sobota, 28 stycznia 2012

Podróż - Ida Fink

Są takie książki, po przeczytaniu których powinna zapaść kurtyna milczenia, bo żadne słowo nie odda wrażeń towarzyszących podczas ich lektury, a bagaż emocjonalny jaki z sobą niosą jest nie do udźwignięcia. Nie przeczytałam ich w swoim życiu wiele (liczę, że są przede mną), ale za każdym razem sięgając po nową książkę, mam nadzieję, że będzie ona właśnie z gatunku tych wyjątkowych. Tym razem mi się udało. Wyruszyłam w długą podróż z kimś, kto omal jej nie przepłacił życiem. Tym kimś była Ida Fink, polskojęzyczna pisarka żydowskiego pochodzenia. Przyświecało nam zdanie: ''Najbardziej szaleńcze plany mają największe szanse powodzenia''... Ta "Podróż" to przejmujące świadectwo odwagi i niezłomnej woli życia przesiąknięte grozą, smutkiem, nienawiścią i radością, jaką niesie ze sobą drugi (dobry) człowiek...

W 1942 roku z getta w małym miasteczku na kresach Rzeczypospolitej uciekają dwie młode Żydówki. Chcą dobrowolnie wyjechać na roboty do Niemiec jako Polki: Katarzyna Majewska (Ida Fink) do restauratora z małego miasteczka w Hesji, młodsza - Elżbieta Stefańska (siostra Idy) do ogrodnika. Same stworzyły swoje biografie i dane personalne, ułożyły swoje życiorysy (będą je zmieniać jeszcze nie raz), powołały do życia postaci, nad którymi mają władzę. Los prowadzi je krętymi ścieżkami do niemieckiej fabryki produkującej części składowe samolotów, granaty i pociski, gdzie w gąszczu nienawiści, w uczuciu całkowitego osaczenia, będą pytały: ‘Co dalej? Jak stąd wyjść cało, kiedy wszyscy wokół wiedzą, kim jesteśmy i gdzie jest nasze miejsce?’ Ukrywające się w lasach za dnia i wędrujące nocą, głodne, niepewne jutra kobiety podejmują ryzyko ucieczki (tym razem jako łudząco podobne do Niemek - Joanna Pilecka i Anna Kloc), która niesie ze sobą ogromne ryzyko, ale i wielką szansę. Krocząc w sennych majakach walczą o siebie, tracą resztki sił i nadziei. Kiedy udaje im się i to, trafiają na niemiecką prowincję z dala od tych, co znają prawdę i prawie zapominają co to strach. Ale los nie pozwoli długo im się cieszyć spokojem, bo wróg nie śpi. Znów będą musiały wyruszyć w drogę z nowymi danymi w innym kierunku. Na ich ścieżkach pojawią się ludzie o różnych obliczach, a wybawienie przyniesie dopiero koniec wojny...

Słowa Idy Fink są dobierane niezwykle starannie, z uwagą, nie ma ich w nadmiarze, co psułoby odbiór lektury. Odczuwalny jest dystans jaki się narodził między czasem tworzenia, a czasem akcji jej utworu. Widać, że niektórych rzeczy autorka nie może sobie przypomnieć, bo daje o sobie znać zawodna pamięć. Ale to nie ma znaczenia, bo jej bohaterowie są nam bliscy, a przedstawiana rzeczywistość jest prawdziwa. Fink nie wylewa swoich żali, nie narzeka na trudną sytuację Żydów podczas drugiej wojny światowej, nie stawia pytań: 'dlaczego właśnie my? gdzie jest sprawiedliwość?' Zamiast tego czytelnik dostaje suche sprawozdanie z 'nietypowej' podróży bez krzyku rozpaczy, zarzutów, bez patosu i wielkich słów - powściągliwie i skromnie. Tak jakby tłumione emocje miały nieść ratunek, jakby okazanie ich oznaczało śmierć. To doskonałe studium psychologiczne człowieka znajdującego się w beznadziejnym położeniu, który wierzy mimo wszystko, że nadejdzie ocalenie, że jest szansa na powrót do normalności. Jest to proza dotykająca spraw beznadziejnych, niewytłumaczalnych i nieogarnionych, ale mimo to widać w niej jakiś promyk światła, nikłą nadzieję, co w literaturze Holokaustu jest fenomenem samym w sobie. Tym, co także mnie zadziwiło jest fakt, iż na dołączonych do "Podróży" zdjęciach Idy oraz jej bliskich z okresu wojennego zawsze widnieją uśmiechnięte twarze. Są pięknie rozpromienione, pełne ufności, nadziei, jakby tragizm wojny był poza nimi, choć przecież każdego dnia walczyli o przetrwanie. Taka też jest ta książka - inna w swej wymowie, absolutnie wyjątkowa, elegancka i piękna jak jej autorka. Na jej podstawie nakręcono w 2002 roku film "Ostatnia kryjówka" w reżyserii Pierre'a Koralnika. "Podróż" polecam wszystkim - to lektura obowiązkowa, bo o Holokauście zapomnieć nie wolno nam NIGDY.

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

środa, 25 stycznia 2012

Na ziemi obiecanej - Erich Maria Remarque

Literatura niemiecka. Moja ukochana, tak często czytana, rozpowszechniana i polecana innym. Wśród jej przedstawicieli ktoś wyjątkowy: pisarz naznaczony dwiema wojnami światowymi oraz bólem emigracji. Bojowy pacyfista, człowiek o barwnym życiu, klasyk - Erich Maria Remarque i jego pisany podczas śmiertelnej choroby testament - "Na ziemi obiecanej". I już na samym wstępie cytat - taki, który pokaże kierunek, w którym zmierza proza tego wybitnego Niemca: "Życie nie ma prawa toczyć się dalej, dopóki przeszłość nie zostanie rozliczona. Rozliczona, nie odpokutowana." (str. 305) Literatura wybitna - bez dwóch zdań.

