piątek, 23 stycznia 2015

Pieśni bełkotu - Erwin Mortier

O chorobie Alzheimera mówi się i pisze coraz częściej. To oczywiste, skoro na świecie notuje się coraz większą liczbę zachorowań, a w krajach rozwiniętych przypadłość ta należy do najbardziej kosztownych dla społeczeństwa. O tym, jaka jest naprawdę, wiedzą najlepiej najbliżsi osób nią dotkniętych. Ci z nich, którzy mają odrobinę talentu, odwagi i możliwość, próbują o chorobie Alzheimera informować społeczeństwo w jakiś niekonwencjonalny sposób, by przyciągnąć jego uwagę. Erwin Mortier, flamandzki powieściopisarz i poeta, zadedykował książkę własnej, cierpiącej na to schorzenie matce. Pełne liryzmu, cierpienia i współczucia „Pieśni bełkotu” dokumentują zmagania nie tylko samej chorej, ale przede wszystkim całej jej rodziny, która jest zmuszona nucić tytułowe pieśni razem z nią.

66-letnia matka Erwina Mortiera zawsze była aktywną, kochającą życie i przyjemności kobietą. Teraz schudła, skurczyła się, brakuje jej świadomości czasu, miejsca i osób. A zaczęło się niepozornie - od niemożności przypomnienia sobie słów, obwiniania bliskich za to, że nie potrafią podpowiedzieć jej brakującego wyrazu, częstych wybuchów płaczu, branych za objaw menopauzy. Obserwacja jej dziwnych poczynań, braku kontaktu z rzeczywistością i zachowań nieadekwatnych do sytuacji, sprawia ból jej bliskim. Gorsze jest jedynie jej notoryczne milczenie, bo jak wyznaje jej syn, to co [go] u niej najbardziej uderza, co przysparza m[u] najwięcej zmartwień, to podwójna cisza jej obecności. Język spakował walizki i wyskoczył za burtę wywracającego się statku, ale w jej głowie czy wokół niej panuje jeszcze inna cisza. Nie słysz[y] już muzyki jej duszy; egzystencjalnej aury wokół niej, wibrującego sukna narracji i symboli, przez które splata się ze światem, albo na odwrót, świat splatał się z nią… Każdy dzień przynosi coraz bardziej przejmującą ciszę. Niekiedy chora porusza wargami, które zamiast nieść pełne zdania, mimowolnie drżą. Wydobywa się z nich jedynie pojedyncze westchnienie albo zająknięcie. Rodzinie coraz częściej brakuje cierpliwości, obserwując jej potworne zmagania językowe: Niemal widzę, jak zdania potykają się na jej ustach. Wokół jej dłoni na obrusie słowne rumowisko, gramatyczne ruiny. Mortierowi z trudem przychodzi rozpoznanie w niej dawnej matki. Kobieta, która zajęła jej miejsce jest niespokojna, chwilami agresywna, niekiedy trzeba przed nią nawet zamykać drzwi na klucz, bo jest zagrożeniem dla innych i siebie samej: Żaden dotyk nie przynosi już spokoju, żadna piosenka nie jest w stanie jej ukoić. Tylko „Mamo, usiądźże, do cholery” jeszcze pomaga, czasami. (Nie)matka modyfikuje nawet swoje upodobania kulinarne (wcześniej nie lubiła jajek sadzonych, teraz jada tylko sadzone), programowe (od jakiegoś czasu ogląda programy telewizyjne przeznaczone dla przedszkolaków) i nie rozpoznaje siebie w lustrze: Jej „ja” znika. To „coś”, co powoduje, że jakaś osoba tak nieodparcie jest nią samą. Zmienia się cały repertuar przyzwyczajeń, sposób mówienia, spania, chodzenia, stania. Z cech i zachowań, które u niej rozpoznaję, i z takich, które są nieznane i zdumiewające, powstaje nowa mieszanina, jakby w jej ciele przepoczwarzała się jakaś pasożytnicza świadomość. Rozgoryczenie (sarkazm?) sięga apogeum, kiedy pewnego dnia Erwin Mortier słucha opowieści o naukowcach, którym udało się porozmawiać z delfinami i wielorybami. Stwierdza wtedy z rezygnacją: Nawet wieloryby są teraz bardziej komunikatywne niż moja matka… Natomiast fizycznie kobieta nadal jest w świetnej formie - ma bardzo dobre wyniki krwi i serce 18-latki, a jedynym jej problemem jest sztywność mięśni… I choć kontakt z nią jest już właściwie niemożliwy, bo przebywa ona w swoim własnym świecie, Erwin Mortier nie wyobraża sobie życia bez niej i na myśl, że mamy mogłoby nie być, pęka mu serce: Patrzę na nią, ona odpowiada spojrzeniem tak bezradnym, że aż przenikającym do szpiku kości. Mimo tego, że choroba odebrała jej świadomość i tożsamość, cała rodzina nadal kocha ją tak mocno, jak wcześniej.

