poniedziałek, 28 stycznia 2013

Ciemność widoma. Esej o depresji - Wiliam Styron

W życia wędrówce, na połowie czasu
Straciwszy z oczu szlak nieomylnej drogi
W głębi ciemnego znalazłem się lasu*


*cytat pochodzi z Boskiej komedii Dantego, tłum. Edward Porębowicz, Warszawa 1990

O depresji mówi się coraz częściej, odważniej i coraz więcej znanych osób się do niej przyznaje. To nie oznacza jednakże, iż ludzie nią dotknięci od razu udają się do specjalisty, biorą udział w terapiach, błyskawicznie zapominając o tej niszczącej człowieka chorobie, itp. Statystyki pokazują, że niewiele osób decyduje się na odpowiednią kurację. Nie tylko wstyd jest tu głównym problemem, ale i obawa przed standardową reakcją otoczenia na te zaburzenia. Zwroty typu: Przejdzie Ci albo Też mi coś, skutecznie ich zniechęcają. Kilka lat temu, a dokładnie w 1989 roku, głos w tej jakże potrzebnej dziś dyskusji zabrał Wiliam Styron, znany, amerykański pisarz, który zmagał się z depresją i postanowił opowiedzieć o własnych doświadczeniach w książce „Ciemność widoma. Esej o depresji”.

Na uwagę zasługuje przede wszystkim fakt, że książka pachnie autentyzmem i nie jest stylizowana, naciągana, nie ukazuje autora jako męczennika, który ma za zadanie podzielić się swoimi bolesnymi doświadczeniami z nieświadomymi czytelnikami. Styron pisze wprost o tym, jak się wtedy czuł, co działo się w jego głowie, czego się bał i jakie lekarstwa zażywał, kiedy chorował. Bez ogródek przyznawał, że był uzależniony od alkoholu, który był nieocenionym długoletnim partnerem [jego] intelektu, a także przyjacielem, z którego pomocy i wsparcia korzystał[…] każdego dnia i którego potrzebował[…] (…) jako specyfiku mającego moc uśmierzania niepokoju i lęku, jakie przez długi czas wypierał[…] ze świadomości w najodleglejsze zakamarki duszy. Gdy pewnego dnia stał się abstynentem, pojawiły się pierwsze znamiona depresji - były to głównie zaburzenia nastoju, później zaś doszła pogarszająca się kondycja. Początkowo starał się je odrzucać, ale niestety szybko nastąpiło zakłócenie równowagi wewnętrznej, pojawiły się momenty niepokoju, a wszystko wokół nabrało groźnego i złowrogiego wyrazu. Nie było w nim już ani odrobiny radości. Cierpiał na bezsenność, notorycznie pogarszał się [jego] stan emocjonalny. Wśród wielu przykrych objawów tej choroby, zarówno fizycznych, jak i psychicznych, do najczęstszych należą wstręt i niechęć do samego siebie – czy też, wyrażając to mniej kategorycznie, całkowity brak akceptacji samego siebie, Styron tak właśnie się czuł. Jego znacznie zaniżone poczucie własnej wartości sprawiało, że nie czuł się godny nagrody Prix Del Duca, którą w tamtym czasie odebrał w Paryżu. Zaczynał się zachowywać nieracjonalnie, np. odmówił wzięcia udziału w obiedzie wydanym na jego cześć zaraz po wręczeniu nagrody, itp. Nieustannie był zmęczony, miał wrażenie, że już nigdy nie zazna wytchnienia. Pojawiły się też kolejne objawy: zamęt w głowie i dezorientacja, niemożność skupienia uwagi oraz chwilowe luki w pamięci. Stracił apetyt, pożegnał się z libido, miał problemy z bezsennością. Kiedy zaczął brać leki nasenne (na początku ogromnie wierzył, że terapia farmakologiczna wystarczy), które doprowadziły do poważnych problemów zdrowotnych, poczuł zimny oddech śmierci na karku. [S]zaleństwo depresji jest (…) przeciwieństwem agresji, pisał. Skłaniając się ku własnemu wnętrzu, stanowił zagrożenie dla samego siebie. Uważał, iż stał się zerem. Miewał myśli samobójcze (postrzegał wiele przedmiotów we własnym domu jako możliwe narzędzia do odebrania sobie życia), a niepokój i lęk wywoływały u niego ból fizyczny, który uleczył dopiero siedmiotygodniowy pobyt w szpitalu psychiatrycznym, będący dla niego prawdziwym wybawieniem. Mimo, iż [a]ura depresji nie podlega żadnym modulacjom, dominuje w niej mrok, światło traci swój blask, pisarzowi udało się z niej wyjść, choć był oczywiście świadom możliwości nawrotu choroby…

Ustalenie przyczyn wystąpienia depresji jest niemożliwe, ponieważ składają się na nią elementy chemiczne, psychologiczne i genetyczne. Tak więc natura zaburzeń depresyjnych pozostaje w gruncie rzeczy wielką tajemnicą. Wiliam Styron swoją relacją o zmaganiu się z depresją ukazał, z jak wielkim cierpieniem musi się zmierzyć osoba chora, jak ważne jest wsparcie najbliższych (jego żona była dla niego niańką, matką, pocieszycielką, kapłanką i opoką jego egzystencji) oraz dobry lekarz, który bez pośpiechu i rutyny zadba o wrażliwego pacjenta (autor wyznawał szczerze, że był rozczarowany swoim medykiem, bo dla niego hospitalizacja oznaczała stygmatyzację społeczną i nie chciał się na nią zgodzić, bo nie potrafił dobrać mu leków, itd.). Zwycięstwo Styrona może dawać nadzieję innym chorym. Może, ale nie musi, bo przecież każdy przypadek jest inny, każdy potrzebuje innych warunków, by odnieść zwycięstwo nad tą podstępną chorobą. „Ciemność widoma”, to fantastyczne studium ludzkiej psychiki, napisane szczerze, odważnie i co ważne - pięknym językiem, który przybliża nam uczucia osoby dotkniętej depresją i pomaga je zrozumieć. Polecam wszystkim - nie tylko chorującym na depresję i ich rodzinom.

Cytaty za: Wiliam Styron, Ciemność widoma. Esej o depresji, Świat Książki, 2012.

Ocena 6/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem: Walka z depresją


sobota, 26 stycznia 2013

Ciemno, prawie noc - Joanna Bator

Zamknęłam najnowszą książkę Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”, ale moje emocje po jej lekturze wciąż nie ostygły. Nadal czuję grozę, strach, przerażenie i … satysfakcję, że są wśród polskich autorek prawdziwe perełki, które piszą dobre książki i nie dają się wtłoczyć w nurt tzw. literatury kobiecej, kojarzącej się z wątpliwą jakością i nijakim poziomem.

Główną bohaterką „Ciemno, prawie noc” jest ambitna, zdolna i odważna Alicja Tabor, młoda dziennikarka pracująca w dużej, gazecie w Warszawie, zwana przed laty przez siostrę ‘Wielblądką’ i ‘Siuśmajtkiem’, a obecnie przez kolegów z redakcji ‘Alicją Pancernikiem’. Kiedy w jej mieście rodzinnym, Wałbrzychu, w styczniu spłonęło prywatne schronisko dla zwierząt i jego właścicielka, w kwietniu zginęło pierwsze dziecko, dwa miesiące później drugie, a zaraz po nim trzecie, kobieta postanawia pojechać tam, by na miejscu zebrać materiały do artykułu. Z rodziny Taborów nikt już nie żyje, a jedyną bliską jej osobą jest pan Albert Kukułka, sąsiad opiekujący się domem rodzinnym Alicji. Kobieta zatrzymuje się w nim, choć jest opustoszały, pachnie starością i przywołuje na myśl wiele refleksji dotyczących spędzonych w nim lat dziecięcych. Kiedy przechadza się po Wałbrzychu, rozmawia z rodzinami zaginionych dzieci, z całą mocą odżywają jej własne, traumatyczne wspomnienia i okazuje się, że [w]róciła, by zrozumieć, co się stało przed laty, by odnaleźć samą siebie, przeżyć tu katharsis. Poznajemy więc jej ojca (który zamiast poświęcać się rodzinie wciąż zajęty był szukaniem skarbu w okolicach Zamku Książ), dość specyficzną siostrę Ewę (która popełnia samobójstwo za młodu), a z relacji ojca i siostry budujemy sobie obraz Anny Lipiec (alias Rosemarie), matki dziennikarki, której aura tajemniczości idealnie wpisuje się w klimat książki. Na jaw wychodzą dawne tajemnice, pojawiają się nowe wątki rodzinnej historii, zapomniani znajomi ze szkoły czy stare listy czekające na Alicję od wielu lat w bibliotece. Na rynku miasta pojawia się także Jan Kołek - wizjoner, któremu ukazała się Matka Boska Bolesna w biedaszybie. Kiedy niespodziewanie ginie on pod fontanną na rynku, pojawia się jego duchowy syn – Jerzy Łobodź, kontynuujący misję Kołka. Następują starcia wiernych z ich przeciwnikami, podczas których rzucane są obraźliwe hasła, pojawiają się transparenty, zapalane są świece i słychać nieustanne modlitwy. To wszystko wydaje nam się jakby znajome… Podziemne korytarze, podejrzany kominiarz, wiszący na drzewie martwy kot, próba włamania, ukryte w szparach pod podłogą niemieckie włosy, nocne rytuały, trupy. Autorka przedstawia także ludzi wykluczonych, dla których często nie ma miejsca w naszym narodzie: dziwaków, transseksualistów czy tajemnicze kociary i babcyjki, które troszczą się o bezpańskie koty, losy świata i jego mieszkańców, pozostając przy tym bezinteresowne i dobre jak nikt inny… To jedynie wstęp do tego, co czeka na czytelnika w książce Joanny Bator. W obliczu tylu wątków trudno jest napisać coś więcej, by nie zdradzić zbyt wiele, a jednocześnie nie zniechęcić czytelnika długością recenzji. Na tym więc poprzestanę, jeśli chodzi o treść.

Joanna Bator ponownie jawi się nam jako doskonała obserwatorka rzeczywistości, dbająca o szczegóły, świetnie opowiadająca językiem plastycznym (momentami rewelacyjnie stylizowanym). Naśladując ten występujący na forach internetowych, idealnie wychwytuje błędy językowe, prostactwo, pieniactwo, rasizm, bluźnierstwa, brak tolerancji naszych rodaków, którzy pełni nienawiści obrażają się wzajemnie, zamiast dyskutować czy wymieniać poglądy. Polscy internauci okiem Bator czują w tej mowie nienawiści satysfakcję i zdaje się, że część z nich nie potrafi żyć inaczej. Autorka nadzwyczajnie oddaje to, co czym żyje obecnie cała Polska: ekshumacje ciał, walka katolików (tu akurat na wałbrzyskim rynku) o możliwość demonstracji własnych poglądów, emigrująca polska młodzież, brak poszanowania dla historii, religii, drugiego człowieka. Całość zdaje się być realną opowieścią o złu: wykorzystywanie seksualne dzieci, pornografia, zaburzenia psychiczne, panujące w społeczeństwie stereotypy, gwałty, przemoc, krzywdy z czasów wojny mające niszczący wpływ na dzieci, problemy wychowawcze będące źródłem nieszczęść, kłamstwa, itp., to tematy wciąż obecne w omawianej powieści. W tym szaleństwie, biedzie i krzywdzie oraz braku uczuć w naszej szarej, smutnej, polskiej rzeczywistości, warto, mimo wszystko, dać drugą szansę każdemu – taki morał wynika według mnie z tej historii.
Z licznych tematów tu podejmowanych powstaje swoisty patchwork form i gatunków, w którym powieść gotycka (znajome duchy, przerażające kotojady, wszechobecna ektoplazma, „Mnich” Lewisa czekający na Alicję od lat w bibliotece) miesza się z horrorem (upieczona w piekarniku lalka Barbie), dramatem (zaginięcie dzieci i finał tej historii), romansem (atrakcyjny Marcin Schwartz buszujący w ogrodzie Taborów skutecznie nęcący Alicję) czy powieścią dla młodzieży (fragmenty dotyczące Ewy i jej chłopaka Dawida). Całość jest naprawdę imponująca, bo wszystko (narracja, bohaterowie, wątki, język) zdaje się być dopracowane i zasługuje bez wątpienia na pochwałę, uwagę i ciepłe przyjęcie przez czytelnika. Polecam!

Cytaty za: Joanna Bator, Ciemno, prawie noc, W.A.B. 2012.

Ocena 5+/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

środa, 16 stycznia 2013

Pół życia - Jodi Picoult

Jodi Picoult jest jedną z najbardziej znanych amerykańskich pisarek, które zaskarbiła sobie serca wielu czytelników na całym świecie swoim charakterystycznym stylem i odwagą podejmowania trudnych tematów. Fakt, iż do tej pory sprzedano ponad 30 milionów jej książek, przetłumaczonych na 30 języków robi wrażenie, prawda? Praktycznie każda z jej powieści jest rozchwytywana, choć bez wątpienia nie wszystkie są jednakowo dobre. Mam za sobą już kilka pozycji, które wyszły spod pióra Picoult i przyznam szczerze, że niektóre z nich dosłownie zalałam łzami, mimo iż z reguły nad książkami nie płaczę… Tkwią w nich ogromne emocje, wobec których trudno pozostać obojętnym. Podobnie było w przypadku ostatniej powieści tej autorki, pt. „Pół życia”, która bardzo szybko po swojej amerykańskiej premierze trafiła na nasz rodzimy rynek i stała się bestsellerem, a dla mnie okazją do kolejnych wzruszeń. Zobaczmy, jakie problemy staną przed jej bohaterami.

Luke Warren jest genialnym przyrodnikiem i badaczem dzikich zwierząt. Szczególnie ukochał wilki, którym poświęcił się całkowicie, rezygnując nawet z własnej rodziny. Jak sam twierdził: ci, którzy wybierają świat zwierząt, czynią tak, bo ludzie sprawili im zawód, i zdaje się, że ma rację, bo jego życie naznaczone było rozczarowaniem już w dzieciństwie i z ludźmi nie było mu nigdy po drodze. Nie dziwi więc, iż Luke nie miał oporów, by samotnie i spontanicznie wyjechać do Kanady, gdzie zaszył się w głuszy, by tam obcować z wilkami i sprytnie wkraść się do ich świata (tarzał się z nimi w błocie, jadł to, co one, pozwalał się im podgryzać, byle tylko go zaakceptowały – Stałem się mostem pomiędzy światem ludzi i światem zwierząt. Pasowałem do obu i do żadnego nie należałem. Połowa mojego serca została z wilkami, połową mieszkałem z rodziną. Gdybyście nie wiedzieli: do życia potrzebne jest całe). Ponieważ nauka i zwierzęta były dla niego najważniejsze, a jego oryginalną pasję trudno było pogodzić z tradycyjnie rozumianym życiem rodzinnym, ognisko domowe Warrena nie ostało się. Najpierw wyjechał do Tajlandii syn, Edward, a następnie małżeństwo Luke’a z Georgie przestało istnieć. W tych zawirowaniach nie mogła się odnaleźć jedyna córka tej pary, Cara, obwiniająca brata za rozpad związku rodziców (który po kłótni z ojcem, nagle zerwał z rodziną kontakt na kilka lat) i nie potrafiąca zrozumieć, jak matka mogła tak szybko założyć nową rodzinę (i to jeszcze z prawnikiem, który pomógł jej przeprowadzić rozwód!). Dziewczyna zdecydowała się zostać z ojcem, bo czuła się przy nim bezpiecznie i podzielała jego pasję. Lubiła przebywać w jego otoczeniu, bo wprowadzał ją w tajniki życia z wilkami, uczył miłości do przyrody i życia w zgodzie z naturą. Georgie nie bez kozery stwierdziła po latach, iż Luke [m]oże i był niepoprawnym egoistą i fatalnym mężem, ale swoje dzieci kochał nad życie. Okazywał to w jedyny sposób, w jaki potrafił: wprowadzając je w świat bez którego nie mógł żyć. Pewnego dnia, gdy ojciec odbierał z imprezy Carę i wracali do domu, miał miejsce wypadek samochodowy, na skutek którego dziewczyna miała jedynie złamaną rękę, zaś znany przyrodnik znajdował się w stanie krytycznym – jego funkcje życiowe podtrzymywała aparatura. Wtedy zaczęły się prawdziwe dylematy i nadszedł czas na poważne decyzje wymagające obecności całej rodziny. Edward natychmiast wrócił do domu z Bangkoku wezwany przez matkę, i zdecydował się odłączyć ojca od respiratora (jako piętnastoletni chłopiec otrzymał od niego stosowne pełnomocnictwo, które obaj podpisali na wypadek takich właśnie nieszczęść) oraz oddać jego narządy do transplantacji (zgodnie z jego deklaracją w dokumentach). Zrobił to rzekomo, by oszczędzić ojcu cierpień oraz w trosce o siostrę. Cara zaś twierdziła, że brat nienawidząc go, decyduje się go szybko uśmiercić, by pozbyć się kłopotu. Sytuacja stała się patowa, bo rodzeństwo walcząc o prawo do bycia prawnym pełnomocnikiem ojca, stopniowo dowiadywało się nowych rzeczy dotyczących rodziny, które zmieniały fakty i sprawiały, że nic nie było już tylko czarno-białe. Zaczął się więc czas, w którym [w]spomnienia kłu[ły] i uwiera[ły] jak drzazg[i], ale życie toczyło się dalej…

Historia rodziny Warrenów, w której każdy z osobna zabiera głos (dochodzą do tego wypowiedzi także innych, pobocznych postaci) jest przeplatana z opowieściami Luke’a dotyczącymi wilków, ich zachowań, hierarchii i prób akceptacji człowieka w stadzie (te zaś oparte są o praktyki Shauna Ellisa, autora książki „Żyjący z wilkami”). Ta całość robi wrażenie. Pozwala zrozumieć motywy działania poszczególnych bohaterów, uczy, by nie pokusić się o zbyt szybką i niesprawiedliwą ocenę ich postępowania, sprawia, że zadajemy sobie pytania dotyczące jednej z najbardziej skomplikowanych moralnie kwestii: prawa do decydowania o zakończeniu życia drugiego człowieka.

Niezrozumienie w rodzinie, pasja, która niszczy zamiast łączyć, kłamstwa, zdrada, rozwód rodziców (który negatywnie odzwierciedla się w życiu dziecka), brak tolerancji, to przykładowe zagadnienia, które są obecne w najnowszej książce Picoult. Jej bohaterowie są (tradycyjnie) bardzo wiarygodni, dobrze przedstawiają swoje racje, zdają się być nam bliscy (niczym własna rodzina, sąsiedzi czy przyjaciele). Co ciekawe, autorka bardzo sumiennie przygotowuje się do każdej swojej książki i tak w tym przypadku miała okazję oglądać watahy wilków z Shaunem Ellisem i jego żoną i posłuchać jego opowieści, dokumentujących szeroką wiedzę w tym temacie. Tę chęć dogłębnego poznania opisywanego zagadnienia, czy stania się niemalże ekspertem w danej dziedzinie, widać u tej amerykańskiej pisarki przy okazji każdej książki. Być może dlatego książki Jodi Picoult naprawdę angażują czytelnika i nie pozwalają mu pozostać biernym. I nie ma znaczenia fakt, iż bez wątpienia nie otrzyma ona nigdy Nagrody Pulitzera czy Nobla. Rzesze jej czytelników kupując kolejną książkę wiedzą, że dostaną to, co lubią najbardziej: szczerą, wzruszającą, prostą opowieść, w której pierwsze skrzypce grają dylematy moralne, zmuszające czytelnika, by stanął ramię w ramię z bohaterami powieści i pomyślał, co on by zrobił będąc na ich miejscu.

Cytaty za: Pół życia, Jodi Picoult, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Ocena 5+/6

Recenzja ukazała się na portalu lubimyczytac.pl pod tytułem "Żyć jedną połową serca..."

niedziela, 13 stycznia 2013

Wyjechali - W.G. Sebald

Cztery historie czterech samotnych mężczyzn żydowskiego pochodzenia napisane piórem jednego z najważniejszych pisarzy niemieckich, tworzących w drugiej połowie dwudziestego wieku. „Wyjechali” W.G. Sebalda z roku 1992, bo o nich mowa, to swoisty bieg wspomnień dotyczący Holokaustu i życia w rzeczywistości już po nim. Ten wybitny pisarz po raz kolejny jawi się czytelnikom jako literat odważny, niepokorny, bardzo utalentowany i gruntownie przygotowany do tematu. Pokazuje on z zaangażowaniem trudną historię naszej cywilizacji, ale nie całościowo, a indywidualnie. Dzięki temu widzimy namacalne skutki zagłady – konkretnych ludzi, którzy nie potrafiąc odnaleźć się w nowej rzeczywistości, popadają w melancholię lub chcą uciec od przeszłości (nierzadko także w śmierć), itp. „Wyjechali” to przykład twórczości, która tchnie świeżością, pachnie autentyzmem i jest tą, z najwyższej półki, mimo iż zagadnienia, które podejmuje bardzo często występują w przeróżnych publikacjach. Jest to również literatura nosząca znamiona biograficzne, bo każdy z jej bohaterów jest w jakimś stopniu spokrewniony z autorem. Sebald staje z nimi ramię w ramię, obnażając przy tym samego siebie…

Dr Henry Selwyn alias Hersch Seweryn dotarł przez przypadek z litewskiej wsi pod Grodnem do Londynu, zamiast do Ameryki. Ożenił się, ale w jego małżeństwie nie układało się dobrze. Może dlatego, że jego żona, Heidi, nie wiedziała (!), że jest Żydem. Żyli razem, a jednak osobno. Kiedy Henry notorycznie przebywał w ogrodzie, gdzie rozmawiał z liśćmi i zwierzętami, kobieta podróżowała. Nie mogąc odnaleźć się w nowym, powojennym świecie, tęskniąc do swoich rodzinnych stron (narrator wspominał podczas rozmowy z Selwynem: Wyczuwałem, że asystuj[e] swemu powrotowi z przeszłości nie bez pewnego wzruszenia), odebrał sobie pewnego dnia życie…

Paul Bereyter zginął 30. grudnia 1983. To nauczyciel Sebalda ze szkoły powszechnej, którego męczyły demony nazistowskich Niemiec. Przed wojną kochał swoją pracę, uwielbiał swoich uczniów. Niestety, nie nacieszył się nią długo, bo hitlerowcy odebrali mu prawo wykonywania zawodu. Kiedy później pozwolono mu wrócić do szkoły (był w ¾ Aryjczykiem), nie mógł w niej wytrzymać, dostawał furii na widok uczniów, miał ataki klaustrofobii. Słowa jednego z członków jego rodziny: Paul skończy na kolei, która zawsze miała dla niego głębsze znaczenie, okazały się prorocze. Podobnie jak Selwyn sam zdecydował o zakończeniu swojego żywota…

Ambros Adelwarth to wujeczny dziadek Sebalda, uciekający od bolesnych wspomnień. [I]m więcej opowiadał, tym bardziej był przygnębiony (…) chociaż miał wielką potrzebę opowiadania dalej, nie mógł z siebie już nic wydobyć, żadnego zdania, żadnego słowa, żadnego dźwięku. Miał niezwykle fascynujący życiorys (zwiedził świat, podejmował ciekawe prace, przebywał z interesującymi ludźmi) udokumentowany zdjęciami i opowieściami rodziny, lecz opowiadanie [o tym] było dla niego męką, a zarazem próbą wyzwolenia, ratunkiem, a jednocześnie bezlitosnym sądem nad samym sobą...

Max Ferber to Żyd, którego rodzice uratowali od śmierci wysyłając go do Ameryki, sami zaś ginąc. Zamiast do niej, dotarł do Londynu, a ostatecznie osiadł w Manchesterze. Był malarzem i odludkiem, który nie potrafił normalnie funkcjonować w powojennym społeczeństwie. Matka dała mu przed śmiercią swoje zapiski, w których zamiast o wojnie i wszechobecnej zagładzie pisała o swoim dzieciństwie w niewielkim niemieckim miasteczku, w którym bez obaw kultywowała żydowskie tradycje, miała marzenia i plany na przyszłość, których niestety nigdy nie zrealizowała. Max wprawdzie dostał szansę od losu, ale przekreślił ją tak, jak i swoje życie…

Każda z historii zawarta w tej książce składa się ze strzępów pamięci, które nieustannie narażone na przemijanie, zostały uratowane przez autora. Widać dokładnie, jak sumiennie Sebald tę publikację przygotowywał, jak skrupulatnie zbierał do niej materiały (zdjęcia, stare gazety, pamiętniki), z jak wieloma z ludźmi się spotykał, jak dalekie miejsca odwiedzał, mogące mieć związek z bohaterami książki. Miewał nawet sny, w których pojawiali się ludzie i miejsca z przeszłości. Chcąc ocalić ludzkie wspomnienia, stworzył z nich ten swoisty kolaż, bo nie mógł darować, że po Niemcach tak ładnie posprzątano (Czułem jednak coraz wyraźniej, że otaczające mnie zewsząd duchowe zubożenie i amnezja Niemców, zręczność z jaką wszystko zostało zatarte, zaczynają działać mi na umysł i nerwy). Autor nie mówi o zagładzie ani o cierpieniu wprost (peryferyjny obraz Holokaustu). Czuć je, ale w oddali, bo to nie one są najważniejsze, a ludzie. Pojmując zawiedzione nadzieje wielu Żydów, pokazuje ich losy, by pamięć o nich, ich planach i marzeniach, czyli o tym, czego pozbawił ich Holokaust, nie umarła. Ale książka Sebalda jest przede wszystkim świadectwem, że sztuką jest żyć w świecie po katastrofie, którą nie każdy z jego bohaterów posiadł, niestety. Pamięć o wydarzeniach z przeszłości, o szczęśliwym dzieciństwie czy życiu sprzed wojny daje poczucie bezpieczeństwa w nowej rzeczywistości, choć nie jest ona pozbawiona cierpienia. Całość wypada tak przekonująco, iż zaciera się granica między fikcją a rzeczywistością i nie wiadomo, czy pierwszoosobowy narrator to sam autor czy też nie. Bez wątpienia jest to również zasługa doskonałego tłumaczenia Małgorzaty Łukasiewicz i zawartych w tej publikacji licznych zdjęć. Polecam, to naprawdę świetna książka!

Cytaty za: Wyjechali, W.G.Sebald, W.A.B., Warszawa 2005.

Za możliwość książki serdecznie dziękuję Księgarni Gandalf, której bogatą ofertę serdecznie polecam!

piątek, 4 stycznia 2013

Tworki - Marek Bieńczyk

Marek Bieńczyk, ubiegłoroczny zdobywca Nagrody Nike za „Książkę twarzy”, do dziś pozostawał dla mnie autorem nieznanym. Owszem słyszałam, iż pisał felietony dotyczące wina dla pewnej gazety, ale nie czytałam ani ich ani żadnej z jego powieści. Bieńczyk jest nie tylko enologiem, ale chyba przede wszystkim pisarzem, eseistą, tłumaczem Kundery, Barthesa i Ciorana i historykiem. Swoją przygodę z jego twórczością rozpoczęłam od „Tworek”, powieści nominowanej do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej im. Władysława Reymonta za książkę roku w 2000 r. oraz Paszportu Polityki w 1999 r. Książka ta podejmuje tematykę drugiej wojny światowej, ale w sposób nietypowy. Czy to normalne, by młodzi ludzie szukali azylu podczas wojennej zawieruchy w szpitalu psychiatrycznym i co ciekawsze znajdowali go tam? Jak żyją ze świadomością, iż staje się on dla nich rajem, miejscem pierwszych romansów i nawiązywanych przyjaźni, okresem zabaw i uciech, a z Warszawy nadlatuje dym pochodzący z palącego się getta? Tworki, wszędzie Tworki, w moim pokoju Tworki, w moim domu Tworki, cały kraj Tworki. (...) Ludzie, ludzie trzymajcie mnie, boja jestem z Tworek! Kto ty jesteś, tworek mały, jaki znak twój, tworek cały. Zapraszam Was do świata, w którym nie brakuje szaleństwa, miłości, przyjaźni i ulotnego szczęścia, bo choć czasy, w jakich przyszło żyć bohaterom „Tworek” do łatwych nie należą, to młodość rządzi się przecież swoimi prawami…

Jest rok 1943. Jurek ma 21 lat, głowę pełną pomysłów i wierszy, które namiętnie pisze lub cytuje. Wobec braku perspektyw i w trosce o własne życie odpowiada na ogłoszenie w sprawie pracy w administracji szpitala dla psychicznie i nerwowo chorych w podwarszawskich Tworkach. Szybko zaczyna pracować w buchalterii razem z nowo poznaną, niezwykle urodziwą Sonią Kubryń. Dziewczyna staje się jego przewodniczką po terenie zakładu, pokazuje mu ukochaną huśtawkę (która pozwala jej oderwać się choć na chwilę od złowrogiej rzeczywistości), oprowadza go po parku i przedstawia przechadzających się po nim chorych (min. tych uważających się za: Antyplatona, Goethego, Bismarcka), stanowiących jednakże jedynie tło dla rozgrywającej się akcji. Kubryń szybko wpada w oko Jurkowi, ale nie tylko jemu. Do Tworek przyjeżdżają koledzy chłopaka, którzy rywalizują o względy Sonii. Jej serce zdobywa Olek, najlepiej ze wszystkich grający w piłkę. Życie tych młodych osób (do ekipy dołączają także Marcel Brochowitz-buchalter i jego żona Anna oraz Janka) płynie dość beztrosko. Kiedy grają w karty, śmieją się, jedzą jabłka, czy też tańczą i piją wódkę podczas Wigilii uważają, [ż]e tutaj czas płynie i nic nie może się zdarzyć. Że siedz[ą] tu sobie za dębem złego i dobrego jak u Pana Boga za piecem. Ich czas w Tworkach upływa na rozmowach o literaturze i miłości, na spacerach i grach towarzyskich, czasem na świętowaniu urodzin. Rzeczywistość wojenna jest praktycznie poza nimi. Jurek nie zna pochodzenia swoich przyjaciół, zresztą niewiele go ono obchodzi. Kiedy zaczynają nagle znikać i pozostają po nich jedynie listy powoli wszystko staje się jasne. Okazuje się, iż Sonia i Janka pochodziły z Berdyczowa. Ta pierwsza sama zgłosiła się na gestapo i została błyskawicznie powieszona na Koprach za miastem. W ślad za nią poszedł Olek i jego matka. Los Marcela i Ani posiadających fałszywe dokumenty, którzy mieli zostać wymienieni za jeńców niemieckich i dostać wizę do Szwajcarii, jest oficjalnie nieznany, ale czytelnik domyśla się, co się z nimi stało. Choć Marcel był prawie pewien, że dał się wciągnąć w pułapkę, (świadczą o tym jego słowa skierowane do Ani: Twoje ciche słowa bardzo pięknie brzmią. Twoje usta pragną, a twe oczy lśnią. Rzecz jednakże w tym, moja żono, jest, że zamiast Szwajcarii czeka nas piec), miał świadomość tego, że nie ma wyjścia i musi zaryzykować... Jak zakończy się ta historia? Sprawdźcie sami!

Marek Bieńczyk zaserwował nam niezwykle oryginalną lekturę, pisaną specyficznym, poetyckim wręcz językiem, której nie sposób ogarnąć za pierwszym razem, zrozumieć każdy jej szczegół, odnaleźć przesłanie w pozornym potoku rzeczy banalnych. Sposób opowiadania, notorycznie wysuwający się na pierwszy plan, może drażnić, bo trzeba do niego przywyknąć i przyjąć go takim jaki jest. „Tworki” nie są książką, w której przedstawia się zagładę Żydów czy też niemiecką okupację w sposób podobny do tego, jaki dobrze znamy choćby z lektur szkolnych (na początku nawet trudno zorientować się, że autor pisze o wojnie!). Nie są także publikacją pisaną pod wpływem własnych doświadczeń, bo Marek Bieńczyk urodził się w roku 1956, a więc wojny nie miał szansy przeżyć. Widać tu za to niezwykłą wrażliwość autora, skłonność do liryzmu, umiłowanie poezji, która bardzo często staje się bohaterem tej powieści i uniwersalizm samej historii. Nie ma znaczenia, w którym roku toczy się akcja, bo kiedy jedna z bohaterek mówi: Pamiętasz, zastanawiałeś się kiedyś w liście, jak mało w tym wielkim świecie jest miejsca na dobroć. Tak mało się jej spotyka, że stała się po prostu luksusem. Ja także stanowczo przyłączam się do twego twierdzenia, że wśród ludzi rzadkim zjawiskiem jest człowiek. Człowiek, który miałby duszę. A dusza – to głowa i serce. Zwłaszcza serce, to czyż nie opisuje i naszej rzeczywistości? Czy nie jest tak, że istnieją enklawy zła, w których giną niewinni ludzie, a reszta ludzkości na to patrzy i nie reaguje? Czyż i w naszym współczesnym świecie nie brakuje empatii, pokoju i tolerancji?

Książka Marka Bieńczyka ujęła mnie swoją innością, oryginalnym ujęciem tematu, ciekawą fabułą i językiem, który próbuje zagłuszyć okrucieństwo wojny, jednocześnie go wzmacniając. Polecam serdecznie!

Ocena 5/6

Cytaty za: Tworki, Marek Bieńczyk, Wielka Litera, Warszawa 2012.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera

wtorek, 1 stycznia 2013

Bardzo krótkie podsumowanie mojego roku czytelniczego

Dziś będzie wyjątkowo krótko, bo nie jest to z pewnością odpowiedni dzień, by się rozpisywać. Przejdę zatem od razu do rzeczy:

1. Rok 2012 był dla mnie łaskawy ze względu na możliwość podjęcia nowych wyzwań. W kwietniu zostałam oficjalną recenzentką portalu Lubimy Czytać, a od października mam możliwość współpracować z nowym, bardzo ciekawym wydawnictwem, jakim bez wątpienia jest Wielka Litera. Nadal bardzo dobrze recenzuje mi się książki dla mojego ukochanego Wydawnictwa W.A.B., świetnego portalu Oblicza Kultury i przyjaznej mi Księgarni Gandalf.

2. W 2012 roku przeczytałam 69 książek(oczywiście mogło być lepiej, ale ze względu na kiepski stan zdrowia mój i dzieci w ciągu tych 12 miesięcy i tak uważam to za niezły wynik), w tym te, które wyszły spod pióra noblistów. Do autorów, do których będę często powracać należą: niezwykle oryginalny Mo Yan, rewelacyjna Doris Lessing i absolutnie wyjątkowy Mario Vargas Llosa. Byłam pod wielkim wrażeniem "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, "Wojny powietrznej i literatury" Sebalda, "Czasu serca. Listów" Ingeborg Bachmann i Paula Celana, "Strasznie głośno, niesamowicie blisko" Jonathana Safrana Foera, "Kapelusza całego w czereśniach" Fallaci oraz "Anomalii" Grzegorza Krzymianowskiego i to oczywiście to nie wszystko. Myślę, że ten, kto czasem do mnie zagląda, wie, że wyżej wymienione książki dosłownie mnie pochłonęły. Oczywiście, zdarzyły się też książkowe kity, ale o nich pisać nie zamierzam, bo po co :)

3. Na blogu ukazało się 69 postów, przybyło kilku nowych obserwatorów (dziękuję!), pojawiły się ciekawe komentarze, które były niekiedy okazją do wymiany poglądów (jak np. w przypadku książki "Wybrałam życie" Brygidy Grysiak).

4. Dziękuję wszystkim, którzy mi przez rok 2012 w tym miejscu towarzyszyli, wspierali i pomagali i proszę, by byli ze mną także i w nowym roku.

Koniec podsumowania :) Teraz będę Wam życzyć, by rok 2013 była dla Was łaskawy, pełen szczęścia, radości i uśmiechu oraz dobrych książek oczywiście. Niech spełniają się Wasze marzenia i plany, niech zawsze Wam świeci słońce, a uśmiech nie schodzi z Waszych twarzy! Do siego roku!

Pozdrawiam Was ciepło,
Ines