lekarzom, politykom, a nawet agentowi 007 i ciężarnym kobietom, tudzież młodym matkom z wózkami), bo zwyczajnie ich nie lubi, bo kontakt z nimi nigdy nie był mu potrzebny. Ta swoista odraza do ludzkości będzie w nim pokutować jeszcze długo. Gdy nie potrafił odnaleźć się wśród kolegów ze studiów, szybko stał się odludkiem, co nie dziwi, skoro nigdy nie potrafił znieść nawet własnego towarzystwa. Kiedy dowiedział się, że jego dziewczyna jest w ciąży, wpadł w panikę: nie dzwonił, nie odbierał telefonów, uciekł. Wszak świadome umieszczenie nasienia w żeńskiej gamecie jest ze strony mężczyzny aktem najwyższej odwagi, na jaką w ogóle stać istotę ludzką, jest najwyższą ofiarą, której może dokonać człowiek, i oznaką gotowości na poświęcenie własnego ja wyższej idei – idei ciągłości gatunku. A on nie był odważny i nie chciał się poświęcać. Nakłaniał swą dziewczynę do aborcji, bo był nieprzygotowany emocjonalnie do pełnienia tej ważkiej roli, a jak sam tłumaczył wychowany w atmosferze księżycowego chłodu, mogłem spłodzić i odchować jedynie podobną sobie, równie nieszczęśliwą istotę, egotyka ze skłonnościami do depresji, pozbawioną racji bytu ofiarę lekkomyślności własnych rodziców, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć. Gdy narodził się syn, patrzył na niego i powtarzał słowa świętego Augustyna: W chłopcu tym oprócz mego grzechu nie było nic mojego, nie wykazał się empatią, niestety. Potem dość szybko uciekł do Lublina, rozwiódł się z żoną, bo dla niego małżeństwo to system generujący kłamstwo, to wręcz katalizator oszustwa, manufaktura fałszu, którego wiarygodność zależy od ślepoty i talentów do mistyfikacji obu zainteresowanych stron i został sam. Tylko czy tego chciał naprawdę?

Krzymianowski prowadzi nas po brudnej i nieprzyjaznej Łodzi (wymienia dworzec Łódź Fabryczna, ulicę Tuwima, Wólczańską, Piotrkowską, Piłsudskiego, kompleks szpitalny na terenie Lasu Łagiewnickiego, herbaciarnię „Niebieskie Migdały”, „Central”). Wspomina przy okazji derby Łodzi, mające być świętem miasta, a stające się jednakże okazją do bójki i gwałtu. Ten dość oryginalny spacer wzmacnia dodatkowo pesymistyczną wymowę powieści i tragiczne położenie bohatera, tudzież pokolenia współczesnych trzydziestolatków. Jest to obraz miasta bardzo rzeczywisty i niezwykle smutny. Dla mnie tym bardziej, bo to moje miasto rodzinne…
Wszechobecny pesymizm, odrętwienie, brak własnego miejsca w świecie i niemożność odnalezienia się w żadnej roli. Negacja autorytetów, brak chęci do życia, wiary w przyszłość, brak celów i pragnień – oto świat głównego bohatera „Historii mojego upadku”, dobrej psychologicznej prozy, w której na próżno szukać optymizmu. I choć podobno człowiek (…) składa się (…) z przeoczonych szans, ze spotkań, które nie doszły do skutku, z rozmów, na które zabrakło odwagi bądź czasu, z decyzji, które powinny być inne, i z chwiejności w chwilach, kiedy trzeba zdobyć się na jasność, to warto dać mu szansę, pozwolić wylać swe żale i spróbować go zrozumieć, by kiedyś usłyszeć choćby skrawek nadziei w jego głosie… Bardzo polecam.

Cytaty za: „Historia mojego upadku”, Grzegorz Krzymianowski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2010.
Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Księgarni Gandalf i tradycyjnie polecam ich bogatą ofertę




niedziela, 16 września 2012

Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji - Anna Ikeda

Życie na prowincji jest mi obce. Jestem typowym mieszczuchem i dobrze mi z tym. To nie oznacza, że nie lubię wsi, wręcz przeciwnie. Świetnie tam odpoczywam, ładuję akumulatory i mam okazję zbliżyć się do natury, której często brakuje mi w zatłoczonym mieście. Kiedy otrzymałam możliwość zwiedzenia egzotycznej prowincji, zrobiłam to bez wahania. Nie była to jednak tradycyjna podróż, ale wyprawa palcem po mapie śladami Anny Ikedy na podstawie jej książki „Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji”. Zapraszam także Was, szlak już przetarty i bardzo ciekawy, więc pakujcie się i w drogę!

