wtorek, 2 grudnia 2014

Niżyński. Bóg tańca - Lucy Moore

Urodziliśmy się jako artyści tańca. Nasze tańczące ciała, dziedzictwo po rodzicach, przyjęliśmy bez zastrzeżeń. Teatr i taniec od urodzenia były dla nas naturalnym sposobem życia. Zupełnie jakby teatr stanowił nasz żywioł, w którym wszystko współgrało z naszą duszą. Tak o dzieciństwie swoim i swego brata pisała Bronisława Niżyńska, siostra człowieka, który zrewolucjonizował balet – genialnego Wacława. „Niżyński. Bóg tańca” Lucy Moore to rzetelnie spisana historia legendy, geniusza, skandalisty, biseksualisty i wreszcie schizofrenika. To biografia, która przenika czytelnika na wskroś, która pozwala obserwować rozkwit niezwykłego talentu, cieszyć się sukcesami wspaniałego tancerza, a następnie każe mu cierpieć razem z artystą pogrążającym się w odmętach szaleństwa…

Urodził się 12 marca 1889 w Kijowie. Jego rodzice, Tomasz i Eleonora byli zawodowymi tancerzami, choć żadne z nich nie pochodziło z artystycznej rodziny. Wacław nie miał lekko w życiu. Rodzice z racji wykonywanego zawodu mieli ciągłe kłopoty finansowe. Żeby móc się utrzymać, nie odrzucali żadnej oferty pracy (także tej w cyrku). Dzieci zabierali oczywiście ze sobą, dlatego też dzieciństwo upłynęło im głównie w teatrach (co nie jest bez znaczenia w przypadku dróg, jakie obrali). Rodzinę dość wcześnie i zupełnie niespodziewanie opuścił mąż i ojciec w jednej osobie, Tomasz Niżyński, by związać się z inną kobietą. Młody Wacław ogromnie przeżył jego występek, nigdy mu nie wybaczył, że zostawił rodzinę na pastwę losu. Od tej pory to matka musiała walczyć z całych sił, by jej ukochane dzieci miały wszystko, co najlepsze. To dla nich przeniosła się do Petersburga, gdzie mieściła się Carska Szkoła Teatralna mogąca zapewnić im przyszłość. Początki w elitarnej placówce nie były łatwe – szybko dostrzeżono obcy akcent i ubóstwo nowego ucznia. [Wacław] spotykał się z pogardą rówieśników, był pomijany we wszystkich szkolnych zabawach i przy każdej okazji dawano mu do zrozumienia, że jest gorszy. Pomiatano nim, lekceważono go i wykpiwano, nikt nie chciał z nim siedzieć w jednej ławce czy wspólnie zjeść obiadu. Wrażliwy młodzieniec czuł się outsiderem i dostrzegał w sobie chęć walki z obojętnym i nieczułym światem, co zostanie mu już do końca życia... Ale wykładowcy darzyli go specjalnymi względami, bo znakomicie sobie radził na lekcjach tańca, muzyki i rysunku (gorzej szło mu jedynie z przedmiotami ogólnymi). Błyskawicznie znalazł uznanie w oczach krytyków, którzy uznali go za najbardziej wyróżniającego się debiutanta, a jego taniec określali jako ‘zwizualizowaną muzykę’. Podkreślano, iż Wacław odznaczał się rzadką, wręcz nieziemską cechą. Nie tracąc naturalności, przemieniał się w tańcu, stawał się ‘podniosły, dynamiczny, wolny i jakże pełen uniesienia.’ Cudowny skok, podczas którego wydawał się wisieć w powietrzu, to było znacznie więcej niż techniczna doskonałość (…). Niektórzy nazywali go ‘młodym dzikusem’ (na ogół porozumiewał się bowiem za pomocą gestów, a nie słów i nie patrzył w oczy rozmówcy), ale to właśnie ów dziwak był najjaśniejszą gwiazdą teatrów carskich. On sam był zresztą przekonany, że jest największym tancerzem swojej epoki (a nawet że tańczy jak Bóg!). Jego celem była doskonałość - maksymalnie napinał mięśnie, ćwiczył z przesadną mocą każdy ruch, jaki miał wykonać na scenie, budując 'rezerwę siły’, żeby w trakcie występu wszystkie ruchy zdawały się łatwe i niewymagające wysiłku. Uważał, iż taniec powinien być tak prosty jak oddychanie i chociaż każdy krok jest odrębnym ruchem, musi się wydawać naturalną i harmonijną konsekwencją wszystkich wcześniejszych ruchów i realizował to na scenie. Był przy tym jednocześnie wielką 'dumą i radością impresaria'. Nie dziwi zatem jego odurzenie sukcesem: Czekało na niego wszystko, o czym mógł marzyć: zachwyceni widzowie, przychylne recenzje, twórcze spełnienie (…). Lucy Moore konsekwentnie ukazuje, jak się zmieniał, jak cieszył się sukcesami swojej pracy, jak dojrzewał, jak niestrudzenie dążył do perfekcji oraz jak bardzo emocjonalnie przeżywał każdą najmniejszą nawet porażkę: Jeśli czuł, że jego występ nie był doskonały, potrafił pozostać w ciemnym teatrze, który wszyscy już opuścili, i wciąż od nowa powtarzać kroki. Nawet kiedy był z siebie zadowolonym nie przestawał tańczyć jeszcze przez chwilę po ukłonach (…). Kiedy niespodziewanie został zwolniony za nieodpowiedni i nieprzyzwoity kostium prezentowany w obecności Jej Cesarskiej Mości Marii Fiodorowny, matki cara, natychmiast stał się artystą Baletów Rosyjskich pod wodzą ich impresario - Siergieja Pawłowicza Diagilewa. Cała trupa wyjechała do Paryża i rzuciła urok na paryską publiczność. Bywalcy tamtejszych salonów prześcigali się w pochwałach, a kariera Niżyńskiego kwitła w najlepsze. Już w wieku 24 lat zadebiutował jako choreograf. Jego pierwszym dziełem było "Popołudnie fauna", w którym wystąpił w tytułowej roli (co ciekawe, zawsze sam się charakteryzował, a kostium i makijaż uważał za istotną część tworzonej przez siebie postaci). Skonstruował balet, który odbierał piękno, wdzięk i był sprzeczny z obowiązującym kanonem, czym narażał się współczesnym. Szokował nowoczesnością, doborem muzyki, która nie ‘wiązała tańca’, raczej stanowiła jego siłę napędową, a wielu postrzegało pełen wyzwań styl rzeźbiarskiej wręcz choreografii Niżyńskiego jako obelgę dla tradycji. Kiedy pracował z tancerzami nie brał pod uwagę ludzkich ograniczeń, a próby ciągnęły się w nieskończoność: Taniec nie może być pracą, taką jak chodzenie do biura. Jest wszystkim, mówił. Pozbawiony temperamentu, oddany ideałom, które wyznawał, był ‘prawdziwym artystą, kroplą czystej sztuki’ i tylko ona miała znaczenie…

