poniedziałek, 29 lipca 2013

List do nienarodzonego dziecka - Oriana Fallaci

Oriana Fallaci, włoska dziennikarka i pisarka, w „Liście do nienarodzonego dziecka” z 1975 roku podejmuje inny temat, niż te, do których przyzwyczaiła swoich czytelników. Tym razem nie pisze o polityce, wojnie czy terroryzmie, ale o kobiecie i macierzyństwie. I choć już na wstępie podkreśla, że bohaterki tej publikacji nie można utożsamiać z nią samą, to nie da się nie zauważyć, że ta poruszająca książka powstała w momencie, gdy Fallaci straciła dziecko, będąc związaną z krewkim rewolucjonistom greckiego pochodzenia, Aleksosem Panagoulisem. Autorka doskonale wiedziała, o czym pisze i to się czuje od pierwszych stron tej publikacji. Szczerość, bezkompromisowość i siła wyrazu, to cechy charakterystyczne tej intrygującej prozy, która prowokuje pytania natury moralnej i przestrzega przed zbyt szybkim ferowaniem wyroków.

Wiele kobiet się zastanawia: po co wydawać dziecko na świat? Żeby cierpiało głód, żeby było mu zimno, żeby je zdradzono i poniżono, żeby zginęło zamordowane na wojnie albo żeby zabiła je jakaś choroba? I przekreślają nadzieję, że zostanie ono nakarmione, ogrzane, że będą mu towarzyszyć wierność i szacunek, że będzie żyło długo i spróbuje pokonać choroby i zapobiec wojnie. Nie inaczej jest w przypadku bohaterki Oriany Fallaci. Jej dziecko zostało poczęte przez przypadek czy też przez pomyłkę, a ona sama nie bardzo widzi sens jego narodzenia. Ciąża nie była planowana, a ona sama została w rolę matki niejako wtłoczona w nieodpowiednim dla niej momencie, stąd jej liczne dylematy: Nie widzę siebie, jak idę ulicą z wielkim brzuchem, nie widzę siebie, jak cię karmię i myję, i uczę mówić. Jestem kobietą, która pracuje, mam tyle innych obowiązków, zainteresowań. Już ci mówiłam, że nie jesteś mi potrzebne. Ale donoszę cię i tak, czy chcesz tego, czy nie. Narzucę ci prawo silniejszego, podobnie jak zostało ono narzucone mnie, moim rodzicom, dziadkom, dziadkom moich dziadków.