Anna Ikeda jest gdańszczanką i nauczycielką języka angielskiego. Mieszkała w Szwecji i Stanach Zjednoczonych, ale ostatecznie osiadła w Japonii, bo związała się z Japończykiem. Nie zniechęciły jej tamtejsze ciężkie zimy naznaczone mroźnym, syberyjskim powiewem, ani nawet brak centralnego ogrzewania w domach, gdy za oknem trzaskający mróz. Kiedy woda w rurach zamarza, autorka zwyczajnie rezygnuje z kąpieli, a gdy jest zimno w nocy, śpi grubo ubrana. W lecie, gdy Japonia jest gorąca i parna (z wyjątkiem Hokkaido), a wilgotność sięga prawie 100%, zamiast narzekać, pani Anna zastanawia się, czy Azjaci się pocą, bo gdy ona jest zlana potem, oni wyglądają świeżo… Jakie inne różnice między ojczyzną a Krajem Kwitnącej Wiśni zaskoczyły autorkę? Sprawdźmy!

W Japonii znakomita większość ludzi jest skośnooka i czarnowłosa, więc jako blondynka z zielonymi oczami Ikeda wyraźnie się wyróżnia. Fakt, panuje tu rasizm, ale bezpieczny, inny od tego, który znamy z naszego kraju. Obcokrajowcy mają w Japonii dość dużą swobodę, choć dla większości cudzoziemiec i idiota to synonimy, niestety. Nasza polska mentalność dla Japończyków jest wyzwaniem. Kiedy pani Ania targuje się w sklepach, mąż jest zażenowany jej zachowaniem i uważa to za prostackie. Teściowa także próbuje poskromić jej europejski temperament, który jest dla niej niepojęty – jak dotąd bez rezultatu (przytoczone w książce sprzeczki z teściową są bardzo zabawne i pokazują, że niezależnie od narodowości żarty z teściowych nie biorą się znikąd). Co ciekawe, Annie udało się bez problemu zaprzyjaźnić z czystej krwi Japonkami. Jedną z jej przyjaciółek jest spotkana w warsztacie samochodowym Mariko. Obie panie świetnie się dogadują, bo są naturalne i szczere, a pozory i zachowanie twarzy nie jest dla nich ważne, co może być zaskoczeniem, bo przecież powszechnie wiadomo, iż Japończycy przywiązują wyjątkowo dużą wagę do kwestii manier i uprzejmości, choćby nawet tylko powierzchownej. Druga przyjaciółka to kuzynka jej męża, obecnie przebywająca w Stanach. Można się dogadać mimo całkowicie odmiennej mentalności? Można i to jak!

Ikeda pracuje w szkole. Znalezienie pracy jako nauczycielka języka angielskiego zajęło jej cztery godziny i należy uznać to za ogromny sukces, bo dostać posadę w Japonii osobie z innego kraju nie jest prostą sprawą. Do pracy ubiera się w jeansy, dresy lub polar, co jest nie do pomyślenia w Tokio, bo tam przecież wszyscy chodzą w garniturach, ale ona uczy na prowincji... Inne są także warunki pracy i zdecydowanie nie należą do najlepszych, szczególnie w szkole buddyjskiej, bo tam autorce zdarzało się, by [ją] opluwano, obrzucano śmieciami i/lub jedzeniem, kopano, a nawet dotykano w sposoby zarezerwowane wyłącznie dla [jej] męża. Czasem spotykają ją jeszcze ‘ciekawsze’ rzeczy, gdy przykładowo pracę niespodziewanie oferują jej miejscowi mafiosi. Faktem jest, że Ikeda ma wciąż dużo ofert i może w nich przebierać, co też czyni, choćby z racji tego, że sił i energii nie ma więcej niż przeciętny człowiek...