32-letni Ludwik Sommer (w rzeczywistości nazywa się inaczej - Sommer to nazwisko jego zmarłego przyjaciela, Żyda, którego paszportem się posługuje), przebywa w obozie dla internowanych w Ellis Island (będącej końcowym etapem jego Via Dolorosa: z łac. "droga cierpienia", to droga emigrantów z nazistowskich Niemiec, prowadząca przez Belgię, Francję i inne kraje europejskie do ziemi obiecanej, jaką jawiły się Stany Zjednoczone), gdzie w oddali majaczy mu Nowy Jork. Za sprawą przyjaciela, Roberta Hirscha, udaje mu się do niego dotrzeć, co niestety nie kończy traumatycznych przeżyć, makabrycznych doświadczeń, sennych koszmarów i widm przeszłości. Sommer, podobnie jak wielu innych, zbudował sobie romantyczny obraz Nowego Jorku jako przeciwwagę dla ogarniętej nazizmem Europy, ale co z tego, gdy wizja ta jest jedynie ułudą i prowadzi donikąd? W otoczeniu emigrantów i razem z nimi próbuje bezskutecznie odnaleźć się w nowej rzeczywistości, nieznanym języku, wśród nieustannego strachu o życie, głębokich ran i nieuleczalnej traumy. Swoje smutki zapijając w dzień alkoholem, a wieczorem faszerując się tabletkami nasennymi, czuje zapach wolności i delektuje się nim, często nie mogąc uwierzyć w to, że żyje. Kiedy dowiadujemy się przez jakie piekło musieli przejść ci niemieccy uchodźcy, by znaleźć się tu, gdzie są teraz, cierpnie nam skóra: Sommer opowiada, jak wprowadzał się w stan sztucznej bezmyślności, kiedy przez kilka miesięcy ukrywał się w bardzo ciasnej komórce w muzeum w Belgii oraz dzieli się swoimi wrażeniami z pobytu w obozie koncentracyjnym, gdzie pozbawiono życia jego ojca. Większość emigrantów jest zgodna, że to nie wiara w życie, a nadzieja zemsty dodawała im sił. Wciąż zastanawiają się, jak żyć po tak wielkiej tragedii jaką był nazizm. Czy życie zaczęte od nowa nie jest zdradą i ponownym morderstwem na zmarłych, którym należy się pamięć? Na to pytanie nie znajdują odpowiedzi. Zamiast tego pracują, głównie na czarno. Ludwik znajduje zatrudnienie u Reginalda Blacka, handlarza dziełami sztuki (to przy okazji przykład świetnej satyry na USA). To u niego poznaje mentalność bogatych Amerykanów, zostaje wprowadzony w arkana strategii handlu dziełami sztuki oraz doświadcza, że trzeba coś kochać, by nie być martwym. Można uwielbiać nawet sztukę, zwłaszcza tę wybitną... Zaczyna spotykać się z modelką, niejaką Marią Fiolą, ale zdaje się, że oboje nie są w stanie stworzyć niczego trwałego, naznaczonego szczęściem i prawdziwą miłością. Są więc skromni i nieufni jak większość, przyznając, że "na dobrą sprawę tylko ci, co zginęli mogliby mówić o wojnie. Przerobili ją całą. Ale oni milczą." (str. 163) Jaka jest zatem ich wartość i jaki sens ich egzystencji?

"Na ziemi obiecanej" to powieść emigracyjna, będąca ostatnim i niestety niedokończonym dziełem Remarque'a (pisarz zmarł we wrześniu 1970 roku). Piękny język, w tym wypadku oddający wszystko to, czym żyli emigranci w Ameryce w tamtych czasach, to znak charakterystyczny jego twórczości. Doskonale zarysowany kontekst historyczny, atmosfera rozmów ukazujących problemy i troski Żydów w Nowym Jorku w latach czterdziestych ubiegłego wieku brzmi niczym świadectwo, obok którego trudno przejść obojętnie. Możliwość obserwacji reakcji opisywanych uchodźców na różne wiadomości docierające z frontu (np. te dotyczące kapitulacji Paryża wywołują euforię) czy na spotkanych przypadkowo ludzi z przeszłości, budzących upiory przeszłości, jest bezcenna. Dociera do nas, że emigrant ('enemy aliens') nigdy nie jest szczęśliwy. Zawsze obcy, skazany na ciągły ruch, jest ledwo tolerowany. Nic więcej. Nie ma także powrotu do normalności czy asymilacji ze społeczeństwem amerykańskim - jest niechcianym wyrzutem sumienia, człowiekiem drugiej kategorii, nieposiadającym korzeni, a więc praktycznie nikim. Remarque rozpościera przed czytelnikiem całą gamę emocji - tu strach miesza się z odrobiną radości, śmierć z namiętnością, a miłość z zagładą. Ot, życie w czasie wojny. Żałuję, iż nie udało mu się skończyć tej książki, dopisać dalszych losów Ludwika i innych emigrantów. Brak zakończenia otwiera jednakże przed czytelnikiem inne możliwości - pozwala mu stworzyć dokładnie taki finał, jaki mu się marzy. To właśnie on zadecyduje, czy Sommer powróci do normalnego życia czy się podda, doprowadzając do samounicestwienia...

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Bellona oraz portalowi obliczakultury.pl

czwartek, 19 stycznia 2012

Gorzkie spotkanie - Eileen Chang

Nie będę czarować, że Eileen Chang należy do moich ulubionych pisarek, bo do "Gorzkiego spotkania" w ogóle jej nie znałam i to nie za sprawą tego nazwiska zainteresowałam się tą książką. Nie będę także zmyślać, że znam historię Chin, fascynuje mnie od lat i to właśnie sprawiło, że sięgnęłam po tę powieść, bo wiem o Chinach tyle, co kot napłakał (tak, wstyd się przyznawać). Przeczytałam "Gorzkie spotkanie", bo jego tematyka była tak uniwersalna i interesująca, że nie mogłam sobie odmówić. Poza tym zawiera w sobie wątki autobiograficzne, a to zawsze ciekawi czytelników, którzy rozkoszują się poznając pikantne szczegóły z życia pisarza, czując, że jest jednym z nich ze swoimi słabościami i ułomnościami... Lubię także wejść w inną kulturę i spróbować się w niej odnaleźć. W tej było mi ciężko... Dlaczego? Oto powody:

Julia Sheng (alter ego Eileen Chang) to młoda dziewczyna, studentka Sztuk Wyzwolonych, która w czasie ataku Japończyków na Hongkong czy wojny chińsko-japońskiej, jest niczym dziecko we mgle - nie ma nikogo, kto by ją chronił, do kogo mogłaby się zwrócić o pomoc. Nie, nie jest sierotą, nie straciła rodziców na polu bitwy. Jej rodzina praktycznie nie istnieje, podobnie jak inne relacje międzyludzkie przedstawione w tej powieści w tym kręgu kulturowym..