Jest jej ciężko, bo nie ma przy sobie nikogo. Ojciec dziecka odszedł, rodzice są daleko, a przyjaciółka zamiast ją wspierać, namawia na dokonanie aborcji. Niepewna, zdezorientowana i samotna kobieta zaczyna się zwierzać swemu dziecku, które nosi pod sercem. Opowiada mu o sprawach dotykającej ją samą - o wizycie u ginekologa (o zażenowaniu lekarza na wieść o tym, że nie jest mężatką), o zdjęciach USG, złym samopoczuciu, wątpliwościach, czy powinna je urodzić i o aborcji: Wiem, wciąż informuję bez litości o okrucieństwach świata, gdzie zamierzasz się pojawić, o wszystkich podłościach, które popełniamy, i mówię o sprawach zbyt dla ciebie skomplikowanych. Ale stopniowo dojrzewa we mnie pewność, że ty je rozumiesz, bo wiesz już wszystko. W mnogości ważkich tematów raz przypisuje dziecku wielką zdolność rozumowania (jako ‘istocie ludzkiej’), a za chwilę stwierdza, że ono i tak niczego nie pojmie (wtedy nazywa je ‘rybką’). Ta jej ‘matczyna’ niekonsekwencja jest widoczna do samego końca, bo ona wciąż toczy walkę ze sobą i nowym, kiełkującym w niej życiem. Kiedy czytelnik odnosi wrażenie, że je kocha, że zrobi wszystko, by donosić ciążę, nagle przekonuje się, że jest na tyle okrutna i bezduszna, że nie cofnęłaby się przed unicestwieniem go, ot tak po prostu: Nigdy nie czułam się dobrze w towarzystwie dzieci. Nigdy nie wiedziałam, jak się przy nich zachować. Kiedy podchodzę do nich uśmiechnięta, wrzeszczą jakbym je biła. Zawód matki do mnie nie pasuje. Mam inne obowiązki wobec życia. Mam pracę, którą lubię i którą zamierzam wykonywać. Mam przyszłość, która na mnie czeka, i nie zamierzam się jej wyrzekać. Komplikacje, które przykuwają ją do łóżka sprawiają, że zaczyna postrzegać dziecko jako prześladowcę, a siebie samą jako prześladowaną. Mimo to ma świadomość, że oboje są ze sobą ściśle czy wręcz nierozerwalnie złączeni: Wszystko w tobie zależy ode mnie i wszystko we mnie zależy od ciebie: jeśli się rozchorujesz, rozchoruję się i ja, jeśli umrę, umrzesz i ty. Czuje się jak puszka, która ma chronić jedynie dziecko, podczas gdy ona jest przecież kobietą (!), osobą (!), który ma mózg, sprawiający, że może myśleć, analizować i odczuwać: Ludzką istotą jestem ja, która myślę i mówię, i śmieję się, i płaczę, i działam w świecie, ja, która trudzę się w imię spraw i idei. Ty jesteś tylko lalką z ciała, która nie myśli, nie mówi, nie śmieje się, nie płacze i działa tylko w imię własnego życia. Czy ‘lalce’ należy się zatem prawo do życia? Do jakich wniosków dojdzie młoda matka? Czy da szansę swojemu dziecku? Czy zwycięży w niej egoizm czy może wiara w życie i jego sens?

„List do nienarodzonego dziecka” to monolog kobiety ciężarnej, wywołujący u czytelnika burzę emocji, podobną do tej, która toczy się w mózgu głównej bohaterki. Mają na nią wpływ nie tylko hormony, ale i ludzkie opinie, stereotypy oraz rozmowy, które prowadzi ze swym dzieckiem. To lektura ziejąca prawdą, głębokimi przemyśleniami, w których prawdopodobnie odnajdzie się pewna grupa kobiet, która była lub jest obecnie w ciąży. I choć można się z kontrowersyjnymi, feministycznymi poglądami bohaterki Fallaci (zwanej ‘chrześcijańską ateistką’) nie zgadzać, to nie sposób odmówić autorce talentu, za pomocą którego stworzyła wiarygodny portret zagubionej kobiety udręczonej własną ciążą. To niezwykle cenne, intymne wręcz świadectwo ciężarnej, która została sama bez wsparcia najbliższych, bez pomocy ze strony ojca dziecka i która sama musi ponosić konsekwencje jednej chwili zapomnienia. Nie dziwi zatem jej przekonanie, że macierzyństwo nie jest moralnym obowiązkiem. Nie jest nawet faktem biologicznym. Jest świadomym wyborem. Z pewnością „List…” będzie dobrą lekturą również dla mężczyzn, którym warto uświadomić, jak wielką rolę mają do spełnienia już od momentu poczęcia.

Cytaty za: „List do nienarodzonego dziecka”, Oriana Fallaci, Świat Książki, Warszawa 2013.

Ocena 5+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Raz jeszcze o macierzyństwie

czwartek, 18 lipca 2013

Awantura o pieniądze albo życie - Eduardo Mendoza

On jest gentlemanem o nienagannych manierach, dyplomatą o aparycji wzbudzającej szacunek i respekt, zaś bohaterowie jego powieści to często ludzie z marginesu, posługujący się językiem, który zdecydowanie nie pasuje do wizerunku ich poważnego twórcy. Może to właśnie ten mezalians sprawia, iż książki tego autora są bardzo popularne nie tylko w jego rodzimej Hiszpanii (będącej stałym elementem jego twórczości), ale i na całym świecie, nie wyłączając również naszego kraju. Przyczynia się do tego również spójna konstrukcja, bardzo charakterystyczni protagoniści, czy kipiąca humorem akcja. I choć wachlarz niedociągnięć głównych bohaterów jest ogromny, to nie brakuje im uroku, wdzięku i siły przebicia. Mimo swej nieudolności, braku wiedzy i obycia, budzą u czytelnika sympatię, a na twarzach wywołują uśmiech. Czy wiecie już, o kogo chodzi? Tak, to Eduardo Mendoza i postaci jego najnowszej powieści „Awantura o pieniądze albo życie”, a wraz z nią powrót jednego z najciekawszych bohaterów – bezimiennego fryzjera damskiego-detektywa, znanego z poprzednich części jego cyklu komiczno-sensacyjnych powieści.

