środa, 25 lutego 2015

Regina zamyka drzwi - Jacek Melchior

„Regina zamyka drzwi”, najnowsza książka Jacka Melchiora, krytyka teatralnego, popularyzatora muzyki klasycznej oraz autora powieści „XXL” i romansu komediowego, zwróciła moją uwagę już jako zapowiedź. Po jej przeczytaniu dochodzę do wniosku, że to przykład naprawdę ciekawej literatury psychologiczno-obyczajowej. Co ważniejsze, to propozycja z rodzimego gruntu i potwierdzenie tezy, że współczesna polska proza ma się całkiem dobrze.

Tytułowa Regina Sowa Kacperska Bergner to 77-letnia niedołężna kobieta, którą choroba pozbawiła niespodziewanie wszystkiego, co do tej pory dawało jej radość i szczęście. Bez żołądka, z aparatem słuchowym, w słabej kondycji psychofizycznej, jest praktycznie zdana na pomoc innych. Skończyłam marnie i nagle, ale przynajmniej się nażyłam, przyznaje mimo wszystko z nieukrywaną satysfakcją. Zgorzkniała, czepialska, małostkowa i niemiła, a co gorsza sprawiająca wrażenie nieustannie przygnębionej. [W]raz z żołądkiem wycięli jej uśmiech. Nie, żeby stała się smutna, tylko uśmiechnąć się nie może ani zgiąć ust, ani tego w sobie co uruchamia to zgięcie. Być może dlatego Regina zamknęła drzwi przed bliskimi, by nikt nie zobaczył, w jakim jest stanie. Zawsze brylowała w towarzystwie, konsekwentnie dążyła do wyznaczanych sobie celów, była silna, energiczna i nie godziła się na szarą prozę życia. Teraz jest ledwie cieniem dawnej Reginy - w ciągu kilku dni stała się leżącą bez makijażu, pozbawioną sensu, ułomną i wymagającą pomocy staruszką. Seniorką, która nie stroni od napojów wyskokowych, a jej podstawowy posiłek to kanapki z kawiorem. Mówi, że starość to łapczywa jest. Niewiele wie o starości poza tym, że ją widziała u innych. Była młoda przez prawie siedemdziesiąt siedem lat i nagle cyk, starość z dnia na dzień, z godziny na godzinę, do szpitala poszła młoda, wyszła, ledwie wyszła, stara. Siedemdziesiąt siedem lat młodości, kilka tygodni starości i to nie na długo. Proporcje – marzenie. Już nie chce pomocy ze strony natrętnych sióstr ani obojętnego syna, nie chce też uczucia od zakochanego w niej od 20 lat Romana, męża innej kobiety. Bo skoro nigdy nie okazywała słabości, czemu teraz miałoby być inaczej?