Niżyński jak każdy prawdziwy artysta od dziecka wykazywał się ogromną wrażliwością. Autorka kreśli ramy społeczno-historyczne, dzięki czemu czytelnik rozumie, w jakiej rzeczywistości żył ‘bóg tańca’. Obracał się w homoseksualnym towarzystwie rozwiązłych książąt i mecenasów sztuki, którzy porównywali poderwanych przez siebie chłopców, mieli wspólnych kochanków i wymieniali się nimi (wymiana lub przekazywanie sobie kochanków były czymś zwyczajnym w grupie ważnych homoseksualistów). Nieśmiały i nieobyty Niżyński najpierw został kochankiem księcia Pawła Lwowa, a następnie Diagilewa, swego impresario. W dramatycznym wpisie w dzienniku Wacława znajdziemy takie oto wyznanie dotyczące tego drugiego: Nienawidziłem go za zbyt stanowczy głos, ale poszedłem szukać szczęścia. Znalazłem tam szczęście, gdyż od razu go pokochałem. Drżałem jak liść osiki. Nienawidziłem go, ale udawałem, gdyż wiedziałem, że moja matka i ja umrzemy z głodu. Poznałem się na Diagilewie od pierwszej chwili i dlatego udawałem, że zgadzam się ze wszystkimi jego poglądami. Zrozumiałem, że żyć trzeba, i dlatego było mi wszystko jedno, na jakie poświecenie się godzę. Dzięki wpływowemu kochankowi Wacław tańczył wszystkie główne role. Z czasem okazało się, że przemęczony, oszołomiony baletmistrz potrzebuje odpoczynku i poczucia stabilizacji, żeby tworzyć nowe dzieła. Nieustanne przenosiny i ciągłe przebywanie pośród obcych posługujących się nieznanymi językami wyczerpywały go. Niestety, nie znalazł zrozumienia. Diagilew, by kontrolować każdy ruch Niżyńskiego, zbudował wokół niego mur, przez który nikt nie mógł się przebić. Wśród osób, z którymi mógł się kontaktować byli jedynie znajomi twórcy Baletów Rosyjskich, wśród których Niżyński nie czuł się dobrze - uważali, że jest dziecinny, zamknięty w sobie i nie zna dobrych manier. [D]ozwolony był tylko jeden wszechpotężny cel-nieśmiertelność. Dozwolony był też szampan, ale Wacław rzadko pił. Tancerz poczuł się osaczony i zmęczony. Ciężko i dużo pracował, miewał humory, był notorycznie podenerwowany i wszystko doprowadzało go do furii. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy doszukiwać się w fakcie, iż nie miał domu, ani czasu na odpoczynek, brakowało mu ojczyzny i przyjaciół. Ale to samotność bolała najdotkliwiej. Prawdopodobnie nieobecność Diagilewa oraz wspomniane wyalienowanie wykorzystała węgierska tancerka, Romola de Paluszky, by zostać jego żoną. Zakochanej kobiecie Enrico Cecchetti radził: Uważaj, Niżyński jest jak słońce, które mocno świeci, ale nigdy nie grzeje, ale nie odstraszył jej od zamiaru zamążpójścia tym stwierdzeniem. Niestety, to właśnie od tego momentu zaczyna się najtragiczniejszy i najsmutniejszy okres w życiu Wacława. A świadomość, że zniszczyli sobie nawzajem życie, wszystko dodatkowo pogarszała…

