czwartek, 21 listopada 2013

Magda, miłość i rak - Alina Mrowińska

Magdalena Prokopowicz. Żona, matka, założycielka Fundacji Rak’n’Roll, ikona kobiet chorujących na raka nieustanie żyjąca na krawędzi. Choć trudno w to uwierzyć, to właśnie dzięki chorobie nowotworowej dotknęła życia głębiej, poczuła jego sens i zakochała się. Mimo obustronnej mastektomii i przerzutów zawsze piękna, pełna energii, uśmiechnięta, zadbana (kto powiedział, że mając raka, nie można ładnie wyglądać?), starająca się korzystać z czasu, który został jej dany, niczego nie odkładając na później. Każdy dzień jest piękny, tylko i wyłącznie dlatego, że jest. Nieważne, jaki jest, mówiła. Magda nie żyje, ale nie przegrała walki z ciężką chorobą – wygrała z ponurymi statystykami, dawała nadzieję i energię wielu chorym, pięknie walczyła i pokazała, jak zwykły człowiek może być wyjątkowy. Właśnie ukazała się książka „Magda, miłość i rak. Magdalena Prokopowicz o życiu, śmierci… i o nadziei” Aliny Mrowińskiej. Magda współtworzyła tę książkę i tak o niej pisała: Ona ma dać ludziom siłę i nadzieję, nie tylko chorym na raka, ale wszystkim, którzy zmagają się z jakimiś problemami, którym ciężko jest żyć. Wiesz, marzy mi się, żeby to była taka książka, która leży obok łóżka i do której zawsze można sięgnąć, kiedy jest źle. I uśmiechnąć się, że życie jest piękne. Mimo wszystko. Udało się. Wspólne dzieło obu pań jest niezwykle budujące, szczerze ukazuje cierpienie chorego człowieka i trud rodziny, która go wspiera. Zawiera nie tylko wywiad Mrowińskiej z Magdą, rozmowę z jej mężem, Bartkiem Prokopowiczem i psychoonkologiem, Mariolą Kosowicz, ale również obszerne fragmenty z bloga Magdy, tak chętnie odwiedzanego przez wiele osób zmagających się nie tylko z nowotworem. I choć kilka razy zmoczyłam mój egzemplarz łzami wielkimi jak grochy, to „Magda…”, nie jest książka o odchodzeniu, bo na jej końcu widać światełko w tunelu i barwną tęczę na niebie. Tak, choroba nadała mojemu życiu sens, uporządkowała świat wokół mnie, nadała ważności wydarzeniom. Ta choroba przefiltrowała przyjaźnie i znajomości. To ona zmusiła mnie do tego, by zrozumieć, co znaczy dbać o siebie, jak pielęgnować ciało i umysł. Jak kochać siebie. Raczysko odegrało w moim życiu rolę kluczową…