Regina pochodzi ze wsi Hajborek. Już jako dorastająca kobieta wstydziła się nie tylko miejsca zamieszkania, ale i ubóstwa, brudu, warunków, w jakich żyła, jak wyglądała, co nosiła. Mijały lata, a ona wciąż była przekonana, że bieda, w jakiej wyrosła, wciąż z daleka i nieoczekiwanie rzuca na nią zły urok. Miała sześcioro rodzeństwa, ale była zupełnie inna niż ono. Nic jej nie trzymało w domu rodzinnym – chciała wyjechać i wrócić jako gość, który przywozi ze sobą górę prezentów i wyjeżdża naprędce zostawiając po sobie dobre wspomnienie. Jako młoda dziewczyna udała się do Szklarskiej, by gotować w kuchni. Później, po latach nieszczęśliwej tułaczki po kraju, wybrała emigrację, a Wiedeń stał się jej małą ojczyzną. Nie bała się walczyć o siebie. Szukała szczęścia i akceptacji i miała nadzieję, że pewnego dnia ją docenią: [O]na się starała. O to, by umieć rozmawiać, jakby miała trzy fakultety, bo matury nie zrobiła. O samostanowienie, ponieważ Stacho [jej pierwszy mąż] szybko okazał się dyktatorem. O podziw mamy, sympatię taty, o to, by usłyszeć ‘nasza śliczna Reginka’, a nie tylko ‘nasz śliczna Krysieńka’ [jej siostra]. I wreszcie usłyszała. Przedsiębiorcza, pożądana, zaradna i przebiegła. Zawsze czuła się lepsza od innych. Uważała, że [g]dy czujesz się kimś ważnym, biorą cię za ważnego…, i tak właśnie żyła. Reżyserowała każdy swój dzień i twierdziła, że to podstawa. Lubiła demonstrować przed innymi ‘urodę życia’, funkcjonowała według filozofii zastaw się a postaw się, a robiąc luksusowe spektakle przed mężczyznami, oczekiwała profitów. Próbowała nie gardzić ludźmi, choć w swoim mniemaniu była kimś wyjątkowym: artystką i wirtuozką życia. Dzięki sztuczkom teatralnym odgrywanym na pokaz, wychodziła bez szwanku z wielu trudnych sytuacji, ratując siebie przed przykrymi konsekwencjami własnych posunięć. Kim ona jest, zastanawiają się pielęgniarki w szpitalu. Kim ona jest, zastanawiają się ludzie w sklepie, gdy podchodzi bez kolejki i jakoś nikt jej nie zwraca uwagi. Kierowniczką w komitecie wojewódzkim? (…) Kim ona jest, przez dziesiątki lat zastanawiają się jej siostry i koleżanki, wciąż nowe i chwilowe, bo nie zwierza się, nie plotkuje, bo irytuje i onieśmiela jednocześnie. Kim, kim? Zastanawiają się znajomi, koledzy, coraz bardziej skonfundowany mąż, któremu wciąż się mentalnie wymyka, i syn, nieodmiennie zaintrygowany, nauczony, by schodzić jej z drogi… A ona jest sobą...
Dopełnieniem wizerunku nieprzeciętnej Reginy jest jej 50-letni syn, Pawełek (jak go zdrobniale nazywa), historyk sztuki, który przybywa, by prawdopodobnie pożegnać się z ciężko chorą matką. Mężczyzna zawsze był od niej całkowicie uzależniony, przekonany, że jest upart[ą], tward[ą], apodyktyczn[ą] kobiet[ą], uosobienie[m] Wszelkiej Racji o jakiejś szatańskiej energii i sile przekonywania (…) [To] [w]ilczyca w owczej skórze (…) Wilczyca, która go wyleczyła, wykarmiła, ubrała, wykształciła, nigdy nie pozwoliła biedować i wyposażyła w kapitał, jakiego nie sposób przeliczyć na żadną walutę, bezwarunkową miłość. Wilczyca, przy której ta kapitolińska – od Romulusa i Remusa – co najwyżej wilczkiem jest… Ich relacje zmieniają się - teraz to Pawełek musi zaopiekować się swą autorytarną mamusią. Choćby trzy dni...
Życie Reginy jest bez wątpienia smutne i nie napawa optymizmem. Mur jaki postawiła wokół siebie dawno temu, czy też może nawiązując do tytułu, zamknięte przed bliskim (a może i przed samą sobą) drzwi, sprawiają, że ostateczny rozrachunek z życiem boli jeszcze bardziej. Bo choć awansowała z ubogiej dziewczyny ze wsi Hajborek do rangi Austriaczki gnijącej w swym wiedeńskim apartamencie, odchodzi z kieliszkiem wina w reku, z pianą szwechatera na ustach, leżąc we własnych rzygowinach, w towarzystwie obcego jej praktycznie syna, którego porzuciła dawno temu w pogoni za swoim wymarzonym, właśnie kończącym się, życiem...

Jacek Melchior podaje czytelnikowi słodko gorzki koktajl, pełen niedopowiedzeń, prawdziwych emocji, potężnych napięć i ironii, uwieńczony licznymi retrospekcjami, wprowadzonymi za sprawą jednego słowa, jakiegoś rekwizytu, zwykłego przedmiotu, który uruchamia intrygująca opowieść Reginy o czasach minionych, o kilku epokach na przestrzeni dwóch krajów: Polski i Austrii. Warto dać Melchiorowi szansę, bo postać tej skomplikowanej kobiety obnaża zwodnicze pragnienia niektórych z nas i nie pozostawia nam złudzeń, czy warto ostentacyjnie zamykać każdemu drzwi przed nosem, by u kresu pogrążyć się w samotności, niespełnieniu, rozgoryczeniu.

Cytaty za: Regina zamyka drzwi, Jacek Melchior, Wielka Litera, Warszawa 2015.