Bardzo ciekawym tematem, który często przewija się w książce jest japońska kuchnia. Podobnie jak autorka byłam zszokowana, że Japończycy jedzą grillowane szopy pracze albo przygotowują z nich zupę! I choć wielu z nas zapewne kojarzy ten kraj z rybą podawaną na różne sposoby, to jak przekonuje nas Ikeda, kuchnia japońska jest bardzo różnorodna. I choć autorka jest w Japonii już dość długo, to czasem zdarzają się tradycyjne dania, których pani Ania nie jest w stanie zjeść. Tak było przykładowo z potrawą otrzymaną od babci męża, której nie tknęła i postanowiła nakarmić nią bezpańskie koty! Niestety, nawet one nie dały się przekonać! Okazuje się także, iż wbrew powszechnie panującym opiniom jedzenie w japońskiej restauracji może być tanie i smaczne. Jako nieosiągalną w naszym kraju atrakcję, Ikeda opisuje Małpią Restauracja, gdzie za kelnerów robią dwa tresowane makaki. Niestety, szwendające się wszędzie małpy, które zabawiają gości razem z przykrym, wszechobecnym zapachem moczu, nie zrobił na niej najlepszego wrażenia. Ikeda odwiedziła także egzotyczną dla nas Neko Cafe - kocią kawiarnię, gdzie koty się bawią w najlepsze wśród gości, którzy je głaszczą, pieszczą i mogą je nawet adoptować…

Pani Anna wspomina również swoje wycieczki, rytualne święta czy znanych Japończyków. Pisze o wspinaczce na Nantai (ledwo weszła i nie dała rady zejść), Marszu Tysiąca Wojowników, Matsuri oraz chodzeniu po rozżarzonych węglach nieopodal świętej góry Kongo. Ze wszystkich tych imprez przedstawia nam piękne zdjęcia. Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam ponadto o Chiune Sugiharze, wicekonsulu Japonii na Litwie podczas drugiej wojny światowej, który ocalił kilka tysięcy Żydów. Wcześniej nie wiedziałam także, iż w Fukushimie (tak, tam mieści się pechowa elektrownia atomowa) powstało Muzeum Oświęcimia (Auschwitz Peace Museum Japan), w którym można obejrzeć eksponaty wypożyczone z polskiego muzeum w Oświęcimiu.

Książka Anny Ikedy daje nam również możliwość, by przekonać się, że podziwianie kwitnących wiśni nie jest jedyną rzeczą, jaką robi się wiosną w Japonii, że prefektura Tochigi (gdzie mieszka autorka) słynie z liczby śmiertelnych wypadków na drogach, że japońskie społeczeństwo starzeje się w alarmującym tempie i musi walczyć z epidemią samobójstw, że popularne są zachodnie śluby (a pani Ania raz go nawet udzielała), że tlen, tradycja, woda i ryż są niezbędne Japończykom, a pamięć i tradycja żyją w ich kraju wiecznie oraz że Polaków można spotkać wszędzie, nawet na dworcu na japońskiej prowincji… Autorka jest niezwykle bezpośrednia, nie stwarza dystansu między sobą a czytelnikiem. Operuje bardzo przystępnym językiem, nie nudzi, nie wprowadza zbyt wielu japońskich terminów, zatem nie meczy, ale zręcznie przechodzi od tematu do tematu. Jest ciekawie i nie za długo. Są też piękne zdjęcia, pasujące do rozdziałów i choć pani Ania nie jest profesjonalnym fotografem (w Japonii aparat to przecież atrybut obowiązkowy i nie ma znaczenia czy jest się profesjonalistą czy nie, bo zdjęcia robią wszyscy), to moim zdaniem doskonale oddają one ducha tego pięknego kraju, jego koloryt, oryginalność, tajemniczość… To, o czym należy pamiętać sięgając po tę książkę, to fakt, iż dotyczy ona życia Anny Ikedy w Japonii, a nie jest przewodnikiem po tym kraju. Nie ma tu także dygresji dotyczących Tokio, bo jak jest napisane na początku, ma to być książka o Tochigi, więc jest o japońskiej wsi. Koniec i kropka. Polka znalazła tam swoje miejsce na ziemi i właśnie je chce nam przedstawić. Kwintesencją tej recenzji niech będą słowa autorki: Nigdy nie twierdziłam, że Japonia jest idealna. Wręcz przeciwnie. Jednak nadal upieram się, że to wspaniałe, bezpieczne i wygodne miejsce do życia… I ja po przeczytaniu tej książki w to wierzę i cieszę się, że miałam okazję pobuszować na japońskiej prowincji z panią Anią.

Cytaty za: "Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji", Anna Ikeda, W.A.B., 2012.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.


piątek, 14 września 2012

Co dzień zawdzięcza nocy - Yasmina Khadra

Azouz Begag, Assia Djebar, Mohammed Dib, Kateb Yacine czy Yasmina Khadra – to znani pisarze algierscy. Wszyscy pełni pasji, pomysłów i chęci przekazania najważniejszych wartości o człowieku udręczonym historią, sytuacją geopolityczną czy religią ich kraju. Literatura algierska, coraz częściej i chętniej przekładana na język polski, znajduje coraz więcej odbiorców w naszym kraju. I dobrze, bo dzięki niej poznajemy tematy, motywy czy sposoby myślenia rodem z krajów Maghrebu, które nie są nam, Europejczykom, (dobrze) znane, a które bez wątpienia warto poznać. Ja moją przygodę z literaturą algierską rozpoczęłam od książki "Co dzień zawdzięcza nocy" Mohammada Moulessehoula, ukrywającego się pod pseudonimem Yasmina Khadra ze względu na algierską cenzurę…

Trudne warunki życia, monotonia, bieda, głód, depresyjny i nieudolny ojciec – oto warunki dojrzewania młodego Junusa, głównego bohatera książki "Co dzień zawdzięcza nocy". Jej akcja początkowo rozgrywa się w Algierii w latach trzydziestych ubiegłego wieku, kiedy kraj ten był jeszcze kolonią francuską. Beznadziejna sytuacja życiowa sprawia, że rodzina chłopca decyduje się poszukać swego szczęścia w innym miejscu. Wybór pada na Oran, gdzie mieszka ze swoją żoną Germaine, Francuzką z pochodzenia, brat ojca - dobrze sytuowanym aptekarz Malu. Dumni przybysze nie przyjmują pomocy od stryja, mając ufność, że Isa jako głowa rodziny szybko znajdzie pracę, zbuduje piękny dom, a na ustach członków całej rodziny na zawsze zagości uśmiech. Wszak ma on ducha i siłę, i niezachwianą wiarę we własne możliwości i przychylność Boga także, ale… Przedmieścia Oranu-Jenane Jato - gdzie lądują, to miejsce pełne ruder, żebraków, szarlatanów, bajarzy, zaklinaczy węży. Tam niepodzielnie króluje bieda, brud, bezrobocie, a brak nadziei na życie w lepszych warunkach znacznie utrudnia egzystencję. To nie jest dobra lokalizacja dla dwójki małych dzieci Isy ani jego delikatnej żony. Kiedy mężczyzna zostaje napadnięty i okradziony ze wszystkich oszczędności, decyduje się po wielu prośbach brata, oddać mu Junusa, by mógł się kształcić, a w przyszłości zostać kimś ważnym. Stryj dba o niego jak o własnego syna, podobnie jak Germaine, która wspiera go i zawsze służy mu pomocą. Nowe miejsce zamieszkania Junusa różni się znacznie od poprzedniego. Jest dla niego niczym inny świat z murowanymi budynkami, ukwieconymi balkonami, radosnym śmiechem dzieci, z którego emanuje spokój i błogosławieństwo: Oran był wspaniałym miastem. Miał osobliwy koloryt, który do jego śródziemnomorskiej dobroduszności dokładał niezniszczalny czar. Cokolwiek tam przedsiębrano, wszystko do niego pasowało jak rękawiczka. Miasto potrafiło żyć i nie ukrywało tego. Chłopiec ma świetne warunki życia, może się kształcić i rozwijać. Tymczasem wybucha II wojna światowa, ludzie są przerażeni wieściami z Europy, budzą się nastroje nacjonalistyczne, a ich konsekwencje Junus ma na wyciągnięcie ręki, gdy stryj zostaje aresztowany (jest narodowcem, a w jego domu organizowano zebrania) i na skutek tych dramatycznych wydarzeń traci rozum. Wujostwo szybko decyduje się na sprzedaż domu i apteki, by przeprowadzić się do niewielkiego miasteczka Rio Saldo, gdzie chłopiec chodzi do szkoły, poznaje pierwszych przyjaciół, różniących się od siebie wszystkim (wyznaniem, narodowością, naturą) i dziewczynę, która niespodziewanie stanie miłością jego życia i choć kobieta to nie wszystko, ale wszystko sprowadza się do niej, to właśnie przez Emilię losy Junusa i jego kolegów będą naznaczone do końca ich dni, bo kto przechodzi obok tego, co może być najpiękniejsze w jego życiu, kiedyś gorzko tego pożałuje i nawet wszystkie westchnienia świata nie ukoją jego duszy…. Junus bez swej ukochanej staje się cieniem, gubi się, odwraca się od swych przyjaciół, zamyka w sobie, nie ma odwagi stać przy swoich przekonaniach i ostatecznie zostaje zmuszony do współpracy z partyzantami, gdy polityka zaczyna coraz bardziej mieszać się z jego codziennością (w 1945 roku zaczynają się marsze o niepodległość w Oranie ostro tłumione przez policję, zaczynają się także "polowania na Araba").