Tak, to prawda, że w przeszłości został zamknięty w zakładzie karnym dla przestępców z zaburzeniami umysłowymi i że prowadzi damski zakład fryzjerski, w którym brakuje prawie wszystkiego, a zwłaszcza klientek. I co z tego? Skoro to właśnie jemu przysłano zaproszenie na uroczystość nadania tytułu doktora honoris causa szanowanemu lekarzowi, który zajmował się nim w zakładzie (mniejsza o to, jaką miał tam rolę do odegrania…). To także jemu a nie komuś innemu kolega z owego ośrodka zdrowia psychicznego, Rómulo Przystojniak, zaproponował dość ryzykowny skok i możliwość zarobienia wielkich pieniędzy. Fryzjer odmówił, co jednakże nie załatwiło sprawy, bo kiedy Rómulo zniknął, ten zaczął go szukać przy pomocy całej zgrai nieudaczników, którzy starali się być przebiegłymi niczym najprawdziwsi złoczyńcy, ale ciągle im coś nie wychodziło (np. w kluczowym momencie okazywało się, że zapomnieli zabrać ze sobą broń). Bez telefonu, odpowiedniej garderoby, wsparcia i wiedzy narrator niczym rasowy detektyw próbował odgadnąć, co się stało z jego przyjacielem i jaki był związek z tą sprawą jego żony. Czytelnik nawet na moment się nie nudzi - ciągle czuje kipiącą groteskę, humor i notorycznie puszczane do niego oko autora. Historia fryzjera wciąga - momentami czuć jej lekkość, ale są też chwile mrożące krew w żyłach, gdy ktoś „chce zabić Angelę Merkel, która nie jest zwykła turystką, ale kanclerzem Niemiec. Jeśli do zabójstwa dojdzie w Barcelonie, ów diaboliczny plan wznieci chaos w europejskiej gospodarce, a przy okazji rzuci cień na honor [tego] miasta”. Ratunkiem okazuje się bezimienny fryzjer - błyskotliwy, choć wątpliwego pochodzenia, przebiegły i sympatyczny wariat – niezmiennie zaskakujący i mający łatwość wpędzania siebie i innych w tarapaty: [N]ie tyle dzięki inteligencji, ile raczej śmiałości, uporowi i, proszę darować nieskromność, nieczęstej umiejętności kamuflażu i podszywania się pod status społeczny odległy od swojego, rozwikłałem wiele tajemnic, rozwiązywałam zagadki i wykaraskiwałem się z tarapatów…

W groteskowym świecie Mendozy jest też miejsce dla powagi. Na imię mu kryzys ekonomiczny, panujący w świecie, w „Awanturze…” widoczny na przykładzie Hiszpanii (pusty salon damskiego fryzjera, brak klientów w barach i knajpach, nawet artyści uliczni, będący nieodłączną częścią hiszpańskiego krajobrazu, przenoszący się z miejsca na miejsce). Symbolem recesji staje się Angela Merkel, będąca celem groźnego terrorysty Aliego Aarona Siura… Po raz kolejny Barcelona, ukochane miasto Mendozy, staje się źródłem jego inspiracji: pełna podłych, pustych knajpek, z ulicami zapełnionymi chińskimi emigrantami i ubogimi ulicznymi artystami, czekającymi choćby na jedno euro jest miejscem dynamicznej akcji.

Przemoc, niebezpieczeństwo, tajemnica, niezwykłe emocje i ogrom dobrej zabawy, to wszystko otrzymujemy biorąc do ręki „Awanturę o pieniądze albo życie”. Ta parodia powieści łotrzykowskiej to naprawdę świetna książka na zimne polskie lato, któremu niezwykły hiszpański fryzjer nada odpowiedniego kolorytu. Polecam!

Cytaty za: Awantura o pieniądze albo życie, Eduardo Mendoza, ZNAK, Kraków 2013.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Oblicza Kultury



niedziela, 14 lipca 2013

Zjadanie zwierząt - Jonathan Safran Foer

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jaką drogę przeszedł kotlet, lądujący na Waszym talerzu? Czy myśleliście kiedyś, by zamiast kurczaków, indyków, świń czy krów zjeść psa? Czy wiecie, co to jest chów przemysłowy i jak on traktuje zwierzęta? Jeśli na te pytania odpowiadacie 'nie', to warto sięgnąć po najnowszą książkę jednego z najbardziej obiecujących pisarzy amerykańskich, autora dwóch wydanych w naszym kraju rewelacyjnych powieści: „Wszystko jest iluminacją” i „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”, Jonathana Safrana Foera. „Zjadanie zwierząt” zdecydowanie nie jest poematem pochwalnym na cześć wegetarianizmu, ale rzetelną publikacją, pokazującą, dlaczego przemysł mięsny jest tak nieludzki i czemu stanowi poważne zagrożenie dla naszej planety. Autor opisuje rzeczywistość Stanów Zjednoczonych, ale nie oszukujmy się – wszędzie jest podobnie, albo nawet gorzej...

Jonathan Safran Foer zaczął intensywną pracę nad tą publikacją, kiedy dowiedział się, że zostanie ojcem. Chciał się dowiedzieć, czym jest mięso, skąd pochodzi, jak się je produkuje, jak traktowane są zwierzęta podczas tego procesu, jak ich jedzenie wpływa na gospodarkę, itp. Wszystko po to, by zaszczepić swojemu synowi dobre nawyki żywieniowe, by się dobrze rozwijał i dostarczał organizmowi właściwe składniki odżywcze. Panuje bowiem przekonanie, że to właśnie mięso (obecnie również za sprawą niskich cen i powszechnej dostępności) jest niezbędne dla prawidłowego rozwoju dziecka, że daje siłę i w ten sposób ma zagwarantowane stałe miejsce na naszym stole. Ale to prawda jedynie częściowa, bo okazuje się, że jedzenie dużych ilości mięsa zwiększa ryzyko zachorowalności na raka i choroby serca oraz przyczynia się do wzrostu częstotliwości występowania wylewów. Przemysł hodowlany i farmaceutyczny oraz rząd karmią nas nie tylko mięsem, ale też wypaczonymi informacjami na temat zdrowia i żywienia. Dzieje się tak za sprawą tego, iż większość zwierząt, trafiających na nasze stoły pochodzi z chowu przemysłowego, w którym ogromną liczbę zwierząt trzyma się w klatkach na fermie, modyfikuje genetycznie i karmi paszami zawierającymi antybiotyki, hormony i inne substancje chemiczne. Zamiast zdrowia otrzymujemy chemię, a hodowla zwierząt zamieniła się w koszmar tychże…