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera.


poniedziałek, 16 lutego 2015

Życie to podróż, to ocean - Julia Hartwig, Artur Cieślar

„Życie to podróż, to ocean” to zapis rozmowy jaką Artur Cieślar odbył z Julią Hartwig, poetką, tłumaczką, eseistką. To niezwykle miła pogawędka dwojga wyważonych, pogodzonych z losem ludzi, którzy ową harmonią, spokojem i ciepłą atmosferą czarują czytelnika od pierwszych słów. Julia Hartwig początkowo nie chciała się zgodzić na ten wywiad. Jest skromna, nie lubi zamieszania wokół siebie i nie przepada za opowiadaniem o swojej osobie. Na tę publikację namówił ją dopiero jej wieloletni przyjaciel, Jerzy Illg. Powstała w ten sposób niewielkich rozmiarów książeczka, w której pani Julia robi wszystko, byle pozostać w cieniu. Żałuję ogromnie, iż autoryzując tekst, usunęła najbardziej intymne zwierzenia i pozbawiła swoich czytelników możliwości głębszego poznania. Najważniejsze jest to, czy mam coś do przekazania. Jeśli nie, to szkoda sobie i innym zabierać czas, wyznaje autorka. Widocznie jej przekaz nie musi być pokaźnych rozmiarów, by robił wrażenie. Czy zatem mamy szansę natrafić w tym tekście na jakąś pikantną informację o Julii Hartwig? Raczej nie. Wiemy tyle, iż poetka uwielbia kruche ciastka i kolor niebieski (będący ucieleśnieniem nieba i przestrzeni), a jej ulubiony środek lokomocji to pociąg. Nie cierpi zajęć domowych, kuchennej krzątaniny i ścierania kurzu. Za to kocha ocean! Mam jeszcze kilka innych rzeczy w zanadrzu, jakie Arturowi Cieślarowi udało się wydusić z tej powściągliwej osoby i zaraz się nimi z Wami podzielę.

Julia Hartwig dorastała w dużej rodzinie, miała liczne rodzeństwo, z którym się przyjaźniła. Najbliżej była ze starszym bratem Edwardem-fotografikiem. Obcowanie z nim dało jej możliwość bliskiego kontaktu ze sztuką już od najmłodszych lat. Wtedy właśnie zaczęła się kształtować w niej wrażliwość na obraz, który po latach zaczęła oddawać słowem. W szkole była uważana za osobę bardzo zdolną i od początku przepowiadano, że w przyszłości będzie pisała. Jej czasy studenckie przypadły na okres okupacji. Na tajnym uniwersytecie wybrała komplety z polonistyki, a później w Krakowie z romanistyki. Uczyła się również języka francuskiego. W 1947 roku otrzymała stypendium od rządu i wyjechała do Francji, gdzie mogła szlifować język i rozkoszować się Paryżem. Żywiłam się kulturą jak nigdy przedtem. Byłam zachłanna, ciekawska – wszystkie wystawy i muzea były moje, wspomina z uśmiechem na ustach. Kultura francuska pociągała i pociąga ją nadal, a Francję traktuje jak drugą ojczyznę. Poetka lubi też Holandię i Włochy.
Moim bodźcem do podróżowania była zawsze ciekawość, chęć sprawdzenia, co tam znajdę. Po latach wiedziałam już, że podróż jest dla mnie pomocna w sensie twórczym, że daje mi siłę do pisania (…) Kiedy podróżuję – odżywam, patrzę na świat w nowy sposób, wyznaje Julia Hartwig. Właściwie stale jest w podróży – zaczęła od tej wymuszonej wojną, później pojechała z własnej woli do Francji i USA. Słowo podróż odmieniana jest w tej książce przez wszystkie przypadki. Okazuje się bowiem, że każda wyprawa zawsze przynosi powiew świeżego, jest zetknięciem się z innością świata i porzuceniem własnego, a przeżyta w pojedynkę jest okazją do relaksu i refleksji: Oczywiście zachwycamy się miastem, architekturą, obyczajami, kuchnią. Jednak tym, co przynosi nam całkowite spełnienie i odprężenie, jest kontakt z przyrodą, z morzem, z oceanem. Mogłabym nawet śmiało powiedzieć, że synonimem słowa podróż jest ocean. A kontakt z oceanem był dla mnie jednym z największych przeżyć. Kiedy przebywam nad oceanem, czuję się jakby szersza, pojemniejsza, wyznaje poetka. I tu dotykamy sedna sprawy, tematyki jej twórczości – Hartwig w odpowiednich proporcjach zestawia piękno przyrody z człowiekiem i światem jego emocji. To poezja subtelna, skromna, pełna prostoty. W niej każdy przedmiot urasta do rangi arcydzieła, bo autorka umie zachwycić się codziennością, docenić ją i okazać wdzięczność za każdą drobnostkę! Pisze o sprawach zwyczajnych, którym nadaje głęboki sens. Dużo dostrzega i wszystko widzi wyraźnie: [N]ie szukam nadzwyczajności w życiu, a dostrzegam ją w rzeczach zwykłych, codziennych. One mnie frapują i wydają mi się poetycko ważne, bo mogą wystąpić w hierarchii istnienia. W materialnym istnieniu rzeczy występuje też aura niematerialna; zadaniem poety jest ją odnaleźć. I to się czasem udaje. Dlatego trzeba szanować rzeczy codzienne, puentuje.