Matka Julii - Rachel, w której żyłach płynie portugalska krew, tzw. kobieta z Makao, dba jedynie o siebie, pragnie ciągłych zachwytów nad swoją osobą i szuka szczęścia w nieustannych wojażach oraz kolejnych romansach. Jej kontakty z dziećmi, praktycznie tylko z córką, ograniczają się najczęściej do pomocy przy pakowaniu walizek, a jakakolwiek czułość czy kontakt fizyczny jest wykluczony. Julia jest odbierana jako ta, przez którą namiętne związki Rachel szybko się kończą, co złośliwa mamunia bez ogródek jej wytyka: "Odkąd żyjesz, tylko krzywdzisz innych! Takich ludzi jak ty powinno się zostawiać, niech sami żyją i sami umierają." (str. 135) Ot, takie surowe wychowanie, a może naleciałości kulturowe?
Ojciec, Ned, szybko przystający na rozwód (wszak był to sygnał, że rodzina jest postępowa i prze ku Zachodowi), szuka pocieszenia w ramionach innej kobiety, w opiumowym dymie i ukojeniu uzyskiwanym za sprawą morfiny, zapominając o swoich dzieciach...

Ucząca się na uniwersytecie w Hongkongu, a mieszkająca w bursie prowadzonej przez zakonnice Julia, zostaje zmuszona do ucieczki, do Szanghaju ze względu na konflikt zbrojny. Widzi w tym jednak swoją szansę, pragnie poczuć się tam jak u siebie, bo we wcześniejszych realiach nie mogła się odnaleźć, była obca, nierozumiana, inna. Kobieta zaczyna pisać i wysyła swoje opowiadania do cenionego pisarza z prośbą o ich ocenę. Zostaje dostrzeżona i doceniona, wtedy także poznaje człowieka, który zaważy na całym jej przyszłym życiu. Jest nim Shao Zhiyong (pierwowzorem jest mąż Chang - Hu Lan­cheng) - zdrajca ojczyzny, mający dwie żony, podstarzały zalotnik, natrętny adorator Julii, któremu udaje się ją ostatecznie uwieść, otumanić i skrzywdzić. Kiedy mimo wielu przeciwności losu, decydują się być razem, Shao musi uciekać, kryje się na wsi - sam, bez Julii. Nie dziwi więc że szybko zapomina o pannie Sheng i wdaje się w kolejną aferę miłosną, przynoszącą ból wszystkim jego kobietom. To przez niego kochająca bezwarunkowo Julia, naznaczona za jego przyczyną zdradą, poniżeniem, cierpieniem, straci szansę na założenie szczęśliwej rodziny, na emocjonalną stabilizację i potwierdzenie słuszności swoich wyborów... Tak przedstawia się w skrócie tematyka tej powieści.

W prozie Chang wiele jest niespodzianek, zwrotów akcji, zmian scen niczym w teatrze. Niekiedy można odnieść wrażenie, że wkradł się do niej chaos, bo chociażby mnogość nazwisk, ilość prób wyjaśnienia, kto jest kim, jest porażająca. "Gorzkie spotkanie" to powieść o wielkiej namiętności i różnych meandrach miłości, głównie tych nieszczęśliwych, zawiedzionych. Choć wiadomo, że zawiera dużo wątków autobiograficznych, dla przeciętnego polskiego czytelnika będzie świadectwem życia Chińczyków w latach czterdziestych ubiegłego wieku, bo niewielu doszuka się tu faktów z życia nieznanej nam pani Chang. Co nie zmienia faktu, że jest to pozycja ciekawa, bo nie ma w niej przygniatającej polityki, skomplikowanych opisów sytuacji geopolitycznej - zamiast tego jest prosty obraz nieszczęśliwego życia, podstawowe, może nawet błahe tematy, z których przecież składa się ludzkie życie. Czasem miałam wrażenie, że ten rozkład komunikacji między ludźmi jest tak dotkliwy, że trudno go opisać. Jakby przekładanie doświadczeń na słowa bolało samą autorkę, a jej opisy - czytelnika. Kiedy zamknęłam książkę, byłam rozczarowana i poczułam, że mnie oszukano. Gorycz nie dotyczy jedynie jednego spotkania (jak można by wnioskować po tytule), ale pojawia się właściwie non stop, bo trudno znaleźć tu coś, co byłoby słodkie i szczęśliwe. Jest to powieść smutna i bolesna. Nerwowość podyktowaną wojną, powierzchowność relacji międzyludzkich, ból samotności, rozczarowania czy zdrady (nie tylko kobiety, ale i państwa), a także wszechobecna w życiu Chińczyków gra pozorów, próba połączenia tradycji ze współczesnością, problem aranżowanych małżeństw i nieszczęścia jednostek w nich tkwiących - oto gorzki smak najeżonej emocjami, szczerej i bardzo autentycznej powieści Eileen Chang. Moim zdaniem to propozycja dla bardziej wybrednych, nieszukających w literaturze jedynie uciech i przyjemności czytelników. Z pewnością warta przeczytania. Polecam!

Ocena 4/5

Ps Wielki ukłon należy się pani Katarzynie Kulpie za świetny przekład "Gorzkiego spotkania" - widać wielką pracę w niego włożony. Zwróćcie także uwagę na piękne wydanie tej powieści - klasa!

Polecam także "Gorzkie spotkanie" czytane aksamitnym głosem Anny Dereszowskiej na antenie Polskiego Radia PR 2 o godz. 23.45 od poniedziałku do piątku.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

sobota, 14 stycznia 2012

Upadły anioł- Mari Jungstedt

Bez wątpienia nie jestem miłośniczką kryminałów, thrillerów czy horrorów. Należę więc z pewnością do nielicznych, którzy nie mieli okazji poznać pani Mari Jungstedt i jej sagi, rozgrywającej się na Gotlandii. Nadszedł czas, by to zmienić. Żeby nie było zbyt nudno, a oryginalnie, swoją przygodę z twórczością tej szwedzkiej pisarki rozpoczęłam nie od pierwszej części, ale od szóstej - od “Upadłego anioła”. I nie żałuję, bo ten mrożący krew w żyłach thriller psychologiczny przypadł mi do gustu i zainteresował całą serią, a zawarta na okładce informacja, kto jest kim w książce, pomogła skutecznie, tak że nie miałam żadnych problemów, by się odnaleźć na tej pięknej wyspie wśród jej mieszkańców i ich kryminalnych problemów.