Mortier nie jest sobie w stanie przypomnieć zdrowej, rozmownej, działającej logicznie matki. Są momenty, gdy boi się, że sam zachoruje. Kiedy od razu nie przychodzi mu do głowy jakieś słowo, obawia się, że to pierwsze symptomy choroby: Kiedy po kilkuminutowych poszukiwaniach znajduję solniczkę w lodówce, serce podchodzi mi do gardła. Dzisiaj po południu sikałem na stojąco i zauważyłem, że swoje pióro włożyłem do kubka ze szczoteczkami do zębów, na półeczkę nad umywalką... By nie zatracić siebie, ćwiczy logiczne ciągi słów, pisze. Układa tytułowe pieśni bełkotu, w których dowodzi, że jemu nie brakuje logiki, bogatego słownictwa, kreatywności: Zauważam, że piszę po to tylko, aby usłyszeć zdania, które bez potknięć przepływają przez moją głowę. By słyszeć śpiew rytmu, przyspieszenia, spowolnienia, pauzy. Wypuszczam te słowa po to, aby na chwilę zawisnąć na myślnikach – trapezach składni – w stanie nieważkości u szczytu zdania. Cóż za błogość, móc jak tresowana małpa w wilgotnych lasach tropikalnych języka przeskakiwać z liany na lianę. To właśnie sprawia, że pisarz ma poczucie normalności, to daje mu nadzieję, że nie jest chory, że przebywając z matką, nie „zaraził się”, albo że to jeszcze nie jego czas…

Oniryczna, liryczna, poetycka książka z chorobą Alzheimera w tle. Czy da się tak o niej pisać? Flamandzki autor dowodzi, że jest to możliwe. Być może sekretem jest tu związek emocjonalny, jaki łączy go z matką, a może wyjątkowy talent. Pisząc oszczędnie o ciężkich emocjach i bolesnych odczuciach, dobierając eleganckie, wyszukane słowa, nie ukrył niczego z trudów sprawowania opieki nad chorą osobą. To osobiste świadectwo walki z tak nierównym przeciwnikiem od pierwszych słów budzi niezwykłe wrażenia estetyczne oraz prawdziwe emocje i nie pozwala im opaść do ostatniego z nich. Poza tym książka ma przepiękną okładkę, idealnie dopasowaną do treści. Warto przeczytać i przekonać się, czy da się gorycz choroby osłodzić eteryczną prozą.

Cytaty za: Pieśni bełkotu, Erwin Mortier, W.A.B., Warszawa 2014.

Ocena: 5/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Synowska pieśń o (nie)matce

wtorek, 6 stycznia 2015

Oriana Fallaci. Portret kobiety - Cristina De Stefano

Kiedyś na pytanie, co z siebie dała dziennikarstwu, Oriana Fallaci odpowiedziała: Mam nadzieję, że dałam dziennikarstwu przede wszystkim odwagę, bo odwaga jest jedyną z moich niewielu cnót, i temu nikt nie może zaprzeczyć. Ja mam obsesję odwagi zarówno fizycznej, jak i moralnej. Dziś wszyscy doskonale wiedzą, że ofiarowała swej pasji (jaką była dla niej praca) o wiele więcej. Niezwykła osobowość, silny charakter, nieprzewidywalność i bezkompromisowość zjednały jej wielu czytelników, a jej rozmówców nie raz wprawiły w osłupienie. „Oriana Fallaci. Portret kobiety”, autorstwa Cristiny De Stefano, to barwna biografia międzynarodowej gwiazdy żurnalizmu napisana z wielkim zaangażowaniem, będąca prawdziwą gratką nie tylko dla jej fanów, ale również dla tych, którzy cenią sobie historie ponadprzeciętnych kobiet, bo znajdują w nich motywację do działania. To publikacja, której zdecydowanie warto poświęcić swój czas, by się przekonać, co znaczy być kobietą we współczesnym świecie, w którym trzeba patrzeć władzy na ręce i każdego dnia od nowa walczyć o sprawiedliwość…