Spotkanie przyjaciół po latach we Francji przy okazji pogrzebu pięknej Emilii, o której względy starali się wszyscy koledzy Junusa, którzy przeżyli polityczne zawirowania, jest naznaczone nostalgią za Rio i wdzięcznością, że dane im było się spotkać (być może po raz ostatni), by wzajemnie przebaczyć sobie grzechy młodości. Teraz mogą w spokoju odchodzić…

Yasmina Khadra przedstawia nam bogatą panoramę Algierii z ubiegłego wieku, panujące tam uwarunkowania społeczne, konkretne fakty polityczne, gospodarcze, kulturalne, egzystencjalne. Dużo czasu poświęca każdej postaci, pochylając się nad nią z czułością i z uczuciem malując ją swoim pięknym, plastycznym językiem. Konkretne wydarzenia historyczne, mimo ich mnogości, nie męczą, bo wtopione w akcję książki stają się tłem, które służy lepszemu poznaniu głównych bohaterów i warunków, w jakich żyją. Autor ukazuje nam, iż podejmowane decyzje, napotkani ludzie, realia historyczne, w których żyjemy znajdują konkretne odbicie w naszym życiorysie i mogą go skuteczne zapaskudzić lub pięknie ubogacić. "Co dzień zawdzięcza nocy" to książka o wartościach uniwersalnych: miłości, przyjaźni i szczęściu w pięknych algierskich krajobrazach. Warto ją przeczytać, by zrozumieć, że wszyscy pragniemy tego samego – szczęścia - niezależnie od tego, gdzie przyszło nam żyć, w jakiego Boga wierzymy i jaki jest nasz status materialny.

Cytaty za: „Co dzień zawdzięcza nocy ”, Yasmina Khadra, Sonia Draga, 2012.

Ocena 4+/6

Recenzja opublikowana na portalu Lubimy Czytać pod tytułem: Algieria z historią w tle

środa, 12 września 2012

Tajny dziennik - Miron Białoszewski

Mimo mojej niewątpliwej sympatii do „Pamiętnika z powstania warszawskiego” nie należę do fanów Mirona Białoszewskiego. Za mało poznałam jego twórczość, choć zawsze pociągała mnie ta jego oryginalność, zainteresowanie słowem, rzeczami banalnymi czerpanymi z codzienności. Kiedy na rynku pojawił się „Tajny dziennik”, określany mianem najważniejszego wydarzenia literackiego 2012 roku, postanowiłam się ‘poprawić’ i najpierw poznać pisarza, a dopiero później jego dzieła. Nie ukrywam, iż ta „domowa epopeja”, jak się określa najnowszą publikację Białoszewskiego, zaskoczyła mnie. I nie chodzi o liczbę stron, ale o fakt, iż napisać prawie 1000 stron o szarej rzeczywistości PRL-u, życiu codziennym, zwyczajnym, pozbawionym spektakularnych wydarzeń jest nie lada wyczynem. Nie ukrywam, że dla mnie „Tajny dziennik” był wyzwaniem, bo jak pisze sam autor jego „dziennik jest żywą powieścią, w której ja i inni jesteśmy bohaterami niewiedzącymi, jak i co będzie jutro, za godzinę. Zmieniamy nieraz zdanie, poglądy, zapominamy się, wydajemy na łup obserwatora z przyszłości”, potrzeba więc do niego dużo cierpliwości i chęci, by zajrzeć w przeszłość i odnaleźć w niej człowieka, syna, partnera, przyjaciela, pisarza, mistrza – Mirona Białoszewskiego we wszystkich rolach jakie pełnił w życiu…

