środa, 22 maja 2013

Opiekunka. Życie z Nancy. Podróż w świat alzheimera - Andrea Gillies

Liczba osób z demencją rośnie tak gwałtownie, iż można odnieść wrażenie, że obecnie na świecie szaleje jej epidemia. Dane szacunkowe mówią same za siebie: w 2050 roku sto piętnaście milionów osób zostanie dotkniętych tą chorobą, a nasze społeczeństwo naprawdę się jej boi. Demencja dotyka ludzi starszych, czyli takich, którzy nie ‘sprzedają’ się łatwo, całkowicie niemedialnych, więc środki na badania nad nią są mniejsze niż np. na nowotwory, dotykające ludzi młodych, często znanych, chętnie opisujących swoje doświadczenia z chorobą. Chorzy na alzheimera nie umieją pisać, nie walczą, są jakby nieobecni: Mówiąc najogólniej, demografia i przebieg choroby Alzheimera sprawiają, że jej ofiary to grupa o bardzo niskim statusie: ludzie, którzy kojarzą się z rozkładem i z wonią kapusty oraz środków dezynfekujących – typowymi zapachami oddziałów geriatrycznych. Warto jednakże już na wstępie dodać, że choroba, wiążąca się z katastrofalnymi uszkodzeniami mózgu, niszczy nie tylko osobę nią dotkniętą, ale i całą najbliższą rodzinę, która się nią zajmuje. Także o tym jest książka „Opiekunka. Życie z Nancy. Podróż w świat alzheimera”. To opowieść o Andrei Gillies - kobiecie, która poświęciła siebie i swoich najbliższych, by zająć się swoimi schorowanymi teściami. A w szczególności – chorą na alzheimera teściową, Nancy. Książka przyniosła autorce Wellcome Trust Book Prize (2009) i Orwell Prize (2010), a także otrzymała nominację do BMA Popular Medicine Booke Prize (2010).

[C]hciałam pokazać, że choroba Alzheimera nie polega tylko na utracie pamięci, że w utracie pamięci nie o samą pamięć chodzi, ale o rozpad osobowości (…), chciałam dać Czytelnikom możliwość zajrzenia w otchłań demencji; chciałam pokazać, że na każdy ‘przypadek’ ze statystyk przypada jedna, dwie, cztery, a może sześć innych osób (czytaj: rodzina), których życie też zostaje zniszczone (…), wyznaje szczerze Andrea Gillies, brytyjska pisarka i dziennikarka. Nie mogąc pogodzić swojej pracy zarobkowej z opieką nad teściową, rezygnuje z niej, znajduje odpowiedni dom na północy Szkocji dla swojej rodziny i teściów i zajmuje się nimi. O chorobie Nancy autorka pisze bez ogródek, by demencja przestała wreszcie być traktowana jako coś stygmatyzującego czy wstydliwego. Synowa wszystko podporządkowuje opiece nad teściową (przełamuje tym samym stereotypy!), poświęca się, starając się zapewnić jej towarzystwo, zajęcie i jak najlepsze warunki życia. Nie jest to proste, gdy ktoś 'przeszedł na ciemną stronę mocy', jak określa stan babci wnuczek Nancy a, syn Andrei…

Paranoja, halucynacje, śmierć pamięci krótkotrwałej, problemy z zaimkami, czytaniem, kojarzeniem słów i przedmiotów, dziecięce upodobanie do słodyczy, słowne ataki z groźnym wyrazem twarzy, nagłe zmiany nastroju, kompulsywne mieszanie obelg i wyzwisk, potrzeby fizjologiczne załatwiane poza toaletą. Oto codzienność Andrei i tysięcy innych osób, które tak jak ona opiekują się osobami cierpiącymi na chorobę Alzheimera. Zasadniczo, drogi opiekunie, twoje życie dobiegło końca, pozbawia ich złudzeń Gillies. Mózg to siedziba naszej jaźni. Jeśli człowiek traci stopniowo możliwość korzystania z własnego mózgu, zostaje - warstwa po warstwie – pozbawiony tożsamości. Brak przeszłości i przyszłości jest stanem nieobecności, a [m]ózg nie radzi sobie z tą nieobecnością: skutkiem jest panika wypełniona chaosem i rozpaczą. Domownicy patrząc w puste oczy ‘kobiety zagubionej pośród marzeń’ (Nancy) zastanawiają się, kim jest osoba, która nie rozpoznaje własnych wnuków albo obrzuca ich bez powodu obelgami. Przyczyną takich zachowań jest to, że Nancy tkwi głęboko w teraźniejszości i jej umysł nie potrafi już niczego umiejscowić w kontekście czasowym: nie poznaje nikogo (nawet siebie – swoje odbicie w lustrze pojmuje jako przyjaciółkę), nie wie, kim jest i gdzie się znajduje. To rodzi w niej bunt. Rodzina początkowo stara się ją uszczęśliwić, angażując ją do prac w kuchni albo ogrodzie, ale z czasem zdają sobie sprawę, że Nancy nie ma już nic wspólnego z niczym. Dryfuje swobodnie, bez żadnych więzi ze światem, więc jej aktywizacja na niewiele się zda. Z czasem chora zaczyna chodzić do ośrodka opieki dziennej, a jej najbliżsi mają nadzieję na stałe miejsce w domu opieki, mimo że wcześniej taką możliwość odrzucali. To rodzi w nich całą masę pytań natury moralnej: czy oddając chorych na alzheimera rodziców popełniamy wykroczenie? Czy powinniśmy zająć się nimi, jak oni nami, kiedy nas pielęgnowali w dzieciństwie? Autorka wcześniej źle oceniała ludzi, którzy nie zajmowali się własnymi rodzicami przenosząc ten obowiązek na instytucje, ale gdy [n]ad Nancy było coraz trudniej zapanować, a przez to coraz trudniej ją lubić; [Andrei] reakcją na to [było] coraz mniej przyjazne zachowanie i malejąca ochota na spędzanie z nią czasu, co z kolei powod[owało] (…), że jeszcze trudniej nad nią zapanować. Wtedy zapadła decyzja, by walczyć o miejsce dla Nancy w ośrodku, który zapewni jej i jej mężowi opiekę, a rodzina Andrei będzie mogła żyć normalnie.

Zespoły badawcze na całym świecie pracują nad lekiem na alzheimera, bo to dla nich prestiż (uratowanie setek milionów ludzi), ale i wyścig o pieniądze (miliardy dawek skutecznego leku przynoszą odpowiednią kwotę), ale póki co nikomu nie udało się odnaleźć skutecznego środka na tę chorobę. Andrea Gillies bardzo dużo czyta o demencji (wyszukuje nawet w internecie znanych osób, cierpiących na demencję), ale nie jest jej przez to łatwiej. Opieka nad Nancy wyobcowała ją w sposób bardzo wyrafinowany i sprawiła, że autorka nie wiedziała, co jest gorsze: samemu cierpieć na chorobę Alzheimera czy być przykutym do jej ofiary, zmuszonym do jej obserwowania? Brytyjka doświadczyła kilku ‘momentów ‘pęknięcia’, tzw. demencji opiekuna, życzyła Nancy śmierci i czuła się przez to upodlona. Miała świadomość, że [n]iełatwo jest kochać kogoś, kto nas nienawidzi. Trudno jest o kogoś takiego dbać (…) Po 18 miesiącach zmęczona alzheimerem, poddała się.

"Opiekunka” to książka nie tylko o chorobie Alzheimera, o życiu z osobą nią dotkniętą. To nie jest też przejmujący dziennik pisany jedynie w ramach autoterapii. To bardzo cenna, pełna emocji publikacja, otwierająca oczy nam wszystkim, dystansującym się od ludzi, którzy się ‘pogubili’, którzy żeglują w mroku, i którzy ciągną za sobą także własną rodzinę. Nie ma tu ani skarg, ani obelg. Jest za to zapis podobnych do siebie dni, naznaczonych bezsilnością, trudem i zażenowaniem, a czasem humorem, uśmiechem i przebłyskiem nadziei. To także po części książka popularnonaukowa – zagłębiając się w zwoje mózgowe, autorka szuka związku między kolejnymi stadiami choroby, a postępującymi uszkodzeniami mózgu. Połączenie dużej wiedzy Andrei z jej doświadczeniem, dało bardzo poruszające i niezwykle wnikliwe świadectwo życia rodziny naznaczonej ‘długim pożegnaniem’, jakich będzie coraz więcej z każdym rokiem na naszym hołdującym pięknu świecie...

Cytaty za: Opiekunka. Życie z Nancy. Podróż w świat alzheimera, Andrea Gillies, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

Ocena 5+/6

Tę książkę oraz mnóstwo innych znajdziecie w przyjaznej swoim klientom Księgarni Gandalf :-) Polecam gorąco!


niedziela, 19 maja 2013

Niedoskonałe zakończenie. Opowieść córki o życiu i śmierci - Zoe Fitzgerald Carter

W wieku pięćdziesięciu pięciu lat – prawie dwadzieścia lat temu – zdiagnozowano u niej chorobę Parkinsona; jest już zmęczona lekami, ciągłymi kryzysami, denerwuje ją, że choroba zawładnęła jej życiem. Oto dlaczego 75-letnia Margaret Drapor postanawia popełnić samobójstwo, w którym ma jej pomóc rodzina. Oto dość delikatny temat, jaki porusza Zoe Fitzgerald Carter w swojej książce „Niedoskonałe zakończenie. Opowieść córki o życiu i śmierci”, opartej na faktach. Oto historia rodem z Ameryki o odchodzeniu z własnej woli, na własnych zasadach, ale z udziałem najbliższych, prowokująca przy tym pytania natury moralnej i zmuszająca do refleksji nad sensem życia, cierpienia i odchodzenia na własną prośbę...

Wyobraźcie sobie sytuację, że Wasza matka dzwoni do Was, by poprosić o pomoc przy popełnieniu samobójstwa. Faktem jest, że jest nieuleczalnie chora, że się boi, iż straci kontrolę nad sobą, że czuje się samotna, a może i jest w głębokiej depresji i oczywiście ma dość swojej choroby. Pomoglibyście? Przedawkowując jej świadomie morfinę czy tabletki nasenne, trując ją helem czy dusząc torebką foliową, albo może odmawiając jej jedzenia i picia. Możliwości jest wiele, dylematów etycznych także. Miejmy nadzieję (i wiarę!), że nikt z nas nie zostanie postawiony w takiej sytuacji. Zoe Carter nie miała tyle szczęścia. Razem z dwoma siostrami musiała zdecydować, czy pomóc ciężko chorej mamie łamiąc przy tym prawo i żyjąc ze świadomością, że brały udział w morderstwie czy też patrząc na jej powolne umieranie w bólu, rozgoryczeniu i smutku. Mama ma zastoinową niewydolność serca, astmę, chroniczną niewydolność płuc, osteoporozę, artretyzm i niskie ciśnienie krwi, które powoduje, że niespodziewanie traci przytomność. Ale największym problemem jest choroba Parkinsona i jej stan się wyraźnie pogarsza. Miała parę epizodów afazji – spowodowaną postępującą chorobą utratę mowy, a ostatnio zaczęła doświadczać napadów niekontrolowanych ruchów – dyskinezy, co oznacza, że lekarstwa na parkinsona przestają działać. Należy dodać do tego także osteoporozę, która wykrzywiła jej kręgosłup, a wszystkie choroby razem wzięte oszpeciły jej piękną niegdyś twarz. Margaret nie chce tak żyć, ma dość przebywania w łóżku, ciągle chora, zmęczona i trudno jej się dziwić. Przestała chodzić do lekarzy, bo nie może liczyć na nic więcej aniżeli na pogorszenie, wobec czego kobieta woli zakończyć swe męki sama. By to zrobić wybiera dogodny termin, gromadzi odpowiednie lektury i nawiązuje kontakt ze Stowarzyszeniem Hemlock, które pomaga przy rozwiązywaniu takich kwestii. Jego członkowie samobójstwo nazywają ‘samouwolnieniem’, a lekarz u nich pracujący jakby zapominając o Przysiędze Hipokratesa twierdzi, że pacjentka nie powinna żyć dłużej i cierpieć więcej, niż sobie życzy – jednym słowem zapewnia eutanazję jak się patrzy! Margaret chce skorzystać z jego pomocy, ale oprócz niej pragnie asysty swojej rodziny oraz jej akceptacji. Nie wszyscy jednakże potrafią pojąć, czemu pani Drapor chce umierać skoro ma wokół siebie przyjaciół, dzieci i piękne wnuki. Inni zastanawiają się, co za matka prosi córki, żeby pomogły jej zaplanować samobójstwo, i nalega, żeby były obecne, gdy będzie się zabijać? Należy pamiętać też o tym, że to przez matkę Zoe zaniedbuje rodzinę, niszczy swoje małżeństwo i własną psychikę, bo wciąż rozmawia i myśli o śmierci kogoś, kogo przecież kocha nad życie! Co zdecyduje Margaret? Czy jej chęć samounicestwienia i pogarszający się stan zdrowia będzie silniejszy niż strach o losy i odpowiedzialność, jaką mogą ponieść córki po jej śmierci?

„Niedoskonałe zakończenie” to książka trudna, intymna, która nie tylko opowiada o eutanazji, pozwala się nad nią zastanowić, zrozumieć osoby, które się na nią decydują lub są jej zwolennikami. To także lektura, uświadamiająca nam, co przeżywa w takich chwilach rodzina, jak trudno jej się pogodzić z decyzją osoby chorej i jaki wpływ ma ona na nią. Relacja Zoe Fitzgerald jest bez wątpienia intrygująca, co nie oznacza, że zapiera dech w piersiach, choćby ze względu na dość powolną narrację i brak akcji sensu stricto. Nie ukrywam, że momenty dotyczące rodzinnych wspomnień były nudnawe i wybijały mnie z rytmu. Brakowało mi pogłębionych zagadnień (może nawet czysto psychologicznych???) krążących wokół głównego problemu.

Nie można uchronić się przed starzeniem i śmiercią, ale zawsze pozostaje satysfakcja, że człowiek nie poddał się zbyt łatwo,
pisze Zoe Fitzgeral i niech to właśnie zdanie będzie najlepszym przesłaniem, jakie niesie jej książka.


Cytaty za: Zoe Fitzgerald Carter, "Niedoskonałe zakończenie. Opowieść córki o życiu i śmierci", Świat Książki, Warszawa 2012.

Ocena: 3/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: "Wybór niemożliwy"

wtorek, 14 maja 2013

Dwie kobiety - Doris Lessing

Jury noblowskie nazwało ją epicką wyrazicielką kobiecych doświadczeń, która ze sceptycyzmem, żarem i wizjonerską siłą zgłębia podzieloną cywilizację. Ona sama przyznaje, że uwielbia pisać i jest smutna, gdy kończy książkę, bo to właśnie pisanie uwalnia jej umysł. O kim mowa? O jednej z najbardziej utalentowanych brytyjskich autorek, o kobiecie, która stała się symbolem feminizmu, marksizmu, antykolonializmu i dezaprobaty wobec apartheidu, wreszcie: o laureatce Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 2007. Ta niezwykła osoba, to 94-letnia Doris Lessing, której „Dwie kobiety” (ang.The Grandmothers z roku 2003) ukazały się właśnie w Polsce. Składają się na nie cztery poruszające do głębi opowiadania. Oto one:

„Dwie kobiety”

Tytułowe „Dwie kobiety” to Roz – matka Toma i Lil - matka Iana, które zaprzyjaźniły się ze sobą w szkole i od tego czasu są nierozłączne. Liliane - Lil – była szczupła i drobna, o delikatnych rysach twarzy, a Rozeanne – Roz – bardziej krępa. Lil patrzyła na świat z absolutną powagą, a Roz we wszystkim doszukiwała się żartu. Miło jednak było myśleć i mówić, że są ‘jak siostry‘ albo ’jak bliźniaczki, bo przyjemnie jest odnajdywać podobieństwa tam, gdzie pewnie nie ma żadnych (…). Kobiety były ze sobą zawsze, jedna nie mogła żyć bez drugiej. Nie dziwi więc, iż miały podwójny ślub i zamieszkały w domach na tej samej ulicy. Dla Roz liczyła się tylko Lil i odwrotnie. Ich małżeństwa stanowiły fikcję. Kiedy mąż Lil zginął w wypadku, a mąż Roz odszedł, [d]wie przystojne kobiety były znów razem (…) i pokazywały się z dwoma pięknymi chłopcami. Mimo, że ich synowie byli już dorośli, nadal z nimi mieszkali, spędzając razem cały swój wolny czas i skutecznie unikając rówieśników. Problem pojawił się wtedy, gdy matki zaczęły traktować synów swoich przyjaciółek jak własnych partnerów i zamiast przychylić im nieba, otworzyły przed nimi bramy piekieł…

„Wiktoria i Staveneyowie”

Matka czarnoskórej 9-letniej Wiktorii nie żyje od kilku lat. Opiekę nad zakompleksioną, samotną dziewczynką sprawuje ciotka, która jest bardzo chora. Pewnego dnia, kiedy ona trafia do szpitala, Wiktorię ma odebrać ze szkoły Edward, brat jej szkolnego kolegi Thomasa, ale niestety zapomina o tym. I choć Edward pochodzi(…) z rodziny liberałów i żarliwie stara(…) się identyfikować z nieszczęściami krajów Trzeciego Świata, to prawda jest taka, że nie zabrał Wiktorii ze sobą, bo ta była czarna. Wraca po nią, opiekuje się nią troskliwie, kiedy ona przebywa u nich w domu, co sprawia, że dziewczynka czuje się przy nim bezpieczna i dość szybko ulega urokowi chłopaka. Ze względu na dzielącą ich przepaść społeczną i finansową, musi jednakże o nim zapomnieć. Po latach przypadkowo spotyka Thomasa, nawiązuje z nim luźną relację, choć nadal rozmyśla o ‘idealnym’ Edwardzie. Kiedy zachodzi w ciążę z młodszym z braci Staveneyów, nie mówi o tym ojcu dziecka. W tym czasie poznaje ekscentrycznego muzyka, zakochuje się w nim, szybko wychodzi za niego za mąż, zachodzi w kolejną ciążę i kiedy wydaje jej się, że jej życie wreszcie się ułoży, jej mąż ginie w wypadku. Wtedy kobieta postanawia powiedzieć Thomasowi i jego bogatej rodzinie, że jej córka ma w swoich żyłach ich krew. Ta decyzja niesie z sobą poważne konsekwencje, także dla dziecka, które szuka lepszego, łatwiejszego życia opływającego w luksusy, niekoniecznie z matką…

„Przyczyna”

Jest to jedyna historia science fiction w tym zbiorze, prawdopodobnie przez to odstająca od całości. Akcja toczy się w bliżej nieokreślonych Miastach, w których dość istotną rolę odgrywa Rada Dwunastu, czyli grono mędrców, mających stać na straży dziedzictwa i kultury cywilizacji Rodytów. Po śmierci jedenastu z nich Dwunasty analizuje jak mogło dojść do przejęcia władzy przez osobę, która nie nadaje się do zarządzania, za sprawą której nastąpiło zatracenie ducha i potęgi Miast. Starzec jest przerażony upadkiem moralności wśród młodzieży, brakiem szacunku do wartości ich przodków (Nasza młodzież gardzi pracą, pochylaniem się, pielęgnowaniem, babraniem się w ziemi), brakiem wychowania (Młodzi lubią układać sobie nawzajem fryzury, zdobić ciała, wymyślać nowe dania i stroje. Wciąż jesteśmy bogaci, choć teraz już tylko tym, co zagrabimy innym. Jesteśmy bogaci, bo nie toczymy wojen, Najeżdżamy i okradamy, ale nasze ofiary są zastraszone i nie stawiają oporu) i brakiem perspektyw. Czy to wszystko nie brzmi znajomo?...

„Dziecko miłości”

Wrażliwy James Reid, czytujący poezję, dostaje wezwanie do wojska w 1939 roku. Ta wiadomość rujnuje jego pozornie spokojny, ułożony świat. Początkowo uczestniczy on w walkach na terenie kraju, ale wkrótce po nich musi opuścić Anglię i rozpocząć najtrudniejszy okres w swoim życiu – podróż statkiem do Indii razem z wieloma innymi żołnierzami. Ta staje się prawdziwym koszmarem, szkołą przetrwania dla nich wszystkich. W Kapsztadzie mężczyzna poznaje Daphne, żonę jednego z agielskich kapitanów, która razem ze swoją przyjaciółką gości przybyłych wojskowych, dając im kilka chwil radości i zapomnienia o tym, co przeżyli i o tym, co jeszcze przed nimi. James zakochuje się z wzajemnością w Daphne i spędza z nią po kryjomu upojne chwile w domku przy plaży. Mimo iż musi zostawić ukochaną i stawić się na statku, zamierza do niej wrócić po zakończeniu wojny, a przez ten czas towarzyszyć mu będzie [m]arzenie o szczęściu. Będzie tulił je w głowie i nie myślał o niczym innym, tylko o tym, póki nie skończy się ta cholerna wojna. Pobyt w Indiach jest dla Jamesa męczarnią – to ciągłe trwanie i zmaganie się ze sobą, trudności z zaaklimatyzowaniu się i myśli o ukochanej zmieniają go. Po powrocie do ojczyzny Reid nie jest już taki sam jak kiedyś: nie żyje własnym życiem, wciąż myśli o dziewczynie z Kapsztadu, widać jego cierpienie gołym okiem. Żeni się z Helen, dobrą dziewczyną ze wsi, od początku będąc z nią szczerym - wyjawia jej swoją tajemnicę sprzed lat, co niesie za sobą pewne konsekwencje... Cechą tego opowiadania jest dobrze zarysowany kontekst polityczny – młodzi żyjący z obciążeniami pierwszej wojny światowej, mają swoje marzenia i plany, których nie mają szans zrealizować w okrutnym czasie rozpoczynającej się właśnie kolejnej wojny…

Nierówności klasowe i rasowe, związki, które niszczą zamiast przynosić szczęście, a przede wszystkim człowiek, jego rozterki i miłość, która z różnych przyczyn nie może się ziścić – oto tematy całego zbioru opowiadań „Dwie kobiety”. Historie Doris Lessing są prawdziwe do bólu. Autorka powoli, spokojnie prowadzi swoich bohaterów. To sprawia, że nie ma tu wartkiej akcji, a często panuje cisza przed burzą. Jako przykład niech posłuży opowiadanie „Dwie kobiety”: Senna, pełna zadowolenia scena. Przy innych stolikach w cieniu wysokich drzew odpoczywali podobnie szczęśliwi ludzie. Ledwie kilka metrów niżej pluskało, wzdychało i szumiało morze, a wokół słychać było ciche, rozleniwione głosy – niby nic się nie dzieje, wszędzie panuje atmosfera błogości i obfitości, a przecież scena w restauracji kipi od emocji, w której ludzkie uczucia aż buzują. Każde zdanie Brytyjki jest obciążone tak wielkim ładunkiem emocjonalnym, że trudno je udźwignąć. Historie tej autorki tkwią w nas na długo i ciężko przejść nad nim do porządku dziennego. Niewielkim nakładem doskonale dobranych słów (a może wręcz lakonicznym stylem) Lessing tworzy niezwykle poruszające opowieści, z których bohaterami, czytelnik może się identyfikować. Tu nie ma gotowych odpowiedzi, te czytelnik musi znaleźć sam.
Na koniec muszę wspomnieć o przepięknej szacie graficznej książki: twarda oprawa, stonowany, lecz bardzo pasujący do całości wizerunek dwóch identycznych wręcz kobiet z dziećmi na rękach. Bo „Dwie kobiety” to rzecz o kobietach właśnie i chyba szczególnie przeznaczona dla pań, które prozę Doris Lessing czują same sobą. Polecam gorąco!


Cytaty za: Dwie kobiety, Doris Lessing, Wielka Litera, Warszawa 2013.

Ocena 6-/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera



piątek, 10 maja 2013

Księżyc zapomniał - Jimmy Liao

Jimmy Liao to już nie jest obco brzmiące imię i nazwisko tajwańskiego pisarza i ilustratora. To jest marka. Książka sygnowana przez niego musi być dobra. Nie, nie tylko dobra, ale nawet bardzo dobra, mądra, zjawiskowa, ponadczasowa. Moje słowa potwierdzają publikacje tegoż autora, jak choćby "Dźwięki kolorów" czy „Księżyc zapomniał”. Obie ukazały się w Polsce w zeszłym roku nakładem łódzkiej Officyny. To istne arcydzieła. Dziś przyjrzyjmy się temu drugiemu z bliska.

Kiedy usiadłam z tą książką z dwójką moich dzieci, od razu zaintrygował je tytuł: „Jak to księżyc zapomniał? O czym?” Kolejne pytanie: „Dlaczego są w niej strony, na których nie ma tekstu?!?” Szok. Bez wątpienia jest to lektura inna niż te, które wysypują się z większości dziecięcych biblioteczek. Z jednej strony króluje w niej bogactwo kolorów, bajkowe, dynamiczne ilustracje; z drugiej czerń kartek zapełniono białymi napisami, zapowiadającymi mrok, tajemnicę, a może i nieszczęście. Sam temat zdaje się być banalny: księżyc zamiast na niebie, ląduje na ziemi. Wpada do stawu na pięknej łące. Tam znajduje go mały chłopiec, który zabierając go do swojego domu, otacza go opieką, sympatią i miłością, dając mu szansę na ponowne odrodzenie. Bo ów zagubiony księżyc dopiero za sprawą przyjaźni chłopca, zaczyna w siebie wierzyć, przypomina sobie, do czego jest powołany i ostatecznie znajduje swoje miejsce we wszechświecie, sprawiając, że razem z nim cały świat wraca na właściwe tory...

Niby zwyczajna opowiastka, może nawet z morałem jakich wiele, ale coś sprawia, że wcale nie jest ani szablonowa, ani banalna. Przede wszystkim „Księżyc zapomniał” nie jest adresowany jedynie do dzieci, choćby ze względu na bogactwo znaczeń i ilustracje, które aż kipią mnogością motywów i dają starszym czytelnikom możliwość uruchomienia wyobraźni. Ponadto książka ta pobudza do refleksji, skłania do podejmowania trudnych rozmów z dziećmi, rozwija fantazję milusińskich. Dzieci chętnie ją czytają, za każdym razem szukają nowych rozwiązań, a sama lektura staje się wspólną burzą mózgów, próbą zrozumienia świata bez księżyca i jego samego oraz szansą na spędzenie kilkunastu minut w bliskim kontakcie rodzic-dziecko, a nie na zwykłym, nudnawym odczycie. Z pomocą dorosłego czytelnika dzieciaki chętnie rozkładają tę książkę na czynniki pierwsze, bo jest ona niczym piękny wiersz, w którym podczas kolejnego czytania znajduje się coś nowego, jakąś odkrywczą wskazówkę, drobiazg, który wcześniej umknął. Czytelnik na równi z bohaterami Liao odczuwa ich strach, niepokój, zdumienie i radość (może to za przyczyną zwyczajnych wydarzeń, które niespodziewanie stają się magiczne).
Wszystkie teksty są krótkie, nie zakłócają odbioru całości, będąc jakby skromnym uzupełnieniem ilustracji. Jest melancholijnie, poetycko i nastrojowo, a jednocześnie tak naturalnie jakby autor (zgodnie ze starą prawdą: „Los książki zależy od pojemności czytelnika”) pozostawiał czytelnikowi dwie drogi do wyboru: drążysz temat, albo zostajesz jedynie przy warstwie podstawowej/słownej/obrazkowej.
„Księżyc zapomniał” ma jeszcze jedną zaletę – jest zrozumiały pod każdą szerokością geograficzną, bo podejmuje tematy, ważne dla każdego człowieka: ukazuje siłę przyjaźni, trudności w komunikacji na linii rodzic-dziecko (rodzice chłopca będącego przyjacielem księżyca nie rozumieją dziecka, są jakby obok, nie zauważając, co się z nim dzieje, jakie ma problemy, itp.), kłopoty małżeńskie rodziców (ojciec jest nieobecny, powtarza utarte slogany, a samotna matka cicho płacze w swoim pokoju), brak akceptacji wśród dzieci (chłopiec traci wcześniejsze przyjaźnie, rówieśnicy stronią od niego, bo go nie rozumieją, jest inny niż one, ma chociażby inny księżyc i śpi na lekcjach).

„Księżyc zapomniał” jest książką wyjątkową i niepowtarzalną. Połączenie uniwersalnych ilustracji Jimmiego Liao i jego mądrych tekstów sprawia, iż może on bez wątpienia konkurować z „Małym księciem” i nie jest na straconej pozycji. Polecam Wam tę pozycję, to absolutnie nowa jakość na naszym rynku, przeznaczona nie tylko dla dzieci.

PS Jeśli ktoś ma ochotę 'podejrzeć' "Księżyc zapomniał", zapraszam na stronę Officyny - KLIK, albo zapragnął przeczytać moją recenzję "Dźwięków kolorów", to zapraszam tutaj KLIK

Cytaty za: Księżyc zapomniał, Jimmy Liao, Officyna 2012.

Ocena 6+/6 -- brak skali po prostu!!!

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję łódzkiemu Wydawnictwu Officyna :-)


poniedziałek, 6 maja 2013

Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu - Jacek Dehnel

33-letni Jacek Dehnel - gdańszczanin, malarz, pisarz, poeta, tłumacz. Niezwykle obiecujący, odważny i oryginalny twórca, który wyróżnia się swym strojem, piękną polszczyzną, rozległą wiedzą, licznymi talentami i poziomem prac literackich ochoczo tłumaczonych na języki obce. Jego najnowsza publikacja „Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu” jest zbiorem felietonów, które ukazywały się na stronach Wirtualnej Polski. Dla jednych będzie to ‘odgrzewany kotlet’ (co nie znaczy, że mniej smakowity), zaś dla innych stanie się świetną okazją, by poznać autora w roli felietonisty i sprawdzić, jak sobie radzi z krótszą formą.

Jacek Dehnel podejmuje w swej najnowszej książce wiele tematów. Przedstawia je nie z punktu widzenia krytyka, ale czytelnika, który chce się od czasu do czasu podzielić kilkoma nieprofesjonalnymi uwagami o książkach, które przeczytał. Tematyka tychże jest zróżnicowana. Najpierw należy przecież mieć pomysł, by coś napisać, a że pisarze dość często zapadają na chorobę zwaną ‘szukaniem tematu’, to i posiedzieć muszą długo (podobno pisanie to przede wszystkim siedzenie, a że Dehnel literatem jest, to chyba wie, o czym mówi). Dobrze jest mieć przy okazji natchnienie, będące rzekomo efektem dobrze działającej wyobraźni, no i nie zapomnieć, że dla pisarza urodzić się w polszczyźnie, czyli języku Kochanowskiego, Schulza, Mickiewicza i Gombrowicza, Miłosza i tylu innych wspaniałych cudotwórców od literatury, to wielka wygrana. Pisarz bowiem rodzi się nie w kraju, ale w języku (…). Ważne jest to, jakim (gatunkowo) językiem napisany jest dany tekst. Autora „Młodszego księgowego” wciąż [i]nteresuje (…) żywotnie to, co się dzieje z polszczyzną – po pierwsze dlatego, że jest to materiał, w którym pracuj[e] (…), a po drugie dlatego, że jest to otaczająca [go] stale część wspólnej przestrzeni (…). I to widać. Pan Jacek posługuje się naprawdę piękną, godną pozazdroszczenia polszczyzną, a jego teksty czyta się z wielką przyjemnością. To nie powinno dziwić, skoro czytanie było dla niego czymś oczywistym, a nawet zaraźliwym, gdyż urodził się w domu, w którym książki były wciąż obecne, a lektury szkolne stanowiły jedynie ‘mało znaczący odprysk’: Spędzanie czasu w towarzystwie naprawdę bliskich osób zawsze wiązało się w mojej wyobraźni z czytaniem sobie nawzajem urywków z gazet i książek. Czy można sobie wyobrazić doskonalszy obraz rodzinnego, związkowego czy przyjacielskiego życia niż półleżenie w dwóch sąsiednich fotelach (z obowiązkową herbatą) w kojącym milczeniu, przerywanym z rzadka cytatami zabawnymi lub pożytecznymi? Fakt - nie można. Będąc świadomym, odważnym i pracowitym literatem ma świadomość tego, że [p]isarze to podsłuchiwacze i podglądacze, w ogóle – świnie: uszu nadstawiają, zaglądają gdzie nie trzeba, przetrząsają cudze szuflady i twarde dyski – wszystko po to, by żeby dowiedzieć się, co człowiek ma w środku. Bo to, co człowiek ma w środku, jest głównym tematem literatury. Ale nie tylko. Widać to doskonale za sprawą tzw. literatury posmoleńskiej (choćby na przykładzie Wojciecha Wencla) czy literatury Holocaustu (patrz: oszust Benjamin Wilkomirski alias Bruno Grosjean). Dehnel przypomina także swoim czytelnikom o słowach posłanki Pawłowskiej dotyczących wierszy Szymborskiej i jej samej, o wrażeniach dotyczących czytanych wierszy Miłosza (przy okazji napomknę jedynie, że o Dehnelu mówi się, że jest on tym ostatnim, któremu Miłosz udzielił namaszczenia), a także o rodzinie Grzeszczyków, która sama tworzy i wydaje swoje ‘dzieła’, na których póki co nikt się nie poznał, co młodego pisarza i jego czytelników wcale nie dziwi. Faktem jest, że żaden tekst napisany przez człowieka nie istnieje w oderwaniu od pozostałych; nie tylko nikt z nas, ale i żaden utwór nie jest samotną wyspą. Rośnie w wyobraźni, która jest pełna innych słów, cudzych zdań i historii. Tak więc różnorodne przeczytane gdzieś fragmenty odsyłają nas do zupełnie innego miejsca w innym dziele, do innych ludzi i zdarzeń i tak wciąż od nowa... Dlatego też tak bardzo boli go, że książka stała się obecnie czymś pomiędzy pigułką nasenną a kąpielą z bąbelkami o aromacie cytrusowym, która ‘odpręży, uśpi, zrelaksuje’, a zdaje się, że nie taka jest jej rola. I choć [l]os książek zależy od pojemności czytelnika, to pisarza trwoży fakt, że [n]a [jego] oczach powszechnie zanika w Polsce świadomość, że literatura to również narzędzie pracy – i nie chodzi m[u] tutaj o pisarzy, redaktorów, krytyków, ale o czytelników właśnie. Że książka służy do pracy nad samym sobą: intelektualnego rozwoju, poszerzania horyzontów. Zamiast tego [l]iteratura coraz bardziej postrzegana jest jako elitarne hobby, coś w rodzaju elitarnej fiksacji, stojącej w jednym rzędzie z filatelistyką i kręglami. Niektórzy jeżdżą na łyżwach, inni czytają. W obliczu marnych statystyk dotyczących czytelnictwa w Polsce martwi go również fakt, iż po naszym pokoleniu może nie zostać prawie nic: Esemesy i mejle przepadną w eterze (…) i raczej nikt nie będzie wydawał E-mailów zebranych X do Y albo Pełnej korespondencji esemesowej Z i Ż. Bolesne to stwierdzenie, ale prawdziwe, niestety. Dehnel przyznaje także otwarcie, iż bliższe są mu książki papierowe niż elektroniczne: Jeśli zatem słyszę po raz kolejny, że 'czas książki dobiega końca', że nowoczesne nośniki, że na jednym pendrivie zmieści się cała biblioteka, macham na to ręką. Bez względu na wszystkie wygody technologii nic nie zastąpi radości z przewracania kolejnych stron, szukania zakładki, znajdowania w tomiku, przyniesionym właśnie z antykwariatu, karteczki z napisem 'zadzwonić do Lucyny' albo czyjegoś włosa, starannie zwiniętego i włożonego między kartki, jakby miał powiedzieć nam, właśnie nam, coś znacznie ważniejszego niż sama książka. Autor jawi się nam także jako bibliofil, który nie potrafi wyrzucić książki, co wynika nie z przywiązania, ale z wyniesionego z domu przekonania, że książek się nie wyrzuca. Dlatego część z tych niechcianych wystawia na Allegro, a część oddaje na FB. Przy okazji zastanawia się, co książka mówi o właścicielu: Każdy posiadacz pokaźnej domowej biblioteki ma swoje egzemplarze z ‘historią’. Otrzymane w prezencie, odziedziczone, kupione w antykwariacie, znalezione na śmietniku. Widać po nich, z jakiego domu pochodzą, jak się z nimi obchodzono, gdzie trzymano – jedne mają pozaginane rogi i zaplamione strony, inne czuć papierosowym dymem, jeszcze inne należały do pedantów, którzy rozginali książkę tylko na czterdzieści pięć stopni, tyle, żeby było widać druk, ale żeby nie zdefasonować grzbietu; zachowywali obwoluty w nienagannym stanie i wklejali bardzo eleganckie ekslibrisy. Ja należę do tej ostatniej grupy – jestem pedantką jeśli chodzi o książki, tylko ekslibrisów nie wklejam. Z racji tego, iż właśnie jestem chora z radością przeczytałam niezwykle intrygujący felieton, w którym jego autor zastanawia się, czemu ludzie tak chętnie sięgają po lekturę podczas niedyspozycji. To bardzo ciekawe zagadnienie, sama zaczęłam się zastanawiać, co czytam, kiedy leżę chora w łóżku: Może to wysoka temperatura sprawia, że czytanie w chorobie jest tak zmysłowe, intensywne? Podgrzane zwoje mózgowe, jak gorące wałki drukarki, utrwalają toner słów i obrazów, a halucynacje i niespokojne sny rozbudowują fabułę w nieoczekiwanych kierunkach. Być może kiedyś amerykańscy naukowcy i tym zagadnieniem się zajmą. A może już się zajęli? Kto wie, ja póki co czytam dalej leżąc z gorączką...

„Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu” to zbiór naprawdę ciekawych tekstów, w których bez wątpienia każdy znajdzie coś dla siebie. Mnie najbardziej przypadł do gustu felieton o 1. listopada Mocniejszy jestem: więcej przynieście mi zniczy oraz o wystawie dokumentującej śmierć i pogrzeb Wyspiańskiego. Urzekły mnie wspomnienia Dehnela z dzieciństwa i wczesnej młodości, kiedy wspominał swoje polonistki i przyznawał się do zamiłowania do albumów (zwłaszcza tych dotyczących sztuki), które oglądał jako dziecko w swoim domu rodzinnym (swoją drogą, musiał to być prawdziwy raj dla miłośników sztuki). Przeszkadzały mi jedynie wtrącenia dotyczące polityki, bo jestem tego samego zdania co Hannah Arendt Im mniej polityki, tym więcej wolności. Nawet w literaturze. A może przede wszystkim w niej? Tak czy owak polecam Wam „Młodszego księgowego”, spędziłam w jego towarzystwie naprawdę przyjemne chwile.

Cytaty za: Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu, Jacek Dehnel, W.A.B., Warszawa 2013.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.