Oriana Fallaci urodziła się 29 czerwca 1929 roku w ubogiej rodzinie miłośników literatury, o czym świadczy m.in. jej imię, pochodzące od Proustowskiej księżnej Guermantes. Rodzice byli zaangażowani w ruch oporu, w którym czynnie uczestniczyła również Oriana - pełniła funkcję łączniczki, przenosiła ulotki, gazetki, wiadomości, czasem nawet broń, była zręczna i pomysłowa. To przede wszystkim ojciec swymi surowymi metodami wychowawczymi, kreował córkę na żołnierza. Dorastałam w atmosferze wojny. Zdominowała moje dzieciństwo. Wszędzie się o niej mówiło, wszędzie się ją widziało, mówiła. Okrutne czasy oraz głód, zimno i strach naznaczyły skutecznie jej młodzieńcze lata i ukształtowały ją na przyszłość…

Oriana od najmłodszych lat była otoczona literaturą. I choć rodzice musieli kupować książki na raty - pozwalali sobie na ten jedyny luksus. Fallaci szybko przeczytała wszystko, co znalazła w domowej biblioteczce. Zaczęła od autorów greckich i rzymskich, potem sięgnęła po literaturę anglosaską. Z Francuzów interesował ją tylko Proust. Czytała bardzo dużo, a pisała jeszcze więcej, a matka - Tosca Cantini - gorąco jej kibicowała. Uważała bowiem, że najgorsze ze wszystkiego to nie mieć wykształcenia. Wtedy każdy może mieć nad tobą władzę, mawiała. Wiedziała co mówi, bo doświadczyła tego na własnej skórze... Córka widząc jak traktowana jest jej ukochana matka, wzięła sobie do serca jej słowa - świetnie się uczyła, ze swoje wypracowania dostawała liczne nagrody, była zdyscyplinowana i skupiona na osiąganiu jak najlepszych wyników. Ale była też krnąbrna, kłótliwa, zamknięta w sobie i świadoma, co chce w życiu robić. Jako kilkuletnia dziewczynka zdecydowała, że chce zostać pisarką: Wszyscy starali się mnie zniechęcić; przekonywali, że kto chce pisać, musi być bogaty i stary, a ja byłam młoda i biedna. Nie ugięła się. Początkowo jednak mimo swych deklaracji, Oriana poszła na medycynę. Tak polecił jej stryj - miała tam gruntownie poznać człowieka jako całość, by umieć pisać... Niestety, okazało się, że rodziców nie było stać na opłacenie studiów i zdolna studentka musiała porzucić nauki medyczne, by pójść do pracy. Bez żalu wybrała redakcję pewnej gazety: Byłam zmuszona wybrać między medycyną, która nie dawała mi chleba a dziennikarstwem, które pozwalało mi zarobić pieniądze. Wybrałam dziennikarstwo, wspominała po latach z satysfakcją. Szybko zorientowano się, że mimo młodego wieku, Fallaci posiada wyjątkowy talent, wnikliwy zmysł obserwacji, zdolność do interpretacji zaobserwowanych faktów oraz łatwość ubierania ich w słowa. Triumfowała, bo była naprawdę zdeterminowana oraz dzięki temu, iż [z]rozumiała, że w tym zawodzie zdominowanym przez mężczyzn osiągnie sukces tylko wtedy, jeżeli pokaże, że jest od nich lepsza. Każdy artykuł przepisywała po dziesięć razy, poprawiała teksty z obsesyjną troską o szczegóły. Przed rozpoczęciem pracy przy nowym temacie zbierała wszystkie dostępne informacje. Czytała dzieła wielkich pisarzy, by nauczyć się od nich dobrego stylu. To właśnie ona wylansowała we Włoszech modę na kobiety dziennikarki, ale ponieważ była zdolna, niepospolicie inteligentna i pracowita, nie miała w tym środowisku przyjaciół. Dziennikarstwu zawdzięczam wszystko. Byłam ubogą dziewczyną – dzięki dziennikarstwu nie stałam się ubogą kobietą. Byłam ciekawa świata, chciałam dużo podróżować – dziennikarstwo mi to umożliwiło. Wychowałam się w społeczeństwie, w którym kobiety odgrywały drugoplanową rolę i były źle traktowane – jako dziennikarka mogłam żyć jak mężczyzna, pisała.
W swoich słynnych wywiadach z możnymi tego świata dała się poznać jako przenikliwa, umiejąca odsłaniać osobowości swych rozmówców dziennikarka, prowadząc przy tym narrację na najwyższym poziomie. Nie podawała jedynie pytań i odpowiedzi, ale budowała opowieści, które miały początek i zakończenie. Między nimi rozciągała akcję trzymającą czytelnika w napięciu, a w jednej z ról umieszczała siebie. Świadomość, że po tygodniu jej teksty ‘umierały’, sprawiała jej przykrość. Kiedyś zaniosła buty do szewca i odebrała je owinięte gazetą z jej własnym artykułem… Mimo to pisała dalej, bo wierzyła, że głos dziennikarza może służyć nie tylko rozrywce, ale słusznym sprawom. Była przekonana, że dzięki jej tekstom oczy świata kierowane są na niesprawiedliwości i nadużycia władzy, a nagłaśniając akty przemocy i bezprawie niesie pomoc. Oriana stanęła na pierwszej linii frontu walki o wolność i sprawiedliwość, dwa ideały, w których wyrosła, puentuje Cristina De Stefano.