Pierwszy wpis datuje się na dzień 20. listopada 1975 roku, a ostatni na 22. kwietnia 1983, kiedy dziennik zostaje niespodziewanie przerwany. Miron jawi się czytelnikom jako pustelnik, co potwierdza słowami: „Mam wiele obcości do ludzi, do społeczeństwa. Żyję na boku, sceptyk. Narzekam na buntowników”, ale to samotnik żywo zainteresowany tym, co się dzieje dookoła niego, taki który ma oczy i uszy szeroko otwarte. To bez wątpienia człowiek bardzo nieśmiały, który często nie wygłasza sądów, bo nie jest pewien swojej racji, cierpiący na bezsenność, spacerujący nocami po ulicach (albo po ciemnym korytarzu swego bloku), do późna wyglądający przez okno, a o świcie pospiesznie robiący zakupy. To także mężczyzna zakompleksiony, świadomy braku własnej atrakcyjności: „Odkąd zbrzydłem, zgrubłem, nienawidzę swoich odbić na ulicy. Unikam, jak mogę”. Ogrom osób, które przewijają się na kartach „Tajnego dziennika” trudno ogarnąć. Ułatwieniem są przypisy, bez których nie przebrnęłabym przez te książkę na pewno (przy okazji należy pochwalić wydawnictwo za wspaniałą pracą, jaką włożyło w opracowanie materiału). Spotykamy tu zatem ludzi sztuki, kultury i nauki oraz rodzinę i najbliższych przyjaciół autora. Są tu m.in.: Wojciech Siemion, Janusz Głowacki, Adam Ważyk, Adam Mauersberger, Zofia Nałkowska, Joanna Żółkowska, Wanda Chotomska, Maria Janion, Adolf Rudnicki, Julia Hartwig i wiele, wiele innych. Nie dziwi więc, iż atmosfera iście kulturalna (ciągłe wystawy, spotkania literackie) mieszają się z domową (pełną zadań dobrze znanych każdemu z nas). Jesteśmy świadkami wydarzeń historycznych (m.in. śmierć Bieruta, morderstwo Stanisława Pyjasa, wizyta Cliva Harrisa, olimpiady w Monachium i Montrealu, zima stulecia, wybór kardynała Wojtyły na papieża, wybuch gazu w rotundzie PKO, strajki na Wybrzeżu), które jednakże nie odgrywają istotnej roli. Są za to w nadmiarze prozaiczne rozmowy w gronie najbliższych na tematy błahe (o tym, że sąsiadka pani Białoszewskiej ma syna pijaka, że Miron ma przymiarkę sztucznych zębów, a jego ojciec zażywa diabetol), ale i poważne, przykładowo na tematy ostateczne, bo śmierć była w jego życiu obecna od zawsze („Ja tak nie lubię tego, że ludzie umierają. Najgorzej ze wszystkiego na świecie nie lubię właśnie tego”). Pisarz często przytacza prowadzone bądź zasłyszane dialogi i skrupulatnie zapisuje swoje sny. Dowiemy się także paru rzeczy dotyczących jego zdrowia, np. to, iż chodzi do Poradni Przeciwgruźliczej, że często miewa bóle nerek, pęcherza czy odciski na stopie oraz że przebył operację na prostatę. Tak jak w swoich utworach, tak i tu dąży do nadania waloru estetycznego temu, co niepoetyckie, brzydkie, pospolite, zwyczajne. Nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza w bezbarwnych czasach, w których przyszło mu żyć. Często wielokrotnie coś przypomina, w inny sposób się o czymś wyraża i jest tego świadomy: „Wiem, że niektóre rzeczy powtarzam. Ale w innych zestawach, w odległych miejscach. A świadkowi życia - czytelnikowi pośmiertnemu, na pewno mylą się cudze przeżycia, imiona, daty. Dlaczego ten świadek ma istnieć – nie bardzo wiem. Nie bardzo wiem, po co to piszę. Zabrnąłem z rozpędu. Nie chcę półprawdy...”
Z „Tajnego dziennika” dowiemy się także, iż Białoszewski lubi zwierzęta, obserwuje ptaki (dużo pisze o wronach), z czułością głaszcze koty i psy, ale nie może znieść cudzych zapachów we własnym domu. Często chodzi do kina i uwielbia pomidory. Nie znosi za to hałasu (jego znajomi z kwiatami i książkami Mirona proszą sąsiadów, by ściszali muzykę), podobnie jak światła w domu (każe malować okna czarną farbą, by nie przepuszczały promieni!). Z przyjaciół czyni sobie często ochronny parasol. Kiedy mu przeszkadzają, stroni od nich i nie wpuszcza do mieszkania. Sam reguluje ich ruch w swoim domu i własne wizyty u nich.
Białoszewski wspomina pobyty w „literackich” Oborach i w Magdalence, dokąd przyjeżdżał jako dziennikarz „Kuriera Codziennego”. Podróżuje także za granicę do Macedonii, Egiptu i ostatecznie do Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1982 roku odbiera Nagrodę im. Jurzykowskiego. Będąc w Nowym Jorku, spędza dużo czasu na Manhattanie w kinach dla homoseksualistów, kupuje akty, zwiedza muzea i spotyka się z ludźmi (m.in. Barańczakiem i Miłoszem), choć nie do końca czuje ten amerykański klimat: „Wysiadłem w środku Bostonu, wyszedłem z metra, od razu mnie dopadła nuda. Teatry, trochę ludzi, trochę sklepów, trochę pusto. Siusiu pod drzewem".
W „Tajnym Dzienniku” znajdziemy też przyznanie się Białoszewskiego do homoseksualizmu. Skłonności do niego rozpoznał już jako nastolatek, nie próbował z nimi walczyć, po prostu je zaakceptował. Mówi trochę o swoich przygodach seksualnych, przelotnych związkach czy prawdziwych miłościach. Nie ma tu jednak sensacji, opowieści ociekających erotyzmem czy fantazji. Z pewnością niektórych to rozczaruje…