Otwarcie hali kongresowej w Visby, miejscowości malowniczo położonej nad morzem, ściąga tłum osobistości. Organizatorem tego wydarzenia jest Viktor Algard, zajmujący się zawodowo podobnymi przedsięwzięciami, będący jednocześnie właścicielem dyskoteki, pod którą niedawno został zakatowany na śmierć młody człowiek. I to właśnie Algard w trakcie bankietu ginie, bezlitośnie otruty cyjankiem potasu. Podejrzanych jest kilka osób, w tym kochanka Viktora, Veronika Hammar. Sprawę próbuje rozwikłać nieustępliwy Anders Knutas wraz ze swoją partnerką Karin Jacobsson. Wyjaśniając zagadkę tego morderstwa, próby popełnienia kolejnego oraz innych spraw kryminalnych, obnażają samych siebie i pokazują ludzkie oblicze. Problemy wychowawcze boleśnie dotykają komisarza i pokazują jego bezradność w obliczu kłopotów z dziećmi (zamknięty w sobie Nils nie pozwala dotrzeć ojcu do swego świata, neguje jego miłość i zamyka się w sobie), podobnie ma się rzecz z Karin, która wyjawia od lat skrywaną tajemnicę swego notorycznego smutku...

Będzie więc coś o: problemach związanych z sytuacją po rozwodzie, rozwoju okrucieństwa i przemocy wśród młodzieży, gwałcie na nieletniej i powstałej w jego konsekwencji ciąży, sprzeniewierzeniu się prawu przez funkcjonariusza policji i dylemacie moralnym w związku z tym - słowem dużo ciekawych, znanych z mediów tematów, które bez wątpienia bliskie są ludziom niezależnie od szerokości geograficznej....

To, co bez wątpienia jest najciekawsze dla mnie w tej powieści, to pisane w pierwszej osobie wspomnienia człowieka, który został zniszczony przez własną matkę, zastraszany, notorycznie krytykowany i poniżany przez nią w dzieciństwie, nie potrafi sobie poradzić w dorosłym życiu. Te jego zapiski są niezwykle interesującym dowodem na to, jak wielką rolę w życiu każdego człowieka odgrywa szczęśliwe, pełne miłości i rodzicielskiej troski dzieciństwo. Słowa dobierane przez autorkę w tych fragmentach (podobnie jak list zawarty na końcu książki) są tak sugestywne, iż mnie osobiście sprawiały niekiedy ból, bo były głuchym wołaniem ofiary toksycznego rodzicielstwa.

Kolejną rzeczą, która bardzo mi przypadła do gustu w prozie Mari Jungsted było to, że "Upadły anioł" przesiąknięty jest kobiecością, drobiazgami, które z pewnością nigdy nie pojawią się przykładowo u Harlana Cobena. To kulinarne szczególiki - co podano na bankiecie urządzonym z okazji otwarcia hali czy nic właściwie niewnoszące do akcji informacje o makijażu Karin. Poza tym nie ma tu ciągłego, często męczącego dla mnie, wprowadzania czytelnika w błąd. Ta maniera wspomnianego przed chwilą mistrza kryminału nie jest manierą Szwedki, dzięki Bogu. Jungsted krok po kroku prowadzi nas ku rozwiązaniu zagadki poprzez krótkie rozdziały, kojarzące mi się z ujęciem kamery, która błyskawicznie przenosi nas w inne miejsce, rzucając nowe światło na sprawę. Przyjemnie się to czyta.

Podsumowując - "Upadły anioł" zdecydowanie mi się podobał, bo oprócz miłej rozrywki i dobrej zabawy przy boku Andersa Knutasa niesie ze sobą pewne przesłanie. To nie tylko mrożący krew w żyłach thriller, ale i dobre studium psychologiczne człowieka naszych czasów - często zostawionego samemu sobie już w dzieciństwie, pełnego niewypowiedzianych myśli, bo brakuje mu słuchaczy, pozbawionego czułych, pełnych miłości dłoni rodziców. Powieść zakończona dramatycznym listem chorego na depresję człowieka pozostaje w pamięci na dłużej i zmusza do refleksji - zdaje się, że o to właśnie chodziło.

Na koniec okrutny w swej wymowie cytat, ale zdaje się prawdziwy - tak by nikt z Was nie miał złudzeń:

Żaden człowiek nie jest nigdy w stanie uratować drugiego (...) Każdy musi ratować się sam." (str. 325)

Ocena 4+/6

Autor: Mari Jungsted
Tytuł: Upadły anioł
Data wydania: 2011
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Bellona

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Bellona oraz portalowi obliczakultury.pl

piątek, 13 stycznia 2012

Konkurs zakończony - wyniki ogłoszone - nagrody rozdane (wkrótce)

Na początku chciałabym WSZYSTKIM biorącym udział w konkursie podziękować. To dla mnie zupełnie nowe, bardzo ciekawe doświadczenie, dzięki któremu poznałam innych Blogerów (i nie tylko), oraz ich postanowienia noworoczne. Wiele z nich sama podzielam, co zaś do realizacji, to zobaczymy wkrótce, czyli za rok :)

Żeby nie przedłużać - wybór był dla mnie niezwykle trudny. Postanowiłam więc nagrodzić jedną osobę posiadającą bloga i jedną anonimową.

Książkę "Ostatni taki Amerykanin" Elisabeth Gilbert otrzymuje właściciel(ka) maila:

pocztapoczta0@wp.pl ,

bo sama od niedawna posługuję się mailem noszącym znamiona moich danych

Zaś książkę o Al Pacino wygrywa:

Bibliofilka,

bo spokój i odrobinę wolniejsze tempo jest także moim marzeniem na ten Nowy Rok.

Zwycięzców poproszę o ich dane na adres: agulka@blaster.pl. Czekam tydzień, później typuję kolejnego szczęśliwca ;)

Nagrodzonym gratuluję, wszystkich serdecznie pozdrawiam i zapraszam na kolejne konkursy :)

Ines

PS Dziękuję Cassin za umieszczenie informacji o konkursie u siebie!

A teraz zapraszam do lektury przy blasku świec i z filiżanką pysznej herbaty w dłoni...


środa, 11 stycznia 2012

Cukiernia Pod Amorem. Hryciowie - Małgorzata Gutowska-Adamczyk

Połączenie historii i miłości w literaturze nie zawsze wypada najlepiej. Autorzy często ocierają się o śmieszność, naiwność, sentymentalizm. Wielu jednak sili się na taką tematykę, starając się wypaść co najmniej poprawnie. Są i tacy, którzy starać się nie muszą, bo piszą książki o miłości, mocno zakorzenione w realiach historycznych i wychodzi im to rewelacyjnie. Jeśli nie wiecie o kim piszę, to proszę czytajcie dalej, a spróbuję Wam wyjaśnić, dlaczego Małgorzata Gutowska-Adamczyk zasługuje na uznanie i wielką pochwałę.