W naszym społeczeństwie nie ma świadomości, przez co muszą przejść nasi bracia mniejsi, by ich mięso trafiło do konsumenta. Kiedyś ludzie zajmowali się rolnictwem z miłości do wiejskiego życia, a obecnie każdy rolnik stara się oszczędzić jak najwięcej na utrzymaniu zwierzęcia i jednocześnie zarobić na nim jak najwięcej. Tak, by rosły one tak szybko, jak to możliwe, by mieściły się w ogromnych liczbach na małej powierzchni, jadły jak najmniej lub pasły się jak najszybciej. Wszystko jedno, jak bardzo będą cierpieć, ważne, żeby zbyt szybko nie umierały. Tradycyjne metody hodowli zastąpiono przemysłowymi, rolnicy nie traktują już zwierząt indywidualnie, ale jako surowiec. Oto panujący w dzisiejszym świecie model biznesowy. Wpisują się w niego zarówno małe firmy, jak i światowi giganci, jak np. KFC, które choć twierdzi, że dba o humanitarne traktowanie kurczaków, znacznie mija się z prawdą. W zaopatrującej firmę ubojni udokumentowano przypadki odrywania żywym ptakom głów czy dziobów, malowania ich głów sprejem, pryskania im w oczy roztworem tytoniu i deptania po nich. W wielu innych rzeźniach stosowane są podobne przemyślane i równie okrutne praktyki: pracownicy ćwiartują żywe krowy i przykładają elektrody do odbytów, (…) zwierzęta budzą się podwieszone na linii produkcyjnej, żywe ptaki wrzuca się do kontenerów na śmieci i obdziera żywcem ze skóry. Brudne, zatłoczone, sztucznie oświetlone hangary, w których trzyma się ujednolicone genetycznie, zestresowane, podupadające na zdrowiu ptaki, stwarzają idealne warunki do rozwoju i mutacji patogenów. Mięso nimi zakażone trafia do sprzedaży, a potem do naszych domów. Czy zastanawiacie się nad tym, jaka jest zależność między jedzeniem a Waszym zdrowiem? Stwierdzenie, że 'jemy zwłoki' (zwierzęta często nie docierają żywe do ubojni, albo zostają tam bestialsko zamęczone lub bezmyślnie zabite) nie jest zatem bezpodstawne. Spójrzmy prawdzie w oczy: mięso pochodzi od zwierząt, które zginęły tylko po to, by ludzie mogli mieć chwilę przyjemności, a przed śmiercią zostały okaleczone i poparzone. Czy wobec chwili przyjemności ten ogrom cierpienia jest uzasadniony? - pyta Foer. Wobec panującego przekonania, że krzywda wyrządzona zwierzęciu ma inny wymiar, jest zatem wybaczalna i mało znacząca, pytanie jest co najmniej dziwne… Ten moralnie wątpliwy fakt dodatkowo wzmacnia to, że nie mając do czynienia ze zwierzętami, łatwo zapominamy o krzywdzie, którą się im wyrządza. Dylemat związany z jedzeniem mięsa wydaje się tym bardziej abstrakcyjny. Większość konsumentów jest oderwana od rzeczywistości, kupuje przetworzone lub przynajmniej poćwiartowane mięso, ryby i sery w restauracjach czy supermarketach i nie zaprząta sobie głowy tym, skąd wzięły się te produkty. Im więcej ludzie będą wiedzieć o tym, co dzieje się w rzeźniach, tym mniej mięsa będą jeść. Bo jedzenie mięsa z ferm przemysłowych wymaga heroicznego aktu zaniedbania lub zapomnienia i taka jest prawda.

Zakłady chowu przemysłowego stanowią dla dziury ozonowej zagrożenie większe niż transport. Powstają olbrzymie ilości odchodów, które najczęściej nie są odpowiednio utylizowane: W efekcie trafia[ją] do rzek, jezior i oceanów, niszcz[ą] ekosystemy, zanieczyszcza[ją] powietrze, wodę i glebę, co ma dramatyczne konsekwencje dla naszego zdrowia. Korporacjom bardziej opłaca się płacić kary za zanieczyszczenie środowiska niż zmienić sposób hodowli, bo zmiany mogłyby doprowadzić firmę do bankructwa. A tego przecież nikt nie chce - w końcu to dzięki farmom wszystkich stać na jedzenie, a większości ludzi miłość do zwierząt nie przeszkadza w jedzeniu ich mięsa.

Przyszłość to zrównoważona, humanitarna hodowla: Trzymanie zwierząt na łąkach oznacza dla nich lepsze życie, a dla środowiska mniej zanieczyszczeń. Chów pastwiskowy jest także lepszy pod względem ekonomicznym. Nawet wegetarianizm nie załatwi tu wszystkiego. Trzeba wspierać i promować alternatywne metody hodowli, bo świadomość problemu rośnie. Nie tylko u polityków, ale i u konsumentów, restauratorów i sprzedawców: Różne głosy sprzeciwu łączą się w krzyk. Ludzie chcą, by zwierzęta traktowano dobrze, choć w pewnych momentach dochodzi do absurdu. Nie kupujemy kosmetyków testowanych na zwierzętach, ale sięgamy po mięso pochodzące z ferm, na których panuje okrucieństwo. Może potrzebny jest jeszcze czas, by to sobie poukładać, by zrozumieć, że wszystkie zwierzęta posługują się pięcioma zmysłami. Że tak samo jak ludzie odczuwają ból i przyjemność, szczęście i nieszczęście. Mają też konstrukcję emocjonalna podobną do naszej. Nasze codzienne wybory kształtują rzeczywistość, jedzenie to sprawa globalna, mało kto je w samotności! To przecież nas kiedyś będą pytać: 'Jak zareagowałeś, gdy dowiedziałeś się prawdy o zjadaniu zwierząt?' Być może nasza kropla nie przeleje czary goryczy, ale jeśli będziemy to samo robić codziennie, a po nas robić to będą nasze dzieci i ich dzieci może uda nam się odnieść sukces? Warto najpierw zacząć od siebie, by później żądać drastycznej zmiany prawa od ustawodawców.

Foer dzieli się z nami wiedzą swoją, właścicieli hodowli ekologicznych oraz pracowników farm i aktywistów, a także zdobytymi (często nielegalnie) informacjami. Krok po kroku przybliża nam przemysł mięsny i jego bezlitosne metody. To otwiera nam oczy, każe uświadomić sobie, że zwierzęta czują tak samo jak my, a skoro żywimy się ich mięsem, jesteśmy winni zwierzętom najlepszą możliwą opiekę. „Jedzenie zwierząt” to książka, która trafia na nasz rynek w dobrym momencie, kiedy waży się los ustawy o uboju rytualnym, gdy jest szansa, by mówić o dramatycznym losie zwierząt w chowie przemysłowym. Miejmy nadzieję, że przynajmniej jakaś część z nas, Polaków, zdecyduje się zrezygnować z mięsa i swoją postawą przekonywać do tego innych. Polecam tę książkę wszystkim bez wyjątku, warto wiedzieć, jak wygląda przemysłowa hodowla i jej ofiary alias nasze codzienne pożywienie.


Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Zjadanie śmie(r)ci

czwartek, 11 lipca 2013

Sergiusz, Czesław, Jadwiga - Maria Nurowska

Maria Nurowska, autorka licznych powieści i dramatów, to bez wątpienia jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich pisarek, zarówno w naszym kraju jak i za granicą. Jej książki z sukcesem przetłumaczono na szesnaście języków. We Francji i w Niemczech stały się bestsellerami, brawurowo krzewiąc naszą rodzimą literaturę. Twórczość Nurowskiej znalazła fanów pośród kilku pokoleń Polaków i wciąż zdobywa rzesze nowych. Zachęcona świetnymi recenzjami wcześniejszego dorobku pani Marii oraz rekomendacją mojej mamy, sięgnęłam po najnowszą powieść tejże autorki „Sergiusz, Czesław, Jadwiga”. Nie zawiodłam się – oprócz intrygującej historii (pojawiają się w niej znane nazwiska wybitnych literatów), mamy także dobrze zbudowane napięcie, wzorowo nakreślone charaktery protagonistów i ciekawą refleksję nad ludzką naturą…

Kiedy młodziutka studentka polonistyki, Anna, spotyka przypadkowo w 1959 roku w Hastings dość osobliwego mężczyznę, nie wie, że to Sergiusz Piasecki, znany polski pisarz i publicysta polityczny. Tym bardziej nie przypuszcza nawet, że za pięć lat zostanie jego biografką i stanie się częstym gościem w domu literata. Ten polski autor był w Anglii człowiekiem znikąd, bez rodziny, bez oparcia (…). Postrzegany jako odludek, niesympatyczny, kochający niebezpieczeństwo, który nigdy nie cenił[…] zbytnio swojego życia, może właśnie dlatego wychodził[…] cało z wielu opresji. Miał ciekawe życie: był przemytnikiem, żołnierzem AK, pracował w wywiadzie, siedział w więzieniu, ukrywał się przed Urzędem Bezpieczeństwa w Polsce, ostatecznie osiadł w Wielkiej Brytanii. Z jednej strony był człowiekiem dobrego serca, wrażliwym na niedolę bliźnich i urok płci przeciwnej, z drugiej bezkompromisowy, o trudnym charakterze, żył osamotniony do końca życia, pozbawiony wszystkiego, co było mu bliskie, zamieszkując w niezwykle skromnych warunkach. Z własnych doświadczeń i ważnych w jego życiu wydarzeń czynił temat do swoich publikacji – z reguły opisywał znanych sobie ludzi, miejsca i sytuacje, to się czuło na każdej niemal stronie jego powieści. Biła z nich jakaś okrutna szczerość, dzięki której wybaczało się autorowi nieporadność opisów, często przechodzącą w śmieszność. Za sprawą książek Piaseckiego, zawierających ogrom szczegółów autobiograficznych, jak i dzięki szczerym z nim rozmowom, Anna naprowadza czytelnika na ślad pewnej kobiety Jadwigi Waszkiewiczówny (jej ślady są widoczne w wierszach i powieściach), która na zawsze połączyła losy Piaseckiego i Miłosza (alias ‘bezdusznego Narcyza’). Młoda kobieta nie wahała się zadawać trudnych pytań, schorowany emigrant szczerze na nie odpowiadał, a ją samą owa tajemnicza dama nurtowała coraz bardziej... Temat ten, jak się można domyślać, budził wspomnienia i wywoływał potężne emocje. Sergiusz przed śmiercią (umarł 11. września 1964 roku) poprosił Annę, by oddała jego przyjaciółce z Polski „Zielony zeszyt”, zapełniony wspominkami z burzliwej młodości pisarza, ale nie tylko jego. Anna szukała Jadwigi w kraju, przeprowadziła wnikliwe dochodzenie, mając przy okazji możliwość skonfrontowania ‘prawdy’ Piaseckiego z ‘prawdą’ Miłosza. Co z tych dociekań wynikło, przekonajcie się sami!

Historia Sergiusza, Czesława i Jadwigi naznaczona tragedią, upokorzeniem, odrzuceniem i samotnością na tle wojennej zawieruchy i lat emigracyjnych, nie trąci zwykłym banałem, ale budzi zdrową ciekawość, wszak pisarka stąpała po cienkim lodzie. Wydarzenia opisywane przez Nurowską były do tej pory jedynie marginalnie nakreślone w biografiach tychże literatów. Korzystając ze wszelkich dostępnych jej źródeł: twórczości Miłosza i Piaseckiego, ich listów, dzienników czy wycinków z prasy sprzed lat, odważyła się, ukazać naszego Noblistę jako człowieka ze skazą, który popełniając błąd w młodości, do końca życia ponosił jego konsekwencje. Autorce udało się doskonale oddać charaktery bohaterów, ich różnorodność, odmienny światopogląd i wartości, którymi kierowali się w życiu.
„Sergiusz, Czesław, Jadwiga” to nie jest pean na cześć któregoś z protagonistów. To raczej próba odpowiedzi na pytanie, czy szlachetność idzie w parze z sukcesem, czy odpowiedzialność ma szansę istnieć razem z młodością i czy pożądanie odbiera rozum do tego stopnia, że uczucia drugiego człowieka przestają się liczyć. Pisarka jest obiektywna, nie wywyższa nikogo, nie identyfikuje się z żadnym z protagonistów. Jedyne, co mogę zarzucić tej książce, to dość oschłe potraktowanie Anny, brak kontynuacji jej losów i momentami zbyt długie cytaty. Poza tym to naprawdę dobra powieść obyczajowa ze znanymi nazwiskami w tle, co z pewnością przyciągnie wielu czytelników. Polecam gorąco!


Cytaty za: Sergiusz, Czesław, Jadwiga, Maria Nurowska, W.A.B., Warszawa 2013.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.