Drobne, pozornie nieważne fragmenty życia w takiej liczbie doskonale oddają rzeczywistość tamtych czasów. Ten dziennik jest dla Mirona walką o siebie, o uznanie tego, kim jest. To możliwość przyjrzenia się samemu sobie z zewnątrz, a może nawet rodzaj autoterapii. Wnioski: „Jestem optymista z natury, sceptyk z rozumu i doświadczenia. Życie mnie nie oszczędzało, ale czułem swój gwiazdę. Wpadanie w choroby i zaniedbania, potem organizowanie się w wyzdrowienie. Ciągnie mnie gotyckie przełamywanie natury, przemawia do rozumu Kalwin. Lgnę do ludzi i im nie otwieram. Nieraz otwieram i żałuję. Nie cierpię zimna, czytam zachłannie o Antarktydzie. Skromność i nieprzyzwoitość. Pisanie nieraz wbrew sobie, choć jestem jednocześnie w tym, co robię”, oto cały Miron Białoszewski, oto jego nieskomplikowany świat. Teraz potrzebny jest tylko wrażliwy czytelnik, który zechce wkroczyć do jego rzeczywistości, pokochać to, co na pozór banalne, a co niesie z sobą prawdziwe wartości i jest dowodem wielkiego talentu. To niezwykle cenna publikacja, choć bez wątpienia nie dla wszystkich.

Cytaty za: „Tajny dziennik”, Miron Białoszewski, Znak, 2012.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury

piątek, 7 września 2012

Czterdziesci zasad miłości. Powieść o Rumim - Elif Shafak

Elif Shafak należy do grona moich ulubionych pisarek. Za każdym razem, kiedy biorę do ręki jej książkę, czuję się tak, jakbym umawiała się na spotkanie z najlepszą przyjaciółką. Jej najnowsza powieść „Czterdzieści zasad miłości. Powieść o Rumim” urzekła mnie przepiękną okładką, na którą nie mogłam się napatrzeć. Łączy ona w sobie egzotykę, subtelność, dwa odmienne światy oraz piękno i wrażliwość, których nie sposób odmówić także językowi autorki… Wrażenie zrobiła na mnie oczywiście również sama treść jej najnowszej książki.

Ella Rubinstein ma 40 lat, a od dwudziestu jest żoną Davida, dobrze zarabiającego dentysty, z którym tworzą na pozór szczęśliwy związek, mimo braku głębszego porozumienia duchowego. Mają troje odchowanych dzieci i mieszkają w Northampton w Massachusetts. Ella jest absolwentką anglistyki, ale nigdy nie pracowała w zawodzie. Poświęciła swoje ambicje, by dobrze wychować dzieci i stworzyć dom doskonały. Nie narzeka na swój los, przyjmując wszystko ze stoickim spokojem i nie zastanawiając się nad tym, czy jest szczęśliwa żyjąc tak monotonnie, czy też nie. Ona nigdy nie umiała zmierzyć się z prawdą o tym, że coś umiera lub się kończy: obojętnie, czy chodziło o przyzwyczajenie, etap życia czy małżeństwo. By wprowadzić w swoją nudną egzystencją (liczne zdrady męża, problemy z porozumieniem się z dojrzewającą córką, trud wychowania bliźniąt) odrobinę światła, kobieta zostaje wewnętrzną recenzentką jednej z agencji literackich w Bostonie. Jako pierwszy trafia do niej maszynopis „Słodkiego bluźnierstwa” Aziza Z.Zahary. To powieść o nietuzinkowej więzi pomiędzy Rumim najlepszym poetą i najbardziej czczonym przywódcą duchowym w historii islamu, a Szmsem z Tebrizu, nieznanym i ekscentrycznym derwiszem, zaskakującym niespodziankami i skandalami. Ella zatapia się w lekturze, odsuwając tym samym od siebie własne problemy. Czując ogrom miłości, której nie ma komu ofiarować, decyduje się napisać maila do Zahary, choć nie spodziewa się odpowiedzi. Los szykuje jej jednak ogromną niespodziankę – pisarz niespodziewanie odpisuje. Odtąd życie Elli składa się głównie z oczekiwania na wiadomość od Aziza i czytania jego powieści. To właśnie ona daje jej możliwość przeniesienia się w wiek XIII, gdzie króluje sufizm, uduchowieni derwisze, mądre przypowieści, orientalne klimaty i tytułowe czterdzieści zasad miłości… Życie Amerykanki nabiera tempa, choć ona sama zwalnia, pozwala sobie i swoim bliskim na więcej luzu, zaczyna odnajdywać sens własnej (odmienionej) egzystencji i podejmuje pewne ryzyko. Dotyczy ono oczywiście miłości, bo życie bez [niej] w ogóle się nie liczy. Nie pytaj, jakiej miłości masz poszukiwać, duchowej czy materialnej, boskiej czy ziemskiej, wschodniej czy zachodniej… Jedne podziały prowadzą do kolejnych. Miłość nie zna etykietek i definicji. Jest tym, czym jest – czysta i prosta. Miłość to woda życia…

Przyznaję, iż początkowo nie mogłam się w tę powieść ‘wgryźć’. Motyw książki w książce nigdy nie należał do moich ulubionych, ale mimo początkowych obiekcji okazało się, że Shafak świetnie sobie z nim poradziła, bo "Czterdzieści zasad miłości" jest bardzo dobrze skonstruowane (a te rozdziały rozpoczynające się tą samą literą są niczym różyczka na torcie!). Autorka stworzyła przyjemny, pachnący orientem klimat, w którym z przyjemnością przechadzałam się po uliczkach Anatolii razem z Rumim, Szamsem z Tebrizu, Różą Pustyni, Opojem Sulejmanem i innymi, chłonąc ich mądrość, wrażliwość na Boga i drugiego człowieka oraz hart ducha. Połączenie zachodniej kultury z tą z Bliskiego Wschodu, próba 'uzdrowienia' Elli i ukazania jej właściwej drogi zgodnej z sufickimi mądrościami, czy zwycięstwo prawdziwego uczucia, oto główne treści tej powieści. I choć nie jest to z pewnością najlepsza książka tej uznanej tureckiej autorki, to warto po nią sięgnąć choćby po to, by poznać dwie wybitne postaci z trzynastego wieku, podejrzeć jak budowali wzajemną przyjaźń i jak była ona solą w oku im współczesnych. To także dobra okazja, by się przekonać, że religia Mahometa niesie ze sobą pokój, miłość i mądrość. Przecież niezależnie od naszego wyznania, naszą wiarą jest religia miłości. Wszystkich nas łączy łańcuch serc. Kiedy jedno z ogniw się zrywa, gdzie indziej powstaje nowe… Subtelnie, mądrze (choć momentami może nazbyt banalnie), klimatycznie i orientalnie - z całą pewnością intrygująco. Warto.

Cytaty za: „Czterdziesci zasad miłości. Powieść o Rumim”, Elif Shafak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Księgarni Gandalf i tradycyjnie polecam ich bogatą ofertę