Magda miała duże szanse, by zachorować na raka. Oboje jej rodziców zmarło właśnie na tę okrutną chorobę – tata, gdy miała 14 lat, mama 5 lat później. Młoda Magda dużo czasu spędzała w szpitalach, co sprawiło, że dziewczyna była bardzo samotna. Przez długi czas nie rozmawiała o śmierci rodziców. Mając 27 lat, podczas porannej kąpieli, znalazła na prawej piersi malutki guzek. Wtedy bolesne wspomnienia powróciły z potężną siłą. Nie potrafię na niczym innym się skupić. Rak jest cały czas w mojej głowie. Strasznie się rozpycha. Życie straciło barwy, smaki, pisała kiedy zdiagnozowano u niej nowotwór. Ale to się na szczęście zmieniło. Magda chciała się ratować, żyć, więc zaczęła się leczyć w gabinetach speców od medycyny niekonwencjonalnej(!), zaniechała przy tym wizyt u onkologa, co miało potężne konsekwencje dla jej późniejszej terapii. Ale to właśnie u tych ‘magików’ znalazła pocieszenie, ciepło, nadzieję i rozmowę – wszystko, czego nie dostała w szpitalach i przychodniach. Ona pragnęła wtedy, by ktoś się zatrzymał, zrozumiał ją, wyjaśnił stan zdrowia albo podtrzymał na duchu, ale nikogo takiego nie spotkała: Często mam wrażenie, jakby z chwilą zachorowania ludzie przestawali mieć swoją tożsamość, a stawali się jedynie przypadkami raka w wielkiej szpitalnej maszynie. Żartuje, że niektórzy lekarze pewnie woleliby widzieć same wyniki, a pacjent do niczego nie jest im potrzebny. Wtedy, dość niespodziewanie Magda zakochała się w swoim dawnym szkolnym koledze, Bartku Prokopowiczu, który po 4 miesiącach się jej oświadczył. Nie myśleli o chorobie, wierzyli, że Magda wyzdrowieje. Do walki, do leczenia i ratowania siebie, nie zmobilizował jej maż, ale niespodziewana ciąża: Obudziła się we mnie przeogromna chęć życia. Bartek uważa, że gdyby nie ciąża, nigdy nie zaczęłabym się leczyć. Mimo że lekarze kazali jej usunąć dziecko, ona postanowiła je urodzić. Wbrew wszystkim i wszystkiemu. Wyraziła zgodę na obustronną mastektomię, z którą od dawna zwlekała i nadal się leczyła, nosząc swego synka pod sercem: Może to zabrzmi niedorzecznie, ale dla mnie rosnący brzuch jakby rekompensował utratę piersi. Zabrali mi piersi, ale miałam w sobie człowieka. Nie wiem, czy zdecydowałabym się na tak drastyczny zabieg, gdybym nie była w ciąży. Oprócz piersi pozbawiono ją także innego atrybutu kobiecości – włosów. Kiedy wychodziły po chemii, czuła żal, nie znosiła swojego odbicia w lustrze, ale i na to znalazła radę: Peruki stały się dla mnie protezą normalności. Zakładałam je i nikt nie wiedział, że jestem chora. Aby choć w niewielkim stopniu zrozumieć, co czuła, czytelnik ma możliwość obejrzeć niezwykle intymne zdjęcia Magdy z tego okresu. Jak np. te, kiedy stoi naga w wannie z gołą głową, ciążowym brzuchem i widocznymi ranami po mastektomii. Kobiecość odrodziła się we mnie poprzez bycie matką, urodzenie zdrowego dziecka. To było wręcz symboliczne. Wszystko, czego się wcześniej bałam, przestało być ważne. Już nie wstydziłam się ludzi, nie zastanawiałam się, co myślą o mojej łysej głowie. Wtedy zapragnęła, by ludzie zrozumieli, że łysa głowa to nie symbol śmierci, ale zdrowienia. Poczuła w sobie siłę i doszła do przekonania, że gdyby nie dziecko, nie miałaby siły, żeby o siebie walczyć. Pewnie nie byłoby jej wśród żywych. Zrozumiała wreszcie, że rak to choroba przewlekła i że chce żyć, bo ma dla kogo. Nie poddawała się, by jej organizm nie zrozumiał, że wybiera śmierć. Wyrzuciła lęki z siebie, uwierzyła, że ta choroba to nie koniec świata, a nieustanną motywacją był jej ukochany syn, Leon. Im bardziej jestem chora, tym kolorowiej się ubieram. Kolory dodają mi siły. Mają w sobie jakąś moc uzdrawiania. To, co na siebie zakładam, jak się maluję, wyzwala we mnie energię i pewność siebie. Nowa szminka, lakier do paznokci, sukienka - naprawdę mogą pomóc. Kiedy miała wreszcie dobre wyniki, założyła Fundację Rak’n’Roll. Wygraj życie! Chciała pomagać ludziom, sama czerpała z tego siły i energię. Pojawił się także film o niej „Magda, miłość i rak”. Po premierze w telewizyjnej Jedynce był pokazywany w wielu miejscach w Polsce i na świecie. W Szanghaju wisiały olbrzymie billboardy Magdy i Leosia. Po kilku miesiącach spokoju, rak niestety powrócił w przerzutach do wątroby i kości. Stała się stonowana, może odrobinę bardziej racjonalna, ale nadal walczyła: Myślę, co można zrobić, szukam nowych metod, leków. Chcę się skupić na konkretnym działaniu, a nie na lękach. To czasem bardzo trudne. Dziś już świadomie pozwalam sobie na gorsze dni, nie uciekam od nich, nie winię siebie za nie. Dopuszczam lęki, złe myśli. Nauczyłam się im przyglądać. Czasem sama się dziwię, skąd ja biorę tyle siły, że ciągle się podnoszę i idę dalej. Znów żyła chwilą, studziła oczekiwania wobec życia, niczego nie zakładała, twierdziła, że ‘zwyczajność jest piękna’. Każdego dnia powtarzała sobie ‘Łeb do słońca!’ i delektowała się (pozornymi) drobiazgami: Wczoraj wstałam o piątej rano, patrzyłam z zachwytem na wszystko, co było w zasięgu mojego wzroku. W niebo, na drzewa, kwiaty w moim maleńkim ogródku. Powoli wstawało słońce, kula z każdą minutą stawała się coraz większa. Czułam, że jestem częścią Wszechświata. Dziękowałam za wszystko i podziwiałam piękno. Byłam szczęśliwa, spokojna. Była tylko ta chwila. Kiedyś bała się śmierci, później obawiała się tylko cierpienia, bólu, braku kontroli nad własnym ciałem: Mam różne myśli. Są dni, kiedy wierzę, że rak zatrzyma się na tym etapie, albo może nawet cofnie. Że będę jeszcze bawić się z wnukami. Czasem w głębi siebie naprawdę tak czuję. Ale wiem też, że moja choroba jest bardzo zaawansowana. Pewnego dnia coś się zmieniło, nowotwór sukcesywnie postępował, a ona czuła, że odchodzi, mimo to wciąż pokładała nadzieję w nowej terapii. Często myślę: ‘Dobrze, że mnie to spotkało.’ Rak wiele mi zabrał, ale też dał mi siłę, zgubiłam większość lęków. Uporządkowałam siebie, swoje emocje, niezałatwione sprawy z przeszłości. Uporałam się ze śmiercią rodziców. Gdyby nie rak, nie przeżywałabym życia tak w pełni. Uświadomiłam sobie oczywistą prawdę, że dzisiejszy dzień może być tym ostatnim. Trzeba docenić to, co się ma. Bo jesteśmy tu tylko przez chwilę. Wszyscy jesteśmy przechodniami. Magda umarła 22 czerwca 2012 roku na rękach swego męża.