Fallaci mówiła o sobie: Jestem perfekcjonistką. Maniaczką precyzji. I zawsze się boję pomylić, rzadko jestem zadowolona z tego, co piszę. Dziś postrzega się ją jako jedną z największych włoskich dziennikarek i twórczyń literatury popularnej XX wieku. Opowieści rodziły się pod jej piórem naturalnie, bez patosu. Wśród swoich czytelników widziała prostych ludzi - krawcowe, gospodynie domowe, robotników i malarzy, a nie inteligencję. Nienawidzę trudnych słów, skomplikowanych, mętnych wywodów. Nauczyła mnie tego matka, kobieta bardzo inteligentna, ale niewykształcona, bo nie posłano jej do szkół. Matka mówiła mi zawsze: ‘Pisz łatwo, proszę cię. Tak, żebym i ja mogła zrozumieć.’ Oriana podporządkowała się, pisała prostym językiem i dobrze na tym zarabiała. Ale nie lubiła pieniędzy, nie potrafiła nimi dobrze zarządzać. Nie przeszkadzało jej również to, że się starzeje, za nic miała swój wygląd: Zmarszczki są moimi medalami, odznaczeniami, na które sobie zapracowałam (…) Pięknie jest się starzeć. Wraz z wiekiem zdobywa się wolność, której się nie miało w młodości. Wolność absolutną. Była anarchistką, ale nie feministką – wyzwoliła się własnymi siłami. Uważała się za chrześcijańską ateistkę, bo doceniała spuściznę tej właśnie religii. Najbardziej podziwiała Benedykta XVI. 27 sierpnia 2005 roku spotkała się z nim w Castel Gandolfo. Pisarka, która stała się symbolem wojny z islamem, oraz przywódca Kościoła miłości. Sławna ateistka i przewodnik duchowy, tak komentowano wtedy ich spotkanie. Była ogromnie związana ze swoją małą ojczyzną: Mówię po florencku, po florencku myślę i czuję. Moja kultura i wychowanie są florenckie. Kiedy za granicą pytają mnie, skąd pochodzę, mówię: z Florencji. Nie: z Włoch. Bo to nie jest to samo. Uwielbiała gotować, pięknie haftowała ściegiem gobelinowym, kochała Amerykę. Prawie dwadzieścia lat przed 11 września 2001 roku Oriana wyraziła obawę, że wcześniej czy później radykalny islam wyjdzie z terenów walk na Bliskim Wschodzie i wystąpi przeciw Zachodowi - nie pomyliła się. W miłości krucha i delikatna, całkowicie poddana ukochanemu. W pracy dumna i niezłomna, waleczna i odważna. Jej śmierć nastąpiła zdecydowanie przedwcześnie - 15 września 2006 roku. Ileż pracy miałaby dzisiaj obserwując współczesny świat...

Biografia Oriany Fallaci napisana przez Cristinę De Stefano jest taka sama jak życie tej sławnej Włoszki- wielowymiarowa, skrupulatna i pasjonująca. Silny charakter, bezkompromisowość, błyskotliwość i dążenie do wyznaczonego celu sprawiały, że ta niezwykła dziennikarka i pisarka zarazem, zawsze osiągała to, czego chciała. Jej historia naprawdę może stanowić silną motywację do działania dla wszystkich kobiet. Szczególnie powinny wyciągnąć z niej wnioski te przedstawicielki płci pięknej, które poza pasją i talentem nie mają niczego…

Cytaty za: Oriana Fallaci. Portret kobiety, Cristina De Stefano, Sonia Draga, Katowice 2014.

Ocena: 6/6 (!!!)

Tę oraz inne, warte polecenia książki znajdziecie na www.gandalf.com.pl Polecam gorąco!