środa, 16 maja 2012

Woja powietrzna i literatura - W.G. Sebald

Kto wywołał drugą wojnę światową – wiadomo. Kto jest winny zagłady Żydów – wiadomo. Kto jest ofiarą a kto katem – też powszechnie wiadomo. Co zatem jest niejasne, co nie zostało powiedziane, napisane, zarejestrowane? Zdaje się, że wszystko już omówiono. Błąd. Są jeszcze tematy, po tylu latach od zakończenia wojny, o których pisało/pisze się niechętnie lub sprytnie się pomijało/pomija. Jednym z nich zajął się wybitny niemiecki poeta, prozaik i krytyk literacki – W.G. Sebald w książce „Wojna powietrzna i literatura”. Naloty aliantów na miasta niemieckie i śmierć tysięcy cywilów – oto rzeczona kwestia przedstawiana w wykładach wygłoszonych przez autora w Zurychu w 1997 roku, składająca się na treść tej publikacji.

W.G. Sebald przyszedł na świat maju 1944 roku w Alpach Algawskich. Makabryczny krajobraz powojenny towarzyszył mu od dziecka i był zawsze akcentowany w jego twórczości. On nie bał się dotykać trudnych tematów jak niektórzy jego koledzy, przesadnie dbający o swój wizerunek, zmieniający własne życiorysy czy dostosowujący się do sytuacji politycznej kraju. Zresztą Niemcy jako naród, w przeciwieństwie do Sebalda, nie interesują się własną historią, a lata 1930-1950 pozostawiają bez komentarza jakby nie było o czym mówić. Gdyby niemieccy literaci mieli więcej odwagi i zechcieli napisać, co widzieli w czasie zagłady i całkowitego zniszczenia ich miast, z pewnością mielibyśmy dziś wierne świadectwa lepiej dokumentujące krwawą historię tamtych lat. My, Polacy, także nie mówimy o stratach poniesionych przez niemiecką ludność cywilną. Boimy się, że zostaniemy posądzeni o chęć wybielenia ich winy czy postrzeganie ich (o zgrozo!) w kategorii ofiar. U Sebalda skandalu nie będzie, bo nikogo nie będzie przekonywał, że to Niemcy zostali skrzywdzeni. Będzie za to przestroga, by nigdy więcej do takiej tragedii nie dopuścić.

„Sama tylko Royal Air Force podczas 400 000 nalotów zrzuciła na obszar nieprzyjacielski milion ton bomb, […] spośród 131 miast, zaatakowanych po części jednorazowo, po części wielokrotnie, niektóre zburzone zostały niemal doszczętnie, […] ofiarą wojny powietrznej padło w Niemczech około 600 000 osób cywilnych, […] trzy i pół miliona mieszkań poszło w ruinę, […] pod koniec wojny było siedem i pół miliona bezdomnych, […] na każdego mieszkańca Kolonii przypadło 31,4, a na każdego mieszkańca Drezna 42,8 metrów sześciennych gruzu”(str. 11-12) – oto fakty. Co z tym zrobił naród niemiecki? Jak zachowali się pisarze? Nijak. Niemcy heroicznie zabrali się do prac porządkowych, bo jak pisze Sebald: „Na skutek szoku pamięć została częściowo zablokowana albo pracowała kompensacyjnie według dowolnego wzorca. Ci co ocaleli z katastrofy, byli świadkami nierzetelnymi, dotkniętymi częściową ślepotą” (str.43) Brak dzieł literackich dokumentujących choćby bombardowania Hamburga zdają się świadczyć, iż Niemcy „z wyniszczającej wojny wyszł[y] na oko bez poważniejszych szkód”(str.20). Nasi sąsiedzi wówczas zapragnęli odbudować to, co im zniszczono, bo byli ukierunkowani na przyszłość, a krwawą i niechlubną przeszłość woleli puścić w niepamięć. Nastąpiło coś, co można określić mianem zbiorowej amnezji czy deficytem świadectw, będącym rezultatem mechanizmu wyparcia. Autorzy, którzy wracali z emigracji opisywali własne przeżycia wojenne, w których raził sentymentalizm w obliczu ogromu katastrofy po stronie niemieckiej. Naloty dywanowe były dla tego społeczeństwa niczym „sprawiedliwa kara, jeśli nie wręcz akt odwetu jakiejś wyższej instancji” (str.23), stąd milczenie cywilów w kręgach rodzinnych, ale i w historiografii. I choć opisy burz ogniowych latem 1943 roku nad Hamburgiem sprawiają, że cierpnie skóra: ogień bijący na dwa tysiące metrów pod niebo, płomienie wysokości domów, a rankiem dym wznoszący się na wysokość ośmiu tysięcy metrów, okropnie zmasakrowane ludzkie zwłoki i doszczętnie zniszczone osiedla mieszkaniowe, to po stronie niemieckiej dźwięczy w uszach cisza. Takie było oblicze długotrwałej, gigantycznej kampanii nienawiści, której ofiarą padł niewinny lud. Czy nie ma zatem prawa dziwić milczenie niemieckich pisarzy? Czy naprawdę nikt nie był w stanie przelać na papier czegoś konkretnego o tej tragedii i jej skutkach, nie narażając się na śmieszność, sentymentalizm czy epatowanie masakrą? Nieliczni próbowali. Sebald podaje kilka nazwisk i dzieł, które nie zapisały się w historii niemieckiej literatury powojennej złotymi zgłoskami: Peter de Mendelssohn i jego „Die Katedrale”, Arno Schmidt „Aus dem Leben eines Fauns” czy Alfred Andersch i jego twórczość. Temu ostatniemu niemiecki prozaik poświęcił nawet esej w drugiej części swojej książki, by ukazać jego pokrętną drogę życiową, niejasną postawę, wspierające reżim dzieła. Być może wszelkie wątpliwości literatów w tamtym okresie najpełniej określił Sally Zucekramann stwierdzając: „Moje pierwsze wrażenie z Kolonii domagało się czegoś bardziej wymownego, niż kiedykolwiek mógłbym napisać”(str.42) Tym jednym zdaniem dotknął prawdopodobnie zasadniczego problemu: granic języka. Sebald przerwał milczenie i postanowił się tym zapomnianym w literaturze niemieckiej tematem zająć. Po publikacji jego książki rozpętała się głośna dyskusja, autor otrzymał wiele listów, często proszono go o udzielenie wywiadu, bo w ludziach nagle zaczęła kiełkować chęć poznania faktów, czyli okazała się potrzebna. Niemcy chcieli wreszcie zrozumieć, co powodowało kobietą myjącą okna w zbombardowanym Hamburgu, sprzątającą piwnicę ocalałego domu pełną nadpalonych szczątków ludzkich czy ludźmi pijącymi na tarasie kawę jakby nic się nie stało, kiedy wokół czuć odór zgnilizny i rozkładu, gdy owady i szczury spotkać można na każdym kroku, a w serach brakuje tej zwykłej, ludzkiej empatii czy wrażliwości…

„Wojna powietrzna i literatura”
przede wszystkim nie zakłamuje historii i nie wybiela Niemców, którzy są w pełni odpowiedzialni za ogrom cierpienia po obu stronach frontu. Sebald na wszelki wypadek przypomina genezę ofensywy bombowej aliantów. Książka tego wybitnego pisarza to refleksja nad człowiekiem i cierpieniem, którego źródłem jest drugi, pałający chęcią wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę, człowiek. Ten zbiór esejów doskonale dowodzi, że wydarzeń traumatycznych nie da się zepchnąć, zapomnieć ot tak. Traumę trzeba „przepracować”, by móc żyć dalej. Wrażenie, jakie ta publikacja wywołuje, potęgują zdjęcia - stały element w twórczości Sebalda - realistycznie dokumentujące zniszczenia tej straszliwej hekatomby. Nie sposób także nie wspomnieć świetnej okładki.
Z całego serca namawiam do przeczytania tej książki, by dostrzec ogrom nieszczęścia, który dotknął CZŁOWIEKA. Bo powtarzając za Stefanem Żeromskim: „Człowiek jest to rzecz święta, której krzywdzić nikomu nie wolno”. Nigdy, niezależnie skąd pochodzi i jakie ma korzenie…

Ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

niedziela, 13 maja 2012

Czarne mleko - Elif Şafak

Od pierwszych słów czuć, że „Czarne mleko” jest inne. To książka wyjątkowa, niezwykle szczera, błyskotliwa i uniwersalna. Okładka może Was zmylić, sprawić, że potraktujecie tę powieść jak kolejną lekturę o kondycji muzułmańskich kobiet. Nie dajcie się. Elif Şafak napisała piękną, autobiograficzną powieść, w której wyznała, co się dzieje w sercu i umyśle zaciętej feministki, która będąc wielką przeciwniczką małżeństwa, pewnego dnia zakochuje się bez pamięci, szybko zostaje żoną swego wybranka i matką dwójki dzieci. Oprócz własnych doświadczeń mamy tu także wgląd we wspomnienia Zofii Tołstoj, Sylvii Plath, Virginii Woolf, Anais Nin czy Doris Lessing oraz zbiór odwołań do współczesnej kultury. Czujecie się już wystarczająco zachęceni? Jeśli nie, czytajcie dalej. Spróbuję Was przekonać, bo warto się z tą pozycją zaznajomić.

Elif Şafak jest bardzo zdolną, uznaną w świecie, turecką pisarką i… główną bohaterką „Czarnego mleka”. W swojej twórczości porusza tematy związane z sytuacją kobiet we współczesnym świecie. Chętnie też zestawia kulturę Wschodu i Zachodu. Autorka żyła na walizkach od dziecka, bo podróżowała za swoją matką-dyplomatką po całym świecie. Nie dziwi więc, że wyznawała zasadę, iż człowiek skazany jest na samotność. Ona ją polubiła. Była zamkniętym w sobie dzieckiem, dużo czytała i pisała, a jeszcze do niedawna, już jako dorosła kobieta, żyła w wielkim chaosie i wciąż nosiło ją po świecie. Kiedy autorka zakochuje się w tureckim dziennikarzu, Eyupe Cane (będącym teraz jej mężem), zaczyna się zmieniać. Po pierwsze poświęca swojemu ciału więcej czasu. To prawdziwa rewolucja, bo do tej pory przerażała ją własna cielesność, uciekała przed nią, podobnie jak przed możliwością związania się z kimś na poważnie. Elif wyjaśnia swoją metamorfozę w ten sposób: „Zmęczyły mnie moje własne uprzedzenia. Zmęczyło mnie bezcelowe poszukiwanie piękna w małych rzeczach, sprzeciwianie się małżeństwu i życiu rodzinnemu, tracenie cierpliwości, przewożenie walizek z miasta do miasta i z kraju do kraju. Ale czy przestanie mnie nosić, kiedy wyjdę za mąż?”(str. 231) Mimo braku pewności, Şafak prosi o rękę (!) swego wybranka. On się zgadza. Ich ślub odbywa się w podzielonym Berlinie, będącym miastem tak zróżnicowanym jak sami małżonkowie.

Zamążpójście Elif jest dla wielu zaskoczeniem. Nikt, nawet rodzona matka, nie wyobrażała sobie jej w tej roli. Dla jej córki najważniejsze było zawsze pisanie, a rola matki i żony wydawała jej się zbyt ograniczająca i wykluczająca możliwość samorealizacji. Obie nie leżały w jej sferze zainteresowań: „Jeśli muszę użyć metafory w odniesieniu do małżeństwa, mogę uznać, że literatura to mój mąż, a książki to moje dzieci. Stanę na ślubnym kobiercu tylko wtedy, gdy rozwiodę się z literaturą albo zdecyduję na dwóch małżonków” (str. 36). Ale jednak się zdecydowała...

Po dwóch latach od ślubu Elif zachodzi w ciążę. Boi się przede wszystkim utraty swej niezależności. Czuje, że się dusi. To właśnie wtedy zaczyna prowadzić dziennik, w którym pisze o typowych dolegliwościach dla tego odmiennego stanu: mdłościach, drażniących zapachach, tkliwości. Pisze list do swojego nienarodzonego dziecka i odczuwa brak rozmów z Panną Intelektualistką Cyniczną, która jest jednym z jej wewnętrznych głosów, będących odzwierciedleniem jej osobowości. Należą do nich również: Milady Ambicja Czechowska, Panienka Praktyczna, Mamcia Pudding Ryżowy oraz Blue Belle Bovary. Wszystkie mierzą zaledwie 13 centymetrów, ale mają duże oczekiwania. Każda przedstawia inne wartości, chce sprawować władzę, jest kłótliwa, uparta i nieustępliwa.
W 2006 roku pisarka rodzi swoje pierwsze dziecko-córkę Zeldę i od tego czasu ogarnia ją niemoc twórcza, której powodem jest depresja poporodowa. Autorka ma nadzieję, że pisanie, które dotychczas koiło jej duszę, tym razem znów jej pomoże. Ale tak się nie dzieje: „Słowa, które przez całe życie dotrzymywały mi towarzystwa, teraz mnie opuściły i zmieniły się w rozmiękłe litery niczym makaronowy alfabet w zupie” (str.313). Kiedy zorientowała się, że padła ofiarą tej przypadłości, stworzyła w „Czarnym mleku” (będącym swoistą dla niej terapią) nawet test dla matek, by same mogły określić, czy mają depresję poporodową, nazywaną przez nią Lordem Potonem, który stał się nieodłączną częścią także jej życia. O macierzyństwie pisze: „Czułam się w mojej nowej roli niczym nietoperz zbudzony przez światło słoneczne – bezradna i oślepiona.” (str.11) W pamięci ma także słowa Hegla, mówiące o tym, iż narodziny dziecka często idą w parze ze śmiercią rodziców… Jej niepokój wzrastał z dnia na dzień, bo przecież „powieściopisarka jest i musi być egoistką. Macierzyństwo natomiast polega na dawaniu” (str. 332) Jak to pogodzić? Na szczęście Elif udało się odnaleźć w sobie także inne głosy, niezwiązane z intelektem czy duchowością. Dotarło do niej, że tylko ciało i umysł razem tworzą całość, że nie można ich rozdzielić. To ostatecznie zakończyło jej zmagania z depresją i pozwoliło cieszyć się macierzyństwem.

Książka mimo, iż dotyka trudnego zagadnienia, nie ma wydźwięku negatywnego. Momentami jest nawet zabawna, a przede wszystkim bardzo, bardzo ciekawa. Okazuje się, że depresja poporodowa może być twórcza, bo pozwala przyjrzeć się samej sobie dogłębnie i ułożyć z rozsypanych elementów nowy, ciekawszy twór. Powieść została bardzo dobrze odebrana w Turcji. Stała się publikacją potrzebną, łamiącą tabu, pokazującą kobietom zmagającym się z Lordem Potonem, że nie są ‘dziwne’, nie są pozbawione uczuć i mogą liczyć na wsparcie innych kobiet, które mają to doświadczenie za sobą. „Czarne mleko” pozwoliło Şafak opisać swoje wrażenia, strach i przygnębienie. Dzięki niemu pozbyła się bólu i zmieniła swoje nastawienie. Świadczą o tym słowa o jej dzieciach z końca książki: „Zelda i Zahir, podobnie jak piękno i intensywność macierzyństwa, nieustająco inspirują mnie we wszystkim, co piszę i robię. Jestem im za to ogromnie wdzięczna.” (str. 351)
Polecam tę książkę, będącą swoistą wycieczką w głąb kobiecej psychiki i wrażliwej duszy pisarki, której udało się pogodzić obie życiowe role, nie tylko matkom bądź kobietom oczekującym dziecka, ale wszystkim, którzy cenią sobie literaturę na wysokim poziomie. Elif Şafak dowodzi, że macierzyństwo to nie tylko ‘ochy i achy’, ale trud, zmęczenie, załamanie nerwowe, popełniane błędy, łzy. Najważniejsze jest jednak to, że na końcu tych problemów widać światełko w tunelu.

Ocena 5+/6

Za książkę serdecznie dziękuję Księgarni Gandalf, której bogatą ofertę gorąco polecam:

sobota, 5 maja 2012

Cień gejszy - Anna Klejzerowicz

Jeśli macie ochotę na książkę, która pomoże Wam choć na chwilę zapomnieć o codziennych troskach, zmartwieniach i innych problemach, a przy tym „trzyma poziom” polecam powieść „Cień gejszy” Anny Klejzerowicz. Znajdziecie tu miłość, pieniądze oraz sztukę w przystępnej formie, bez przysłowiowego „lania wody”. Ja tę powieść pochłonęłam w ciągu jednego wieczoru. Zaciekawiła mnie fabuła, a konkretne jej elementy skłoniły do intensywnych poszukiwań, nie tylko w internecie… No cóż, wygląda na to, że dobry pomysł, intrygujący bohater, ciekawy motyw przewodni i wartka fabuła, to przepis na udany kryminał z wyjątkowo subtelną sztuką w tle…

Anna Klejzerowicz, Gdańszczanka, kobieta o wszechstronnych zainteresowaniach. Z wykształcenia magister resocjalizacji, z zamiłowania pisarka i fotografka (zwłaszcza przyrody i swoich kotów). Jest także redaktorką i publicystką. Interesuje się: sztuką, literaturą, historią, archeologią, teatrem, kulturą dawnej Japonii, filatelistyką, ekologią, życiem zwierząt, górami... Uff, ma kobieta wiele pasji - i dobrze! Pewnie właśnie dzięki nim spod pióra pani Anny wyszły kryminały i książki fantastyczne, krótkie opowiadania oraz artykuły z zakresu historii sztuki, które bez problemu znalazły grono wiernych fanów.

A teraz przejdźmy do treści "Cienia gejszy": Emil Żądło, były policjant, a obecnie dziennikarz śledczy, wypisuje rzekomo na forach internetowych podejrzane informacje o japońskich drzeworytach. Jak się okazuje, ktoś z premedytacją podszywa się pod niego, później grozi mu telefonicznie, a ostatecznie próbuje zabić jego i jego dziewczynę, pracującą w muzeum, sympatyczną i wykształconą, Martę. Wszystko bez wątpienia ma związek drzeworytami (nazywanymi „przemijającym światem” dzięki temu, że w pewnym sensie pełniły rolę fotografii), będącymi jednakże dziełami sztuki o niewielkiej wartości dla kolekcjonerów. Ale jak widać, komuś szczególnie na nich zależy. Komuś, kto nie zawaha się przed niczym, nawet przed uśmierceniem kolejnych niewinnych osób... Na scenę wkraczają min.: przyjaciel Emila z policji-Marek Zebra, pomagający rozwikłać tę kryminalną zagadkę oraz prawicowy biznesmen-Jan Gniady, który odegra w tej historii niebagatelną rolę, no i oczywiście wyjątkowy, rudy kot Marty-Bolero. Autorka da nam także możliwość przeniesienia się w czasie do Kraju Kwitnącej Wiśni, w czasu wojny japońsko-rosyjskiej, ot tak wprost z gdańskiej kanapy Emila Żądło.

W książce czuć włożone w nią serce autorki oraz to, że dała z siebie dużo, nie tylko wyjaśniając zagadnienia z zakresu sztuki Dalekiego Wschodu! Podając na tacy podstawowe informacje o japońskich drzeworytach, zaraża czytelników swą pasją, krzewi miłość do sztuki, motywuje naszą wyobraźnię do wysiłku, by ogarnąć tę egzotyczną historię. To, co dla mnie jest ważne, to fakt, że „Cień gejszy” nie epatuje okrucieństwem, nie zamęcza krwawymi obrazami, których nie znoszę, choć wiem z jakim gatunkiem mam tu do czynienia. To sztuka mówić o morderstwach tak, by nie osłabić czytelnika bestialstwem, wyuzdaniem czy wynaturzeniem, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Widać pewne podobieństwa do kryminału skandynawskiego, ale atmosfera bez wątpienia nie jest tak mroczna. Jak dla mnie jest bardziej kobieca, ciepła, czuć klimat współczesnego Gdańska (który uwielbiam!), że o Japonii nie wspomnę. Książka nie jest też przeładowana treścią czy przegadana. Nie ma tu zbędnych wątków, co bardzo mi się podoba, bo akcja jest wartka, szybko posuwa się naprzód, dużo w niej dialogów, a łącząca się przeszłość z teraźniejszością intryguje. Podsumowując: jestem zdecydowanie na TAK, jeśli chodzi o „Cień gejszy” i już czekam na możliwość przeczytania nowej książki pani Anny o zgoła innej tematyce… Polecam serdecznie!

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Replika oraz portalowi obliczakultury.pl

czwartek, 3 maja 2012

Rozwiązła - Jarosław Kamiński

Staram się nie oceniać książek po okładce. Raz wychodzi mi to lepiej, raz gorzej. Tym razem przesadziłam. Zobaczyłam „Rozwiązłą” Jarosława Kamińskiego, a na okładce urodziwą, roznegliżowaną kobietę. Pomyślałam – to będzie erotyczne czytadło, pełne pikantnych szczegółów o niezbyt wyrafinowanej treści. Błąd. Debiut powieściowy Jarosława Kamińskiego, dramaturga, scenarzysty i publicysty, to proza dojrzała, najeżona psychologią, historią, filozofią i polityką. Dobitna, trudna, ale bardzo udana, ambitna i intrygująca.

Główną bohaterką powieści jest „niemal przejrzewająca już” (blisko czterdziestoletnia) makijażystka, Zofia Rogala, będąca w związku z Adamem Zarębą, młodszym od niej o 18 lat studentem warszawskiej ASP, biseksualistą. Ich uczucie zostaje wystawionye na próbę, gdy oboje jadą do Rozwiązłej, mazurskiej miejscowości, w której rodzina Adama ma daczę. Rodzice chłopaka od początku nie ukrywają swojej dezaprobaty względem przyszłej synowej, przesłuchują ją, zadając kłopotliwe pytania, wprowadzając napiętą atmosferę, trudną do zniesienia. Po powrocie do Warszawy dziadek Adama, Edward Czerski domaga się (rzekomo na prośbę swojej córki) definitywnego zakończenia tego romansu. Wtedy Zofię zaczynają nachodzić różne myśli i refleksje. Dociera do niej, że stała się dla Zaręby starszą siostrą, która nie pozwala mu popełniać własnych błędów, chroniącą go nieustannie niczym troskliwa matka. Boi się, że Adam od niej odejdzie, że przegra z jakąś infantylną nastolatką, a oczyma wyobraźni widzi już jego zdradę i ostateczne rozstanie. Kiedy mężczyzna rzeczywiście zaczyna się od niej oddalać, a potem próbuje popełnić samobójstwo, wychodzą na jaw powody jego dziwnego zachowania. Kluczem do wyjaśnienia tej zagadki jest postępowanie dziadka, który zdaje się żywo interesować dziewczyną wnuczka. Niby nic dziwnego, skoro jest znany ze swej wrażliwości na kobiece wdzięki byłym agentem SB, chętnie rzucającym się w ramiona innych kobiet, pomijając te, własnej żony. Ale... Czerski od początku zdaje się skrywać jakąś tajemnicę, którą próbuje rozwikłać zagubiona Zofia. Wszystko zaczyna się układać w całość, kiedy wychodzi na jaw, że dziadek Adama może posiadać informacje o rodzicach Rogali, których kobieta nigdy nie znała, bo wychowywała się w domu dziecka. Więcej napisać nie mogę, bo zdradziłabym wszystko, ale obiecuję porcję dobrej literatury, jeśli tylko nie odłożycie tej ponad 500-stronnicowej powieści na bok.

„Rozwiązła”
ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B. w serii „archipelagi”. Jest to seria promująca polskich twórców, stojąca na wysokim poziomie literackim, bez zarzutu także co do szaty graficznej. Kamiński i jego powieść jak najbardziej wpisują się w ten cykl. Oto dlaczego:
-Moją uwagę przede wszystkim zwróciła nietypowa narracja. Książka nie posiada zaznaczonych dialogów, pełno w niej długich, rozbudowanych zdań, co bez wątpienia nie ułatwia czytania i wymaga pełnego skupienia.
- Dużą wartość tej powieści stanowi także umiejętność odmalowania wszystkich barw kobiecej psychiki. Kamiński robi to prawdziwie, nie stylizuje, nie jest kiczowaty. Brawo!
- Tematyka książki jest wbrew temu, co może sugerować tytuł, bardzo poważna. Dotyczy historii, ale nie papierowej, a tej autentycznej, ludzkiej, dotykającej do żywego, bezlitośnie kreującej życie człowieka, często zmuszającej go do podejmowania dramatycznych wyborów. Autor opisał to niezwykle subtelnie, z wyczuciem, tak, by nikogo nie ocenić, jednocześnie pochylając się nad nieszczęśliwym losem swoich bohaterów.
- To przykład dobrej prozy rozrachunkowej, w której centrum stoi Holocaust, Marzec ’68 czy szara codzienność PRL-u.
- Co ciekawe, okazuje się (w ramach wyjaśnień dla tych, co tak jak ja oceniają czasem książki po okładkach), że głównym tematem „Rozwiązłej” nie jest związek starszej kobiety i młodego mężczyzny, ich walka o możliwość bycia razem w naszym konserwatywnym, polskim społeczeństwie.

"Rozwiązła" to powieść o szukaniu własnych korzeni, o uświadomieniu sobie, że jedynie znając swoją przeszłość możemy budować szczęśliwą przyszłość oraz o tym, że czasem to historia decyduje za nas. To książka o szukaniu prawdy o sobie, o konfrontacji z samym sobą oraz historią (tą społeczną jak i rodzinną), dopracowana, dopieszczona, ciekawa. I choć jest tu kilka momentów rozwleczonych (zupełnie niepotrzebnie), to jestem przekonana, że po „Rozwiązłą” warto sięgnąć i właśnie do tego Was zachęcam.

Ocena 5/6

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.