Oprócz rozmów z Magdą i wpisów z jej bloga książka zawiera także piękną i niezwykle szczerą, momentami wręcz bolesną, rozmowę z Bartkiem Prokopowiczem. Opowiada w niej, jak się czuł, kiedy żona go zostawiła, gdy brakowało dla niego miejsca w jej życiu, gdy jego problemy stały się nieistotne, bo przecież to nie on był śmiertelnie chory: Żyliśmy jak na froncie. Całe nasze życie było podporządkowane rakowi. Rozpychał się i wszystko zawłaszczał. (…) W raku jest ogromna energia, nie tylko zła. Były też pozytywy. Dzięki Magdzie nauczył się żyć tu i teraz, cieszyć małymi rzeczami, wolną chwilą. Choć brzmi to banalnie, to warto sobie uświadomić, że niewiele osób potrafi w ten sposób funkcjonować. Dziś, kiedy Bartek leczy zespół stresu pourazowego, uzmysławia ludziom, że osoba wspierająca musi przede wszystkim zadbać sama o siebie. O swoją siłę fizyczną i psychiczną, o pewnego rodzaju dobrostan. Wiedzieć, że moje życie też jest jedną wielką niepowtarzalną wartością, tak jak życie osoby chorej, którą wspieram. Psychoonkolog Mariola Kosowicz, która zajmowała się Magdą, przyznaje: Trochę skrzywdziliśmy Magdę. Chcieliśmy w niej widzieć tylko siłę… Świat zapraszał ją do telewizji, gazet, dawał nagrody. Magda stała się ikoną kobiet chorych na raka, zbudowała obraz osoby, która daje siłę innym. Założyła Fundację, robiła wiele spektakularnych akcji, ale miała też bardzo dużo trudnych przeżyć, trudnych myśli… Był w niej ból, krzyk, złość…

„Magda, miłość i rak” to książka niezwykła, łamiąca stereotypy, ukazująca dzielną, odważną kobietę, zmagającą się ze śmiertelną chorobą z podniesionym czołem i uśmiechem na ustach mimo bólu, zwątpienia, lęku, nieustannie czyhającej śmierci. To, co Magda Prokopowicz zrobiła dla chorych cierpiących na nowotwory, ile dała im nadziei, ile barw wniosła do ich życia, jak wiele dobrego zrobiła jej Fundacja, jest nie do przecenienia. Uświadomiła nam wszystkim, że rak może nie tylko coś zabrać, ale przede wszystkim coś dać, że może być początkiem czegoś wyjątkowego, przyczynkiem do wielkich zmian, których wcześniej nie byliśmy w stanie zrobić. Pomogła nam też odpowiedzieć na pytanie, co jest najważniejsze i po co żyjemy, że przecież liczy się tylko miłość, przyjaźń, szczęście, bycie dobrym człowiekiem i dostrzeganie potrzeb innych ludzi… Na koniec ostatni wpis z bloga Magdy z 10 maja 2012 roku, stanowiący niejako jej przesłanie dla nas:

Nie mogę nacieszyć się majem. Jest tak piękny, kolorowy, ciepły, słoneczny, kojący, wyjątkowy. To najpiękniejszy miesiąc. Bez, konwalie, bratki, magnolie. CUD NATURY! Uwielbiam swój mały ogród przed domem, mam ochotę dosadzać w nim kolory i malować nimi jak na płótnie. Codziennie wstaje o 4 rano i słucham koncertu ptaków. OBŁĘDNE! Mam tyle energii, że mogłabym obiec kulę ziemską jednej nocy. Głowa rośnie od kreatywnych pomysłów. Tak kocham świat, życie, ludzi, naturę, zwierzęta. Staram się robić wszystko wolniej, aby zauważać życie wokół mnie, w każdej minucie napotykam na coś niezwykłego… piękna rozmowa ludzi, napis gdzieś niby nic nie znaczący a jednak symboliczny, twarz człowieka narysowana przez połamania płyty chodnikowej, piękny materiał na sukience, kolorowe paznokcie. Jestem totalnie odurzona majem!!! Kocham patrzeć na mojego synka biegającego po podwórku, jestem taka dumna jak jeździ na rowerze. Przybiega do mnie rano krzycząc: mamusiu, szybko chodź słońce już czeka na nas. Sadzimy razem kwiatki, uwielbia się angażować we wszystko. Teraz planujemy zasadzenie słoneczników i poziomek. Jak urosną oszalejemy ze szczęścia. Takie oto wystarcza mi życie, proste, normalne, codzienne. Całuję majowo i ślę WAM moc!

Magdo, dziękujemy. Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach. Spoczywaj w pokoju.

Cytaty za: Magda, miłość i rak, Alina Mrowińska, Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2013.

Ocena 6/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Łeb do słońca!

wtorek, 19 listopada 2013

Wściekłość i duma - Oriana Fallaci

Są (…) chwile w życiu, gdy milczenie staje się grzechem, a mówienie jest nakazem. Obywatelskim obowiązkiem, moralnym wyzwaniem, imperatywem kategorycznym, przed którym nie ma ucieczki. Dla Oriany Fallaci ten moment nadszedł po 11 września 2001 roku. Wtedy to zamiast łez spływały na papier słowa, będące w gruncie rzeczy niepohamowanym płaczem. Nad żywymi, nad umarłymi. Nad tymi, którzy wyglądają na żywych, ale naprawdę są martwi. Na mojej półce wreszcie zagościła „Wściekłość i duma” tej wybitnej włoskiej dziennikarki. Publikacja ta dla jednych okazała się być niezwykle kontrowersyjną, wręcz nie do przyjęcia ze względu na szczerość autorki, ostry język kipiący rasizmem, dla innych wręcz przeciwnie - była bezwzględnym wyznaniem tego, co skrywają na dnie swego serca, ale nie mają odwagi tego wypowiedzieć. Dla mnie „Wściekłość” bez wątpienia była lekturą pełną dramatyzmu, siły i przekonania autorki o słuszności własnych poglądów, która nie bez kozery wywołała ogromne zamieszanie na całym świecie, stając się przyczynkiem do poważnych dyskusji, ale i prześladowań...

Oriana Fallaci „Wściekłość i dumę” poświęciła swoim rodzicom i stryjowi. Rodzina, w sposób szczególny jej ojciec, pojawia się w tej publikacji dość często – najczęściej jako ofiara fanatyków różnej maści, bo i jej rodzinę naznaczyły prześladowania na przestrzeni dziejów. Oriana bez ogródek przyznaje, że w Ameryce mieszka jako uchodźca polityczny, wymienia przy okazji innych uchodźców z Włoch. I choć kocha swoją ojczyznę ogromnie, jest świadoma, jak bardzo jej rodacy, mogą zazdrościć Ameryce, będącej narodem, który powstał z potrzeby ducha, potrzeby ojczyzny i z najwznioślejszej idei, jaką kiedykolwiek wymyślono na Zachodzie: idei Wolności zespolonej z ideą Równości. Nie kryje zatem oburzenia, kiedy w ten bogaty, demokratyczny i silny kraj uderzają terroryści. Wydarzenia z września 2001 roku tak bardzo ją dotykają, że dziennikarka postanawia przerwać swoje długotrwałe milczenie, przelać na papier swoje wrażenia i spostrzeżenia, by spróbować otworzyć oczy tym, którzy nie chcą widzieć, odetkać uszy tym, którzy nie chcą słuchać, zapłodnić myślą tych, którzy nie chcą myśleć. Swoim tekstem zamierza udowodnić, że muzułmanie żyjący na naszych ziemiach przez nikogo nie niepokojeni, wierni czciciele Bin Ladena, dokonali zamachu na wieże World Trade Center, bo Zachód w swej głupocie czy cynizmie przemyka oczy od stuleci na ich terrorystyczną działalność. Fallaci jest bardzo surowa w swoich opiniach, z zaciętością pisze, że meczety w Europie roją się od terrorystów lub kandydatów na terrorystów, że toczy się wojna religijna-dżihad, która na celu ma podbój naszych dusz i zlikwidowanie naszej wolności. Ameryka to my, mówię wam. Więc jeśli Ameryka upadnie, upadnie też Europa. Upadnie cały Zachód. Wszyscy upadniemy (…) Upadniemy pod wszelkimi względami, moi drodzy. Ponieważ umrze nasza cywilizacja i obudzimy się z minaretami zamiast wież kościelnych, w burkach zamiast minispódniczek, z wielbłądzim mlekiem zamiast drinka… Autorka zwraca uwagę na beznadziejną sytuację kobiet w świecie islamu. Fundamentaliści muzułmańscy zabraniają się kobietom śmiać, nie wolno im także brać udziału w żadnym przyjęciu, nawet we własnym weselu, a zakład fryzjerski to według nich miejsce rozpustne i za wizytę w nim można zostać aresztowanym. Muzułmankom odmawia się również prawa do śmiechu, do noszenia butów na wysokim obcasie, do przebywania w domu bez czarnych zasłon na oknach. W obliczu takich ograniczeń, jakże trudnych do pojęcia, dla nas, kobiet wolnych, uprawnione staje się pytanie Fallaci: Czy takie reżimy mogą współegzystować z naszymi zasadami wolności, demokracji, cywilizacji? Czy możemy je akceptować w imię tolerancji, wyrozumiałości, porozumienia i pluralizmu? Autorka obawia się również o los istoty zachodniej kultury - o zabytki, dzieła sztuki i skarby naszej historii. Nie robi tego bezpodstawnie: Talibowie zniszczyli przecież w Afganistanie w 2001 roku dwa monumentalne posągi Buddy w Bamjani liczące blisko dwa tysiące lat…

Symbolami siły, bogactwa, władzy i kapitalizmu Ameryki są: drapacze chmur, samoloty, Pentagon, prężnie rozwijająca się nauka i zaawansowana technika, która zmienia życie ludzi na całym świecie: A w co uderzył Osama bin Laden? W drapacze chmur, w Pentagon. Jak? Za pomocą jej nauki, jej techniki! Czy zatem myli się, kiedy uważa, że [i]m bardziej społeczeństwo jest otwarte i demokratyczne, tym bardziej narażone na terroryzm. Im bardziej naród jest wolny, tym bardziej naraża się na rzezie, które (…) od tylu lat wydarzają się we Włoszech i innych krajach europejskich. I które teraz dotarły do Ameryki? Nic dodać, nic ująć – Oriana Fallaci zna te problemy doskonale. Wiele widziała, a jeszcze więcej jest sobie w stanie wyobrazić. Jest świadoma, że ściąga na siebie ogromne niebezpieczeństwo, bo przez swoje wyraziste słowa, jej życie jest poważnie zagrożone. Niejednokrotnie dostaje pogróżki od islamistów, którzy ochoczo rozpowszechniają broszurę ‘Islam karze Orianę Fallaci’ w społecznościach muzułmańskich we Włoszech. Ale ona nikogo się nie boi. Nie oszczędza możnych przywódców państw o postawie konformistycznej (jak choćby cała Europa z wyłączeniem Blaira; otwarcie przyznaje, że [Husajn] produkuje wywołujące dżumę, ospę, trąd, tyfus, wąglika itd. Oprócz tego broń jądrową oraz ogromne ilości gazu paraliżującego), ani katolików i duchownych (dostało się nawet papieżowi za to, że przepraszał synów Allaha za wyprawy krzyżowe, które zostały podjęte po to, by odzyskać Grób Pański)…

„Wściekłość i duma” jest pozycją trudną do sklasyfikowania, bo ani nie jest powieścią, ani reportażem, ani esejem, ani wspomnieniem, ani nawet pamfletem. Według samej autorki to kazanie, którego rezultaty poznamy za kilka ładnych lat. Pisząc to – przez dwa czy trzy tygodnie, Fallaci nie jadła, nie spała, żywiła się kawą i papierosami, była pochłonięta walką z nienawiścią, ciemnotą i śmiercią, będącymi znakami rozpoznawczymi islamistów. Wielu zarzucało jej rasizm, inni zbytnie uproszczenie problemu. Kolejnym zarzutem była kwestia zbytniej idealizacji Ameryki - Fallaci wychwala ją pod niebiosa, podkreśla jej wyjątkowość. Być może robi to, by pokazać, że świat, niezależnie czy mamy do czynienia z Ameryką, Wielką Brytanią czy Włochami, nigdy nie powinien się ugiąć przed terrorystami. Na dowód, że jest to możliwe, autorka przypomina, że nawet politycy w czasie tragedii z 11 września byli razem, wspierali się nawzajem w myśl maksymy: ‘Ex pluribus unum – Z wielu jeden’. Oriana jest pełna podziwu dla porozumienia ponad podziałami, sprawnie przeprowadzonej akcji i jedności wszystkich Amerykanów oraz wyjątkowości burmistrza Nowego Jorku, Rudolpha Giulianiego, posiadającego oczywiście włoskie korzenie…

Czy warto przeczytać „Wściekłość i dumę”? Warto, choćby po to, by przekonać się czy wściekła i dumna Oriana Fallaci jest tak samo dobra, jak zaangażowana w konflikty zbrojne korespondentka wojenna. Polecam – warto pewne rzeczy sobie uświadomić, żeby ślepo nie powtarzać nośnych frazesów lansowanych przez media.


Cytaty za: Wściekłość i duma, Oriana Fallaci, Cyklady, Warszawa, 2003.

Ocena 5/6

Tę książkę Oriany Fallaci oraz inne z jej dorobku znajdziecie w przyjaznej swoim klientom Księgarni Gandalf :-) Polecam gorąco!


niedziela, 17 listopada 2013

Dziękuję - Doris Lessing (1919-2013)

Każda powieść jest czyjąś historią, w przeciwieństwie do życia, które jest splotem wydarzeń...

Doris Lessing - moja ukochana laureatka literackiej Nagrody Nobla z roku 2007 odeszła dziś w Londynie... Niełatwo będzie zapełnić tę wielką pustkę...

Jury noblowskie nazwało ją epicką wyrazicielką kobiecych doświadczeń, która ze sceptycyzmem, żarem i wizjonerską siłą zgłębia podzieloną cywilizację. Ona sama przyznawała, że uwielbia pisać i jest smutna, gdy kończy książkę, bo to właśnie pisanie uwalnia jej umysł. Każde zdanie tej utalentowanej Brytyjki było obciążone tak wielkim ładunkiem emocjonalnym, że trudno je udźwignąć. Jej historie tkwią w czytelniku na długo i ciężko przejść nad nim do porządku dziennego. Niewielkim nakładem doskonale dobranych słów (a może wręcz lakonicznym stylem) Doris Lessing tworzyła niezwykle poruszające opowieści, z których bohaterami, odbiorca może się identyfikować. Nie dawała gotowych odpowiedzi, te musiał znaleźć on sam.

Dziękuję za Twoją twórczość. Twoja śmierć jest ogromną stratą dla współczesnej literatury światowej, ale dzięki Twoim wspaniałym, przepełnionym aktualnymi problemami współczesnych kobiet i dzisiejszych realiów, książkom, będziesz zawsze obecna w pamięci swoich czytelników. Spoczywaj w pokoju!



Zdjęcie zostało zaczerpnięte z Wikipedii

czwartek, 14 listopada 2013

Spokojny chaos - Sandro Veronesi

„Spokojny chaos” Sandro Veronesiego, włoskiego pisarza i dziennikarza, to powieść opublikowana przez wydawnictwo Draft Publishing w serii ‘Europa odnaleziona’, prezentującej przekłady dzieł współczesnych pisarzy europejskich, których twórczość nie była dotąd tłumaczona na język polski. Książka ukazała się w 2005 roku we Włoszech, odnosząc tam duży sukces, nie tylko komercyjny. Rok później otrzymała bowiem najważniejszą włoską nagrodę – Premio Strega, a trzy lata od premiery została zekranizowana (reż. Antonio Luigi Grimaldi). Następnie wydana w dwudziestu krajach, przyniosła autorowi kolejne wyróżnienia. Na naszym rynku pojawił się w ostatnich tygodniach ów kawałek dobrej, współczesnej włoskiej prozy, który bez wątpienia zaskoczy wielu polskich czytelników – nie tylko niezwykle intrygującym tytułem i przepiękną, bajkową wprost okładką. Bo choć tematyka nie jest na pierwszy rzut oka zbyt wyszukana - opowieść o wdowcu, który po śmierci ukochanej, musi się zmierzyć z wychowaniem córki i swoimi uczuciami - to Veronesi zdumiewa sposobem, w jaki konstruuje akcję i jak przeprowadza przez nią swego bohatera.

Pewnego dnia dwaj bracia – Carl i Pietro Paladini - surfują nieopodal swojego domu. W pewnym momencie sielankę przerywa zamieszanie na plaży – dwie osoby się topią. Mężczyźni nie czekają ani chwili, pędzą na ratunek tonącym. Pietro dopływa do jednej z nich, kobiety w średnim wieku, ale ona zamiast mu pomóc, niespodziewanie wciąga swego wybawcę pod wodę: Nic z tego, teraz jest już jasne, że ta kobieta nie chce zostać uratowana, pragnie tylko, aby ktoś umarł razem z nią. Ja nie chcę umierać – myślę. Kocham życie. Mam kobietę i córkę, które czekają na mnie w domu. Za pięć dni biorę ślub. Mam czterdzieści trzy lata, mam swoją pracę: do diabła nie mogę umrzeć… Pietro ucieka z tego traumatycznego wydarzenia bez szwanku (podobnie jak topielica), za to z głową pełną refleksji. Paladini ma nadzieję odnaleźć spokój w domu, przy boku swoich dwóch ukochanych kobiet, lecz niestety dopiero tam czeka na niego prawdziwy dramat. Lara, jego przyszła żona, kobieta, z którą przeżył jedenaście lat pod wspólnym dachem, z którą ma córkę, nie żyje. Mężczyzna zostaje wdowcem. Jest bogaty, ma piękny dom w centrum Mediolanu, drugi nad morzem w Maremmie, który dzieli z bratem, dobry samochód, mieszańca foksteriera – Dylana i ukochaną 10-letnią córkę, Claudię. Zostają sami, ale nie są smutni, nie cierpią, nie mają wyrzutów. Ludzie dzwonią, żeby sprawdzić, w jakim są stanie, starają się im pomóc, czasem robiąc to bardzo nieumiejętnie. Tymczasem ani on ani córka nie odczuwają żałoby. Czy jest to spowodowane faktem, że nie mogą się odnaleźć w nowej rzeczywistości czy raczej tym, że jeszcze do nich nie dotarło, iż Lara nie żyje - trudno powiedzieć. Prawda jest taka, że ludzie patrząc na nich są zaskoczeni ich zimną postawą, a niektórzy zarzucają im nawet, że prawdopodobnie nie kochali Lary, skoro nie ma w nich żalu i bólu. Żeby chronić Claudię, która jak mniema [b]yć może nawet nie zauważa, że walczy ze wszystkich sił, żeby pozostać sobą, żeby pozostać dzieckiem, żeby się uratować. I musi to robić sama, decyduje się zostawać pod jej szkołą, kiedy dziewczynka jest na lekcjach. Mężczyzna przez chwilę zastanawia się, jak jest odbierany, ma do siebie pretensje, że nie potrafi przeżywać swego żalu jak wszyscy, że ludzie mogą go źle oceniać, bo zamiast płakać lub topić smutek w alkoholu, siedzi pod szkołą córki jakby był niespełna rozumu...

Tymczasem do spraw, które Pietro musi się przemyśleć, dołącza kolejna - tym razem ze sfery zawodowej. Nad jego firmę nadciąga wizja fuzji, mającą być ratunkiem na czas zbliżającego się kryzysu. O cięciach w budżecie i cierpieniach ludzi bogatych pozbawionych nagle niektórych przyjemności (np. własnego helikoptera), dowiaduje się od swoich znajomych z pracy. Oni są zasmuceni, udręczeni konsolidacją, on w ogóle się tym nie przejmuje. Po śmierci Lary, priorytety Pietro się zmieniają. Mężczyzna zdążył sobie wszystko przewartościować siedząc na ławce przed szkołą Claudii. Być może gdyby jego żona żyła, wszedłby w tę fuzję i stał się prawdziwym kapitalistą z krwi i kości. Ale ona nie żyje. Pod szkołę przychodzą do niego spontanicznie nie tylko znajomi z pracy, ale i siostra Lary. Wszyscy zwierzają mu się ze swoich problemów, często zamęczając go nimi, podczas kiedy to on (przynajmniej teoretycznie!) potrzebuje wsparcia. To dodatkowo obciąża jego psychikę: przychodzenie tu, by cierpieć i zwierzać się z własnych sekretów, staje się, nie wiem, z jakiego powodu, zwyczajem, trzeba żebym zachował dystans do tych, którzy to czynią, bym się od nich nie różnił i nie pozwolił się już wciągać w ich sprawy. Ważne, by wciąż pamiętać, że ja to nie oni. Muszę słuchać i obserwować z obojętnością. Muszę pozostawać na powierzchni. Muszę dostrzegać detale, czepiać się rzeczy nieistotnych, rozkojarzyć się. Pietro ma wrażenie, że to miejsce przyciąga ból, stąd tłum chętnych do odwiedzenia go. Ale jego obecność pod oknami szkoły to także możliwość poznania mieszkających tam dobrych i przyjaznych mu ludzi (np. właścicielka golden retrievera - atrakcyjna Jolanda i Cesare Tarammani goszczący Paladiniego na obiedzie) czy też tych, którzy w pobliżu załatwiają różne sprawy (chłopiec z Downem, który komunikuje się z alarmem [jego] auta). Mężczyzna wtopił się w tamten krajobraz, stał się jego nieodłączną częścią: jedynym powodem, dla którego nikt nie uważał mnie za szaleńca, choć przecież spędzałem całe dnie przed szkołą było to, że wszyscy myśleli, że jestem przed nią cały czas, przygwożdżony bólem w tym punkcie świata, a ten fakt stał się jednym z niewielu pewników, być może jedynym pewnikiem w ich życiu, i w jakiś przedziwny sposób ich uspokajał, ponieważ kiedy zastawali nie tutaj, znajdowali też odwagę, by mierzyć się ze swoim bólem, by najpierw przyznać się do niego, a potem go dotknąć i opowiedzieć o nim, i uwolnić się od niego na chwilę, przenosząc go na mnie, zanurzając mnie w zgniłej, tajemnej materii, z której był zrobiony, ponieważ w tym miejscu, które ich zdaniem wybrałem, żeby w nim cierpieć, wszyscy w tajemniczy sposób stawaliśmy się silni (…). Kiedy inni cierpieli przy nim, przeżywając swoje katharsis, on zapominając o swoim bólu, dochodzi do ważnego wniosku: teraz mam już definicję spokojnego chaosu: nieskończone polowanie, polowanie, w trakcie którego myśliwy w każdej chwili może zmienić się w ofiarę... Kogo miał na myśli?

Zaskoczyło mnie zmienne tempo i ‘dziwna’ narracja. Miałam wrażenie, że panuje w niej chaos (mogłabym powtórzyć za Pietro: To spokojny chaos, tak ten, który mam w środku. Spokojny chaos), jakby autor nie wiedział, dokąd zamierza poprowadzić swojego bohatera, zapewne za sprawą dość obszernie relacjonowanych uczuć Pietro. Sceneria jest jak najbardziej realistyczna, podobnie jak protagoniści, kontekst też jest prawdziwy, co sprawia, że książka za kilka lat może być cenna dla badaczy naszych czasów. Tłem jest miniony już okres wielkich fuzji we Włoszech – czas, kiedy próbowano się nimi ratować w obliczu kryzysu. Ta wyczuwalna obecność makroekonomii dla wielu ma moc niszczycielską, ale są i tacy, którzy czerpią z niej siłę do przemiany swego życia. Momentami intensywna, szybka akcja, sprawia, że wyraźnie czujemy emocje bohaterów. Na uwagę zasługuje też ostry, oszczędny w ozdobniki język (zdarzają się pasaże pełne wulgarnego słownictwa) sprawiający, że w ciemno można uznać, że autorem „Spokojnego” jest mężczyzna.

Jeśli macie ochotę na oryginalną książkę, w której czytelnik jest ciągle zaskakiwany (choćby długimi rozmyśleniami głównego bohatera) i nakłaniany do rozmyślań nad zagadnieniami egzystencjalnymi, to polecam Wam „Spokojny chaos”. Dawno nie czytałam tak intrygującej i wysmakowanej powieści. Książka z pewnością nie wszystkim przypadnie do gustu, ale bez wątpienia warto się nad nią pochylić, by zobaczyć, co we współczesnej literaturze włoskiej piszczy i uświadomić sobie, że w dzisiejszym kapitalistycznym świecie niezależnie od szerokości geograficznej pewna jest jedynie śmierć...

Cytaty za: Spokojny chaos, Sandro Veronesi, Draft Publishing, Warszawa 2013.

Ocena 4/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Draft Publishing

piątek, 8 listopada 2013

Już za chwileczkę, już za momencik, czyli zapowiedź z odrobiną prywaty :)

Miło mi Was poinformować, że już za chwileczkę, już za momencik ukaże się kolejna powieść Renaty L. Górskiej, autorki „Czterech pór lata” oraz „Dotyku anioła”. Najnowsza historia nosi tytuł "Historia kotem się kończy". Książki pani Renaty mają interesującą fabułę, są przemyślane, zdecydowanie nieschematyczne i wyróżniają się ciekawą narracją. Poza tym zawierają element kobiecy, dodający im subtelności, w którym czuć wrażliwość Autorki. Polecam serdecznie, a tych, którzy sięgną po "Historię", informuję nieskromnie, że będą mogli znaleźć w niej namiastkę mojej recenzji, co jest dla mnie duży wyróżnieniem i wielką radością :)