"Cukiernia Pod Amorem. Hryciowie" to niestety ostatnia już część jej rodzinnej sagi, z którą wielu czytelników bardzo się zżyło. W dalszym ciągu mamy do czynienia z naszymi ulubionymi bohaterami i ich potomkami. Tym razem ma to miejsce na dwóch płaszczyznach historycznych: to czasy drugiej wojny światowej i współczesność.

W Gutowie dochodzi do siebie po poważnych problemach zdrowotnych seniorka rodu - Celina Hryć, której przeszłość zostaje dokładnie opisana. Pojawia się jej amant z lat młodzieńczych, Toroszyn, ze swoim synem i wnukiem, co nie będzie bez znaczenia dla jej ukochanej wnuczki, Igi. Splecione losy nieszczęśliwie zakochanych ukazują dramatyczne chwile całej nieszczęsnej Europy w tamtym okresie: zawłaszczanie majątków, powstawanie gett, zagłada Żydów, niemieckie metody walki prowadzące do zniszczenia jednostek, ruch oporu, śmierć i żałoba itd. Dowiadujemy się także, jak 'Cukiernia Pod Amorem' trafiła w ręce Hryciów, kto jest ojcem dziecka Heleny Nierychło oraz co jest w stanie zniszczyć braterską zazdrość. A to wszystko okraszone jest wielką miłością, trudnymi do opanowania namiętnościami, okrutnymi realiami życia nie tylko w trakcie wojennej zawieruchy, ale i po niej, w czasach PRL-u, cierpieniem, szczęściem, zdradą i intrygą, której doświadczają bohaterowie. Tu każdy element do siebie pasuje niczym w babcinym przepisie - odpowiednie składniki, stara, wypróbowana recepta i sukces gotowy. Bo “Cukiernia Pod Amorem” jest sukcesem - nie tylko samej autorki, ale i jej czytelników, którzy otrzymali świetnie skonstruowaną powieść rzekę....

Proza pani Małgorzaty pachnie autentyzmem, jest obrazowa i bardzo realna. Opisy panujących nastrojów w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej i już podczas niej jest wyjątkowy. Doskonale oddaje (często poprzez monolog wewnętrzny) strach ludzi, ich przerażenie, lęk o najbliższych oraz całą gamę pozytywnych uczuć: miłość, radość, nadzieję. Wątek Giny Weylen, utalentowanej artystki, nakłanianej przez Niemców do współpracy, mającej możliwość obcowania wśród ówczesnej elity (jako przykład: ciekawa i barwna postać Karola II Hohenzolerna lub wspomniana w mniejszym stopniu Ordonka), należy do najciekawiej przedstawionych tu wątków. Podobnie jak wywrotowa działalność Adama Toroszyna w Warszawie w "Wawrze", dzięki któremu bez problemu przenosimy się do ogarniętej wojną stolicy. Jeśli zaś chodzi o treści współczesne to przyznaję, że zauroczyła mnie wyjątkowa nić porozumienia łącząca Celinę i jej wnuczkę. Gutowska-Adamczyk zobrazowała ją tak sugestywnie, iż ujrzałam w niej siebie i moją ukochaną babcię. Przedstawiła ich wzajemną relację z sercem, czułością, takim cudownym, rodzinnym ciepłem, co nie zawsze udaj się oddać... Drugą rzecz na którą zwróciłam uwagę jest osamotnienie Igi w Warszawie. Dziewczyna z prowincji, która nie czuję się dobrze w wielkim mieście, bo też nikt jej nie pomaga poczuć się tam lepiej, a zamiast tego dają jej odczuć, że jest inna, że nie pasuje do szalonej Warszafki. Nic więc dziwnego, że Iga czuje się dyskryminowana i chce się osiedlić po studiach w Gutowie.

Trzeci tom gutowskiej sagi Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk w niczym nie ustępuje dwóm poprzednim. Moim zdaniem jest najlepszy ze wszystkich. Być może to zasługa realiów historycznych, w których przyszło żyć bohaterom, a które są mi bliskie dzięki babcinym opowieściom, przeczytanym książkom czy obejrzanym filmom. Uważam, iż autorka nie opuściła sobie poprzeczki, poprzez co "Hryciowie" są lekturą niezmiernie zajmującą, wielowątkową i stworzoną od serca - piękną po prostu. Jej dzieło spełnia absolutnie wszystkie warunki świetnej sagi rodzinnej: jest w niej wielowątkowość, rozciągłość czasowa, losy wielopokoleniowej rodziny. Wszystko bez sentymentalnych i naiwnych wstawek, dłużyzn, przestojów akcji. Powieść napisana jest ciekawie, przeważają proste opisy a nie wydumane stylizacje, akcja toczy się wartko, a manipulacja postaciami i ich uczuciami odbija się na emocjach czytelników. Skutek tego taki, że od książki nie można się oderwać. Polecam wszystkim bez wyjątku! "Cukiernia Pod Amorem. Hryciowie" to dobra polska literatura współczesna i choć napisana przez kobietę, nie tylko dla kobiet.

Ocena 5+/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia oraz portalowi sztukater.pl


wtorek, 10 stycznia 2012

Co ogłupia nasze dzieci? Nowe media jako wyzwanie dla rodziców - Jürgen Holtkamp

Książka Jürgen Holtkampa "Co ogłupia nasze dzieci? Nowe media jako wyzwanie dla rodziców" to propozycja skierowana przede wszystkim do matek i ojców oraz troskliwych wychowawców, chcących nauczyć dzieci właściwego użytkowania nowoczesnych mediów i ustrzec je przed wszelkimi zagrożeniami. W dzisiejszym świecie dzieci najszybciej uczą się korzystać z ich dobrodziejstw, jednakże nie zawsze robią to właściwie. Zapominają nie tylko o zasadach etycznych, ale i o własnym bezpieczeństwie, które jest przecież najważniejsze. Telefon komórkowy, internet, telewizja cyfrowa, chaty, portale społecznościowe, gry online, fora internetowe, to zjawiska obecne w życiu (prawie) każdego młodego człowieka, opanowujące wszystkie obszary jego egzystencji i prowadzące (często) do uzależnienia. To właśnie podobne problemy autor stara się nam uświadomić na kartach swojej książki.

To, że media zmieniają naszą kulturę, społeczeństwo i rodzinę nie ulega wątpliwości. Rzadko jednak myślimy o tym, jaki to będzie miało wpływ na przyszłe pokolenia. Nawet rodzice różnie postrzegają ten problem. Jako przykład Holtkamp przytacza tu telefon komórkowy, który dla jednych rodziców jest koniecznością, bo stanowi pewność kontaktu z dzieckiem o każdej porze dnia i nocy, a dla drugich jest zbytkiem czy przejawem snobizmu rodziny. Niezależnie od nastawienia, warto pamiętać, że niewinna 'komórka' w dzisiejszych czasach, może się stać także okrutnym narzędziem używanym w sieci z premedytacją przeciwko swoim kolegom lub też obcym ludziom. Ile razy słyszeliśmy o filmikach kręconych telefonem komórkowym, których bohaterami były osoby znajdujące się w sytuacjach krepujących, a które później umieszczano w sieci? Często, a nawet zbyt często, niestety. 'Komórka' jest obecnie wykorzystywana nie tylko do komunikacji, ale służy także do znieważania, grożenia, szantażowania i stosowania mobbingu. Warto więc zastanowić się, co zrobić by "dzieci mediów" korzystały z dóbr nauki i techniki w sposób właściwy, tak by nie zostały ogłupione ich treściami oraz by nie wyrządziły krzywdy sobie i innym ludziom.

W tym kontekście nie sposób nie wspomnieć o internecie, który stał się placem zabaw dla młodych. Powstaje coraz więcej internetowych pamiętników (blogów), zawiązują się wirtualne znajomości, które nie zawsze są tym, czym miały być (pedofilia w sieci ma się świetnie), coraz chętniej też robimy w internecie zakupy i wykupujemy w nim ‘powierzchnię reklamową’. Oprócz tego istotnym problemem jest kradzież danych, szpiegostwo, cybermobbing, rasizm czy gloryfikacja przemocy. Ich ofiarą pada często młodzież, która jest bezkrytyczna i nie rzadko nie dostrzega takich zagrożeń.

Kolejnym zagadnieniem poruszanym przez autora jest pytanie, jak wykorzystać komputer do zabawy i pracy? Co powinni wiedzieć na ten temat rodzice i wychowawcy - czyli niezbędny know-how dla dorosłych, którzy nie mają na tym polu dużego doświadczenia. W tym rozdziale nasza uwaga zostanie skierowana w stronę gier komputerowych i problemów wynikających z ich nałogowego używania. Młodzi ludzie nagminnie zatracają się w wirtualnym świecie do tego stopnia, iż tracą kontakt z rzeczywistością, traktując konflikty w 'realu' jak te z ekranu komputera. Zaczynają się wtedy zachowywać jak ich wirtualni bohaterowie, którymi sami sterują. Jakie to może nieść ze sobą konsekwencje niech świadczy zjawisko brutalizacji społeczeństwa i liczby czynów karalnych popełnianych przez nieletnich, którzy naiwnie sądzili, że kolega, którego zabili ma przed sobą jeszcze kilka 'żyć'...

Jürgen Holtkamp nie jest pesymistą kulturowym, negującym nowe media. Wręcz przeciwnie - dla niego po prostu wszelkie zakazy czy oprogramowanie filtrujące nie stanowi narzędzi skutecznego wychowania medialnego dzieci i młodzieży. To w rozmowie, umiejętności odpowiadania na zadawane pytania i namowie do weryfikacji postawy własnego bezpieczeństwa, widzi szansę na odpowiednie poruszanie się w świecie mediów. Jego książka to głos zatrwożonego człowieka o naszą przyszłość, a w sposób szczególny dzieci. Myślę, że będzie to cenna publikacja dla osób dorosłych, które nie mają zbyt dużego doświadczenia w świecie nowych mediów, a które chcą je dobrze poznać, by chronić swoje dzieci. Dobór tematów jest bardzo ciekawy, bowiem autor porusza różnorodne kwestie, a na końcu zamieszcza suplement w postaci: słowniczka zawierającego wiele haseł mogących brzmieć obco dla starszego czytelnika, 10 rad w kwestii obchodzenia się z telewizją oraz kilka ankiet dotyczących oceny używanych przez nas mediów. Jedynym minusem tej książki jest niestety fatalne tłumaczenie. Oryginał powstał w języku niemieckim (a ja jak na złość jestem germanistką) i wyłapałam tu masę błędów - momentami tak dużych, że uniemożliwiały mi one lekturę (już w samym wstępie ich nagromadzenie jest ogromne). To wielka szkoda, bo książę "Co ogłupia nasze dzieci? Nowe media jako wyzwanie dla rodziców" uważam jako matka za cenną i ważną na naszym rynku wydawniczym.

Ocena 3/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Salwator oraz portalowi sztukater.pl

sobota, 7 stycznia 2012

Powrót do krainy dzieciństwa...

Dziś przedstawiam Wam dwie propozycje wspaniałych książek dla dzieci. To prawdziwe perełki, a utwory w nich zawarte z pewnością będą Wam dobrze znane z dzieciństwa. Zapraszam więc w sentymentalną podróż do czasów, kiedy można było żyć całkiem beztrosko i całe dnie spędzać na zabawie...

JAN BRZECHWA DZIECIOM - JAN BRZECHWA

Jan Brzechwa to postać w świecie utworów dla dzieci nieoceniona i absolutnie wyjątkowa. Jego pana Kleksa, Pchłę Szachrajkę, lisa Witalisa czy spryciarza i przecherę znają wszyscy, bo wychowało się na nich kilka pokoleń młodych Polaków. Utwory Brzechwy są ponadczasowe i nie tracą na wartości, mimo że od ich powstania minęło dużo czasu. Choć wielu próbowało dorównać mu poziomem, autor ten jest bezkonkurencyjny. Jego nieogarniona wyobraźnia, umiejętność ubrania w niebanalne słowa ludzkich wad i przywar (których nigdy nie potępiał i nie krytykował), doskonałe wyczucie słowa i ogromny talent to cechy charakterystyczne jego twórczości. Bo Brzechwa na świat patrzył z przymrużeniem oka, potrafił ze wszystkiego żartować, bawił się językiem niczym dziecko, a jego wyobraźnia nie miała końca. Absurd, groteska, częsty brak morału - to były jego narzędzia pracy. Był uśmiechniętym czarodziejem słowa, malującym dla dzieci najpiękniejsze obrazy, zaskarbiając sobie przy tym ich przyjaźń i wdzięczność na zawsze.

Nic więc dziwnego, że wydawnictwo Nasza KsięgaRnia z racji swego jubileuszu postanowiło zrobić rodzicom i ich pociechom wspaniały prezent, wydając wybór tekstów tegoż autora, pt. "Jan Brzechwa dzieciom". Najlepsze jego utwory wzbogacono przepięknymi, dość licznymi ilustracjami Joanny Rusinek, absolwentki grafiki krakowskiej ASP. Podzielono je na pięć kręgów tematycznych: 1. Oto bajka (zawiera dłuższe bajki rymowane i opowiastki), 2. Pan Kleks (jedynie wybrane fragmenty na zachętę dla młodego czytelnika), 3. Różni tacy (wiersze o samochwale, kłamczusze, leniu, skarżypycie i Pytalskim - słowem istna galeria 'negatywnych' przykładów), 4. Plotki, smutki, opowieści (zabawne przygody zwierząt wszelakich, min. Kaczki-dziwaczki, Sójki, Stonogi czy Żurawia i Czapli i wielu innych) 5. Entliczek-pentliczek (inne, trudne do sklasyfikowania jednym słowem wierszyki - Siedmiomilowe buty, Tydzień, Na straganie, itd.). Całość wydano na kredowym papierze i oprawiono w aksamitną w dotyku twardą oprawę. Istne cudo, mogące stać się wyjątkowym prezentem dla najmłodszych! Polecam gorąco!

Ocena: 6/6

WANDA CHOTOMSKA DZIECIOM - WANDA CHOTOMSKA



Wydawnictwo Nasza Księgarnia na swój jubileusz przygotowało nie lada ucztę dla swoich najmłodszych czytelników. Dwie wcześniej omawiane publikacje - rewelacyjna "Poczytaj mi mamo" oraz przezabawna "Jan Brzechwa dzieciom" zachęciły mnie i moje pociechy do sięgnięcia po kolejną książkę wydaną z racji okrągłej rocznicy istnienia tego Wydawnictwa. Mam na myśli pozycję “Wanda Chotomska dzieciom", na której podobnie jak i na tych dwóch wymienionych nie zawiodłam się. Teksty tej autorki są przecież dobrze znane nam, rodzicom i dziadkom, przywołują na myśl dobre wspomnienia, a ich przepiękne, barwne ilustracje cieszą oko nie tylko dzieci. To swoiste połączenie kultowych tekstów z przepiękną szatą graficzną zachwyci bez wątpienia wszystkich i będzie wspaniałym, mądrym i niezapomnianym prezentem dla naszych szkrabów.

Jeśli chodzi o samą autorkę, myślę, że nie trzeba jej nikomu przedstawiać. Wanda Chotomska podobnie jak Jan Brzechwa, to postaci w świecie literatury dziecięcej tak zasłużone, znane i podziwiane jak żadne inne. Chotomska, Dama Orderu Uśmiechu, to autorka ponad dwustu książek dla dzieci i młodzieży, ceniona nie tylko przez nasz rodzime gremia (otrzymała m.in. Nagrodę Prezydenta RP za twórczość dla dzieci i młodzieży), ale także przez międzynarodowe jury (jej opowiadanie "Drzewo z czerwonym żaglem" trafiło na Honorową Listę IBBY i jest zawarte także w tej książce!). Niektóre z jej utworów jak "Dzieci pana Astronoma" są od lat lekturą szkolną. To twórczyni także takich postaci jak chociażby Jacek i Agatka ze znanych telewizyjnych Dobranocek, oglądanych chętnie przez wcześniejsze pokolenia. Przez lata tworzyła również piosenki w telewizyjnym teatrze piosenki dziecięcej "Wiolinek" oraz zespole tańca i śpiewu "Gawęda". W jej utworach dużo jest skrzydeł, tańca, dobrej zabawy, sytuacji często zdumiewających, które normalnie nie mają prawa się zdarzyć (luty ma 30 dni, lew przegryza pręty własnej klatki, itd.). Z jej wierszy wiele można się także nauczyć (np. że skrzypce po włosku to violino, że w "lodowatej wodzie pluszczą się (...) pluszcze" itd.), bo przemycają treści edukacyjne z przymrużeniem oka, doskonale wyłapywane przez rodziców. Chotomska ma zdolność malowania słowem, poruszania wszystkich zmysłów za sprawą swego bogatego języka, tworzenia rzeczy niezapomnianych i budzących szacunek. Jej bohaterowie tańczą, śpiewają, zachęcają do obcowania i poznawania natury. Nic więc dziwnego, że pani Wanda jest uwielbiana przez liczne rzesze fanów (nie tylko tych najmłodszych), a ze spotkań z nimi czerpie natchnienie, radości i satysfakcję.

Omawianą książkę rozpoczyna piękne opowiadanie "Dzień dobry, córeczko" (pamiętam, jak czytała mi je moja mama), później pojawiają się: owo wspomniane wcześniej "Drzewo z czerwonym żaglem", "Kogutek", "Panna kle-kle", "Leonek i lew". W rozdziale zatytułowanym "Wypożyczalnia skrzydeł" zawarto jedynie trzy wiersze (ale za to jakie!): pierwszy nadający tytuł rozdziałowi, dalej "O poecie i biedronce" i "Motyl". W kolejnym "Gdzie to jest?" znajdziemy min. słynne "Bańkowice Mydlane" czy "Uliczkę TABLICZKI MNOŻENIA". Następnie na scenę wkracza "Rzeczowisko" z "Parasolem i kaloszami", "Poduszkowcami" czy "Łyżką" (wierszy jest oczywiście więcej). By się dowiedzieć, "Dlaczego cielę ogonem miele" albo "Po co krowie rogi na głowie", zajrzyjcie do rozdziału "Dlaczego?", a następnie poznajcie z bliska "Zwierzaki" - są wśród nich min. "Lis", "Bobry" i "Hipopotam". Nie zapomnijcie też o "Fruwakach" ("Słowiku", "Pliszce" i innych) oraz o tajemniczych "Czterech panach i Mikołaju". Zaraz za nimi w kolejce ustawiają się: "Muzykańce", "Tańce" i "Śpiewańce", domagające się uwagi. Swoją obecność zaznaczą także różnorodne "Limeryki". A kiedy będzie Wam się zdawało, że to już koniec, zawołacie ze zdziwieniem:: "O rety, rety, lecą kabarety", i właśnie wtedy odkryjecie pięć fantastycznych propozycji dla dzieci. Słowem - wartościowe teksty, dobrze wybrane, świetnie pogrupowane - REWELACJA!

Co zaś się tyczy strony graficznej, kolejnej mocnej strony tej książki, to warto wspomnieć, iż autorem ilustracji jest Artur Gulewicz, młody i bardzo zdolny absolwent łódzkiej ASP. W jego pracach widać nieograniczoną wyobraźnię (tak doskonale współgrającą z fantazją pani Chotomskiej), mieszankę stylów, znakomity dobór kolorów, ciekawe kształty, świetne pomysły, które bez wątpienia stanowią wspaniały dodatek do prezentowanych tekstów. Moim zdaniem, połączenie tych dwóch osób na potrzeby tej publikacji - Chotomskiej i Gulewicza dało znakomity efekt. To, co warto jeszcze podkreślić, to fakt, że książka wydana jest na najwyższym poziomie; świetnej jakości papier i twarda okładka gwarantują wielką przyjemność podczas lektury. Wiem - powtarzam się - dwie jej poprzedniczki także wychwalałam pod niebiosa, ale cała trójka jest tego warta. Zapewniam Was!

Na koniec cytat autorki o tym, czym jest pisanie dla dzieci: "Niektórzy mówią, że dla dzieci trzeba pisać tak, jak dla dorosłych, tylko lepiej. A ja myślę, że dla dzieci trzeba pisać tak, żeby dorośli nie nudzili się przy czytaniu!"* Czytając książkę "Wanda Chotomska dzieciom" mam wrażenie, że Wanda Chotomska zastosowała się do tego bez dwóch zdań, dając rozrywkę nie tylko najmłodszym, ale i tym troszkę starszym.

* "Guliwer" 3/1999

Ocena: 6/6

Za obie książki serdecznie dziękuję w imieniu własnym i moich dzieci Wydawnictwu Nasza Księgarnia oraz portalowi sztukater.pl


wtorek, 3 stycznia 2012

Rozbitek. Siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu - Steven Callahan

Kiedy myślisz 'żeglarz', co przychodzi Ci do głowy? Przystojny mężczyzna pokroju Mateusza Kusznierewicza, doskonale umięśniony, pięknie opalony, o włosach rozjaśnionych przez słońce, zakochany w morzu bez pamięci... Być może Cię rozczaruję, ale wilk morski z książki "Rozbitek. Siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu", Steven Callahan, kompletnie do tego opisu nie pasuje. Dlaczego? Wyjaśnienie znajdziesz poniżej.

Steven Callahan urodził się 6 lutego 1952 roku w Stanach Zjednoczonych. Jego największą pasją jest żeglarstwo, toteż żyje zgodnie ze zdaniem wypowiedzianym przez jednego z jego bohaterów literackich: 'Potrzebujesz Matki Ziemi, ale kochasz Morze'. Jako uzdolniony projektant łodzi i architekt statków sam zbudował sobie swój ukochany jacht, "Napoleon Solo", na którym wyruszył w samotny rejs z Wysp Kanaryjskich na Karaiby w 1982 roku. Kiedy jego łódź po sześciu dniach od rozpoczęcia rejsu tonie (zabierając mu prawie wszystko, co posiadał i co było potrzebne do przeżycia), Steven dryfuje przez 76 dni po Atlantyku na tratwie pneumatycznej (nazwanej Gumową Kaczuszką III) dokładnie relacjonując, jak sobie radził, co jadł, co pił, słowem - jak żył.

Książka Callahana to niezwykłe świadectwo woli życia. To pokładowe zapiski człowieka, dotyczące jego zdrowia fizycznego i psychicznego, kondycji tratwy, ilości jedzenia i wody. Steven przez ten cały długi okres miał do czynienia z wyjącym dookoła wiatrem, wilgocią, uderzającymi w plecy falami (dochodzącymi nawet do 10 metrów), przejmującym zimnem w nocy i trudnym do zniesienia upałem w dzień. Jego wiernymi towarzyszami niedoli były rekiny, morświny, koryfeny, rogatnice, latające ryby i małe skorupiaki, stanowiące część jego pożywienia lub też polujące na niego. Co ciekawe, na koniec swej odysei oceanicznej wszystkie te stworzenia traktował jak wiernych przyjaciół i żal mu było się z nimi rozstawać...

Nie ukrywam, iż początkowo książka ta mnie męczyła. Niewielka czcionka, fachowe słownictwo, perspektywa przeczytania ponad 200 stron o tym, jak jakiś facet samotnie dryfuje po morzu. Zastanawiałam się, o czym on będzie pisał? Bałam się, że pewnie wciąż będą się przewijały te same zwroty: strach, sztorm, burze, woda, wiatr, i że powieje nudą. Pomyliłam się. Callahan napisał piękną, prawdziwą i poruszającą powieść. Na dodatek tak sugestywną, że wydawało mi się, iż jestem na jego nieszczęsnej tratwie razem z nim. Dokładne opisy problemów z jakimi przyszło mu się zmierzyć i jak sobie poradził, nie mając do dyspozycji praktycznie żadnych narzędzi, oraz świetne ilustracje (dokumentujące przykładowo ewolucję kuszy czy podstawy nawigacji) zasługują na podziw i uznanie. Podobnie jak świadomość, ile wycierpiał, gdy do jego licznych pęcherzy, ran i otarć dostawała się słona woda... Ta niewiarygodna historia jest dowodem na to, że marzenia dają człowiekowi siłę, by przetrwać nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Callahan nie liczył, że ktoś mu pomoże (nie ma się co dziwić - jego tratwę minęło 9 statków), ale sam się ratował. Wiedział, że mimo świetnego przygotowania i doskonałego wyposażenia, by przeżyć potrzebne mu szczęście, dlatego na każdym kroku mu pomagał. Kiedy w chwilach zwątpienia, rezygnacji i ogromnego smutku po policzku lały mu się łzy, szybko je ocierał, nie pozwalając, by do jego monotonnej egzystencji wkradło się zwątpienie, że może tę nierówną walkę z naturą i samym sobą kiedykolwiek przegrać.

Polecam tę książkę każdemu, kto zdaje sobie sprawę z tego, że wszyscy codziennie (w różnym stopniu oczywiście) walczymy o przetrwanie; że każdy z nas jest mniej lub bardziej doświadczany przez los i tylko od niego zależy, czy swoją walkę wygra. Autor dedykuje swoją opowieść wszystkim ludziom na świecie, którzy wiedzieli, wiedzą lub będą wiedzieć, co znaczy cierpienie, desperacja lub samotność, a na jej końcu pisze:

"Nie przestałem żeglować. Morze pozostaje najbardziej odludnym miejscem na świecie. Według mnie podróżowanie przez odludzie, nieważne czy pełne drzew, czy fal, jest kluczowe dla rozwoju i dojrzewania ludzkiej duszy. To na odludziu możesz odkryć, kim naprawdę jesteś, poprzez stawianie czoła wyzwaniom świata, w którym grubość portfela nie ma znaczenia, a miernikiem wartości stają się twoje umiejętności." (str. 220)

Życzę Ci więc, by Twoje umiejętności były adekwatne do bitwy, jaką przychodzi Ci stoczyć każdego dnia...

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Bezdroża oraz portalowi sztukater.pl