Na krótkie wspomnienie zasługuje bez wątpienia jeszcze wątek związany z ojcostwem. Wacław był ogromnie szczęśliwy, kiedy w Wiedniu na świat przyszła jego córka Kira. Kiedy mamka nie chciała dłużej karmić Kiry, Wacław przejął opiekę nad dzieckiem, nauczył się sterylizować butelki, przygotowywać mleko i sam ją karmił. Pomalował wielki pokój dziecinny oraz meble na jasne kolory, tak że przypominał ‘zaczarowaną chatę z rosyjskiej bajki’. Spędzał z nią długie godziny, bawił się jak dziecko, a ona nazywała go ‘Tataką’ i kochała ponad wszystko. Niżyński przyznawał otwarcie, iż uwielbiał życie domowe, zabawy z Kirą, rąbanie drewna na opał, wylizywanie miski, w której przygotowywano ciasto. Kocham życie rodzinne. […] Lubię bawić się z dziećmi. Rozumiem dzieci. Jestem ojcem. Jestem człowiekiem żonatym. Niestety, nawet ukochane córki (miał jeszcze drugą - Tamarę) nie ustrzegły go przed chorobą psychiczną…

Wacław Niżyński postrzegany był najczęściej wśród ówczesnych elit towarzyskich jako niezdarna istota, która jedynie na scenie stawała się kimś innym. Uważano go za ‘genialnego idiotę’, a jedyny geniusz, jaki mu przyznawano, był podświadomy. On sam nie potrafił żyć w normalnym świecie (nie umiał np. zarezerwować sobie pokoju w hotelu) i właśnie dlatego potrzebował pomocy kogoś, kto zadbałby o jego interesy. Kogoś takiego jak Diagilew. Wyprzedzał nas o całe stulecia. Potrzebował kogoś, kto mówił jego własnym językiem. [Ale] tylko nieliczni [go] rozumieli, zgodnie twierdzili inni baletmistrze po jego śmierci. Łączył seksualność tancerza ze sztuką absolutną, a na scenie otaczała go niewidoma, acz wyczuwalna aureola. Zdawał się należeć do ‘odrębnej rasy, był z innego tworzywa niż inni, całkowicie identyfikował się ze swoją sztuką. Nie wyróżniał się niczym w życiu prywatnym, ale miał bardzo wyrazistą osobowość sceniczną (tak, wybierał niezwykłe role, niemal zwierzęcopodobne, mitologiczne czy nierealne), dzięki czemu stał się obsesją publiczności. To za pośrednictwem własnego ciała komunikował się z widzami, a oszczędne gesty wyrażały złożone emocje. W każdej roli inny, każdą całkowicie pochłonięty, nie tylko zewnętrznie, ale i duchowo.

Biografia Wacława Niżyńskiego pióra Lucy Moor to publikacja niezwykle ciekawa, okraszona obszerną bibliografią i zawierająca libretto do baletu (oparte na życiu genialnego baletmistrza, w trzech aktach). Autorka nie tylko przedstawiła fakty, wypowiedzi różnych osób czy fragmenty dziennika Wacława, ale z tego materiału sama próbowała wysnuć wnioski, często podważając lub demaskując niektóre epizody z życia tancerza i ludzi, którzy gromadzili się wokół niego. Jestem przekonana, że nie trzeba być fanem Wacława Niżyńskiego, by sięgnąć po „Boga tańca”. To rzetelnie napisana biografia człowieka, którego talent, pasja oraz tragiczny splot wydarzeń doprowadziły do choroby psychicznej i smutnego końca. Polecam gorąco.

Cytaty za: Niżyński. Bóg tańca, Lucy Moore, Marginesy, Warszawa 2014.

Ocena 5+/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.


2 komentarze :

  1. Sporo dobrego o tej książce czytałam. Pewnie, jeśli zdarzy się okazja, przeczytam:) choć cały czas mam z tyłu głowy "Dzienniki" Niżyńskiego, które czytałam kilka lat temu. Napisane z pewną dozą autokreacji, ale przy tym momentami zaskakująco szczere wyznania złożonego, nieszczęśliwszego i pełnego kompleksów(!)człowieka. Lektura trudna, ciężka, ale bardzo ciekawa. Dobra postawa do poczytania tego, co o Niżyńskim po latach napisały osoby trzecie. A tej biografii jestem ciekawa, zwłaszcza jeśli piszesz, że jest tak dobra!

    OdpowiedzUsuń
  2. ŚWIETNY POST, TAK OBSZERNY, ŻE JUŻ SPORO DOWIEDZIAŁAM SIĘ O TANCERZU......niezwykła, ale i dramatyczna postać...talent rzadko idzie w parze ze zwykłym ludzkim szczęściem.....

    OdpowiedzUsuń