Julia Hartwig ma w sobie ogromny spokój, a to dziś takie rzadkie u ludzi. W jej charakter wpisane jest samotne zmaganie się ze światem. Ze światem, który jest źle rządzony, w którym tak wiele jest do zrobienia, bo zło panoszy się po nim bezkarnie. Mimo to jest szczęśliwa i otwarta na ludzi. Obcowanie z przyrodą, dobrą literaturą i muzyką – z pięknem – uspokaja ją i koi ból. Nosimy szczęście w sobie. Tylko z odpowiednim dystansem możemy to dostrzec, inaczej, gdy będziemy zgnębieni, niczego nie dostrzeżemy, będziemy jak ślepcy, przekonuje poetka.
Autorka w tej dość krótkiej rozmowie wspomina również swoje największe miłości: Zygmunta Kałużyńskiego, Ksawerego Pruszyńskiego i ukochanego męża, Artura Międzyrzeckiego. Doskonałym warunkiem tego, by miłość przetrwała, jest wspólne pole życia, zainteresowań, pracy, twierdzi. Udało jej się odnaleźć owo pole jedynie z Międzyrzeckim. Ich związek naznaczony wspólną pasją, ‘pisaniem’, podróżami, choć i notorycznym brakiem pieniędzy. Mimo to był bardzo szczęśliwy: Byliśmy z Arturem naprawdę bardzo zajętymi ludźmi. Chwile, które spędzaliśmy razem, były miłe i pełne porozumienia. To było nasze bogactwo. Para doczekała się jednej córki, Danieli, która zaznaczyła się w twórczości obojga.
Nie da się jednak ukryć, iż Hartwig zamiast o rodzinie, woli rozprawiać z Cieślarem o malarstwie. W jej wierszach można dopatrzeć się zamiłowania do sztuki i iście malarskiej wrażliwości. Podobnie jak malarz poetka wybiera z przestrzeni fragmenty, które niosą z sobą emocje. Według Artura Cieślara poeci są na świecie po to, by budzić ludzi słowem. Oni bowiem również malują obrazy, a tomy ich wierszy to galeria. W twórczości tej obdarzonej mądrością życiową, wyobraźnią i dużą wrażliwością poetki niczym w zwierciadle mogą przejrzeć się nasze własne myśli.

„Życie to podróż…” to niespieszny i niebanalny dialog dwojga interesujących ludzi. Artur Cieślar stroniąc od przewidywalnych pytań, jakie najczęściej pojawiają się takich publikacjach, przybliża Julię Hartwig od innej strony. Wyróżniając w tekście fragmenty jej wypowiedzi przypominające aforyzmy, posiłkując się tekstami jej wierszy, dyskutując o tematach humanistycznych, obojgu udało się stworzyć liryczną atmosferę, upragniony azyl dla współczesnego czytelnika oszołomionego głośną i natrętną kulturą masową. I aż szkoda, że ta rozmowa nie mogła trwać dłużej, że nie pozwolono jej snuć się dalej…

Cytaty za: Życie to podróż, to ocean, Julia Hartwig, Artur Cieślar, Zysk i S-ka, Poznań 2014.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury