niedziela, 29 września 2013

To nie jest zawód dla cyników - Ryszard Kapuściński

Przed pięćdziesięciu laty zawód dziennikarza postrzegano zupełnie inaczej niż dzisiaj. Była to profesja ważna, odgrywająca doniosłą rolę intelektualną i polityczną. Wykonywała ją wąska grupa osób cieszących się szacunkiem społeczeństwa. Dziennikarz był osobą znaną, podziwianą, pisał Ryszard Kapuściński. Kiedyś dziennikarstwo było szlachetnym powołaniem, misją, której ludzie poświęcali się bez reszty. Dziś to zajęcie masowe i przygodne zarazem, które można w każdej chwili zmienić. Praca naszego najwybitniejszego reportażysty pełna była życia, pasji, dumy i odpowiedzialności za słowo. Etyczna, silnie umotywowana, naznaczona osobistym doświadczeniem, podejmowanym ryzykiem i współodczuwaniem. Być dobrym dziennikarzem, to zniknąć, zapomnieć o własnym istnieniu. W tym sensie żyjemy tylko dla innych, by dzielić ich problemy, rozwiązać je albo przynajmniej opisać, uważał. „To nie jest zawód dla cyników” to wynik zapisu trzech wykładów wygłoszonych w 1994 i 1999 r. we Włoszech, warsztatów prowadzonych w latach 2000-2002 w Ameryce Łacińskiej i kilku interesujących rozmów. Wcześniej wydane jedynie po hiszpańsku i włosku, niedawno ukazały się wreszcie po polsku stanowiąc cenne źródło inspiracji dla młodych adeptów żurnalistyki. Autor dzieli się w nich swoim doświadczeniem, udziela wskazówek i pokazuje grzechy dzisiejszego świata mediów. To, co zainteresowało mnie najbardziej, zamierzam Wam tu pokrótce przedstawić.

Dziennikarzowi przyświeca zawsze ten sam cel: informować, zaznajamiać czytelnika z faktami, pokazywać, kształcić. Tak, aby mógł on zrozumieć otaczający go świat, uważał Ryszard Kapuściński. Rola mediów w XXI wieku jest nie do przecenienia. Problem w tym, że dzisiejsze media namiętnie manipulują informacją, co pociąga za sobą przykre konsekwencje dla ich odbiorców, choćby zmianą nas wszystkich w ‘zakładników języka okrojonego, ubogiego, ograniczonego’. Dzisiaj władza należy do tego, kto posiada studio telewizyjne, gazetę, rozgłośnię radiową. We współczesny świecie posiadanie środków komunikacji oznacza posiadanie władzy. Sieci telewizyjne i koncerny medialne są na tyle wpływowe, że kreują swój własny świat, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Obecnie informacja stała się świetnym interesem i to dzięki niej do mediów płynie ogromny kapitał: Dzisiaj szef nie pyta wracającego z materiałem dziennikarza, czy zdobyta przez niego informacja jest prawdziwa, ale czy jest atrakcyjna i czy da się sprzedać. Oto najgłębsza zmiana, jaka dokonała się w świecie mediów: dawną etykę wyparły nowe reguły gry. O etyce zresztą mówi się w tym zawodzie coraz rzadziej. Brakuje też poczucia dumy z osobistego piętna wyciskanego na dziennikarskiej pracy, które pociągało za sobą również odpowiedzialność dziennikarza za to, co robi: osoba podpisująca się imieniem i nazwiskiem pod swoim tekstem czuje się odpowiedzialna za swoje słowa. Tymczasem w telewizji i wielkich multimedialnych sieciach, podobnie jak w fabrykach, ta indywidualna odpowiedzialność już nie istnieje. Dziś pracownik mass mediów jest osobą anonimową, a produkt końcowy nie jest jego dziełem autorskim, lecz rezultatem działań grupy osób tworzących informacje. I tu warto wspomnieć o niezwykłej umiejętności – o sztuce podejmowania współpracy z ludźmi: Dziennikarzowi nie wolno wynosić się nad tych, z którymi będzie pracował, przeciwnie, musi być im równy, musi być jednym z nich, takim jak oni, aby móc się do nich zbliżyć, móc ich zrozumieć i potem wyrazić swoje oczekiwania, swoje nadzieje. Do tego dochodzi wrażliwość językowa tak ważna dla osób, z którymi dziennikarz pracuje i których życie może zniszczyć własnymi słowami/tekstami. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na fakt, iż coraz trudniej też o dziennikarzy doszukujących się sensu zachodzących wydarzeń. Większość czerpie wiedzę z wybiórczego i powierzchownego dyskursu, który wielkie media kondensują w jednominutowej pigułce. A Kapuściński wręcz przeciwnie. Był przedstawicielem Nowego Dziennikarstwa, reprezentującego nowe wartości, które posiada szczególną wagę, gdyż jest to gatunek, który informuje, ale też objaśnia, komentuje, zmusza do zastanowienia. W tym przypadku dziennikarz staje się historykiem, bada, doświadcza i opisuje historie, które się dzieją, a zatem musi być dużo mądrzejszy niż myślący czytelnik, musi swą wiedzę nieustannie wzbogacać jak Kapuściński: Zanim usiadłem do pisania którejkolwiek z książek, przeczytałem około dwustu pozycji związanych z tematyką poruszaną w każdej z nich. W pewnym sensie pisanie stanowi najmniej pracochłonną część naszej pracy. Kto dziś pracuje w taki sposób? To odpowiedzialne podejście ‘cesarza reportażu’ wynika z tego, iż uważał swój zawód za krystaliczny: „[W]szyscy widzą, jak piszemy, a więc – jak się kształcimy, jak prowadzimy dziennikarskie dochodzenia, w jaki sposób myślimy. I każdego dnia czytelnik oddaje swój głos decydując o naszym zawodowym losie. Nie co cztery, sześć lat, jak w przypadku prezydentów, ale codziennie.
Mimo to według Ryszarda Kapuścińskiego dobre media (na szczęście!) nie umarły: w różnorodności, w paradoksach naszej planety i naszych czasów, istnieje przestrzeń dla bardzo dobrych gazet, rozgłośni radiowych i programów telewizyjnych. Świadomy swojej pracy dziennikarza musi stawić czoło konkurencji większej niż kiedykolwiek, to fakt; ale wierzę głęboko, że człowiek ambitny, pracowity i wytrwały, zdolny traktować innych jak przyjaciół, a nie jak wrogów, może się rozwijać i osiągnąć sukces. Amen.

Dziennikarstwo Ryszarda Kapuścińskiego przeszło do historii i może stanowić wzór dla wszystkich. Jego zaangażowanie, wysiłek i dbałość podczas tworzenia tekstów urzekł ludzi na całym świecie. Jego publikacje stały się długowieczne dzięki temu, że ich autor potrafił poprzez mały szczegół pokazać wymiar uniwersalny o trwałej wielkości i znaczeniu. Był prawdziwym kłusownikiem we wszystkich dziedzinach nauki dążąc do perfekcji za każdym razem. Pisał z pasją, a emocję uczynił siłą własnych tekstów i jest to łatwo wyczuwalne. W książce „To nie jest zawód dla cyników” dał nam kawałek siebie, tego, jak widzi swój zawód i jakie wartości powinny mu przyświecać. Miejmy nadzieję, że pojawią się liczni kontynuatorzy jego dzieła, którzy zamiast na manipulację, redukcję rzeczywistości do skróconego i bardzo uproszczonego opisu, rutynę i ignorancję postawią na empatię, profesjonalizm, etykę i pasję. Bo dzisiejsze dziennikarstwo jak nigdy dotąd potrzebuje nowych sił, świeżych idei i wyobraźni. Bo choć wszystko, co piszemy jest zaledwie przybliżeniem. Ideał jest nieosiągalny (…) Zawsze pozostanie jakiś niedosyt, to dziennikarstwo Kapuścińskiego pozostanie dla wielu niedoścignione.

Cytaty za: To nie jest zawód dla cyników, Ryszard Kapuściński, PWN, Warszawa 2013.

Ocena 5/6


piątek, 20 września 2013

Pokój na wodzie - Roberto Pazzi

Roberto Pazzi to włoski pisarz, poeta, prozaik i dziennikarz, który za swoją pracę był wielokrotnie nagradzany, do tej pory głównie w swoim kraju. W Polsce autor ten znany jest z powieści „Konklawe” z 2007 roku, obnażającej tajemnice Watykanu. Tym razem za sprawą jego utworu mamy okazję przenieść się dalej - w sensie geograficznym i czasowym - ponieważ miejscem akcji najnowszej publikacji Włocha, „Pokój na wodzie”, jest starożytny Egipt, a jego głównym bohaterem, Cezarion, syn potężnego Juliusza Cezara i urokliwej Kleopatry, ostatni faraon Egiptu, żywy symbol, który zamiast rządzić zdaje się [być] zajęty tylko mruczeniem swego kota i wygibasami przeklętych tancerzy...

Kiedy Rzym stawał się areną wyniszczających walk między dwoma przywódcami (…) i poddawał[…] się nieokiełznanemu żywiołowi tyranii, w którym jednostka wznosi[ła] się ponad stado niewolników, nadchodził czas Cezariona. Ten okres nie trwał długo, gdyż szybko okazało się, że młody władca zamiast pociągać za sznurki, musi uciekać, by ocalić swe życie przed zwycięskim Oktawianem. Kleopatra postanowiła wysłać swego syna do Etiopii, by stamtąd przedostał się do Indii i dzięki temu ocalał. Było to skomplikowane, bo wokół brakowało zaufanych ludzi, którzy zechcieliby tam dowieźć młodzieńca choćby i za cenę najwyższą. Nie było wiadomo, komu można wierzyć, a kto sprowadzi na młodzieńca katastrofę, wydając go wrogowi. Syn Juliusza Cezara był niedoświadczonym chłopakiem, imponująco piorunował wzrokiem i zaciskał pięści, potrząsając czarnymi lokami na wspaniałej głowie: chłopiec pochodził z królewskiego rodu, potrafił pokazać, kto rządzi, nawet na statku uciekinierów, ale jego autorytet stawał się z dnia na dzień coraz bardziej niepewny. Jedynie astronoma Sosigenesa (płynącego z młodzieńcem ze względu na poczucie wierności i wrażenie, że uda mu się oszczędzić syna Cezara), niewolnicy Lanii (Greczynki, będącej niańką Kleopatry i Cezariona i jedyną kobietą na statku) i kotki Amaltei (Cezarion bardzo lubił z nią przebywać, kochał ją ogromnie) nie musiał się obawiać. Bo wśród innych członków załogi o zestresowanych twarzach, panowało napięcie i poczucie niebezpieczeństwa, wciąż spiskowano, plotkowano tworząc mroczną, nieprzyjazną atmosferę. Lania, w której towarzystwie mężczyzna przebywał częściej niż w towarzystwie matki i nie wyobrażał sobie życia bez niej, nie tylko spała u jego stóp, ale i po kryjomu obcowała z nim cieleśnie. Cezarion jednakże będąc bardzo wrażliwy czuł się niezwykle samotny, opuszczony, a mając dużo czasu do przemyśleń dochodził do smutnych wniosków, jak choćby tego, że nie nigdy był władcą swego losu: Rósł w cieniu swoich rodziców, unicestwiony ich wielkimi imionami. Mógł kochać tylko niewolnicę. Bo tylko niewolnica mogła dzielić jego nieszczęście bycia więźniem potężnych rodziców. I tylko w jej ramionach Cezarion mógł zdejmować maskę swojej rangi i stawać się człowiekiem. Monotonię i melancholię podróży niespodziewanie przerwał etiopski statek, wiozący na pokładzie kogoś ważnego. Początkowo nie wiadomo było kogo, ale z czasem okazało się, że była to córka etiopskiego władcy, uciekająca tak samo jak syn Kleopatry, by nie zostać zgładzoną wśród swoich rodaków. Para przylgnęła do siebie, obdarzyła uczuciem i pałając ogromnym pożądaniem, chciała zostać ze sobą na zawsze. Cezarion spotkał wreszcie kobietę, o której w marzył od dawna. Jednakże szczęście tych dwojga nie trwało długo: Kobieta u źródeł, mężczyzna u ujścia, jedno drugiemu dawało śmierć. Tam, gdzie się urodzili, w ojczyźnie. Oboje zostali odepchnięci od swojej ojczyzny, jak gdyby tylko w nieznanej i prowizorycznej przyszłości mogła się kryć nadzieja na przeżycie. A jednak ta egzystencja niosła też pewność, że nie będą już mogli nikogo kochać, utraciwszy po drodze umiłowaną osobę. To śmierć pozwoliła im na to spotkanie, niemożność zabrania towarzysza w codzienność własnej przyszłości…

Tak naprawdę Cezarion został zgładzony, ale u Roberta Pazziego jego losy potoczyły się inaczej. Prawdziwa biografia tego faraona była prawdopodobnie dość nudna, zdecydowanie za krótka i naznaczona tak marginalnie na kartach historii, że Włoch miał pełne pole do popisu, a dodając jej kolorytu i zaznaczając delikatnie realia starożytnego Egiptu, przybliżył nam możliwe cechy charakteru młodego władcy. W „Pokoju na wodzie” to nie historia czy wydarzenia wysuwają się na pierwszy plan, ale człowiek i jego uczucia. To one są istotne, bo niezmienne od dziesiątek tysięcy lat. Jak choćby te, dotyczące życia w cieniu sławnych i potężnych rodziców (Potomkom wielkich tego świata było widocznie przeznaczone, że nie będą korzystać z dziedzictwa ojców, ale że zostaną zmuszeni samodzielnie wykuć sobie swój los, nadzy, bez żadnej podpory, obarczeni ciężarem swego wyjątkowego pochodzenia), którzy różnili się od swoich niewolników jedynie stanowiskiem, bo błędy popełniali podobne. Cezarion bardzo krytycznie oceniał swoją przedsiębiorczą matkę, Kleopatrę, zajętą wyłącznie romansowaniem i dbaniem o własną pozycję, a nie wychowywaniem dzieci czy choćby jakąkolwiek opieką nad nimi (Jego matka, była małżonką wuja Ptolemeusza, kochanką Juliusza Cezara, żoną Marka Antoniusza, nie należała do żadnego z nich. Używała mężczyzn, nie kochając ich, i tak samo traktowała potomstwo, które z nimi miała. Czworo dzieci, widziane z rzadka na oficjalnych uroczystościach, pozdrawiane krótko z okazji wyjazdów i powrotów z podróży, oddawane natychmiast niańkom i preceptorom, by mogła bez przeszkód pędzić w ramiona swych kochanków, zapewniających jej tron). Podobnie było z ojcem, Juliuszem Cezarem, którego prawie nie znał, a który przygniatał wielu swoją osobowością, zdolną dotrzeć do duszy człowieka, i przeniknąć jego najintymniejsze sekrety, a przecież jak każdy miał swoje słabości, obawy i lęki (Pozostało odczucie obawy i zagubienia na myśl o tym heroicznym ojcu, tak odmiennym od niewysokiego, niemal łysego mężczyzny, uśmiechającego się do niego, gdy brał go na ręce). Niedojrzały emocjonalnie, niezdolny do rządzenia i wpadający w ramiona starszych kobiet Cezarion nie miał oparcia w najbliższych, czuł się opuszczony i samotny, a poczucie bezpieczeństwa dawała mu obecność niewolnicy i ukochanej kotki.

Roberto Pazzi ukazuje, że niezależnie od pozycji społecznej, statusu materialnego, realiów i okresu życia człowiek zawodzi siebie samego i innych. Nie ma ludzi doskonałych, choćby ich kult i mit rozrastał się w tempie ekspresowym. Nie było, nie ma i nie będzie. Czy istnieje szansa, by uciec z pułapki historii i zostawić za sobą tyranię, więzienie, bezlitosną zawiść i zemstę? Co albo kto sprawia, że ktoś rodzi się synem Cezara i Kleopatry, a nie dzieckiem biednego rybaka znad Nilu? Czy człowiek jest jedynie trybikiem w maszynie i nie ma wpływu na swój los? Otwarte zakończenie i brak akcji (cała historia toczy się nieśpiesznie) „Pokoju na wodzie” mają czytelnikowi pomóc znaleźć odpowiedzi także na te pytania i wyciągnąć wnioski dla siebie. Czy pomoże, przekonajcie się sami.

Cytaty za: Pokój na wodzie, Roberto Pazzi, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Ocena 4/5

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Uwięzieni w pułapce (alternatywnej) historii

środa, 11 września 2013

Macocha - Jadwiga Czajkowska

Jadwiga Czajkowska (ur. 1961) jest absolwentką socjologii Uniwersytetu Śląskiego, od dwudziestu lat prowadzi z mężem rodzinną firmę. Ma trzy córki i syna, i niedawno z potrzeby serca napisała powieść obyczajową pt. „Macocha”. Podobno ona sama też jest macochą i choć w jej książce wszystkie postaci i wątki są fikcyjne, to zagadnienie jest uniwersalne i warto się nad nim pochylić. Bo przez cały czas i w każdym wymiarze, co dla jednych końcem, dla innych początkiem jest. Co inni porzucają, inni dostają, tak jak bohaterka tejże publikacji…

W baśniowej fikcji panuje porządek i wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. Jak świat światem wszystkie przedstawione w nim macochy są podłe, próżne, podstępne, fałszywe i tylko marzą o unicestwieniu pasierbów. Ale Iza taka nie jest. Owszem, została macochą, ale ucieleśnienie[m] wszelkich negatywnych cech i chodząc[ą] niegodziwoś[cią] nie jest bez dwóch zdań i zrobi wszystko, by z tym stereotypem walczyć. Jest młodą, 27-letnią atrakcyjną dziewczyną, z zawodu chemikiem i pracuje w firmie produkującej kosmetyki naturalne. Pewnego dnia poznaje w Grecji Piotra, etnografa z przeszłością i zakochuje się w nim z wzajemnością. I choć uczucie ich łączące jest prawdziwe, to jak to w życiu bywa sielanka nie trwa wiecznie: mężczyzna jest wdowcem i ma dwoje dzieci z poprzedniego małżeństwa: Tadeusza (13 lat) i Zosię (11 lat). Jego potomstwo oczywiście nie jest szczęśliwe, że ukochany tatuś ożenił się po raz drugi i nie troszczy się o poprawne stosunki z macochą. Iza zakochując się w Piotrze, całkowicie straciła głowę. Nie tylko dla niego, ale w ogóle - nie zdawała sobie sprawy, że godząc się na związek z wdowcem, skazała się na związek z Tadeuszem i Zosią. W Grecji byli tylko oni i nie liczyło się nic innego. Po ślubie, kiedy przyszło jej niańczyć cudze dzieci, Iza poczuła się rozczarowana swoją nową rolą i postawą domowników, bo zamiast szczęścia znalazła samotność, odtrącenie oraz łzy rozgoryczenia. Niespodziewanie stała się także zazdrosna o przeszłość Piotra, o swoją poprzedniczkę (idealizowaną?/idealną? Ewę, matkę jego dzieci), czemu w sumie trudno się dziwić, skoro ciągle napotykała na ślady przeszłości tejże rodziny. Ponadto poczuła się niezrozumiana i potrzebowała więcej czasu, by oswoić się z nową sytuacją. A to nie jest takie proste, kiedy się jest w gorącej wodzie kąpanym, pojawiają się kłopoty wychowawcze i zdrowotne (gorączka o podłożu stresowym!) oraz odnosi się wrażenie, że Ewa jest blisko, że ciągle obserwuje Izę z zaświatów, czy ta przypadkiem nie krzywdzi jej dzieci. Jeśli do tego dołożymy fakt, że mąż, którego imię skała, opoka, pewność, spokój. Innymi słowy: mężczyzna na którym można polegać. Wsparcie w komplikacjach, zmartwieniach i udrękach, okazał się całkowitym tego zaprzeczeniem, to inaczej niż w ‘Kopciuszku’ zaczynamy współczuć macosze… Po trzech dniach małżeństwa byłam wykończona psychicznie - Iza wciąż była spychana na boczny tor przez niedawno poślubionego męża (!) i jego córeczkę. Piotr był ciągle zajęty i to na Izę spadły wszystkie problemy zaraz po ślubie (nawet sprzątanie jego starego mieszkania). Kobieta dzięki własnej pasierbicy, która okazała się zręczną manipulantką nie mogła się poczuć jak prawowita żona Piotra, a on na dodatek trzymał stronę Zosi, notorycznie zarzucając Izie niesprawiedliwość i skłonności do przesady… Stałam z boku jak przysłowiowe piąte koło u wozu i miałam wrażenie, że między nami rośnie mur. Znowu byli oni i ja. I żadnego my. Oni, których łączą geny, więzy krwi i znajomość od dnia narodzin i którzy nie zdają sobie sprawy z moich uczuć. Postanowiłam się wycofać. Czy Iza się poddała? Czy wycofała się ze swojego nowego życia i wróciła do swojej dawnej miłości, która niespodziewanie pojawiła się na horyzoncie? Czy może dzieci przekonały się, że macocha też człowiek?...

„Macocha” jest ciekawą propozycją, zdecydowanie przeznaczoną dla kobiet. Ta ciepła opowieść napisana lekkim piórem stanowi dobrą odskocznię od morza książek z malowniczą wsią i zdradą w tle jakich pełno na naszym rynku wydawniczym. Nie ma w niej niczego odkrywczego, nie ma rozbudowanego tła psychologicznego postaci, ale jest ogrom prawdziwych zdarzeń i emocji, które nie pozostawią czytelnika obojętnym oraz jest też możliwość snucia głębszej refleksji. O tym, jak życie może nas zaskoczyć, jak jest nieprzewidywalne, o tym, czy są granice wieku dla bycia szczęśliwym i o tym, która płeć w dzisiejszym świecie jest tą słabszą… Wszystkim Paniom, które lubią lekką, ale nie banalną, ani nie toporną literaturę polecam serdecznie.

Cytaty za: Macocha, Jadwiga Czajkowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013.

Ocena 4/5

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Życie to nie bajka...

środa, 4 września 2013

Dowód. Prawdziwa historia neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył Niebo - Eben Alexander

Ogromne oczekiwania i wielkie rozczarowanie, tak w skrócie można streścić moje wrażenia po lekturze książki „Dowód”. Jego autor - Eben Alexander, neurochirurg, wykładowca Harvardu i naukowiec - pewnego dnia zapadł w śpiączkę. Swoje wrażenia po przekroczeniu bram nieba, a następnie powrotu do życia spisał dla potomności. Co tam zobaczył i czy rzeczywiście mógł przebywać w zaświatach? Jakie dowody na życie po śmierci przedstawił swoim czytelnikom? I czy były one na tyle przekonujące, by poruszyć serca zatwardziałych ateistów?

10 listopada 2008 roku w wieku 54 lat kora nowa mózgu Ebena Alexandra wyłączyła się, a jego tożsamość zniknęła. Mężczyzna zapadł bez powodu na ostre bakteryjne zapalenie opon mózgowych wywołane przez pałeczkę okrężnicy, które prawie pozbawiło go życia. W skali Glasgow (służącej do oceny poziomu świadomości) miał […] 8 punktów na 15 możliwych, co wskazywało na poważną chorobę mózgu. W ciągu kilku następnych dni liczba ta ciągle spadała, to oznaczało, że Alexander miał 10% szans na przeżycie. Kiedy jego najbliższa rodzina była przygotowana na najgorsze, on przebywał w niebie, przeżywając coś na kształt wycieczki – wielkiej, przeglądowej podróży po niewidzialnej, duchowej stronie istnienia. Podczas śpiączki utracił wspomnienia, ale nie stanowiło to dla niego problemu, bo przemierzając Krainę Widzianą z Perspektywy Dżdżownicy, Tunel i Jądro poczuł się naprawdę szczęśliwy. To panująca tam bezwarunkowa miłość i akceptacja przekonała go, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią ciała i mózgu. Podczas pobytu poza ciałem odkryłem nieopisany ogrom i złożoność struktur wszechświata oraz fakt, że świadomość stanowi podstawę wszystkiego, co istnieje. Byłem z nim tak blisko związany, że często nie istniało żadne realne rozróżnienie między ‘mną’ i światem, przez który podróżowałem, m.in. to doświadczenie sprawiło, że doszedł do wniosku, iż musi poinformować innych, że istnieje życie po śmierci. Jako lekarz często był świadkiem niewytłumaczalnych zjawisk (opowiadali mu o swych doznaniach pacjenci, którzy przeżyli śmierć kliniczną), ale nie ufał im, nie był też osobą szczególnie wierzącą – chodził do kościoła od wielkiego dzwonu, pełen wątpliwości natury religijnej. Dopiero jego własne przejścia z przekraczaniem bram nieba sprawiły, że zainteresował się zjawiskami z pogranicza życia i śmierci, i pragnął się nimi podzielić ze wszystkimi ludźmi na całym świecie, szczególnie zaś ze swoimi kolegami po fachu. Ale z tą drugą grupą nie poszło mu tak łatwo. Człowiek, który poświęcił życie nauce, ufał jedynie faktom i był specjalistą w swojej dziedzinie, stał się nagle pośmiewiskiem we własnym środowisku. Mimo iż analizował swoje przeżycia z punktu widzenia medycyny, odwoływał się do najnowszych odkryć nauki o mózgu oraz do badań nad świadomością, a nawet zamieścił na końcu książki opinię lekarską (doktora Scotta Wade’a - specjalisty w dziedzinie chorób zakaźnych) i hipotezy neurobiologiczne dokumentujące cud medyczny będący jego udziałem, niewielu uwierzyło w niezwykle skomplikowany charakter ultra rzeczywistych, interaktywnych przeżyć w Tunelu i Jądrze, mający być dowodem Ebena na życie w krainie wiecznej szczęśliwości. To jednakże nie przeszkodziło mu w napisaniu „Dowodu” i zrobieniu na nim całkiem niezłego interesu. Publikacja tego Amerykanina przypomina ‘rozbuchane’ do granic możliwości halucynacje spisane w nieskomplikowanym, amerykańskim stylu, które z wiedzą o zaświatach praktycznie niewiele mają wspólnego. Przypomina ona również pean na cześć jego rodziny, która nieustannie czuwała przy szpitalnym łóżku, dawała mu siłę, ale i przeżywała traumę podczas jego choroby. Książka, jak już nadmieniłam, napisana jest bardzo przystępnie (mimo wielu terminów medycznych), dość dużą czcionką, obleczona jest w piękną okładkę z barwnym motylem, ale niestety nie jest przekonująca, a bynajmniej mnie nie przekonała. Opisy krain, w których bywał autor brzmią momentami fantastycznie albo przypominają inne, publikowane wcześniej relacje z zaświatów. Widoczne są w nich wpływy New Age, wiary w reinkarnację, telepatię i jasnowidzenie. Nie chcę zarzucać autorowi kłamstwa czy próby otumanienia czytelnika, który będąc zainteresowany tematem i czytając brzmiące intrygująco zapewnienia z okładki, kupi tę książkę bez wahania. Może to brak talentu prozatorskiego, a może zbyt sugestywne, niebiańskie obrazy szkicowane przez nagle uduchowionego, odmienionego (lekko nawiedzonego?!?) autora sprawiają, ze słowa jednego z profesorów, Jerzego Vetulaniego, zdają się być w tym wypadku niezwykle trafne: Nawet jeżeli ktoś jest wielkim profesjonalistą w jakiejś dziedzinie, to nie znaczy, że nie może ulegać halucynacjom jak wszyscy inni...

„Dowód” intryguje, bo czterdziestoletnia wiedza jego autora-racjonalisty i naukowca, który zdawał się o mózgu wiedzieć wszystko, koliduje z tym, czego dowiedział się podczas siedmiu dni spędzonych w śpiączce obcując z bogiem, (którego Eben nazywa ‘Om’) i piękną kobietą, z którą latał na tęczowym motylu... Niezależnie od tego, czy jego doświadczenia są prawdziwe, czy stanowią projekcje chorego mózgu (weryfikacja przeżyć Ebena nie jest przecież możliwa), ta kontrowersyjna książka zmusza do zastanowienia się nad trudnym zagadnieniem życia po śmierci. Tylko tyle, albo aż tyle. Czy zechcecie podjąć tę refleksję sięgając akurat po tę pozycję – zdecydujcie sami.

Cytaty za: Dowód. Prawdziwa historia neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył Niebo, Eben Alexander, Znak, Kraków 2013.

Ocena 2/5

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Brak dowodu

niedziela, 1 września 2013

Obok Julii - Eustachy Rylski

Podobno powieść „Obok Julii” miała być autobiograficzna, ale (niestety/stety?) Eustachemu Rylskiemu nie udało się takiej stworzyć. Wszystkiemu winna jest rzekomo postać głównego bohatera, Janka Ruczaja, która tak wymknęła się autorowi spod kontroli, że zaczęła żyć własnym życiem. W ten sposób powstała historia o lekkim zabarwieniu nostalgicznym, w której nie brakuje młodości, miłości, zbrodni, młodzieńczych przywar i śmierci rozciągniętej na przestrzeni lat, której akcja toczy się w naszej polskiej rzeczywistości, a spisał ją autor, który może się pochwalić niebanalnym stylem, w którym wulgarność przeplata się z refleksją, a liryzm z ciętym jak brzytwa językiem.

Moje życie podszyte nieopuszczającym mnie nigdy lękiem płynęło przez piękności, jakich mi nie poskąpiono. Uroda krajobrazów, pór roku, dzieł ludzkich, dziewcząt, kobiet, nałogów, bezczynności i zajęć przemawiała do mnie sugestywniej niż do innych. Czas, w jakim piękno mnie omijało, służył wyostrzeniu apetytu na jego wdzięki, gdy postanawiało znów wyjść mi naprzeciw. Tak podsumował swe życie dojrzały Jan Ruczaj, 'kolekcjoner(…) przyjemności, który na końcu został z niczym'. W rzeczywistości to smutne wyznanie nie ma negatywnych konotacji, bo Ruczaj był człowiekiem szczęśliwym. Wychowany przez dziadków, inteligentny, przekonany o swojej wyższości chłopak, który jak wielu innych zakochuje się we własnej nauczycielce. Ruczaj wybrał urodziw[ą], bardzo młod[ą], impulsywn[ą], apodyktyczn[ą], żywiołow[ą], wszechstronnie utalentowan[ą] i uwodzicielsk[ą] Julię Neider. Kobieta jest nieślubną córką radzieckiego generała stacjonującego w Polsce, uczy go języka rosyjskiego. Czyni to specyficznymi metodami, które jednakże nie zniechęcają Janka, a może nawet powodują, że fascynacja profesorką jest jeszcze większa. Ale życie nie toczy się jedynie wokół miłości: powstaje klan Hemingwaya (którego Ruczaj jest członkiem), a młodzież zdaje sobie sprawę z własnego położenia (Chłopcy wiedzieli, że życie jest krótkie, młodość to mgnienie, a następnego lata będzie o rok gorzej). U Ruczaja jednakże niewiele ulega zmianie: Julia obecna była w naszym domu od mego dzieciństwa jako byt dziwny, intrygujący, nieoswojony, więc egzotyczny. Nie dziwi zatem ogromne poruszenie jakie wywołuje jej niezapowiedziany powrót po siedmiu latach(Wszystko w Julii było takie jak przedtem, tylko zmęczone, wyblakłe, przykurzone, pozbawione blasku, pożegnane z młodością), zwłaszcza, że kobieta wraca, by prosić swego byłego ucznia o nietypową przysługę …

Z biegiem czasu młodzież dzieli się na tę studiującą i na tę, która do nauki nigdy się nie garnęła (jak nasz główny bohater). Jego praca w bazie samochodowej wiąże się z wieloma przykrymi sytuacjami, bo nie jest on osobą zbyt lubianą (ma grono przeciwników, ludzi, którzy z niego notorycznie szydzą i kpią), a i on posiada liczne antypatie, które sprawiają, że posuwa się do czynów niedopuszczalnych, bezprawnych i moralnie jednoznacznie złych. W pewnym momencie dochodzi nawet do zbrodni, za którą jednakże nie ponosi konsekwencji, bo ratuje go ‘kapitan’ dający mu ‘wakacje od odpowiedzialności’, a klanowi zapewnia bezkarność. Toteż jego członkowie ciągle coś kombinują - przygraniczny handel deficytową galanterią, taniejąca kontrabanda, konszachty z chimerycznymi sportowcami jeżdżącymi na zachód czy obrót walutą. Te ciemne interesy, mają swoje odbicie m.in. w degenerujących nawykach, które toczą całą grupę: prostactwie, zuchwalstwie, korzystaniu z życia pełnymi garściami, chamstwie, błazenadzie, brawurze i żądzy pieniędzy. Zawsze marzył im się status miejscowej szlachty poddanej władzy jakiegokolwiek suwerena. Bo wiedzieli, ze żyć, jak żyli, mogą tylko dzięki czyjejś przychylności. Kiedy zmienia się rzeczywistość, grupę Ruczaja dosięgają kłopoty ([p]rzychylność kapitana niebezpiecznie staniała), lecz mimo to ich członkowie wciąż stanowią jedno: I choć Belmona interesowały tylko auta i kobiety, Tadzia Karego – pieniądze, Henio Fantomas był wszechstronnie wykształcony, a Hirek Deptacz był półanalfabetą, Hugon miał ambicje intelektualne, a Funio i Tosiek byli ich zupełni pozbawieni, Franz Girej był gwałtowny, choć trzymał na wodzy skłonność do okrucieństwa, a Luś Ornitolog był łagodny i powolny, to zadowolenie z tego, co jest, umiarkowana nadzieja na to, co będzie, zgoda na życie, jakie prowadzili, i radość ze wspólnej młodości łączyły ich mocniej niż to, co mogłoby ich podzielić. Rozdziela ich później walka o godziwą przyszłość: Janek emigruje z S. najpierw do stolicy, gdzie zostaje taksówkarzem, by później pracować na chwilę w sklepie z telewizorami, a następnie wyjeżdża do kumpla do Francji i zostaje szoferem pewnego groźnego Rosjanina. Czy wróci do innego ustrojowo kraju? Czy poniesie konsekwencje swoich haniebnych czynów z młodości i jesieni życia?

„Obok Julii” to książka, w której króluje podła okolica, nieszczęśliwi, biedni i schorowani ludzie (Przywykłem do woni biedy, pośpiechu, zapracowania, jaka w naszych stronach nie odstępowała ludzi, wyznaje szczerze Janek na początku powieści) oraz ‘nowa Polska’ ze wszelkimi jej odcieniami: rozchwiana, dzika, nierzetelna, nieumiarkowana w apetytach, nieodróżniająca anarchii od demokracji, a demokracji od normy i porządku, cywilizacja. Na szczęście Rylski raczy swojego czytelnika także opisami przyrody i nie mam tu na myśli jakichś jej cudów, ale te proste, zwyczajne wspaniałości, które cieszą oczy, jak np. rozległy staw (Lato 1963 roku przy wszystkich swoich naturalnych wdziękach, urodzie pór dnia, którą zachwycały i bez niego te ładne strony, niewarte byłoby nieustającej o nim pamięci, gdyby nie kąpiele w zielonym stawie, wielkością porównywalnym z niejednym jeziorem, i wszystkie związane z tym rytuały, pięknie napisane, prawda?). Pan Eustachy ma wyjątkowy styl nie tylko wtedy, gdy pisze o naturze (choć nie będę ukrywać, że należy on do najłatwiejszych). Składa się z mądrych, dobrze przemyślanych zdań, a co ważniejsze napisanych piękną polszczyzną. Na koniec należy także nadmienić podobieństwa Ruczaja do autora (pewne rzeczy narzucają się same) i fakt, że po raz kolejny u Rylskiego kobiety stanowią tło dla akcji. Tytuł tej najnowszej publikacji zdaje się to jakby potwierdzać, bo fabuła rzeczywiście rozgrywa się obok Julii, ona jedynie stymuluje bohatera, popycha go do podejmowania decyzji, do stania się mężczyzną, mając w zanadrzu ciekawą przeszłość własną…

Czy warto czytać Eustachego Rylskiego? Warto, bez wahania, choćby po to, by odkryć 'absurd istnienia w bezużytecznym pięknie świata' i wysilić się intelektualnie podczas lektury. Polecam, to kolejny przykład dobrej polskiej prozy.

Cytaty za: Obok Julii, Eustachy Rylski, Wielka Litera, Warszawa 2013.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera